Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #552 "Daniel Hurst "Kochanka lekarza"

 

BYŁAM TĄ DRUGĄ. KOCHANKĄ.

Wszyscy obwiniali mnie o śmierć doktora Drew Devlina. Zapłaciłam dużą cenę za miłość do niewłaściwego mężczyzny. Teraz mam cienie pod oczami, bo nie mogę spać w nocy. Straciłam wszystko – przyjaciół, rodzinę, dom, a nawet wolność. Fern, podstępna żona Drew, zniszczyła cały mój świat. I na dodatek myśli, że morderstwo uszło jej na sucho.

Ale się myli. Nadszedł czas zemsty. Dla siebie samej... i dla mojego dziecka.

Jej nowe życie na smaganym wiatrem wybrzeżu Kornwalii wkrótce się rozpadnie. Jestem zdeterminowana, aby wszyscy poznali prawdziwą historię. Ponieważ teraz nie tylko moje życie jest w niebezpieczeństwie, muszę także chronić córkę lekarza.

Wiem, że Fern się spodziewa, że w końcu ją dopadnę – jestem pewna, że będzie miała swój własny plan, by mnie powstrzymać. W końcu oszukała już tak wielu ludzi.

Ale Fern nigdy mnie nie doceniała. A zanim się zorientuje, dla żony lekarza będzie już za późno...

Po przeczytaniu drugiej części tej serii nie byłam pewna, czy chcę sięgać po trzecią. Ale tak bardzo podobała się Wam recenzja, a ja poczułam zew masochizmu, że postanowiłam przekonać się, jak autor poradzi sobie z zakończeniem cyklu o żonie lekarza. Siądźcie więc wygodnie, trzymajcie się, czego możecie. A, i żeby nie było, będą spoilery, bez nich nie będę w stanie oddać ogromu tragedii, która mnie dotknęła. Ostrzeżeni? Przygotowani? No to jadziem.

W poprzedniej części Fern zabiła swojego nowego chłopaka, który był przyjacielem jej zmarłego męża i chciał ją zdemaskować. W międzyczasie zaszła z nim w ciążę i ukryła się przed wymiarem sprawiedliwości. Alice, kochanka męża Fern, oskarżona o morderstwo, miała wyjść na wolność. Ona też spodziewała się dziecka. Minął jakiś czas. Obie panie urodziły, mają córki. Fern, znaczy się Teresa, odkrywa radość z macierzyństwa, choć niepokoi się, że w końcu braknie jej pieniędzy, żeby utrzymać siebie i dziecko. Za to Alice nie czuje z dzieckiem żadnej więzi. Mała płacze, gdy tylko zostaje z nią sama. Bo okazuje się, że Alice teraz jest z policjantem, przez którego trafiła do więzienia. Kochanka lekarza ma jeden cel, który trzyma ją przy życiu - chce znaleźć Fern i się na niej zemścić.

Od razu powiem, że lepiej bawiłam się, śmiejąc się z głupot fabuły, czytając poprzednią część. Tu było momentami tak słodko, że brakowało różowego jednorożca, który przebiega po stronach książki, zostawiając po sobie tęczę. Zarówno Fern, jak i Alice, zostały matkami. Jedna z nich cieszy się macierzyństwem, druga z nich go żałuje. Ale tak szczerze powiedziawszy, nie widać relacji między matkami i córkami na kartach powieści. Alice i Fern opowiadają o tym, co czują, nie zostawiając pola czytelnikowi. Psychologia postaci tutaj nawet nie leży i nie kwiczy, ona się kijem dobija. Nie lubię, kiedy autor mówi mi, co się dzieje, wkładając opis akcji w usta bohaterów, a nie pozwala mi zajrzeć do ich umysłu ani popatrzeć na nich z boku, żebym sama mogła dojść do pewnych wniosków. 

Fern ma nową tożsamość, ale powiem Wam, to jest ukrywanie się rodem z "Hannah Montana", widać tu inspirację. Teraz nazywa się Teresa, ma inny kolor włosów i nie maluje się. I już nie wygląda jak osoba, której zdjęcie pojawiało się w różnych miejscach. Nie wiem, może ja mam jakieś sokole oko, ale żeby nie poznać kumpeli czy jakiejkolwiek kobiety, którą kojarzę z widzenia, w innej fryzurze i bez makijażu, musiałabym zdjąć okulary. Mam dużą wadę wzroku i wtedy to dzika z psem pomylę. Ale pewnie w Londynie tyle pada, że ludziom trudno złapać ostry obraz. Tak to sobie tłumaczę. I Fern, tfu, Teresa, nabyła nowych zdolności. Jest hakerem. To, jak bohatersko włamała się na maila swojego nieżyjącego męża, żeby dorwać się do pieniędzy na zagranicznym koncie, do tej pory nie mieści mi się w głowie. W normalnym życiu dostęp do poczty raczej by się zablokował po tym, ile razy wpisała niepoprawne hasło, ale to uniwersum ma jakieś inne serwery z pocztą. I to, jak prosto można było przelać pieniądze z zagranicznego rachunku... A skoro o pieniądzach mowa, padłam, gdy przeczytałam, że Alice liczyła na pieniądze z polisy Drew, bo przecież urodziła jego dziecko. I tu nie byłoby problemu, nawet badania potwierdzające ojcostwo nie były potrzebne, kobiecie dobrze z oczu patrzy, dajmy jej pieniądze. Tylko nie można tego zrobić przez Fern. Padłam, czytając to. W normalnym świecie dziecko Alice zostałoby przypisane jej mężowi, przecież żył, gdy ta trafiła za kraty, ale tak jak powiedziałam, dobrze jej z oczu patrzyło, powiedziała, że Drew jest ojcem, no to trzeba to uznać. Czego ja nie rozumiem? Ja już bym chciała postępowań sądowych i jakiegoś odniesienia do rzeczywistości, przepraszam, przemyślę swoje zachowanie.

Alice nie potrafi nawiązać relacji z córeczką. Evelyn ciągle płacze, a jej matka jest przemęczona i załamana rzeczywistością, w jakiej się znalazła. Ma jednak pomoc w postaci Tomlina. Czy widać między nimi relację? A gdzie tam, chłop musiał opowiedzieć, jak to się między drugą i trzecią częścią książki między nimi poukładało. Ale muszę mu przyznać, rękę do dziecka ma. Tylko jego idealny obraz troskliwego partnera legł w gruzach, gdy pewnego dnia do Alice przyjechała przyjaciółka z paki, Siobhan. Ta spała sobie na kanapie w salonie, Tomlinowi zachciało się pić. I ja nie wiem, jak oni krzywe deski tam muszą mieć, że biedak się popchnął i wpadł pani między nogi. Nic tego nie zapowiadało, ale jakoś musiał powiedzieć Alice, że znalazł Fern. A wiecie jak? Zapłacił swojemu staremu znajomemu. Chyba przespałam moment, kiedy to zrobił. Jak ten moment był gdzieś opisany i wyrzuciłam go z pamięci, dajcie znać, uderzę się w pierś i przyznam do błędu.

Finał rozłożył mnie na łopatki. Alice i Tomlin ruszyli w pościg za Fern. Zabrali ze sobą małą Evelyn. Znaleźli uciekinierkę, ale zostawili dziecko w samochodzie. I ktoś to dziecko z samochodu zabrał. Okazało się, że to niezrównoważona sąsiadka Fern, która wcześniej chciała zabrać jej córkę, bo inaczej wydałaby ją policji. Wiecie, jak odkryła jej tożsamość? Pamiętacie, wspominałam o zagranicznym koncie Drew, do którego Fern się chciała dorwać. I żeby nikt nie odkrył jej nowej tożsamości, postanowiła przelać pieniądze na konto sąsiadki. Ta sobie wygooglowała, od kogo ma dostać pieniądze i, niespodzianka, rozpoznała Fern. Nie dostała jej córki, to sobie wzięła inną. Na szczęście Fern przekonała ją, żeby oddała dziecko Alice. I w ten sposób kochanka lekarza wybaczyła żonie lekarza, że ta jej życie zniszczyła. Ocaliła jej córeczkę, chociaż to mogło kosztować ją wolność i utratę własnego dziecka. Koniec końców Alice pogadała z Fern i pozwoliła jej odejść wolno. Rozstała się z niewiernym Tomlinem i odkryła radość z macierzyństwa, a Fern żyła długo i szczęśliwie. Koniec.

Większe emocje towarzyszyły mi podczas pisania tego tekstu niż podczas lektury książki. Jedyny plus, szybko się ją czyta. Ale sporo rzeczy dzieje się poza planem, bohaterowie nie mają w sobie ani krzty charyzmy Akcja jest przewidywalna i dla mnie nijak ma się do rzeczywistości. Wszystko rozwiązuje się w kilka minut, niemal na pstryknięcie palca. Zmarnowany potencjał.

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka