Detektyw Peter Porteous dostaje wezwanie nad jezioro Cranwell, gdzie znaleziono przywiązane do kotwicy ciało. Wszystko wskazuje na to, że zwłoki należą do zaginionego przed wieloma laty Michaela Greya. Życie młodego mężczyzny okazuje się równie tajemnicze, jak okoliczności zgonu. Zaginięcie Michaela zgłoszono dopiero po śmierci jego przybranych rodziców, cztery lata po tym, gdy rozpłynął się bez śladu.
Funkcjonariuszka więzienna Hanna Morton zszokowana przyjmuje wiadomość o odkryciu ciała jej dawnego chłopaka. Prawdopodobnie to ona była tą osobą, która ostatnia widziała go żywego. Otwarcie śledztwa przywołuje dawno pogrzebane wspomnienia, a ją samą czyni podejrzaną w sprawie o morderstwo.
Aj, Ann, Ann... Co to tu się podziało? Ja tak czekałam na tę książkę i troszkę smuteczek, ale po kolei.
Z jeziora zostaje wyłowione ciało. Okazuje się, że to zaginiony wiele lat temu Michael Grey. Policja próbuje dowiedzieć się, kto pozbawił go życia. Śledztwo doprowadza ich do Hanny Morton. Kobieta kiedyś spotykała się z Michaelem i prawdopodobnie była ostatnią osobą, która widziała go żywego. Śledztwo budzi uśpione dawno temu demony.
Piszę te słowa z naprawdę ciężkim sercem, ale tym razem historia opowiedziana przez Ann Cleeves nie rzuciła mnie na kolana. Owszem, miała bardzo dobre momenty, na przykład kiedy dowiedziałam się, jak wyglądało życie Michaela, gdy mieszkał jeszcze w domu rodzinnym i co stało się z Emily. Wątek z macochą to też bardzo mocny punkt tej powieści, podobnie jak kwestia związana z rodziną zastępczą. Jednak mam bardzo mieszane uczucia, jeśli chodzi o zawiązanie akcji i ujawnienie tożsamości osoby, która była odpowiedzialna za zbrodnię. Teoretycznie powinno mnie to zaskoczyć, bo nie spodziewałam się takiego rozwiązania, ale nie kupuję jej motywów.
Jeśli chodzi o bohaterów, to mam wrażenie, że przez nadmiar postaci, które pojawiają się w powieści, żadna z nich nie została dość mocno zarysowana. Policjantów właściwie nie pamiętam. Hannah Morton i jej córka jeszcze się na tle pozostałych postaci bronią, jednak według mnie już przyjaciółka Rosie, Mel, to niewykorzystana postać, podobnie jak Joe. Za to jej rodzice już radzą sobie w powieści lepiej.
Uważam, że to była nierówna historia. Miała lepsze i gorsze momenty. Nie powiem, żebym się nudziła w trakcie lektury, bo intrygowało mnie to, co działo się, gdy Michael jeszcze żył. Współcześnie tocząca się akcja nie zawsze tak bardzo mnie angażowała.
W przypadku tej powieści mam takie poczucie, że autorka otworzyła za dużo wątków, przez co nie wiedziała, na którym się skupić. Kwestie związane z rodziną zastępczą i tym, ile można zrobić dla dziecka, w mniemaniu rodzica oczywiście dla jego dobra, miały potencjał, jednak według mnie nie został wykorzystany, a szkoda.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)