Lacey Spears trafiła na pierwsze strony gazet w styczniu 2015 roku, gdy została oskarżona o zamordowanie swojego pięcioletniego synka Garnetta. Prokuratorzy stwierdzili, że 27-letnia matka otruła go wysokim stężeniem soli przez sondę żołądkową. Dla świata zewnętrznego Lacey wydawała się idealną matką, regularnie publikującą w mediach społecznościowych dramatyczne informacje o wstrząsających problemach zdrowotnych swojego syna. W rzeczywistości jednak Lacey była podręcznikowym przypadkiem zastępczego zespołu Münchhausena. Odkąd Garnett był niemowlęciem, celowo doprowadzała go do choroby, aby wzbudzić współczucie wśród lekarzy, a także setek obserwujących ją osób na Facebooku i innych mediach społecznościowych. Kiedy w kwietniu 2015 roku ława przysięgłych hrabstwa Westchester uznała ją winną zabicia Garnetta, skazano ją na dwadzieścia lat pozbawienia wolności z możliwością przedłużenia do dożywocia.
Dla innych pięcioletni Garnett był wesołym, rezolutnym chłopcem, który ze smakiem zajadał się jedzeniem. Dla matki był nieuleczalnie chorym dzieckiem, które trzeba było karmić przez sondę. Przez tę samą sondę matka podawała mu sól, którą stopniowo podtruwała chłopca. W końcu w styczniu 2014 podała Garnettowi śmiertelną dawkę. Chłopiec zapadł w śpiączkę, z której nigdy się nie wybudził. Lacey Spears została oskarżona o morderstwo i skazana na 20 lat więzienia. Jak pokazuje John Glatt, tej tragedii można było uniknąć.
Brakuje mi tchu, gdy myślę o tym, ile czerwonych flag pojawiało się w związku z Lacey i ile razy je zignorowano. Owszem, zgłaszano, że kobieta może stanowić zagrożenie, ale nikt nie potraktował tego poważnie. Najwyższą cenę zapłacił za to Gartnett. Zdrowy chłopiec, u którego matka wywoływała choroby, by zwrócić na siebie uwagę, by wzbudzić współczucie u osób obserwujących ją na Facebooku. Malec przeszedł przez szereg niepotrzebnych operacji, a potem odszedł w cierpieniu. Jego matka, Lacey Spears, była podręcznikowym przypadkiem zastępczego zespołu Münchhausena. W sieci była idealną matką troszczącą się o swoje dziecko, a rzeczywistości stopniowo przyczyniała się do jego śmierci.
Autor pokazuje, jak wyglądało życie Lacey, zanim została matką, a także jak ta zachowywała się później. W głowie nie mieściło mi się to, o czym czytałam. Dlaczego nie znalazł się nikt, to mógłby pomóc Lacey, zanim ta doprowadziła do tragedii? Dlaczego pozwolono jej żyć w świecie iluzji? Dlaczego kobiety pozwalały jej zajmować się swoimi dziećmi, choć wiedziały, że ta publicznie pisze, że są jej, a na dodatek wywoływała u nich chorobę? Dlaczego nikt nie odebrał jej dziecka, gdy pojawiły się ku temu przesłanki? Czy gdyby zdiagnozowano ją wcześniej, Garnett nadal by żył? Pytania związane ze sprawą mogę mnożyć do jutra.
Poprzednia książka autora mnie rozczarowała. Nie byłam pewna, czy sięgnę po kolejną, ale postanowiłam zaryzykować. Tym razem nie było aż tylu błędów ortograficznych czy składniowych, jednak redaktor angielskiego pierwowzoru mógłby nauczyć się skracania niepotrzebnie powtarzanych fragmentów, które tylko niepotrzebnie wydłużają książkę. Na ich miejsce można było dać więcej informacji o zastępczym zespole Münchhausena, przywołać osoby, które również go doświadczyły, a może dać nawet wypowiedzi psychiatrów. Szkoda, że tutaj nie pogłębiono nieco tematu. A i końcowa część książki jest dość nużąca podczas lektury.
To była piekielnie trudna do dźwignięcia pod względem emocjonalnym książka. Czytałam ją długo i na raty. Serce pękało mi za każdym razem, gdy pojawiały się fragmenty, w których opisywano cierpienie Garnetta, na które skazywała go matka, relacjonując potem jego stan na Facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)