Wstrząsająca relacja naocznego świadka okrucieństw w obozach koncentracyjnych, które – jak sam pisze – zdają się niewysłowione.
Wspomnienia kapłana Archidiecezji Poznańskiej, który na początku wojny, jako młody człowiek, został wraz ze współbraćmi aresztowany i wywieziony przez gestapo. Najpierw trafił do poznańskiego Fortu VII, a potem do Dachau. Następnie przewieziono go do Gusen, by z tamtejszego piekła znów wrócił do Dachau.
Widać, jak stawiając Niemców na końcu skali człowieczeństwa, ks. Walkowiak toczy wewnętrzną walkę w ocenie tego, czego doświadczył jako więzień. Wyraża nieopisane zdumienie, że można dobrowolnie i świadomie wyrządzać tyle zła.
Jego książka nasycona jest bardzo silnymi emocjami, a zarazem zdumiewająco precyzyjna, gdy chodzi o miejsca, postaci i daty. Autor przytacza zatem wiele konkretnych opowieści o zdarzeniach i ludziach osadzonych w równie konkretnych realiach. Miał ich ogromny zapas, skoro przesiedział w obozach aż pięć lat.
Dachau - ten niemiecki obóz koncentracyjny wciąż pozostaje dla mnie tajemniczym miejscem. Nie czytałam wielu publikacji na jego temat, większość publikacji zawierających wspomnienia więźniów, dotyczyła Oświęcimia, dlatego przyjęłam propozycję recenzji tej książki, żeby przekonać się, jak wyglądała codzienność obozowa w Dachau.
Do tego miejsca zesłano wielu duchownych katolickich. Ksiądz Ludwik Walkowiak wspomina niektórych z nich na kartach swojej książki. Od razu powiem, że pojawia się tutaj sporo różnych nazwisk, spamiętanie ich graniczy z cudem, ale nie miałam wrażenia, że czytam podręcznik do historii, więc jeśli tego się obawialiście po przeczytaniu tego zdania, to mogę Was uspokoić. Ksiądz Ludwik chciał po prostu zachować od zapomnienia nazwiska osób, z którymi się spotkał. Wspominał miejsca posługi kapłanów i rok, w którym odeszli.
Miałam świadomość tego, że ta książka może roztrzaskać moje serce na drobne kawałki. Tak też było. Nigdy nie zrozumiem, jak można zakatować drugiego człowieka na śmierć czy świadomie zarażać go chorobą. To tylko niewielki wycinek tego, o czym możecie przeczytać. Nie znałam osobiście osób, o których była mowa, ale narracja księdza była tak nacechowana emocjami, że miałam wrażenie, że jest inaczej, że patrzę na swoich bliskich i przeżywam ich śmierć. Pękało mi serce, gdy czytałam o tym, jak ci ludzie cierpieli z głodu, jak dręczyły ich pasożyty.
Autor, gdy wspomina o wydarzeniach z obozu, mówi od razu o święcie, jakie tego dnia miało miejsce. Mówił o tym, że Niemcy byli najbardziej agresywni przy okazji większych katolickich świąt. Wiara pomogła księdzu Ludwikowi przejść przez piekło. To w niej szukał pocieszenia w najtrudniejszych chwilach, a takich nie brakowało. Oprawcy dokładali starań, by więźniowie nie zapomnieli, że są gorsi. Odbierali im nadzieję, ciesząc się na przykład ze śmierci Władysława Sikorskiego, o czym wspomina autor.
To nie była książka, którą mogłam przeczytać za jednym zamachem, musiałam sobie robić przerwy, bo czułam się nieco przytłoczona ogromem cierpienia, jakie spadło na więźniów znajdujących się w obozie. Kiedy cierpi się głód, kiedy cios przychodzi bez ostrzeżenia, kiedy widzi się śmierć współbraci, bardzo łatwo stracić wiarę, zapytać Boga o to, gdzie jest i dlaczego na to pozwala. Ta publikacja jest ogromnym świadectwem siły wiary, której nie złamało obozowe piekło. Tak, pojawiają się tutaj modlitwy i widać, że słowa zostały skreślone ręką osoby duchownej. Nie miałam jednak w trakcie lektury wrażenia, że jestem na moralizatorskim kazaniu.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Replika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)