Osadzona w Londynie lat sześćdziesiątych XVII wieku oraz współcześnie powieść splata losy dwóch kobiet o nieprzeciętnym intelekcie: Ester Velasquez, emigrantki z Amsterdamu, która na krótko przed epidemią dżumy zostaje skrybą niewidomego rabina, oraz Helen Watt, chorej profesor historii zafascynowanej spuścizną żydowską.
Poznajemy Helen, gdy ta zostaje poproszona przez byłego studenta o ocenę siedemnastowiecznych żydowskich dokumentów odnalezionych w jego domu podczas remontu. Helen zwraca się o pomoc do amerykańskiego doktoranta, Aarona Levy’ego – tyleż niecierpliwego, co czarującego – i wspólnie z nim podejmuje ostatnie naukowe wyzwanie, którym jest ustalenie tożsamości autora dokumentów, tajemniczego skryby podpisującego się „Aleph”. Równolegle tę samą zagadkę usiłuje rozwikłać inny zespół historyków, więc Helen i Aaron muszą się spieszyć…
To była jedna z tych książek, które musiały trafić na odpowiedni moment. Miałam do niej dwa podejścia. Za pierwszym razem, kiedy zabrałam się za jej czytanie, odbiłam się od niej. Czytanie jej po całym dniu pracy nie jest dobrym pomysłem. Teraz w trakcie urlopu nadrobiłam zaległości.
Dwie kobiety, żyjąca w XVII wieku Ester, emigrantka z Amsterdamu, i Helen, schorowana profesor historii zafascynowana spuścizną żydowską. To wokół nich kręci się fabuła tej powieści, rozgrywająca się na dwóch płaszczyznach czasowych. Helen poznaje historię Ester, gdy były student zwraca się do niej z prośbą o ocenę siedemnastowiecznych żydowskich dokumentów, które odnalazł w swoim domu podczas remontu. W pracy pomaga jej amerykański doktorant, Aaron Levy.
Ta książka to cegła, przeczytanie jej zajęło mi kilka wieczorów. Początek nie był dla mnie łatwy, ale nie żałuję, że postanowiłam przełamać się i czytać dalej. Tylko ostrzegam, początek powieści pupy nie urywa. Co prawda Aaron niesamowicie mnie irytował, ale z czasem i do niego się przyzwyczaiłam. Zdecydowanie bardziej siadła mi XVII-wieczna część tej książki. Mogłam przekonać się, jak wyglądało wtedy życie kobiet z żydowskiej społeczności. Niewiele wiedziałam na ten temat i taka podróż w czasie była dla mnie niesamowitą lekcją.
Początkowo byłam też niezbyt pozytywnie nastawiona do Helen. Ta postać zyskuje z czasem. Kiedy przekonałam się, co w życiu przeszła, zaczęłam ją rozumieć, choć w pierwszym etapie biła na głowę swoim zachowaniem Aarona. Ester zaś skradła moje serce od razu.
Niektóre fragmenty są trudne do przejścia ze względu na poruszaną tematykę. Na przykład opowieść Drora o tym, co robiono z Żydami. Nie ma ich zbyt wiele, ale wolę o tym wspomnieć, żebyście nie byli zaskoczeni.
"Ciężar atramentu" to połączenie powieści obyczajowej, historycznej i odrobiny romansu. Jestem Grinchem, jeśli chodzi o to ostatnie, jednak muszę przyznać, że wyjątkowo nie przeszkadzały mi te wątki, wręcz przeciwnie. Jestem oczarowana tą książką, choć to nie była miłość od pierwszego wejrzenia.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
Nie wiem, czy dałabym radę ją przeczytać, bo jak piszesz, musi być na nią odpowiedni czas, a ja na razie wolę inne klimaty.
OdpowiedzUsuń