Josef Fritzl był 73-letnim, emerytowanym inżynierem z Austrii. Wydawało się, że prowadzi normalne życie ze swoją żoną Rosemarie, mimo że jedna z ich córek Elisabeth, wiele lat wcześniej uciekła z domu, by dołączyć do religijnej sekty. Na przestrzeni lat troje dzieci Elisabeth w tajemniczy sposób pojawiło się u progu domu Fritzlów, a Josef i Rosemarie wychowywali je jak swoje własne. Ale tylko Josef znał prawdę o zniknięciu Elisabeth..
Ponad dwadzieścia lat Josef więził i molestował Elisabeth w swoim własnym domu w zbudowanym pod ziemią lochu. Tam urodziła mu siedmioro dzieci. Jedno z nich zmarło trzy dni po porodzie, a troje wychowywało się razem z Elisabeth do czasu jej uwolnienia. W 2008 roku jedno z dzieci Elisabeth poważnie zachorowało i trafiło do szpitala. Dziewiętnastoletnia dziewczyna po raz pierwszy wyszła na zewnątrz i wkrótce prawda o jej pochodzeniu, niewoli i niewypowiedzianym okrucieństwie Josefa wyszła na jaw.
Czekałam na tę książkę. "Rodzina z domu obok" oraz "Zaginione dziewczyny" to dla mnie całkiem niezła literatura z gatunku true crime. "Idealny tata" mnie rozczarował, ale postanowiłam dać autorowi drugą szansę. O jakże srogo się rozczarowałam. Ale po kolei.
Nie sposób odmówić tej książce tego, że pokazuje, do czego doprowadza absurdalne prawo, które zezwala na usuwanie z kartoteki przestępcy informacji o tym, że ma na koncie wyrok, żeby uszanować jego prywatność. Fritzl był przestępcą seksualnym skazanym za gwałt. I było wiadomo, że molestuje swoją córkę, ale nikt z tym nic nie robił. Później oczywiście wszyscy lali krokodyle łzy, jednak nikt nie zareagował, gdy była ku temu możliwość. Autor pokazuje, jak sprytnym manipulatorem był Fritzl i jak naginał rzeczywistość, by ta pasowała do jego obrazu świata.
John Glatt opisuje dzieciństwo Fritzla, jego seksualne wykroczenia, a także sposób, w jaki traktował innych ludzi. To daje nam wgląd w psychikę człowieka, który przez 24 lata więził swoją córkę w piwnicy, gwałcił i miał z nią siedmioro dzieci (z czego przeżyło sześcioro, Michael zmarł 3 dni po narodzinach, a ojciec-dziadek wrzucił jego ciało do pieca). Za sprawą autora towarzyszymy Elisabeth w jej niewoli, a także po tym, jak odzyskała wolność.
Czytałam jeszcze jedną książkę, która opisywała tę sprawę. "Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów". Było to dziennikarskie śledztwo przeprowadzone przez dwoje dziennikarzy niedługo po tym, jak sprawa ujrzała światło dzienne. Była całkowicie bezstronna, ale łamała serce, gdy przedstawiała ogrom tragedii, jaka spotkała Elisabeth ze strony jej ojca. Płakałam, czytając ją. Starałam się nie porównywać tych dwóch publikacji, ale nie umiałam tego zrobić. Nie zgadzało się kilka rzeczy. Tamci autorzy napisali, że mała Lisa została wyniesiona na górę, z tego względu, że głośno płakała i Fritzl bał się odkrycia jego drugiej rodziny. Jak się okazało, w palec wrósł jej włos, którego matka w ciemnościach nie mogła zauważyć, a to sprawiało dziecku ból. Była tam też informacja, że Fritzl przynosił dzieci do piwnicy, ale zaniechał tego, gdy pojawiło się ryzyko, że gdy zaczną mówić, wydadzą go. O tym w "Sprawie Josefa Fritzla" nie ma ani słowa. Autor też nie odwołuje się do innych publikacji na ten temat. Nie przedstawia także wyników eksperymentu, który został przeprowadzony, by udowodnić, czy faktycznie z piwnicy nie dochodziły na górę dźwięki. Dochodziły, całkiem wyraźnie...
Sporo tu powtórzonych informacji, są też błędy merytoryczne. A i redakcja książki jest bardzo słaba. Zastanawiam się, czy wydawca dał do druku dobrą wersję. Pracuję jako korektorka, mam spore doświadczenie w redakcji i korekcie tekstów. Nie zgrzytam zębami, gdy pojawi się jedna literówka - jesteśmy tylko ludźmi i wiem, jak łatwo puścić taką rzecz, ale kiedy podczas lektury włącza się u mnie tryb redaktora, to książka jest naprawdę źle zredagowana. Ta liczy sobie 304 strony. Na ponad 50 z nich znalazłam błędy. Podejrzewam, że gdybym do niej przysiadła tak, jak robię to w pracy, byłoby tego zdecydowanie więcej. Interpunkcja leży i kwiczy, są literówki, a ile razy podmiot nie współgrał z orzeczeniem, to nie zliczę. Żebym nie była gołosłowna, kilka przykładów:
"Ale Doktor Kepplinger był świadomy, że ogromne różnice pomiędzy dobrze zaopiekowaną rodziną z piętra i rodzeństwem z piwnicy wymaga ostrożności" s. 159 - konia z rzędem osobie, która mi wyjaśni, o co w tym zdaniu chodzi.
"Kiedy rozkwitła w najpiękniejszą z jego finalnych czterech córek, odczuwany przez niego pociąg zyskał charakter seksualny" s. 132 - pojęcia nie mam, o co chodziło z jego finalnymi córkami. Fritzl miał w sumie ich osiem (pięć z żoną, trzy z Elisabeth).
"W Amstetten po raz kolejny wyrażono ogromne współczucie i uznanie dla rodziny za to, że tak bezinteresownie wychowują swoje wnuki po ucieczce ich nieodpowiedzialnej córki" s. 105 - rodzina wychowuje, nie wychowują. I takich kwiatków tu jest więcej. Dziwi mnie, że żadna z osób, które wcześniej recenzowały tę książkę, nie zwróciła na to uwagi. Nie wiem, może na Legimi jest wersja bez korekty. Nie czytałam wersji papierowej.
Jestem ogromnie rozczarowana tą książką. Miałam w planach jej zakup, ale cieszę się, że tego nie zrobiłam. Przeczytałam ją w ramach abonamentu na Legimi, więc nie jestem stratna. Miała potencjał, ale moim zdaniem nie został wykorzystany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)