Nikt, kto tam nie był, nigdy tego nie zrozumie - mówi wielu ocalałych z Zagłady. To stwierdzenie jest szczególnie trafne w odniesieniu do więźniów z Sonderkommando. Ich przeżycia nie mają odpowiedników ani precedensów w historii, nie można ich z niczym porównać, nie można ich pojąć. Nikt poza nimi nie wie, co czuje człowiek, który znalazł się na samym dnie piekła obozu zagłady.
Sonderkommando było specjalną grupą żydowskich więźniów, którzy usuwali ciała z komór gazowych i palili zwłoki w krematoriach. Zgodnie z zaleceniem Adolfa Eichmanna, architekta masowej eksterminacji, członkowie Sonderkommando byli co pewien czas zabijani i zastępowani nową grupą więźniów. Przeżyło niewielu. Jeszcze mniej zdecydowało się mówić. Ich wstrząsające relacje zmuszają czytelnika do zmierzenia się z najtrudniejszymi pytaniami, jakie może sobie zadać człowiek.
W dzisiejszym wpisie pojawią się informacje o traumatycznych przeżyciach byłych więźniów obozu koncentracyjnego w Birkenau. Jeśli jesteście wrażliwi na tego typu relacje, proszę, nie czytajcie dalej tej recenzji. Życzę Wam pięknego dnia i do usłyszenia niedługo. Resztę zapraszam do lektury.
"Niemcy mieli dar przekonywania. Ofiary wierzyły w ich słowa. Tu było szczególne przesłanie... Mówili: "Teraz musicie iść pod prysznic, umyć się, a tam po drugiej stronie już przygotowali dla was kawę i ciasto" s. 652
Kawy i ciasta nie było. Była za to śmierć w oparach gazu i męczarniach. Kiedy gaz zrobił swoje, do akcji wchodziło Sonderkommando, specjalna grupa żydowskich więźniów. Wyciągali zwłoki z komory gazowej, golili im głowy, wyrywali złote zęby, zabierali obrączki. Następnie przenosili ciała do pieców albo palili je w dużych rowach. Niemcy zrobili z więźniów trybiki w maszynie do zabijania. Przez wielu ci ludzie byli traktowani na równi z mordercami, oskarżani o to, że mają krew na rękach. A oni po prostu chcieli przeżyć.
Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, jak ogromną traumę przeżyli ci ludzie. Jeden z rozmówców Gideona Greifa wspomina o tym, że wprowadził do komory gazowej swojego przyjaciela, który wiedział, że idzie na śmierć, i pokazał mu miejsce, w którym powinien stanąć, żeby szybciej umrzeć. Tylko tak mógł mu pomóc. Kiedy o tym czytałam, pomyślałam o moich przyjaciołach i zabrakło mi tchu. Członkowie Sonerkommando niejednokrotnie w stosach ciał widzieli swoich bliskich. Nie mogli ich nawet opłakać.
Po raz pierwszy czytałam wspomnienia osób pracujących w krematoriach i komorach gazowych. Podziwiam ich wolę życia i postanowienie, że muszą wyjść stamtąd żywi i opowiedzieć innym o tym, co się stało. Nie wszyscy przyznali się swoim bliskim do tego, kim byli. Część z nich się tego wstydzi. Inni mówią wprost, że są niewinni, a to Niemców powinno się osądzać, nie ich. Oni, aby przeżyć, musieli wejść do maszyny służącej do zabijania. Im więcej było transportów, tym większą mieli szansę na przeżycie.
Pierwsza z rozmów, jakie znajdują się w tej książce, była dla mnie najtrudniejsza. Widać było, jak bardzo Josef Sackar dystansuje się od tego, co przeżył. Reszta rozmówców nieco szerzej opowiadała o swoich przeżyciach, choć były sprawy, o których nie chcieli mówić. To pokazuje, jak ogromne piętno to wydarzenie odcisnęło na psychice więźniów.
Przerażające były dla mnie fragmenty, w których pojawiał się Otto Moll, dowódca Sonderkommando. Bawił się w strzelanie do ludzi. Słynął też z tego, że najpierw dawał dziecku słodycze, był dla niego miły, a potem bez mrugnięcia okiem wrzucał je żywcem do płomieni.
Najtrudniejsze było dla mnie czytanie o wkładaniu zwłok do pieców i ich paleniu. W bardzo plastyczny sposób opisane jest to, jak pod wpływem temperatury poruszały się kończyny ofiar palonych w piecach. Widzieli to także ludzie, którzy musieli obracać zwłoki, żeby przyspieszyć ich palenie. Przez dwa dni śniło mi się to po nocach, bardzo przeżyłam te fragmenty.
To była najtrudniejsza książka, w której pojawiają się wspomnienia byłych więźniów obozu koncentracyjnego, jaką czytałam. Nigdy wcześniej nie czytałam o ostatnim etapie podróży do obozu, po którym z człowieka zostawał tylko proch. Nie zliczę, ile razy łzy napływające do oczu uniemożliwiały mi lekturę ani tego, ile razy nagle zamykałam książkę i czułam ogromny ucisk w piersi, a wszystko we mnie krzyczało. Ta książka przeniosła mnie do piekła, ale nie żałuję, że wybrałam się w tę wyprawę, choć była bardzo trudna. Szkoda tylko, że przypisy nie były bezpośrednio pod tekstem, tylko na końcu książki, musiałam przez to przeskakiwać z miejsca na miejsce.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
To ciężka w swym wyrazie lektura, więc niezbyt chętnie po nią sięgam.
OdpowiedzUsuń