Wypad nad fińskie jezioro, który zakończył się tragicznie dla czworga nastolatków.
Tajemnicze zniknięcie dziewczynki sprzed supermarketu.
Zamordowanie trzyosobowej rodziny bez jakiegokolwiek powodu…
Zbiór dziesięciu wstrząsających historii true crime z różnych zakątków świata, które trafiały na pierwsze strony gazet.
Ta książka to nie tylko kronika spraw kryminalnych, z których część po dziś dzień pozostaje nierozwiązana. To przyprawiające o dreszcz przerażenia historie, opowiedziane przez kogoś, kto doskonale wie, jak oddać atmosferę zbrodni, i próbuje zrozumieć motywy.
Autor – youtuber, którego opowieści o prawdziwych zbrodniach fascynują prawie półtora miliona subskrybentów – odsłania przed nami dramatyczne szczegóły śledztw, przybliża sylwetki ofiar i oprawców i przytacza treść emocjonujących dyskusji podczas procesów.
Ostrzyłam sobie zęby na tę książkę już od pewnego czasu. Ale wszyscy wiemy, jak jest - książków dużo, czasu mało, a tu co rusz nowe się pojawiają. W końcu jednak się za nią zabrała. Widziałam kilka opinii na jej temat, bardzo pozytywnych, ale podchodziłam do niej ostrożnie, autor jest youtuberem. A w takim przypadku różnie z książkami bywa, bo to, co jest świetne w formie mówionej, po przełożeniu na formę pisaną nie zawsze działa. Czasem niepotrzebnie nadaje się narracji ekspresję, która nijak nie pasuje do kontekstu zdania. Ale po kolei.
Na plus na pewno zaliczam różnorodność historii zawartych w tej publikacji. Autor bowiem wyrusza z nami w podróż w kilka zakątków świata, na przykład Australia czy Grecja, nie skupia się również na najnowszych zbrodniach, tylko nieco przenosi się z nami w czasie. To pokazuje, jak w różnych miejscach pracuje policja, a także jak na przestrzeni lat zmieniała się praca śledczych, jakie mieli narzędzia do pracy itd. Widać też, że autor włożył sporo pracy w przygotowanie tych historii, na końcu znajdujemy inne odnośniki, do których również można zajrzeć, by nieco rozwinąć poruszany przez niego temat.
Plus również za wyjaśnienie niektórych kwestii związanych z pracą śledczych. To może pomóc w zrozumieniu pewnych spraw osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z true crime. I w sumie to raczej dla nich jest ta książka.
I teraz dochodzimy do rzeczy, którą zaliczam zarówno na plus, jak i mam do niej pewne zastrzeżenia. McSkyz ma gawędziarski styl, nie zasypuje nas suchymi faktami, ale tu pojawia się rzecz, o której wspomniałam wcześniej, a mianowicie ekspresja w narracji. Moim zdaniem za dużo tutaj jest wykrzyknień. Czasem pojawiają się w takich miejscach, że zastanawiałam się, dlaczego redaktor odpowiedzialny za przygotowanie oryginalnego tekstu postanowił je tam zostawić. To nie miało żadnego logicznego uzasadnienia. Trochę mi się to kojarzyło z próbą zwrócenia uwagi czytelnika w tabloidzie. W niektórych miejscach pojawiają się nawet żarciki, na przykład jest sobie pani, która lubiła mieć przy sobie rzeźnickie noże podczas baraszkowania w łóżku i autor, opisując to, jak pytała się partnerów, czy będzie im to przeszkadzać, skwitował, że przecież to normalna prośba (oczywiście w formie ironii). Jako redaktor przez szacunek do jej ofiary, która została nimi ugodzona, nie zostawiłabym tego, bo dla mnie to jest stawianie ofiary w roli idioty, który się na coś takiego zgodził i sam prosił się o guza.
Teraz kolejna kwestia - za dużo tu dla mnie autora, jego przemyśleń i spoilerowania mi tego, co za moment się wydarzy. W true crime cenię sobie profesjonalizm, opowiedzenie mi o ofierze, zbrodniarzu, o tym, jak doszło do zbrodni. Cenię sobie zeznania świadków i odtworzenie śledztwa. Niespecjalnie interesuje mnie, co autor o niej myśli. Lubię, gdy zostawia mi się pole do własnych przemyśleń. Nie mam nic przeciwko, jeśli autor w podsumowaniu napisze, jak wpłynęła na niego praca nad reportażem o zbrodni, do jakich przemyśleń go doprowadziła. To też jest cenne, pokazuje, jak dane wydarzenie wpływa na ludzi. Ale nie lubię, kiedy w trakcie opowieści o zbrodni autor mówi mi, co myśli i jeszcze pokazuje mi, co mam myśleć. Najbardziej rzuciło mi się to w oczy przy okazji sprawy zaginionej Tii. Przez odpowiedni dobór słów można w nienarzucający niczego czytelnikowi sposób pokazać, co dzieje się w środku, gdy mówi się o danej sprawie.
Widać, że autor nie ma doświadczenia w formie pisanej. Wiele razy w swojej książce próbuje wchodzić w interakcję z czytelnikiem, rzuca dygresjami. Moja redaktorska dusza w takich momentach krwawiła. Uważam, że sporo tu potencjału, autor dobrze orientuje się w tym, o czym mówi, tylko dla mnie zabrakło pracy nad formą oryginału.
Jeszcze się zastanowię nad sięgnięciem po ten tytuł.
OdpowiedzUsuń