Strony

poniedziałek, 19 grudnia 2022

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #441 Przemysław Piotrowski "Prawo matki"

 

Luta Karabina, kiedyś jedna z najlepszych kobiet w siłach specjalnych, obecnie zarabia na życie pracując na platformie wiertniczej u wybrzeży Norwegii. Samotnie wychowuje dwójkę dzieci i spędza z nimi każdą wolną chwilę.

W trakcie rodzinnego wypoczynku dochodzi do tragedii - jej córka zostaje porwana!

Czas ucieka, działania policji nie dają rezultatów, a przecieki świadczą, że dziewczynka padła ofiarą wyjątkowo brutalnej szajki handlarzy żywym towarem. Kobieta nie ma wyjścia, bierze sprawy w swoje ręce. Rozpoczyna się dramatyczna walka o odzyskanie córki. Do śledztwa dołącza Zygmunt Szatan, twardy glina i tropiciel, który ma do wyrównania rachunki sprzed lat.

Luta - czy tego chce czy nie - też musi wrócić do swojej mrocznej przeszłości.

To w niej znajduje się klucz do odzyskania ukochanej córki…

Uwielbiam pióro Przemysława Piotrowskiego. Potrafi wykreować bohaterów z krwi i kości oraz wcisnąć mnie w fotel zwrotami akcji. Do tej pory nie brakowało mi emocji podczas czytania jego powieści i byłam głodna kolejnych wrażeń. Na tę powieść czekałam, choć jednocześnie nieco się jej obawiałam. Teraz mogę powiedzieć, że ja i Luta raczej się nie polubimy. Ale po kolei. 

Luta to baba z jajami, która samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Pracuje na platformie wiertniczej u wybrzeży Norwegii. Wcześniej służyła w siłach specjalnych. Pewnego dnia jej córka Weronika zostaje porwana. Poczynania policji nie przynoszą wielkich efektów, więc Luta bierze sprawy we własne ręce. Nie może czekać, wiedząc o tym, że jej dziecko prawdopodobnie jest w rękach handlarzy żywym towarem.

Ta powieść miała potencjał. Sporo w niej mocnych scen - choćby ta z psem rzucającym się na kobietę, moment tuż przed porwaniem Weroniki, opisy tego, co zwyrodnialcy robią z żywym towarem czy opisy tortur (aż czułam swąd spalonego mięsa podczas czytania) i wiele innych. Tyle tylko, że tu dzieje się tak dużo, że te najlepsze chwile nikną w gąszczu wydarzeń. Co chwilę przeskakujemy między bohaterami, są retrospekcje. Jestem na świeżo po lekturze, a nie pamiętam połowy bohaterów. Moim zdaniem o wiele lepiej by było, gdyby autor skupił się na Lucie i jej dramacie. Kiedy dotarłam do finału, byłam już zmęczona tym, co się dzieje, i właściwie było mi wszystko jedno, co się stanie.

Jeśli chodzi o Lutę, to była ona dla mnie Jackiem Reacherem w spódnicy. Nie było człowieka, którego by nie położyła na łopatki. Przez to nie czułam napięcia podczas finału. Jako matka chwyciła mnie za serce i uwierzyłam w jej ból. Ale jako maszyna do zabijania jest dla mnie przerysowana. I jeszcze ten wątek z BDSM... Po co? Już pomijam to, że nie mogła mieć zwykłego imienia. Szczerze - jestem już zmęczona tym, że w wielu powieściach kryminalnych, sensacyjnych czy thrillerach kobiety mają oryginalne imiona. Wolałabym Annę, która wyróżnia się siłą charakteru niż Esmeraldę czy Brunhildę, które zapamiętam przez imiona i nic więcej. Luta ma pewne zadatki na silną babę, ale moim zdaniem nie zostały tu wykorzystane.

Jeśli lubicie sieczkę, rozwałkę, to pewnie książka się Wam spodoba. Krwi ci tu akurat nie brakuje. Ale dla mnie działo się za dużo. Niestety, tym razem nie było mi z powieścią autora po drodze. Nie spisuję jeszcze Luty na straty, ale póki co podchodzę do niej z dużym dystansem.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)