Życie Marianne jest idealne. Jest żoną przystojnego chirurga, matką trojga wspaniałych dzieci, ma piękny dom w najlepszej dzielnicy. Kobieta nie musi nic robić. Ma tylko opiekować się swoją rodziną. Jej perfekcyjne życie dla innych jest spełnieniem marzeń. Nie zawsze tak było. Czasem trudna przeszłość Marianne daje o sobie znać, ale zawsze wtedy u jej boku jest jej kochający mąż.
Pewnego dnia na idealnym życiu Marianne pojawia się rysa o wdzięcznym imieniu Caroline.
Dotąd Marianne sądziła, że doskonale rozumie swoje małżeństwo, ale prawda ma wiele twarzy.
Im bardziej Marianne interesuje się Caroline, zaczyna sobie zadawać pytanie nie tylko o to, czy powinna być zazdrosna, ale też o to, czy powinna się bać.
Ostatnio postanowiłam zacząć zbijać stos nieprzeczytanych książek, które leżą u mnie w domu. Tę powieść kupiłam już jakiś czas temu na wyprzedaży, ale kompletnie o niej zapomniałam. Nabrała jednak mocy prawnej i mogłam ją przeczytać.
Fabuła nie jest specjalnie oryginalna. Zahukany Kopciuszek spotyka księcia z bajki i widzi w nim swojego zbawiciela, którego to ona nie jest godna. Mamy kobietę, która ma wszystko - piękny dom, przystojnego męża chirurga i trójkę zdrowych dzieci. Jedyne, co musi robić, to zajmować się domem i rodziną. Pilnować zajęć dodatkowych dzieci, utrzymywać porządek i przygotowywać posiłki. Wiele osób jej zazdrości. Tyle że nie bardzo jest czego, bo okazuje się, że małżeństwo Marianne i Simona do idealnych nie należy. Za zamkniętymi drzwiami dzieją się bowiem złe rzeczy.
Marianne to kobieta, która zmaga się z depresją. Ciągle wydaje się jej, że nie jest wystarczająca, a Simon niespecjalnie wyprowadza ją z błędu. Wręcz przeciwnie, jednak nie chcę tutaj wchodzić w spoilery. Powiem tylko tyle, że to dupek do potęgi n-tej. Uwierzcie mi, w łyżeczce wody byście go utopili.
Czytanie tej książki może być męczące. Widzimy całą sytuację z perspektywy kobiety z zaburzeniami. Jej przemyślenia o byciu idealną panią domu i matką na medal mnie czasem nużyły. Rozumiem, skąd się wzięły i dlaczego ta bohaterka jest przedstawiona w taki sposób, ale serio, czasem miałam ochotę wznieść oczy ku niebu i ciężko westchnąć.
Jeśli chodzi o wątek Caroline i jego rozwiązanie, to domyśliłam się, co się wydarzy, zanim coś w ogóle zaczęło zapowiadać te wydarzenia. Pod tym względem autorka mnie nie zaskoczyła. Za to bardzo mi nie zagrał wątek przyjęcia. Czułam lekkie ciarki żenady, kiedy czytałam, co się tam działo. Jakoś trudno mi uwierzyć w to, by coś takiego mogło wydarzyć się w prawdziwym życiu.
Mam też problem z tym, jak długo trzeba było czekać na to, aż właściwie w książce zacznie się coś dziać. Niektóre opisy były zbędne. Było też dla mnie zbyt mało psychodelicznie. Od razu wiadomo, że Simon nie jest dobrym człowiekiem i manipuluje żoną, więc nie byłam w stanie uwierzyć w to, że pewne rzeczy mają dziać się tylko w jej głowie. Miało być tajemniczo, domestic noir, które wciśnie mnie w fotel. Wyszło, co wyszło, za tydzień o tej książce zapomnę, a szkoda, bo miała potencjał.
Zaciekawiłam się. Będę szukać tej książki
OdpowiedzUsuń