Strony

wtorek, 6 września 2022

Przedpremierowo! Marcel Moss "Furia"

 

Wtorek, godzina 11:45. W czterech różnych miejscach w Polsce zupełnie obce sobie osoby wpadają w szał i na oczach świadków zabijają przypadkowych ludzi. Nie potrafią powiedzieć, dlaczego to zrobiły.

Media szybko podchwytują temat i nagłaśniają "syndrom 11:45”. Według niektórych badań to właśnie o tej porze we wtorki ludzie są najbardziej przemęczeni pracą i sfrustrowani.

Śledztwo prowadzi bezkompromisowy komisarz Konrad Tajner. Próbuje odkryć, co łączyło pogrążoną w depresji nauczycielkę, gnębioną przez szefa pracownicę korporacji, zmagającego się z poważnymi oskarżeniami księdza i wycieńczonego pracą po godzinach lekarza.

Gdy Tajnerowi wydaje się, że jest coraz bliżej rozwiązania zagadki, zostają odnalezione brutalnie okaleczone zwłoki. Rozpoczyna się walka z czasem.

Stało się, Marcel Moss zagościł na Czytelni. Kilka razy się już do tego zbierałam, ale nigdy mi to nie wyszło. Aż do teraz. Przed Wami przedpremierowa recenzja jego najnowszej powieści.

Czworo morderców, cztery ofiary. Morderstwa łączy godzina ich popełnienia - 11:45. Co jednak sprawiło, że pracownica korporacji, nauczycielka z depresją, ksiądz i lekarz wpadli w szał i zamordowali przypadkowe ofiary? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć komisarz Konrad Tajner.

Tę książkę pochłonęłam właściwie jednym tchem, chociaż kilka razy żołądek podchodził mi do gardła w trakcie lektury. Niektóre opisy potrafiły wywołać ciarki na całym moim ciele. Nie to, żebym jakoś specjalnie z tego powodu narzekała. Uwielbiam, kiedy powieści wbijają mnie w fotel, a ta właśnie to zrobiła. Do tej pory nie potrafię dojść do siebie po finale. Kompletnie nie spodziewałam się takiej bomby na końcu pierwszego tomu o komisarzu Tajnerze. Skoro już o nim mowa, to uważam, że został bardzo dobrze wykreowany. Jest ludzki, ma swoje problemy, ale byłam w stanie z nim sympatyzować, a czasem też miałam ochotę potrząsnąć nim, żeby się opamiętał.

Pomimo tego, że każdy morderca jest z innego środowiska, każdego z nich byłam w stanie zrozumieć. Moje serce skradł najbardziej ksiądz Piotr. Świat byłby zdecydowanie lepszym miejscem, gdyby było więcej osób duchownych z takim podejściem jak on. Nie chcę zdradzać, o co chodzi, ale bardzo szanuję go za kazanie, które wygłosił i które wprawiło ludzi w osłupienie, bo jak to tak takie rzeczy z ambony głosić. Było mi też jakoś blisko do Mileny. Było mi jej żal, choć na początku nie zapałałam do niej sympatią. 

Każdy z rozdziałów jest poprzedzony danymi statystycznymi dotyczącymi sytuacji osób pracujących w Polsce. Złapałam się na tym, że kilka z nich dotyczy mnie. To niepokojący syndrom. Miejmy nadzieję, że nie wypadnę kiedyś o 11:45 z biura z krzykiem i nie zrobię czegoś głupiego. Żarty żartami, ale Marcel Moss porusza w swojej książce bardzo poważny temat - przeciążenia pracą, mobbingu. Pokazuje też, do czego mogą doprowadzić zamiecione pod dywan i przemilczane rzeczy. To wszystko jest przerażające.

Na plus zaliczam na pewno przeskoki czasowe. Dzięki nim poszczególne historie nabierają rumieńców, a i napięcie jest odpowiednio dawkowane. Dla mnie literacka uczta na bardzo wysokim poziomie. Jestem ciekawa, co przyniosą kolejne części cyklu o komisarzu Tajnerze.

Premiera książki odbędzie się już jutro.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

3 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tej książce. Recenzja brzmi zachęcająco

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie trzeba zapamiętać ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie zapowiada się ta seria.Obecnie kończę cykl Liceum Freuda.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)