Karin Smirnoff "Pojechałam do brata na południe"

 

Jana Kippo przyjeżdża do rodzinnej wsi, aby pomóc bratu, który ma problemy z alkoholem. Wizyta, po latach nieobecności, sprawia, że odżywają mroczne wspomnienia z dzieciństwa naznaczonego przemocą i niewyjaśnione sprawy z przeszłości, przed którymi nie ma już ucieczki. Jana wikła się w romans, znajduje pracę, a jednocześnie próbuje zrozumieć, kim tak naprawdę są otaczający ją ludzie, którzy ją otaczają, i czy skrywane przez nich tajemnice dają odpowiedzi na pytania, które ona nosi w sobie od lat.

Nie będzie przesadą z mojej strony, jeśli powiem, że była to najtrudniejsza książka, jaką w życiu czytałam. Z wykształcenia i zawodu jestem korektorem, więc zmierzenie się z książką, w której interpunkcja ogranicza się do kropki na końcu zdania, a wielkie litery pojawiają się tylko na początku, było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Mój mózg w trakcie lektury się prostował. Serio, byłam bliska tego, żeby pójść po ołówek i zacząć robić korektę, bo przez pierwsze 20 stron skupiałam się tylko na tym, że nie ma przecinków i kompletnie nie ogarniałam fabuły. Na szczęście w końcu udało mi się wyłączyć tryb korektora.

Rozumiem, czemu ten zabieg miał służyć. Przedstawienie jej w taki sposób dodatkowo podbija opowieść Jany. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest ona opowiedziana w mechaniczny, pozbawiony uczuć sposób. Nic bardziej mylnego. Trzeba jednak zagłębić się w tę historię, by poczuć coś więcej.

Jana chce pomóc swojemu bratu w wyjściu z nałogu. Wraca w tym celu do swojej rodzinnej miejscowości, w której nie była od wielu lat. Wtedy powracają do niej wspomnienia i nieprzepracowane traumy. Ta książka to prawdziwy emocjonalny walec. Przemoc w rodzinie, alkoholizm. Historia opowiedziana w tej powieści jest brutalna. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to książka dla każdego. Jeśli jednak fascynuje Was literatura skandynawska, mrok, którym jest spowita, to może być propozycja dla Was.

Tak jak wspomniałam wcześniej, na początku kompletnie nie umiałam wciągnąć się w tę książkę. Zwracałam uwagę na to, że nie ma przecinków, a nie na to, co mówiła do mnie Jana. Kiedy w końcu ją usłyszałam, jednocześnie bałam się tego, co chce mi powiedzieć, ale chciałam przekonać się, co ją spotkało, żeby móc ją zrozumieć. Po lekturze czuję się tak, jakby mnie walec przejechał, ale nie żałuję, że po nią sięgnęłam, chociaż jest przepełniona bólem i trudnymi emocjami. Musiałam czasem odłożyć książkę na bok, żeby nieco ochłonąć.

Zdecydowanie odradzam czytanie tej powieści do poduszki. To jedna z tych książek, które wymagają maksymalnego zaangażowania czytelnika. I raczej długo się ją czyta. Ja byłam w stanie przeczytać dziennie kilka stron, bo forma jednak była wymagająca i w sumie bujałam się z nią ponad miesiąc.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.

Udostępnij ten post

2 komentarze :

  1. Chyba nie dałabym rady z lekturą bez interpunkcji, mimo iż to zamierzone. Dobrze, było poznać Twoją opinię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi ciekawie. Dałabym jej szansę

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka