Kiedy mąż Kayli Carter ginie w wypadku na budowie ich wymarzonego domu, kobieta wie, że ze względu na ich czteroletnią córeczkę musi się trzymać. Budynek w Round Hill zawsze będzie jednak wywoływać tragiczne wspomnienia… Kiedy Kayla spotyka dziwną starszą kobietę, która mówi jej, by zrezygnowała z zamieszkania w tej okolicy, prawie się zgadza. Szybko okazuje się też, że samo miejsce skrywa sekrety sięgające dekad wstecz…
Kayla i Johnson mieli niebawem przeprowadzić się do swojego wymarzonego domu. Cztery miesiące przed tym wydarzeniem doszło jednak do tragedii, w wyniku której mężczyzna zginął. Kayla została wdową i samotną matką czteroletniej Rainie. Powoli wraca do życia po odejściu męża. Pewnego dnia w biurze, w którym pracuje, pojawia się tajemnicza kobieta, która odradza jej przeprowadzkę. To dopiero początek wydarzeń, które będą spędzać Kayli sen z powiek.
Uprzedzenia rasowe nigdy nie prowadzą do niczego dobrego. Piętnowanie kogoś z powodu innego koloru skóry rodzi agresję, zabija pewność siebie, poczucie bezpieczeństwa, bezpowrotnie czasem niszczy całe rodziny. Ten motyw przewija się również przez tę książkę. Jej akcja toczy się bowiem dwutorowo - w roku 1965 i 2010.
Ellie, która przejmuje narrację w przeszłości, jest aktywistką, która chce, by ciemnoskórzy mieszkańcy Stanów Zjednoczonych mieli takie same prawa jak reszta obywateli. Jej walka w tej sprawie okupiona jest ogromną ceną. Kayla zaś próbuje poukładać sobie życie na nowo po śmierci męża. Każda z nich jest silną kobietą. Każda z nich ma za sobą trudne przejścia.
Na początku nie byłam w stanie polubić się z Ellie. Na początku wydawało mi się, że to, co robi, jest wymuszone, że nie jest w tym autentyczna, ale im lepiej ją poznawałam, tym bardziej ją podziwiałam. Miała jaja większe niż niejeden facet. Jednak życie bardzo mocno ją doświadczyło. Musiała zmierzyć się z niezrozumieniem i samotnością. Nie miała także zbyt dobrych relacji ze swoimi rodzicami.
Inspiracją do napisania tej powieści były prawdziwe wydarzenia. To bardzo bolesna lekcja historii. Kiedy czytałam o strajkach i o tym, w jaki sposób traktowano osoby czarnoskóre, gotowała się we mnie krew. Po historii z DeeDee musiałam zrobić sobie przerwę od lektury. To było dla mnie bardzo trudne emocjonalnie.
Nie była to łatwa lektura, ale zaangażowałam się w nią całym sercem. Nie jest łatwo mnie wzruszyć, ale autorce się to udało. Do tej pory nie potrafię otrząsnąć się po tym, co wydarzyło się niedługo przed finałem. Chciałam krzyczeć z bezsilności i złości, gdy widziałam, co tam się stało. Moje serce roztrzaskało się na miliony kawałków. Nie spodziewałam się takiej bomby emocjonalnej.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tej powieści. Autorka bardzo umiejętnie dawkowała napięcie. Przeszłość i teraźniejszość przenikały się ze sobą, tworząc dopracowaną pod każdym kątem historię. Jeśli szukacie dobrego połączenia thrillera i powieści obyczajowej, to myślę, że ta książka może Was zainteresować. Tylko ostrzegam, że możecie po lekturze zostać z kacem moralnym. Ta powieść zmusza do refleksji, zarówno jeśli chodzi o rasizm, jak i o relacje rodziców oraz dzieci. Mocna, dobra rzecz.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Księgarni Bonito.
Zapowiada się świetnie. Będę musiała przeczytać
OdpowiedzUsuńLubię takie książki. Muszę zapamiętac ten tytuł.
OdpowiedzUsuń