Rok 1939. Kołki nieopodal Łucka. Ślub przed synagogą gromadzi całe sztetel. Chana, siostra panny młodej, i Jan, przyjaciel nowożeńca, ujrzawszy się po raz pierwszy, niczym rażeni piorunem zakochują się w sobie i wywołują skandal, gdy na weselu – wbrew żelaznym zasadom – zatańczą razem. Chasydkę i ziemiańskiego syna dzieli wszystko, religia, wychowanie, obyczaje, a także prawo talmudyczne. Czy Chana odważy się je złamać, narażając się nawet na śmierć z ręki ojca? Czy Jan, mimo wszelkich przeciwności i działań własnej rodziny, znajdzie sposób, by połączyć się z ukochaną?
Sięgając po tę książkę, właściwie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nieco obawiałam się tego, że będzie to łzawy romans o dwojgu ludzi, którzy pokochali się wbrew kulturowym przeszkodom. On - katolik, ona - Żydówka z konserwatywnej rodziny. Ich związek nie mógł się udać. Zastanawiałam się, czy przez 560 stron autorka będzie opowiadać mi o tym, jak walczą o swoją miłość. Na szczęście tak nie było. Ta książka to nie jest romans. To wielowątkowa opowieść, która jest lekcją historii i kultury.
Nie będę zdradzać szczegółów, ale oprócz Jana i Chany pojawiają się także inni bohaterowie, wokół których kręci się opowieść. Zakazana miłość wciąż przewija się w tle, ale nie jest tutaj najważniejsza. Nie ukrywam, że mnie, romansowego Grincha, to ucieszyło.
Ta książka to przede wszystkim opowieść o tym, jak postrzega się kobiety i mężczyzn. Skłania do refleksji, czy na przełomie lat, które dzielą nas od akcji tej powieści, coś się zmieniło. I wiecie co, mam wrażenie, że wielu mężczyznom wciąż wydaje się, że kobiety mają być im posłuszne i podległe. To jest przerażające. Mamy równe prawa i możemy o sobie decydować, nie prosząc nikogo o pozwolenie. Przewija się także wątek podwójnej moralności, który wciąż jest aktualny. Autorka pokazuje także to, jakie relacje z dziećmi mieli ich rodzice. I powiem szczerze, że nienawidzę ojca Chany. To był fanatyk religijny, który nie miał za grosz kultury, choć chciał uchodzić za obrońcę moralności.
Skoro już o jednym z bohaterów mowa, to muszę powiedzieć, że są oni jednym z filarów tej powieści. Każdy z nich jest wyjątkowy. Ma w sobie coś, przez co zapada w pamięć. Trudno mi powiedzieć, kto był najbliższy mojemu sercu. Chyba Ola, ale Chana także miała w sobie ikrę. Była młodziutka, ale nie można jej odmówić charakteru. Jan czasem grał mi na nerwach swoim zachowaniem, ale hej, kto za młodu nie podejmował decyzji pod wpływem impulsu i później się ich trzymał.
Ujęło mnie to, w jaki sposób autorka pokazała żydowskie wesele. Było w nim coś magicznego. Nie przypominam sobie, żebym czytała o nim wcześniej. Chociaż z drugiej strony, kiedy patrzyłam na to, w jaki sposób dba się o "czystość" kobiet chasydek, czułam, jak buzuje we mnie krew. Nigdy nie będę umiała spokojnie patrzeć na zakrywanie kobiet w imię religii. Całe szczęście, że mnie do tego nikt nie zmusza.
Premiera tej książki przeszła bez większego echa, a szkoda, bo to bardzo dobra powieść. Aktualna, choć jej akcja miała miejsce prawie 100 lat temu. Zmusza także do refleksji. Polecam.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Znak.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)