Strony

niedziela, 1 maja 2022

Max Cegielski "Nazywam się Czogori"

 

Drugi najwyższy szczyt świata w lokalnym języku określany jest jako Czogori – Duża Góra, a nie K2, jak nazwali go Anglicy. Miejscowe wierzenia i tradycje, ekonomiczne i społeczne problemy są jednak pomijane w relacjach. Podobnie jak ekologiczna katastrofa, której przyczyną jest zarówno położona tuż obok linia frontu, jak i śmieci pozostawiane przez wspinaczy – nie tylko plastik, lecz także trupy.

Z wyprawą polskich wspinaczy wyrusza w 1995 roku młody fotograf Olo, którego ojciec zginął tam dziesięć lat wcześniej. Podróż zmusza młodzieńca do stawienia czoła własnym słabościom oraz mistycznej i społecznej rzeczywistości północnego Pakistanu. Mieszają się tam elementy islamu i buddyzmu oraz starożytnych wierzeń, po których przewodnikiem duchowym jest szejk Iskander oraz jego syn Karim i inni, niewidzialni dla himalaistów, miejscowi tragarze. Ola wciąga spór między miejscowymi a przybyszami z Europy oraz tajemnice Czogori, których korzenie tkwią w czasach ekspansji Aleksandra Macedońskiego.

W swoim życiu w górach byłam tylko raz. Wtedy też dowiedziałam się, że mam chorobę wysokościową i nie mogę tam jeździć. To był dość traumatyczny wyjazd, zakończony pobytem w szpitalu, do którego jechałam na sygnale, dusząc się, ale i tak uważam, że góry są piękne. I mordercze jednocześnie. Nie można podchodzić do nich bez odpowiedniego przygotowania, bo to może zakończyć się tragicznie. A i doświadczeni ludzie czasem zostają w nich na zawsze.

To jedna z tych książek, które mogą mocno podzielić czytelników. Jest pisana na granicy jawy i legendy. Po raz pierwszy też przeczytałam powieść, w której przemawia sama góra. To było ciekawe przeżycie, nigdy nie patrzyłam na góry z takiej perspektywy. To jest powieść szkatułkowa. Jedno wydarzenie otwiera opowieść innego bohatera. To może niektórych czytelników nieco wytrącać z rytmu czytania. Poza tym sposób prowadzenia historii też jest specyficzny. Mnie akurat elementy nie z tego świata nie przeszkadzały. Trochę mi nawet mroziły krew w żyłach. Jednak jeśli ktoś liczył na wartką akcję, to nie, tu wszystko dzieje się bardzo powoli. Czasem chciałam, żeby autor podkręcił tempo, ale wiem, że to nie wyszłoby książce na dobre. Musicie zatem nastawić się na niespieszną lekturę. Mocno czasem filozoficzną, ocierającą się o fantazję, zmuszającą do przemyśleń.

Ta książka pokazała mi wyprawy górskie z innej strony. Takiej, o której nie mówią przewodniki, bo wtedy nikt by w dłuższą wyprawę się nie wybrał, słysząc na przykład o strajkach, które mogą mocno pokrzyżować plany. Przyznam, że było mi trochę wstyd, gdy widziałam zachodnią wyższość niektórych bohaterów. Zapadłabym się pod ziemię, gdybym z kimś takim wyruszyła w grupie. 

Plus należy się autorowi za wplecenie w książkę elementów z historii polskiego himalaizmu, to były ciekawe smaczki. Dzięki temu też opowieść była osadzona w znanej mi rzeczywistości i łatwiej było mi się w niej odnaleźć.

To nie była pozycja, którą czytałam z zapartym tchem i od której nie mogłam się oderwać. Przeczytanie jej zajęło mi kilka dni, ale nie dlatego, że się nudziłam. Po prostu potrzebowałam czasu, żeby przetrawić to, co autor mi powiedział. Musiałam się z tym oswoić i nie byłam w stanie przeczytać więcej niż rozdział dziennie. Myślę, że takie dawkowanie podczas lektury było w tym przypadku strzałem w dziesiątkę, bo czytając ciągiem, pewne kwestie mogłam ominąć i nie miałabym czasu na przemyślenia.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Marginesy.

1 komentarz:

  1. Jeśli tylko będę miała okazję, sięgnę po ten tytuł. Dziękuję za opis.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)