Strony

środa, 27 kwietnia 2022

Christina Sweeney-Baird "Koniec mężczyzn"

 

Szkocja, rok 2025. Na oczach doktor Amandy MacLean umiera pacjent, który przed chwilą trafił do szpitala. Niedługo taki sam los spotyka kolejną osobę. I kolejną. Wszystko wskazuje na to, że to nowa, śmiertelna choroba, której nie sposób zatrzymać. I która atakuje tylko mężczyzn.

Gdy władze lekceważą ostrzeżenia ze strony MacLean, sytuacja w szybkim tempie staje się tragiczna. Lokalne ognisko błyskawicznie przybiera rozmiary globalnej pandemii. Połowa populacji żyje w strachu przed śmiertelną chorobą.

Doktor MacLean walczy z wirusem na pierwszej linii, antropolożka Catherine stara się uwiecznić zachodzące w społeczeństwie zmiany. Elizabeth jako jedna z naukowczyń pracuje nad szczepionką, która może powstrzymać zarazę. 

Wyobraźcie sobie, że świat został opanowany przez epidemię choroby, która zbiera śmiertelne żniwo wśród mężczyzn. Istnieje 90-proc. prawdopodobieństwo, że wszyscy mężczyźni z Waszego najbliższego otoczenia umrą. Nie ma szczepionki, nie wiadomo, kto może być odporny. Pojawienie się gorączki jest jednoznaczne ze śmiertelnym odliczaniem. Najpopularniejszym statusem związku staje się "wdowa". Nawet noworodki płci męskiej są zagrożone. O takiej rzeczywistości opowiada ta powieść.

"Pracuję jako dziennikarka od siedemnastu lat i nigdy dotąd nie stanęłam wobec konieczności napisania tak przerażającego tekstu. W telegraficznym skrócie brzmi on następująco: umrze wasz ojciec, wasz brat, wasz syn, wasz mąż, umrą wszyscy mężczyźni, których kiedykolwiek zdarzyło wam się pokochać lub z którymi zdarzyło się wam przespać".

Autorka zaczęła pisać tę książkę przed wybuchem pandemii koronawirusa, co zaznacza na początku. Przez myśl nawet jej nie przeszło, że fikcja, którą przelała na papier, może w niektórych aspektach przenieść się na życie codzienne. Jak choćby izolacja społeczna. Myślę, że jeszcze większe wrażenie zrobiłoby to na mnie, gdyby nie pandemia. Byłabym tym bardziej przerażona. Teraz, kiedy spojrzałam już diabłu w oczy, aż tak bardzo mnie to nie ruszyło, co nie znaczy, że książka jest zła, bo kilka razy wgniotła mnie w fotel i przy okazji cofnęła w czasie do początku pandemii oraz przypomniała mi mój strach, kiedy moi bliscy chorowali.

Sięgając po tę książkę, niespecjalnie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Gdzieś tam z tyłu głowy miałam "Śpiące królewny" Kinga, ale nie chciałam, żeby Christina Sweeney-Baird poszła w tym kierunku. Wolałam, żeby trzymała się bardziej realistycznych ram i nie wprowadzała opowieści nie z tego świata, bo wtedy dostałabym odgrzanego kotleta i porzuciłabym czytanie po paru stronach. Na szczęście moje modły zostały wysłuchane. Gdybym miała jednak określić, do jakiego gatunku ta powieść należy, to miałabym z tym problem. Są tu niewielkie elementy thrillera, sporo tu dramatu, jest dystopia, mamy powieść obyczajową z nutką science fiction. Nie brakuje też politycznych gierek. Na szczęście wszystko zostało zmiksowane ze smakiem i proporcje pomiędzy poszczególnymi gatunkami są wyważone. Nie mam poczucia, że na któryś z nich mógł być położony większy nacisk.

W powieści przewija się wielu bohaterów, ale mnie było najbliżej do Catherine. Doskonale rozumiałam, co czuła w kilku aspektach. Przypadła mi też do gustu Amanda. Reszta bohaterów nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Nie są oni aż tak bardzo rozbudowani. Niektórzy pojawiają się tylko na moment, robią swoje i znikają. Autorka porusza w powieści bardzo trudny temat dotyczący bezpłodności czy tego, jak radzimy sobie, gdy odchodzi bliska nam osoba. Zwłaszcza gdy umiera w wyniku choroby, którą komuś udało się przeżyć. Pojawia się wtedy wiele pytań bez odpowiedzi. 

Książkę pochłonęłam właściwie jednym tchem. Mam co prawda wrażenie, że niektóre wątki aż proszą się o rozwinięcie, na przykład Helen czy Rosamie, ale całość jak najbardziej podeszła mi do gustu. Byłam w stanie wczuć się w sytuację bohaterek, kilka razy w oku zakręciła mi się łza. A i ciśnienie parę razy mi skoczyło, kiedy widziałam ludzi próbujących dorobić się na ludzkim nieszczęściu czy uważających siebie za wybrańców. 

Moim zdaniem to jest dobrze napisana dystopia. Przywodzi mi na myśl "Śpiące królewny", o czym wspomniałam już wcześniej, ale według mnie jest od nich lepsza. Kilka wydarzeń byłam w stanie przewidzieć, ale nie powiem, żebym czuła się z tego powodu bardzo rozczarowana, w sumie zdziwiłabym się, gdyby te wątki były poprowadzone inaczej.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

1 komentarz:

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)