Rhiannon Navin "Kolor samotności"

 

Tego dnia sześcioletni Zach powinien był zostać w domu. Do jego szkoły wpadł uzbrojony napastnik i zabił dziewiętnaście osób, w tym Andy’ego, starszego brata Zacha. Dręczony przez koszmary chłopiec nie może liczyć na wsparcie najbliższych. Pogrążeni w żałobie i skupieni na własnym cierpieniu rodzice na ogół zbywają go niecierpliwym: „nie teraz”. Osamotniony Zach odnajduje sposób na wyjście z traumy. Ucieka w świat wyobraźni - czyta i maluje, co pomaga mu zrozumieć i uporządkować własne uczucia. Znajduje też sposób, jak pomóc najbliższym i sprawić, by przestali się zasklepiać w cierpieniu. On po prostu chce, by znów było jak kiedyś.
Wystarczy chwila, by cały znany nam świat legł w gruzach. Andy jak każdego dnia poszedł do szkoły i nigdy z niej nie wrócił. Zginął z ręki uzbrojonego napastnika. Jego rodzice pogrążyli się w rozpaczy, a młodszy brat musi uczyć się, jak żyć w świecie bez Andy'ego.

Sięgając po tę książkę, nieco obawiałam się, że nie udźwignę teraz jej ciężaru. Codziennie dochodzą do nas informacje o śmierci dzieci, więc tragedia, która działa się w książce, docierała do mnie z podwójną siłą.

Moje serce pękło na miliony kawałków kilka razy w trakcie lektury. Po raz pierwszy, kiedy miało miejsce pożegnanie Andy'ego. Po raz drugi, gdy doszło do konfrontacji rodziców zmarłego chłopca z rodziną mordercy. Po raz trzeci, gdy Zach wybrał się na cmentarz. Po raz czwarty, gdy zrobił to ponownie.

Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, co czuli rodzice Andy'ego. Rodzice nigdy nie powinni być świadkami odejścia dziecka. To one powinny pochować nas, nie na odwrót. Ta książka pokazuje, do czego może doprowadzić pogrążenie się w rozpaczy, zatracenie się w niej, pozwolenie, by wzięła górę nad resztą życia. Pękało mi serce, kiedy o tym czytałam. Nie mam pojęcia, jak zachowałabym się na miejscu Melissy, ale przyznam, że były chwile, kiedy byłam na nią wściekła. Miałam ochotę nią potrząsnąć, żeby się ocknęła. Przecież miała jeszcze drugiego syna - zagubionego chłopczyka, który nie do końca rozumiał, co się stało. A jego matka była nieobecna. I choć staram się jej nie oceniać, trudno mi to zrobić. Jakoś bliżej było mi do Jima, ojca chłopców. Czułam do niego sympatię. Też było mu trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale próbował to zrobić w inny sposób, bardziej do mnie przemawiający. Blisko było mi także do Mary i żałuję, że było jej w tej książce tak niewiele.

Nie potrafiłam czytać tej książki spokojnie, bez emocji. Nie byłam też w stanie czytać jej na raz. Musiałam robić sobie przerwy, żeby ochłonąć. To ogromny ładunek emocjonalny. W książce został przedstawiony obraz rodziny roztrzaskanej na drobne kawałeczki. Rodziny, która przeżyła ogromną tragedię i nie potrafi sobie z nią poradzić. Uwierzyłam w każdego z bohaterów. Czułam ich ból. Wściekałam się razem z nimi. Nie jest łatwo mnie wzruszyć, tym razem się udało. Ta historia pozostanie na długo w mojej pamięci i kiedyś jeszcze do niej powrócę, żeby przekonać się, jak odbieram ją po latach.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu HarperCollins.

Udostępnij ten post

1 komentarz :

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka