Strony

piątek, 23 lipca 2021

Królewskie Piątki: #27 Stephen King "Dolores Claiborne"

 

Wysepką Little Tall wstrząsa wiadomość o zabójstwie bogatej Very Donovan. Podejrzenie natychmiast pada na jej wieloletnią opiekunkę, Dolores Claiborne. Wszyscy w okolicy wiedzą, że praca u pani Donovan była prawdziwym piekłem. Dolores miała więc powody, by nienawidzić chlebodawczyni.

Nie zabiła jej jednak. Tak przynajmniej twierdzi, a następnie, wprawiając w zdumienie przesłuchującego ją komendanta policji, przyznaje się do zamordowania przed dwudziestoma dziewięcioma laty swojego męża. W długim monologu opowiada o tym, co zdarzyło się na wyspie w 1963 roku podczas zaćmienia słońca.

Muszę powiedzieć, że moim zdaniem jest to jedna z lepszych powieści Kinga, jakie czytałam. To nie jest horror, ale bardzo dobra powieść psychologiczna, w której nie brakuje thrillera.

To historia tytułowej Dolores Claiborne. Kobieta prowadzi monolog, oprócz niej nikt się w tej powieści nie odzywa. Nie spodziewałam się, że taki sposób narracji tak bardzo mnie wciągnie i zrobi na mnie tak ogromne wrażenie.

Dolores to dojrzała, doświadczona przez życie kobieta. Została oskarżona o zamordowanie swojej pracodawczyni. Jednak tym razem kobieta nie ma krwi na rękach. Jednak ma swoje na sumieniu. Zamordowała bowiem swojego męża. Co popchnęło ja do popełnienia tej zbrodni? 

Początek książki był dla mnie taki sobie, jednak interpretacja audiobooka w wykonaniu Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej utrzymało mnie przy tej książce. Ona jest genialna jako lektorka, nadała całości niesamowitego klimatu, wcielając się w Dolores. Słuchało się tego z przyjemnością.

Nieco obawiałam się tego, że mogę odbić się od książki przez to, w jakim wieku jest Dolores. Nie byłam pewna, czy będę w stanie wczuć się w jej sytuację, czy nie będę czuła się po prostu za młoda. Nic z tych rzeczy. Nie potrafiłam oderwać się od jej historii. Intrygowało mnie, co wydarzyło się w noc śmierci jej męża. Słuchałam tego z zapartym tchem. Czułam emocje, jakie wtedy nią targały, współczułam jej.

Mistrzostwem świata była dla mnie postać Very. Nie chciałabym mieć z nią do czynienia, ale była tak wyrazista i charyzmatyczna, że coś mnie do niej przyciągało. Uwierzyłam także w relację Very i Dolores. Była bardzo specyficzna, ale bardzo dobrze zarysowana.

To była jedna z tych książek, przy których można się zarówno pośmiać, jak i wpaść w zadumę. Bohaterowie nie byli mi obojętni, wzbudzali emocje. Powiem tylko tyle - gdyby Zofia Wilkońska była tak inteligentna w swojej wredocie jak Dolores, polubiłabym ją. Mogłaby się od niej sporo nauczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)