Chcieli żyć w strefie wolnej od LGBT, ale los spłatał im figla…
Big Burr to miasteczko, gdzie wszyscy się znają - a przynajmniej tak im się wydaje. Kiedy jednak zdobywa niechlubny tytuł „najbardziej homofobicznej miejscowości w Ameryce”, a przyznająca go organizacja na dwa lata przysyła tam queerową grupę zadaniową do pracy u podstaw i edukowania lokalsów, rezultaty są nie do przewidzenia.
Pogrążona w żałobie po synu Linda przyjmuje aktywistów z otwartymi ramionami, bo tylko oni nie wiedzą o jej bolesnej przeszłości.
Nastoletnia Avery, wściekła, że musiała zostawić Los Angeles, za wszelką cenę stara się nawiązać przyjaźnie w nowym liceum. Tyle że szkolni koledzy szybko odkrywają, że to jej mama kieruje grupą zadaniową.
Gabe, lokalny myśliwy, który mieszka w Big Burr od urodzenia, nagle czuje, że znalazł się na celowniku.
Ta książka to zbiór historii o ludziach w ten lub inny sposób powiązanych z homoseksualizmem. Jedni walczą o to, by przestał być piętnowany, inni totalnie go nie rozumieją, jeszcze inni zaś stracili przez niego rodziny lub coś znacznie więcej. Każdy z bohaterów jest inny, każdy zapada w pamięć. Czytelnicy na pewno znajdą kogoś, z kim będą się utożsamiać.
Dla mnie miłość nie ma płci. Jest piękna i dobra, jeśli ludzie darzą się uczuciem i szacunkiem. Jednak nie wszyscy myślą w ten sposób i coś wiedzą o tym na pewno mieszkańcy Big Burr.
Akcja dzieje się w homofobicznym miasteczku. Widzimy, jak jego poszczególni mieszkańcy reagują na organizację, która pojawia się, by przekonać ludzi, że homoseksualizm nie jest zły. Jedni popierają inicjatywę (bardziej lub mniej otwarcie). Drudzy zaś robią wszystko, by pozbyć się wszystkich homoseksualistów, bo przecież to zło wcielone.
Plus dla autorki za to, że pokazuje nam temat z kilku różnych stron, nikogo nie faworyzując ani nie oceniając. Sami możemy sobie wyrobić zdanie na temat poszczególnych bohaterów. Szczerze nienawidziłam Christine. Kobieta od samego początku działała mi na nerwy. I tu nawet nie chodzi o jej stanowisko wobec ludzi homoseksualnych, ale o jej obłudę. Tu niby rączki do Boga składała, ale diabła miała za skórą. Ona była po prostu straszna. Za to moje serce skradła Avery. Może i zachowywała się czasem tak, że irytowała mnie, ale mimo wszystko ją polubiłam.
To słodko-gorzka opowieść. Można się przy niej pośmiać, jednak częściej wzbudza w czytelniku smutek, poczucie niesprawiedliwości i złość na tych, którzy mają ograniczone horyzonty (po obu stronach barykady, nie mam na myśli tylko i wyłącznie homofobów, ale też i homoseksualnych bohaterów).
Tego typu książki są nam dziś bardzo potrzebne. Pokazują tematy związane z homoseksualizmem z kilku stron, bez opowiadania się po żadnej z nich.
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)