Arthur Kipp, bohater "Kobiety w czerni", jest obiecującym adwokatem w londyńskiej kancelarii, który zostaje wysłany do Crythin Gifford – zapadłej mieściny na wietrznych trzęsawiskach, aby wziąć udział w pogrzebie klientki, Alice Darblow, a także załatwić jej sprawy spadkowe. Kipps nic nie wie o sekretach, które kryją się za okiennicami domu pani Darblow, stojącego na końcu kanału i spowitego w mgłę oraz tajemnicę.
Rutynowa podróż biznesowa przybiera nieoczekiwany obrót, gdy adwokata zaczynają prześladować seryjnie powtarzające się dźwięki i obrazy: bujający się fotel w pustym pokoju dziecinnym, niewytłumaczalny dźwięk powozu, dziecięcy okrzyk we mgle i – najbardziej przerażająca – widmowa kobieta w czerni.
Antykwariusz Adam Snow, bohater "Rączki", wraca późnym wieczorem od klienta. Gdy szuka drogi na skróty, gubi się i natrafia na zapuszczony, wiekowy Biały Dom. Gdy wchodzi na teren dawnego ogrodu, nagle czuje, jak w jego dłoń wślizguje mała ręka, zupełnie jakby w mroku jakiś dzieciaczek stanął obok i chciał się przytrzymać.
Zaintrygowany Snow postanawia dowiedzieć się więcej i odkrywa niektóre szczegóły burzliwej historii tajemniczego domostwa, który po krótkim okresie świetności popadł w zapomnienie. Osobliwe doświadczenie zrazu tylko interesuje antykwariusza, lecz wkrótce zaczynają go nawiedzać dramatyczne sny, ataki paniki, a także coraz częstsze wizyty rączki, coraz groźniejsze i złowrogie…
Treść tej książki częściowo już znałam. Czytałam "Kobietę w czerni" jakieś 10 lat temu. Film też oglądałam. Przez palce co prawda, ale się liczy. Mam do tej opowieści sentyment, co prawda za pierwszym razem mi nie podeszła, ale za drugim czytałam ją podczas masakrycznej burzy, wtedy siedziałam cała zestrachana, że stoi za mną kobieta w czerni. To historia, która może i niespecjalnie straszy, ale potrafi utrzymać w napięciu. Ale polecam czytanie w trakcie burzy, można zejść na zawał.
Co do "Rączki". Ona budziła we mnie większy niepokój. Ta historia miała niezły klimat. Pochłonęłam ją w jeden wieczór. Mam pewien niedosyt po lekturze, ale uważam, że zakończenie pasowało do całości. Niby błahe, ale dla mnie idealne. Polecam fanom klasycznych horrorów, które bazują na lękach bohaterów i miejscu akcji.
Susan Hill to jedna z tych autorek, które bazują nie na zjawach wyskakujących z szafy, a raczej na miejscu akcji i na psychice bohatera. Jej historie są dość hermetyczne, przez co możemy się wczuć w daną postać i na własnej skórze poczuć jej lęki. Akcja rozwija się dość powoli, mnie to nie przeszkadzało, ale jeśli Wy macie problem z takimi spokojnymi raczej horrorami, to poszukajcie lepiej czegoś innego. W przeciwnym przypadku, jak już wspomniałam, to książka dla Was :)
Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
To gatunek, po który raczej nie sięgam, ale ostatnio zauważyłam, że gdy otwieram się na nowe typy książek to poznaję nowe czytelnicze cuda, więc czemu by nie spróbować po raz kolejny... :)
OdpowiedzUsuń