Wilno, Anno Domini 1748. Trzydziestosiedmioletni Piotr Antoni z Milkont Narwojsz, najstarszy syn Anny Katarzyny i Jana Izydora, wraz z żoną i trójką dzieci mieszka w okazałym dworku w mieście. Nie poszczęściło się jego rodzeństwu – Teofila zeszła na manowce, a bracia ledwo wiążą koniec z końcem. On jednak, dzięki posadzie ekonoma u księcia Michała Kazimierza Radziwiłła Rybeńko, wie, co to wystawne życie, i nie wtajemniczając w to żony, Placydy Amelii, ochoczo korzysta z jego uroków i rozkoszy. „Milczenie jest złotem” – mawia, a potężny magnat płaci hojnie za dyskrecję sługi.
I oto właśnie Piotr Antoni wrócił z przeszpiegów u książęcego kuzyna, jak fama niesie – porywacza, zabójcy, gwałtownika, który zniewolił żonę, trzyma harem kochanek, a co gorsza, przeszedł na żydowską wiarę... Spotkanie z człowiekiem, który przekroczył wszelkie możliwe granice, niespodzianie wytrąca stabilne życie Piotra Antoniego z kolein liczb, cyfr i faktów, którym ufał dotąd bez zastanowienia. Co takiego stało się w Turnie, utopijnej krainie rodem z filozoficznych traktatów? Jak potoczą się dalsze losy Narwojsza i jego bliskich, jaką historię zapisze w rodzinnej sylwie?
Za mną lektura trzeciej części cyklu "Silva rerum". Bardzo na nią czekałam i byłam ciekawa, co autorka zaserwuje mi tym razem. W przypadku drugiej części nieco kręciłam nosem, jeśli chodzi o bohaterów. Anna Katarzyna nie rzuciła mnie na kolana, lepsza była Urszula. Tym razem spotykamy się z synem tej pierwszej, Piotrem Antonim. Czy go polubiłam? A gdzie tam. Działał mi na nerwy najbardziej ze wszystkich występujących w książce bohaterów.
I żebyśmy się dobrze zrozumieli. Moim zdaniem ta książka jest bardzo dobra, poziomem dorównuje pierwszej części, a to, że nie polubiłam głównego bohatera, nie znaczy, że powieść należy omijać szerokim łukiem. Moja niechęć do Piotra Antoniego bierze się stąd, że autorka bardzo dobrze go wykreowała. Był bucem do kwadratu, to fakt, ale nie był mu obojętny. To, że życzyłam mu wszystkiego najgorszego, to już inna sprawa. W sumie jedyną postacią z całej tej książki, do której pałałam jako taką sympatią, był najmłodszy brat Piotra Antoniego, Michał. Tyle że jego za dużo w tej książce nie było. Piotr Antoni był typowym, ograniczonym facetem, który żonę miał za nic. Ta miała się do niczego nie wtrącać, obowiązki małżeńskie wypełniać, dzieci ogarniać i tyle. Swoją drogą, jego ślubna, Placyda Amelia, to też było niezłe ziółko. Na początku, kiedy ją poznałam, nawet było mi jej żal, potem jednak doszłam do wniosku, że ona i Piotr Antoni byli siebie warci.
Autorce udało się oderwać mnie od rzeczywistości. Totalnie odpłynęłam przy lekturze tej książki, przeniosłam się w miejscu i czasie. Widać, że autorka odrobiła lekcje historii i wiedziała, o czym pisze. Nie można odmówić tej powieści klimatu. Niewielu pisarzy potrafi tak mnie oczarować światem przedstawionym. Kristinie Sabaliauskaitė się to udało.
Czy można przeczytać tę książkę, nie znając dwóch poprzednich części? Teoretycznie tak. Co prawda wspomina się tutaj Urszulę czy Jana Macieja, ale nie ma większych problemów, by odnaleźć się w historii. Jednak ja polecam Wam lekturę wszystkich tomów. Moim zdaniem to jedna z lepszych sag historycznych. Klimatem i bohaterami stoi. Autorka w mistrzowski dla mnie sposób połączyła historię i fikcję, pokazując przy okazji, jak przez lata zmieniła się mentalność ludzi. Zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie związane z małżeństwem. Rzuca się w oczy również hipokryzja religijna. Polecam, jeśli lubicie sagi rodzinne z historią w tle.
Premiera książki odbędzie się 24 lutego!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Literackiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)