"21 marca 2002 roku o godzinie 15.07 Milly Dowler po raz ostatni wyszła ze szkoły w Surrey. Niecałą godzinę później została porwana i zamordowana w najokrutniejszy możliwy sposób. Mimo rozpoczętych natychmiast poszukiwań, minęły miesiące nim odnaleziono jej ciało.
W ciągu następnych dwóch lat w wyniku napaści o brutalności, którą trudno opisać, zginęły kolejne dwie młode kobiety: Marsha McDonnell oraz Amélie Delagrange.
Choć w przypadku trzech morderstw może się to wydać dziwne, śledczy dysponowali znikomą ilością tropów i wkrótce zaczęło im brakować pomysłów oraz opcji – do chwili, aż w sprawę morderstwa Amélie Delagrange włączony został nadkomisarz Colin Sutton. Nie tylko dostrzegł on związek między trzema przypadkami, ale także presja, pod jaką się znalazł, kierując ściganiem seryjnego zabójcy okazała się dla niego na tyle inspirująca, że choć sprawa nieraz wydawała się beznadziejna, w końcu doprowadził mordercę przed oblicze sprawiedliwości".
Uwielbiam literaturę faktu, więc bez większego zastanowienia zdecydowałam się na lekturę tej książki. Nie wiedziałam, czego się mogę po niej spodziewać.W przypadku takich publikacji to loteria. Nie każdy człowiek potrafi dobrze pisać. Colinowi Suttonowi udało się stworzyć wciągającą książkę, która nie ucieka do taniej sensacji, a krok po kroku pokazuje, jak ścigano tego seryjnego zabójcę. Dowodów było niewiele i udowodnienie jego winy nie było wcale prostym zadaniem. Nie będę jednak streszczać kolejnych kroków śledczych, jeśli chcecie je poznać, zachęcam do lektury.
Pierwsze, co rzuca się w oczy w trakcie czytania, to zaangażowanie autora w sprawę. Widać, że się jej poświęcił. Gdyby było więcej tego typu osób w policji, wiele spraw miałoby inny finał, ale nie o tym będzie mowa. Autor nie wahał się też napisać o momentach zwątpienia w trakcie śledztwa. Trudno się temu dziwić, było ono bardzo żmudne, Levi Bellfield potrafił zatuszować ślady.
Podziwiam Colina Suttona za jego upór w tej sprawie. Nie była wcale taka prosta. Brakowało dowodów, a morderca był na wolności. Przerażało mnie to, co robił swojej partnerce. Niestety, podobnych historii jest wiele i nie wszystkie mają w miarę szczęśliwy finał.
Levi Bellfield potrafił manipulować ludźmi, żeby osiągnąć swoje chore cele. był człowiekiem nieobliczalnym. Na szczęście udało się go schwytać. Spotkała go zasłużona kara. Żal jedynie jego ofiar i ich rodzin. Było mi przykro, kiedy czytałam, jak o śmierci Amélie dowiedzieli się jej najbliżsi. To było karygodne.
Książka nie jest napisana trudnym językiem. Jej styl jest wręcz gawędziarski. Miałam wrażenie, jakby Colin Sutton siedział ze mną na kawie i opowiadał mi o tym, co się wydarzyło. Przy czym muszę zaznaczyć, że autor był daleki od plotkarskich sformułowań, nie szukał sensacji. On po prostu chciał dojść do prawdy i wsadzić winnego do więzienia. Chciał, by sprawiedliwości stało się zadość.
W środku znajduje się wkładka z kolorowymi zdjęciami. Będziecie dzięki nim wiedzieć, jak wyglądały ofiary Leviego Bellfielda, on sam oraz autor tej książki. Widać tam też dowody rzeczowe w sprawie.
Nie miałam w stosunku do tej książki dużych oczekiwań, ale jestem usatysfakcjonowana po lekturze. Mogłam krok po kroku prześledzić śledztwo i przekonać się, jak trudno było złapać niebezpiecznego seryjnego mordercę. Kawał dobrej literatury faktu. Jeśli lubicie czytać wspomnienia śledczych, polecam tę książkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)