Strony

piątek, 8 stycznia 2021

Kristina Sabaliauskaitė "Silva rerum"

 

"Anno Domini 1666. Dwór w Milkontach na Litwie. Mijają lata, odkąd Jan Maciej Narwojsz schronił się tu z rodziną po najeździe kozackim na Wilno. Teraz, gdy jego czas dobiega kresu, patrząc z miłością na żonę Elżbietę, wierną towarzyszkę jego radości i smutków, oraz wspaniałe, lecz całkiem nieprzewidywalne, nastoletnie bliźnięta – Jana Kazimierza i Urszulę, zapisuje ostatnie rozmyślania w starej rodowej sylwie".

Do przeczytania tej książki zabierałam się od kilku lat. Miałam ją na liście do przeczytania, wiele osób mi ją polecało, ale jakoś nie było mi z nią po drodze. Dopiero przy okazji wznowienia tej powieści zapoznałam się z jej treścią i żałuję, że zrobiłam to dopiero teraz.

Autorka przeniosła mnie w miejscu i czasie. Trafiłam do świata pogrążonego w terrorze Kozaków. Świata niebezpiecznego, nieobliczalnego, ale mającego mimo wszystko swój urok. Dobra powieść to taka, która pochłania czytelnika bez reszty, nie pozwalając na długo o sobie zapomnieć. Dla mnie "Silva rerum" jest właśnie taką powieścią. Idealną pod każdym względem.

Chylę czoła przed autorką za to, jak udało jej się oddać ducha tamtych czasów. Kiedy tylko na horyzoncie pojawiali się Kozacy, czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. Nie miałam pojęcia, co zrobią, komu przyniosą śmierć i niewyobrażalne cierpienie. Ostrzegam, że opisy ich najazdów na domostwa czy klasztor są dość brutalne, ale w sumie, znając historię, trudno się spodziewać czegoś innego.

Ogromny plus dla autorki za to, w jaki sposób wykreowała bohaterów. Nie są oni czytelnikowi obojętni. Fakt, rodzina Narwojszów była nieco oderwana w pewnych aspektach od rzeczywistości (jak większość bogaczy, która ma niemal wszystko podsunięte pod nos), ale dało się ich polubić. Czuję ogromny szacunek zarówno do Jana Macieja, jak i jego żony Elżbiety. Oboje sporo przeszli, ale znaleźli w sobie siłę, by żyć. Co do ich nastoletnich bliźniąt. Tutaj mam mieszane uczucia. Nie do końca wiem, co mam myśleć o Janie Kazimierzu i Urszuli. Mieli jeszcze siano w głowie i w niektórych momentach zachowywali się bardzo niedorzecznie, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy za młokosa nic głupiego nie zrobił albo nie powiedział. Każdy ma na sumieniu mniejsze lub większe głupoty, więc tutaj nie mam się o co czepiać. Po prostu mam już swoje lata i nie do końca ogarniam świat nastolatków. Nawet tych sprzed wielu lat.

Gdybym miała porównać tę powieść do jakiejś innej, bez wątpienia powiedziałabym, że ta książka klimatem przypominała mi "Stulecie Winnych", a w każdym razie dwa pierwsze tomy. Jestem ogromnie ciekawa tego, co autorka zaserwuje mi w kolejnych częściach "Silva rerum".

Bardzo zaintrygował mnie wątek związany z klasztorem. Życiem w nim i tym, jak traktowano zakonnice. Z jednej strony byłam zaintrygowana tym miejscem - nieczęsto w książkach miałam okazję zajrzeć do tak wiekowego klasztoru. Z drugiej jednak strony to miejsce mnie przerażało. Nie chciałabym się w nim znaleźć. Ani wtedy, ani teraz.

To bardzo dobre rozpoczęcie cyklu, mamy tu wszystko - klimat, bohaterów, a i na akcję nie można narzekać, choć nie mknie na złamanie karku. Jeśli lubicie powieści obyczajowo-historyczne, jak choćby przywołane przeze mnie "Stulecie Winnych", gorąco polecam tę książkę. Ja jestem nią oczarowana i uważam, że autorka wykonała kawał dobrej roboty.

Za egzemplarz recenzencki
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Literackiemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)