Lisa Sanders "Szukając diagnozy. Tajemnicze i zaskakujące przypadki medyczne"

 

Młody mężczyzna, spędzający swoje urodziny na Bahamach, podczas kolacji próbuje barakudy. Kilka godzin później, tańcząc, upada na parkiet z obezwładniającym bólem brzucha. Kobieta w średnim wieku wraca do lekarza dwa dni po wizycie, na którą przyszła z lekką wysypką na grzbiecie dłoni. Teraz wysypka zrobiła się fioletowa i pokrywa całe jej ciało. Treser słoni w wędrownym cyrku, którego kilka lat wcześniej kopnęła zebra, nagle zaczyna cierpieć na nieznośny ból głowy – czuje, jakby coś wprost „tłukło mu się w czaszce”.

W każdym z tych przypadków droga do wyjaśnienia objawów i leczenia jest kręta i frustrująco mglista. Dr Sanders opisuje, jak lekarze dochodzą do postawienia właściwej diagnozy – dzięki obszernej specjalistycznej wiedzy, drobiazgowej analizie, a czasem… odrobinie szczęścia. 

Kiedy odbyła się premiera tej książki, wyskakiwała mi niemal na każdym kroku, więc wiedziałam, że prędzej czy później się za nią zabiorę. Zresztą dużo osób mi ją polecało. Oglądałam "Dr. House'a", więc byłam ciekawa, co autorka ma mi do powiedzenia. Teraz, kiedy jestem po lekturze, mam bardzo mieszane uczucia. Daleko mi do zachwytów nad nią i przeczytanie jej zajęło mi sporo czasu.

O ile na początku byłam jeszcze zaintrygowana tym, co pisała autorka, o tyle mój początkowy zapał bardzo szybko zgasł. Już po około pięciu historiach zaczęłam się po prostu męczyć w trakcie czytania. Odkładałam książkę i nie umiałam się zmusić, by sięgnąć po nią ponownie. Dopiero termin oddania recenzji zmotywował mnie do działania.

Zapowiadało się całkiem ciekawie. Nie jestem lekarzem, ale interesują mnie zagadki medyczne. Sama swego czasu taką byłam dla moich lekarzy. W końcu okazało się, że za wszystkim stoi pan Hashimoto, a ja żyję i mam się dobrze. Intrygowało mnie, w jaki sposób autorka opisze te tajemnicze przypadki medyczne. 

Dla mnie ta książka jest kompletnie nijaka. Każda historia układa się według tego samego schematu - mamy problem medyczny, który nie bardzo wiadomo, skąd się wziął. Potem szukamy rozwiązania i ta-dam - w końcu jest, idziemy dalej. Parę stron, kilka zdań wprowadzenia i tyle. Mamy zaledwie zalążek historii i musimy obejść się smakiem. Liczyłam na coś zdecydowanie lepszego. Zakończenia każdego z przypadków po prostu są i więcej o nich nie można powiedzieć. Historie pacjentów omówione po łebkach, byle jak najwięcej ich w książce się znalazło. Według mnie książka lepiej wyszła by na tym, gdyby połowę z nich usunąć i skupić się na omówieniu wybranych przypadków. One były ciekawe, ale omówiono je w nieciekawy sposób. Jeśli liczyliście na pełne napięcia opowieści o pacjentach, którym nikt nie umiał pomóc i rozwiązanie zagadki nadeszło w ostatniej chwili, to muszę Was rozczarować. Jedynie część poświęcona urojeniom jakoś się broniła, ale większego szału nie było.

Po cichu liczyłam na odrobinę czarnego humoru, ale nic z tego, czytałam książkę z kamiennym wyrazem twarzy. I byłam z każdą kolejną stroną znużona coraz bardziej. O ile książki o takiej objętości pochłaniam jednym tchem a parę godzin, o tyle w tym przypadku nie umiałam przeczytać więcej niż 20 na raz.

Jestem strasznie rozczarowana po lekturze tej książki. Miała potencjał, ale został pogrzebany. Z lektury nie wyniosłam nic i szybko o niej zapomnę, a szkoda, bo liczyłam na to, że czegoś ciekawego się dowiem. Nie twierdzę, że i Wy będziecie rozczarowani po przeczytaniu jej, bo może przemówi do Was forma. Ja się od niej odbiłam.

Za egzemplarz recenzencki
Dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Insignis.

Udostępnij ten post

1 komentarz :

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka