Strony

środa, 3 czerwca 2020

Kristin Hannah "Nocna droga"

Jude Farraday jest jedną z najgorszych matek, jakie miałam nieprzyjemność poznać na kartach jakiejkolwiek powieści. Była toksyczna do granic możliwości. Nie miała swojego życia, ale żyła życiem swoich dzieci, Zacha i Mii, nastoletnich bliźniąt. Kontrolowała je na każdym kroku. Dzieci nawet same nie mogły sobie wybrać szkoły, bo ona wiedziała najlepiej, co dla nich dobre. Scena, gdy śledziła rozpiskę egzaminów po szkole średniej (rozpisaną na osobnym kalendarzu dla każdego dziecka), sprawiła, że miałam ochotę zdrowo jej trzepnąć na opamiętanie. Dziwię się, że dzieci jej arszeniku nie dosypywały do herbaty. W każdym razie Mia była introwertyczką, co matce spędzało sen z powiek. Kiedy zaprzyjaźniła się z Lexi, dziewczyną, która przeprowadziła się do miasteczka, Jude niby się cieszyła, że córka w końcu do kogoś gębę otwiera, tyle że musiała mieć ale. Czy ja już mówiłam, że jej nienawidzę? Serio, nie znam bardziej antypatycznej osoby niż ona.


Ta książka to jedno z największych rozczarowań, z jakimi przyszło mi się mierzyć. Znam pióro autorki i mam wrażenie, że to nie ona napisała tę powieść. Mam nadzieję, że to chwilowy spadek formy. Jeśli nie znacie jej twórczości, to błagam, nie zaczynajcie od tej historii. To najgorsza książka Kristin Hannah. Nawet nie macie pojęcia, jak krwawi mi serce, gdy piszę te słowa.

Pierwsza część powieści to były dla mnie katusze. Nie wiem, ile razy podchodziłam do tej książki. Nienawidziłam Jude. Myślała, że jest dobrą matką. Nie była. Była tak strasznie toksyczna, że współczułam całej jej rodzinie. Była dla nich wrzodem na tyłku. W końcu spełniły się jej najgorsze obawy i przyszło jej się zmierzyć z pewną tragedią. Może zabrzmi to okrutnie, ale nie umiałam jej współczuć, choć powinnam.

Moim zdaniem ta książka miała świetne zadatki na dramat. I gdyby w takim klimacie ją utrzymano, to byłby dla mnie hit. Wystarczyło tylko wcześniej ją skończyć. Mam tu na myśli moment, gdy Grace dostała pierścionek i odbyła rozmowę z Naną. Tu wszystko powinno się skończyć. Autorka powinna pozwolić żyć bohaterom poza nami, ale nie, musiało być słodko-pierdzące zakończenie, które wyciśnie łzy wzruszenia, bo to taka piękna historia. Dla mnie taka nie była. Była tak naiwna i schematyczna, że aż bolało. Tania i schematyczna wydmuszka. Nie tego oczekiwałam po autorce.

Przy całej mojej nienawiści do Jude, to gdyby tę historię poprowadzono tak, aby skupiła się na toksycznej matce, która w wyniku pewnej tragedii musi zmierzyć się z demonami i pokonuje pewną drogę, by iść dalej, piałabym z zachwytu. Wtedy ta historia coś by po sobie zostawiła. Ta wewnętrzna walka Jude mogła spokojnie udźwignąć ciężar całości. Nie lubię takich naiwnych opowieści, w których wszystko musi się dobrze skończyć. Czasem warto zostawić czytelników z dramatem.

Jeśli lubicie romanse i powieści ze szczęśliwym zakończeniem, książka na pewno się Wam spodoba i będziecie nią poruszeni. Jest oceniana bardzo dobrze, dużo osób pisze, że wzruszyło się w trakcie czytania. Ja podczas lektury miałam ochotę potargać tę książkę, spalić ją i odtańczyć na prochach taniec radości, że to już naprawdę koniec. Jestem strasznie rozczarowana tą historią i bardzo mi przykro, że musiałam wypowiedzieć się o niej krytycznie, bo uwielbiam pióro autorki.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Świat Książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)