Teddy Cannon nie jest typową dwudziestokilkuletnią kobietą. Owszem, jest zaradna, bystra i pokręcona. Ale potrafi też z niesamowitą precyzją czytać ludzi. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że jest prawdziwym medium.
Kiedy seria złych decyzji prowadzi Teddy do wpadki z policją, interweniuje tajemniczy nieznajomy. Zaprasza ją do złożenia podania do instytutu dla mediów, placówki ukrytej u wybrzeży San Francisco, gdzie studenci są szkoleni niczym pracownicy Delta Force: uczelnia ta jest konkurencyjna, bezwzględna i ściśle tajna. Studenci uczą się tam telepatii, telekinezy, umiejętności śledczych i taktyki SWAT. A jeśli przetrwają szkolenie, kontynuują służbę na najwyższych szczeblach władzy, wykorzystując swoje umiejętności do ochrony Ameryki i świata.
Przytoczony przeze mnie opis książki zachęca do czytania. W każdym razie mnie zachęcił. I jeszcze ta okładka... Spójrzcie na nią, przyciąga wzrok, prawda? Tylko wiecie co, żeby czerpać przyjemność z czytania tej książki, musiałabym się cofnąć w czasie o jakieś, ja wiem... 15 lat, no dobra, może 10, nie postarzajmy mnie aż tak bardzo.
Nie, nie mogę powiedzieć, że książka jest zła i nudziłam się w trakcie czytania. Po prostu już nie do końca nadążałam za tokiem myślenia bohaterki i miałam wiele razy ochotę, by powiedzieć jej: "dziecko, ty weź się ogarnij". Jeśli chodzi o moje odczucia co do Teddy, to są dość mieszane. Intrygowała mnie, ale z drugiej strony, czy ja wiem, czy chciałabym mieć z nią coś wspólnego? Trudno powiedzieć. Paręnaście lat temu pewnie by mi imponowała. A teraz... Nie, niewiele mamy wspólnego. Chociaż nie mogę odmówić jej tego, że zmieniła się na moich oczach i to jest jeden z większych plusów tej powieści. Nie mamy papierowego ludzika, a bohaterkę, która przechodzi pewną drogę.
Tak, wiem, że kręcę nosem, ale książkę czytało mi się szybko, pochłonęłam ją w jedno popołudnie. Nie mogę też powiedzieć, że jakoś bardzo się nudziłam, chociaż zdarzały mi się momenty, gdy wszystko dość mocno mi się dłużyło. Zwłaszcza na początku, wgryzienie się w tę historię było dla mnie nie lada wyzwaniem, ale potem było już zdecydowanie lepiej. Coś się dzieje, akcja nabiera tempa i sumie do końca ono nie siada. Moim zdaniem przynajmniej.
Pomysł na fabułę był ciekawy i całkiem porządnie poprowadzono fabułę. Wszystko trzymało się kupy, rozumiałam ciąg przyczynowo-skutkowy, ale czegoś mimo wszystko mi brakowało. Nie umiała przekonać się do bohaterów. Mam wrażenie, że oprócz Teddy byli oni potraktowani nieco po macoszemu i nie można wyrobić sobie na ich temat zdania. Ale to tylko moje zdanie, możecie się z nim nie zgodzić.
Wiem, że ten tekst jest nieco chaotyczny, ale nie umiem poukładać sobie tego, co myślę o tej powieści. Jak wspomniałam, pomimo początkowych problemów, czytało mi się ją dobrze. Tyle że mam poczucie niedosytu po lekturze. Chyba za stara już na nią byłam. Czy sięgnę po kolejny tom? Na tę chwilę nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Powieść miała dla mnie dobre momenty, ale to już raczej nie moje klimaty.
Myślę, że książka znajdzie spore grono odbiorców, bo nie jest zła. Jeśli zainteresował Was opis, to po prostu sięgnijcie po Instytut i sami przekonajcie się, czy to powieść dla Was. To, że mnie nieco rozczarowała, nie znaczy, że macie ją spisać na straty.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Uroboros.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)