Doggerland to fikcyjna grupa wysp na Morzu Północnym między Wielką Brytanią a Skandynawią, spośród których trzy największe to Heimö, Noorö i Frisel.
Dzień po Oistrze, lokalnym festiwalu ostrygowym, który przyciąga wielu turystów, dochodzi do zbrodni. Komisarz Karen Eiken Hornby już wie, że poprzednia noc była błędem. Kac gigant po festiwalu ostrygowym oraz pobudka w hotelowym pokoju u boku swojego szefa są tego najlepszym dowodem. Gdy w domowym zaciszu próbuje odespać szaleństwa poprzedniej nocy, ze snu wybudza ją telefon. Jako komisarz ma poprowadzić śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa, do którego doszło na jednej z wysp. Sytuacja komplikuje się, gdy ofiarą okazuje się Susanne Smeed, była żona szefa wydziału, z którym Karen spędziła noc. Brak motywu i śladów mordercy na miejscu zbrodni sprawia, że śledztwo utyka w martwym punkcie. Okazuje się też, że Susanne wcale nie była duszą towarzystwa i najmilszą na świecie osobą.
Autorzy kryminałów nie mają ze mną łatwo. Stawiam im bardzo wysoko poprzeczkę. Mam za sobą wiele takich powieści i bardzo trudno mnie zadowolić. Kiedy przeczytałam opis tej książki, zaczęłam przebierać niecierpliwie nóżkami, to zdecydowanie moje klimaty i chciałam przekonać się, co autorka będzie mi miała do zaoferowania w pierwszej części cyklu.
Przyznam szczerze, że kiedy zaczęłam czytać książkę i miałam z tyłu głowy to, co inni o niej pisali, zastanawiałam się, czy my na pewno czytaliśmy tę samą historię, bo w mojej się niewiele działo. Od razu mówię, że jeśli liczycie na wartką akcję, to muszę Was rozczarować. Wszystko dzieje się dość powoli. Zanim akcja się rozkręci, mija trochę czasu. Niektórych czytelników może to zniechęcić, zdaję sobie sprawę z tego. Sporo tutaj opisów, przez które napięcie na chwilę siada. Dopiero pod koniec właściwie akcja nabiera rumieńców. Przez większość książki było dla mnie bardzo spokojnie.
Pomysł na fabułę był intrygujący. Nie obeszło się bez pewnych niedoskonałości, ale nie uważam, żeby ta powieść była zła i macie się od niej trzymać z daleka. Moim zdaniem Maria Adolfsson ma duży potencjał i jestem ciekawa, co w kolejnej części będzie miała mi do zaoferowania. Zwłaszcza, że pod koniec wbiła mnie w fotel. Zakończenie zdecydowanie pozamiatało i głównie ze względu na nie jestem w stanie przymknąć oko na niedociągnięcia, jakie zauważyłam w tej powieści. To debiut literacki, daję więc autorce kredyt zaufania. Nie pogniewam się, jeśli kolejną część utrzyma w klimacie zakończenia - wtedy to będzie petarda.
Nie mogę tej książce odmówić klimatu. Skandynawskie kryminały mają w sobie coś, co mnie przeraża i tutaj też momentami czułam ciarki na całym ciele. Jestem też pod ogromnym wrażeniem świata wykreowanego przez autorkę. To była wisienka na torcie.
Nie mogę tej książce odmówić klimatu. Skandynawskie kryminały mają w sobie coś, co mnie przeraża i tutaj też momentami czułam ciarki na całym ciele. Jestem też pod ogromnym wrażeniem świata wykreowanego przez autorkę. To była wisienka na torcie.
Musicie mieć na uwadze to, że książka wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia. Można bardzo łatwo pogubić się w tym, kto kim jest i co ma do zrobienia w fabule. Odradzam raczej czytanie wieczorami do poduszki. I nie, nie chodzi mi o to, że fabuła jest tak nudna, że zaśniecie. Po prostu Wasz umysł przestanie przetwarzać to, co się dzieje. Nie róbcie sobie tego. To ciężki kaliber, ale mimo wszystko warto się zapoznać z tą powieścią.
Premiera powieści odbędzie się 11 marca!
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Będę pamiętał o tej książce na przyszłość, bo teraz natłok obowiązków nie pozwala na tak wymagającą lekturę. 😊
OdpowiedzUsuń