Henryka Zguda, utalentowany pływak, w czasie II wojny światowej został oskarżony o działalność polityczną. Był więźniem kilku obozów koncentracyjnych: Auschwitz, Buchenwald, Flossenbürg i Dachau. Kilka razy otarł się od śmierć, jednak udało mu się jej uniknąć w głównej mierze dzięki przyjaciołom. Henryk Zguda opowiada też o tym, jak wyglądało jego życie po wojnie i jak znalazł się w Ameryce.
Henryk i Katrina poznali się przez przypadek. Mężczyzna postanowił podzielić się z nią swoją historią, by nie zaginęła. Nie miał nikogo oprócz żony i po ich śmierci to, co przeszedł, odeszłoby w zapomnienie. Mężczyzna rozpoczyna swoją opowieść od przedwojennego Krakowa. Wspomina swoją młodość i pierwsze kroki w sporcie. A potem przyszła wojna.
Wiecie, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy w trakcie czytania? To, że Henryk Zguda nie wspomina zbyt często o sytuacjach, w których stykał się w obozie ze śmiercią. Owszem, mówi choćby o miejscu, w którym w obozie Buchenwald wieszano więźniów, mam tu na myśli dąb Goethego, którego obumarcie miało być jednoznaczne z porażką Niemców podczas wojny. Mężczyzna wspomina za to bardzo często o tym, jak udało mu się przetrwać to piekło. Zwraca uwagę na rozrywki w obozach koncentracyjnych. Tak, były takowe. I co ważne, w publikacji podkreślono, że nie można tych osób w żaden sposób oceniać, bo jakikolwiek sposób znalezienia odrobiny normalności w tamtym miejscu, był dla nich ratunkiem. To była dla więźniów forma buntu, która dawała im nadzieję na to, że ta wojna kiedyś się skończy i oni stąd wyjdą.
Jak w niemal każdej tego typu publikacji, widoczny jest też temat głodu. Henryk Zguda wspomina o tym, że jeśli w Auschwitz nie spało się z blaszaną miską na zupę, to skazywało się na śmierć, bo nie można było jej zdobyć, a tym samym zjeść zupy. Zwraca też uwagę na to, że jeśli ktoś w trakcie dnia pracy umierał, dla jego współwięźniów było to jednoznaczne z tym, że ktoś będzie mógł dostać dodatkowy kawałek chleba. Henryk Zguda dokładne wyjaśnił, ile jedzenia dostawał dziennie wiezień w obozie. Nigdy nie przestanę podziwiać ludzi, którym udało się przeżyć takie piekło.
Dzięki wspomnieniom Henryka możemy dowiedzieć się, jak wyglądało życie w innych obozach koncentracyjnych. Przyznam szczerze, że nie wiedziałam o nich zbyt wiele. Za to książce należy się duży plus. Jednak to nie jest historia wyłącznie o II wojnie światowej. Poznajemy też powojenne losy głównego bohatera tej opowieści. Kiedy ten wyjechał do Ameryki, nie znał języka i w odnalezieniu się w nowym miejscu pomaga mu pływanie i przyjaciele, między innymi Jerzy Kosiński.
Całość czyta się bardzo szybko. Nie czułam w trakcie czytania tego obciążenia śmiercią, która wyglądała z każdego zakątka w obozie koncentracyjnym. Czy czuję się z tego powodu rozczarowana? A w życiu. Przypomniały mi się wspomnienia Zofii Posmysz, uważam, że to jest ten sam poziom opowieści. Takie wspomnienia o Auschwitz bardzo cenię. Mogę dzięki nim poznać ludzi, którzy mieli w sobie na tyle woli walki i spotkali odpowiednich ludzi na swojej drodze, dzięki czemu udało im się przetrwać. Uważam, że to bardzo dobra książka i warto się z nią zapoznać. Nie możemy zapominać o takich historiach.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Replika.
Bardzo chętnie sięgam po twórczość dotyczącą obozów.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę przeczytać tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuń