II wojna światowa. Gdzieś na wschodzie Polski niewielki oddział partyzantów z zaciekłą determinacją broni swojego kraju przed najeźdźcami. Nie jest to łatwe zadanie. Giną kolejni żołnierze, a nadchodząca zima nie przyniesie im niczego dobrego. W rozpaczliwej próbie przetrwania próbują odbić z rąk Rosjan pobliskie miasteczko. To, co tam zastają wystawia na próbę ich odwagę, siłę ducha i poczytalność. Bo jak pogodzić się z czymś, czego w żaden sposób nie może przyjąć rozum? Nadzieję na odwrócenie ról przynosi im niepozorna książeczka odnaleziona w zniszczonym kościele. Jednak cena, jaką przyjdzie za to zapłacić, będzie koszmarnie wysoka i wystawi na próbę człowieczeństwo każdego z partyzantów, łącznie z oddziałowym kapelanem. To on ostatecznie będzie musiał zdecydować, jak wielkie świętokradztwo jest skłonny popełnić w imię walki za ojczyznę.
Nie wiedziałam, czy sięgając po tę książkę, nie strzelę sobie w kolano. Dlaczego? To nie do końca są moje klimaty. Jednak nie samym kryminałem człowiek żyje i postanowiłam sięgnąć po inny gatunek.
Muszę się przyznać, że ta książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Od samego początku jest sieka, więc jeśli ktoś ma problem z tego typu scenami, to raczej nie jest książka dla Was, bo Wasze żołądki tego raczej nie zniosą. Ja sama, choć przeczytałam setki thrillerów i kryminałów, gdzie trupy były w różnym stanie rozkładu, miałam momentami problem i czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła.
Uderzyła mnie bardzo scena, w której pewni bohaterowie przygotowują się do ślubu. Mamy sam środek wojny, a dziewczyna myśli o tym, w co się ubierze na tę okazję. Ktoś mógłby pomyśleć, że przemawia przez nią próżność. Ja bardziej odebrałam to jako chęć znalezienia namiastki normalności w piekle, w jakim przyszło im żyć. Żeby choć na moment zapomnieć o tym, że każda chwila może być ostatnią, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zginie się od kuli.
Polubiłam głównego bohatera. Miał w sobie coś, co mnie do niego przyciągało. Czegokolwiek by nie zrobił - kibicowałam mu, chociaż myślałam, że raczej się nie polubimy. A jednak. Moim zdaniem robi w tej powieści świetną robotę.
Czytając tę książkę, ani przez moment się nie nudziłam. Z zapartym tchem śledziłam wydarzenia i czekałam na to, co się stanie. Kilka razy zamierało mi serce i nie wiedziałam, jak autor poprowadzi dany wątek. Urzekł mnie klimat tej powieści. Czułam zniechęcenie żołnierzy. Nie wiedzieli, czy uda im się dotrwać do rana. Wróg miał przewagę liczebną, a oni musieli ukrywać się w lesie. Ginęli kolejni partyzanci i do pewnego momentu wydawało się, że los tych, którzy jeszcze wegetują, jest przesądzony. Wszystko zmieniło się po znalezieniu pewnej książeczki.
Nie przepadam za takim połączeniem gatunków, jakie zaserwował autor, ale w tym przypadku wszystko zagrało. Element paranormalnym był moim zdaniem sporym motorem do rozkręcenia całości.
Książkę połknęłam niemal jednym tchem. Wciągnęłam się w fabułę i spodobało mi się zakończenie. Nie spodziewałam się, że ta powieść wywrze na mnie tak duże wrażenie. Także szacun dla autora z mojej strony. Nie widzę ani jednej rzeczy, do której mogłabym się przyczepić. Wierzyłam w bohaterów, w ich uczucia i postępowanie. Fabuła składała się w całość, nie było zbędnych zapychaczy. Ja jestem w pełni usatysfakcjonowana po lekturze.
Krzysztof Haladyn
Ostatnie namaszczenie
Wydawnictwo Fabryka Słów
Lublin 2019
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Fabryka Słów.
Idealna dla mojego męża :)
OdpowiedzUsuń