"Tommy Orange opowiada historię dwunastu postaci, z których każda ma swoje powody, by wybrać się na wielki zjazd plemienny w Oakland. Jacquie Czerwone Pióro od niedawna znowu nie pije i usiłuje powrócić na łono rodziny, którą niegdyś porzuciła. Dene Oxendene stara się poskładać swe życie na nowo po śmierci wujka i przybywa na zjazd, aby pracować na rzecz indiańskiej społeczności i w ten sposób uczcić jego pamięć. Opal Viola Wiktoria Niedźwiedzia Tarcza przychodzi na stadion, by obejrzeć występ swego siostrzeńca Orvila, który nauczył się tradycyjnego indiańskiego tańca, oglądając materiały wideo na kanale YouTube, a teraz po raz pierwszy chce go wykonać podczas zjazdu przed publicznością".
Nie wiem jak Wy, ale ja niewiele wiem o potomkach rdzennych mieszkańców Ameryki. Kiedy sięgnęłam po tę książkę, okazało się, że właściwie nie wiem o nich nic. Nie mam pojęcia, jak wygląda ich życie we współczesnych czasach, z jakimi problemami się zmagają. Autor swoimi opowieściami dał mi w twarz. To nie była łatwa lektura, podchodziłam do niej dwa razy, ale nie żałuję ani minuty spędzonej z książką.
Na początku miałam problem z tym, by zorientować się w powiązaniach między poszczególnymi bohaterami. Sporo ich tam było. Na szczęście po jakimś czasie wgryzłam się w tę historię i nie potrafiłam się od niej oderwać, choć to była mocna książka. Zwłaszcza początek wcisnął mnie w fotel. Oczywiście nie znaczy to, że później nie było już takich scen. Były, a i owszem.
Spośród tych dwunastu bohaterów każdy czytelnik na pewno znajdzie kogoś, komu będzie kibicować, kto skradnie jego serce. Ja pokochałam Opal. Najlepiej spędzało mi się z nią czas, co nie znaczy, że reszta była źle zarysowana, bo każda z nich ma swój charakter.
Podziwiam liryzm tej historii. Przeniosłam się za jej sprawą w miejscu i czasie. Poznałam ludzi, którzy często mają problem z własną tożsamością. Niektórzy nie znają swoich przodków albo nie zaznali z ich strony zbyt wiele dobrego. Wielu z nich zostało dotkniętych bardzo boleśnie przez życie. Musieli uciekać. Nie tylko w inne miejsce, ale też i w nałogi, by choć na chwilę zapomnieć o tym, co się wokół nich dzieje. Oni także biorą narkotyki, upijają się. To są tacy sami ludzie jak my, choć niektórzy patrzą na nich przez pryzmat wizerunku przedstawionego w filmach.
Autor postawił przed sobą bardzo trudne zadanie. Ułożenie w logiczną całość tylu skrawków opowieści stanowiło dla niego nie lada wyzwanie. Tommy Orange zadebiutował w genialny sposób. Owszem, początek był dla mnie trudny i nie od razu poczułam klimat jego opowieści, ale potem przepadłam, choć czytanie sprawiało mi czasem niemal fizyczny ból. Ta książka jest przepełniona cierpieniem. Momentami czułam łzy cisnące mi się do oczu w trakcie czytania. Lepszej rekomendacji nie jestem w stanie napisać.
To była prawdziwa literacka uczta. Brawa dla Tomasza Tesznara, tłumacza powieści. Przed nim stało też trudne zadanie. Przełożenie tej opowieści na język polski i zachowanie jej liryczności to pewnie było nie lada wyzwanie. Moim zdaniem wykonał swoją pracę koncertowo. Dzięki niemu czytelnicy mogli poznać debiut literacki Tommy'ego Orange'a. Mam nadzieję, że ta książka nie zaginie wśród innych nowości czytelniczych.
Moim zdaniem to książka raczej dla dorosłych czytelników. Nie to, że tu jakieś bardzo dantejskie sceny się ogrywają, ale nie wiem, czy nastoletni odbiorcy będą w stanie unieść ciężar tych opowieści. To naprawdę spory kaliber, trzeba mieć to na uwadze, sięgając po książkę.
Tommy Orange
Nigdzie indziej
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2019
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)