Na terenie kampusu Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie dwie sprzątaczki znajdują ciało Ernesta Karasia, znienawidzonego przez współpracowników i studentów profesora. Gdy wykładowca wydawał ostatnie tchnienie, w budynku Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych przebywało tylko dziesięć osób: czy którejś z nich mogło zależeć na usunięciu Karasia? A może po prostu doszło do nieszczęśliwego wypadku? Tak byłoby lepiej dla wszystkich zainteresowanych i samej uczelni, bo skandal mógłby zniszczyć jej i tak nienajlepszą opinię.
Jeśli chodzi o mnie i o komedie, to niezbyt się lubimy. Większość z nich kompletnie mnie nie śmieszy, a wręcz przeciwnie - sprawia, że siedzę zażenowana z książką i zastanawiam się, co ze mną jest nie tak, że wszystkim się ta powieść podoba, a ja nie widzę w niej sensu.
Ta powieść przewijała mi się dość długo na Instagramie i innych mediach społecznościowych. Znajomi zachwalali tę opowieść. Mówili, że nigdy tak dobrze się nie bawili i że KAŻDY musi ją przeczytać. Podchodziłam do niej jak do jeża, ale w końcu postanowiłam się przekonać, co autorka ma mi do zaoferowania.
Na uczelni zostaje odnalezione ciało profesora, któremu zdecydowana większość społeczeństwa życzyłaby wszystkiego najgorszego. Teoretycznie to, co się stało, można na upartego podciągnąć pod nieszczęśliwy wypadek. Szedł sobie chłopina, upadł, rozbił sobie głowę i klops. Znaczy się trup. Martwy na amen. Tyle że ktoś raczej pomógł mu zejść z tego świata? Kto? Oto jest pytanie.
Książkę czytało mi się przyjemnie. Była idealna na panujące obecnie upały, gdy mało co do czytania mi wchodzi. Cięższe powieści nie mają u mnie teraz większych szans, bo nie chce mi się myśleć, ale ta spełniła swoje zadanie. Dostarczyła mi rozrywki. Owszem, były fragmenty, gdy miałam ochotę zapytać "ale Pani Autorko, Pani tak serio?", ale na szczęście nie było ich wiele. Przy tej książce bawiłam się zdecydowanie lepiej niż przy Kółko się pani urwało, a teoretycznie kaliber jest podobny. Tu autorka wiedziała, kiedy spuścić z tonu, a co opcjonalnie podkręcić. I za to należą się jej wyrazy uznania.
Spodobała mi się satyra na środowisko akademickie. Nawet bardziej niż to, co toczyło się wokół zbrodni. To dla mnie zeszło na drugi plan. I muszę powiedzieć, że kocham Wacława Pierożka. Za całokształt twórczości i badań naukowych. Koleś jak dla mnie rozwalił system, jeśli też tak uważacie, zapraszam do fanklubu. A Karasia sama chętnie bym z umywalką bliżej poznała. To był po prostu żałosny człowiek.
Nie była to książka idealna, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Nie żałuję czasu spędzonego nad tą historią, a i jako zapalona kociara nie mogłam sobie jej odpuścić. Toż to nie do pomyślenia, że mogłabym obojętnie przejść obok książki z takim kotem na okładce.
Musicie wiedzieć jedno - tę historię opowiada kilka osób (i nie tylko), więc jeśli nie lubicie rozbitej na wiele głosów narracji, lepiej poszukajcie czegoś innego do czytania, bo tylko będziecie się z tą książką męczyć. Ja nie mam co do tego większych zastrzeżeń - przynajmniej mogłam poznać lepiej bohaterów.
Uważam, że autorka dobrze poradziła sobie z opowiedzeniem tej historii. Nawet w trakcie czytania trochę się pośmiałam, a ostatnimi czasy ciężko o to u mnie w przypadku komedii. Także jeśli szukacie czegoś lekkiego do czytania, możecie sięgnąć po tę książkę.
Aleksandra Rumin
Zbrodnia i Karaś
Wydawnictwo Initium
Kraków 2019
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Initium.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)