Pewnej nocy w bestialski sposób zostaje zamordowana młoda kobieta. Do zbrodni doszło w jej własnym domu. Jedynym świadkiem zbrodni jest siedmioletnia córka ofiary. Nie mija wiele czasu i dochodzi do kolejnej zbrodni. Do pewnego radioamatora z Reykjaviku docierają z eteru zakodowane wiadomości, łączące go z obiema ofiarami, mimo, że ich nigdy nie znał. Kto stoi za morderstwami i dlaczego się ich dopuszcza?
Jeśli chodzi o tę książkę, to czytałam bardzo skrajne opinie na jej temat. Jedni czytelnicy mówili, że szkoda tracić na nią czas. Drudzy się nią zachwycali. Mnie zdecydowanie bliżej do tych drugich, chociaż momentami miałam problemy z lekturą, ale po kolei.
Autorka niemalże od samego początku utrzymała mnie w napięciu. Kompletnie nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej powieści i nie byłam w stanie przewidzieć zakończenia tej historii. Miałam pewne podejrzenia, ale okazało się, że jestem w błędzie, co przyjęłam z satysfakcją.
Na pierwszą zbrodnię nie musiałam zbyt długo czekać. I od razu zrobiło się mrocznie. To było jedno z bardziej brutalnych morderstw, z jakimi miałam do czynienia w książce. Co prawda chwilę musiałam poczekać na to, żeby przekonać się, co właściwie się stało, ale z każdą kolejną linijką opisu byłam coraz bardziej przerażona. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby tak potraktować drugiego człowieka. Mało tego, to nie była jedyna zbrodnia, z jaką przyszło mi się zmierzyć. Yrsa Sigurdardóttir skutecznie przetestowała mój żołądek. Uwierzcie mi, niektóre fragmenty są bardzo mocne i miałam potem w nocy koszmary.
Bardzo dobrze zostali wykreowani tutaj bohaterowie. Nie zauważyłam perfidnego jechania po utartych schematach. Każdy z nich czymś się wyróżniał. Ujęła mnie przede wszystkim córka pierwszej z ofiar, która widziała to, co stało się z mamą. Kiedy autorka ją opisywała, czułam, jak ściska mi się serce, było mi jej żal. Żadne dziecko nie powinno czegoś takiego doświadczyć. Współczułam jej, że musi przez to przechodzić. Nie dość, że straciła w tragicznych okolicznościach mamę, to jeszcze musiała rozdrapać tę ranę, by powiedzieć policji o tym, co się stało.
Zawarta w te powieści intryga zaciekawiła mnie. Cierpliwie składałam poszczególne fragmenty układanki w całość. Zakończenie w pewni mnie usatysfakcjonowało, nie jestem w stanie się do niego w żaden sposób przyczepić.
Jeśli liczycie na mknącą na łeb, na szyję akcję, to muszę Was rozczarować. W tym przypadku jest tak, że napięcie wzrasta do granic możliwości, by opaść na kolejne 100 stron. Niektórym czytelnikom mogą przeszkadzać dość obszerne opisy, ale ja się do nich nie przyczepię, moim zdaniem uzupełniały opowieść.
Uważam, że to dobry początek cyklu i jestem ciekawa tego, co autorka będzie mi miała jeszcze do zaoferowania. Myślę, że jeszcze kiedyś się spotkamy, tym bardziej, że to była pierwsza powieść autorstwa Yrsy Sigurdardóttir, którą przeczytałam. Według jej fanów to jej najsłabsza powieść. Nie jestem w stanie się do tego odnieść, ale moim zdaniem ta historia jest w stanie utrzymać w napięciu. Może nie przez cały czas, ale kiedy już robi się gorąco, emocje sięgają zenitu i robi się mrocznie. Przynajmniej moim zdaniem. Czekając na kolejną część cyklu, będę musiała nadrobić zaległości w twórczości autorki, bo coś czuję, że się polubimy.
Yrsa Sigurdardóttir
Odziedziczone zło
Wydawnictwo Sonia Draga
Katowice 2018
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Sonia Draga.
Być może skuszę się na ten cykl :)
OdpowiedzUsuń