Tajemnicą jest strach. To on sprawia, że stajemy się mali i słabi w chwili, w której moglibyśmy być wielcy i waleczni.
Paryż, rok 1884. Doktor Charcot, znany neurolog, którego pokazy hipnozy przyciągają widzów z całej Europy, na oddziale neurologicznym kliniki Salpêtrière przeprowadza eksperymenty na histeryczkach. Pewnego dnia na oddziale pojawia się Runa. Dziewczynka, która nie dość, że wzbudza strach wśród członków personelu, to jeszcze opiera się wszelkim metodom terapeutycznym. Jori Hell, szwajcarski student medycyny, widzi w niej swoją szansę na zdobycie upragnionego tytułu doktora. Postanawia przeprowadzić na Runie pewną operację, która będzie miała na celu chirurgiczne usunięcie obłędu z mózgu pacjentki.
Już dawno żadna książka nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Za każdym razem, gdy sięgam po podobną historię, myślę sobie, że już tyle kryminałów i thrillerów przeczytałam, że nic nie jest w stanie mnie zdziwić. I za każdym razem jestem w ogromnym błędzie. Runa niemalże zdzieliła mnie swoją treścią w twarz.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jaką drogę przeszła medycyna, by przybrać współczesną formę? Ta książka nieco przybliża nam historię dotyczącą postrzegania chorób psychicznych i ich leczenia. Zwłaszcza u kobiet. Uwierzcie mi, opisy tego, wyczyniał doktor Charcot, nawet najbardziej zatwardziałego czytelnika mogą przerazić. Tym bardziej, że opisy "leczenia" histeryczek niewiele odbiegają od tego, co działo się w szpitalach jeszcze nie tak dawno temu. Mnie jako kobietę to przerażało. Podejrzewam, że 140 lat temu również znalazłabym się na miejscu Runy, bo powinnam być posłuszna i nie mieć własnego zdania.
Skoro już o tytułowej Runie mowa. Z jednej strony to była mądra dziewczynka, ale z drugiej strony pewnie brałabym nogi za pas, gdybym została z nią dłużej w jednym pokoju. Było w niej coś przerażającego. Współczułam jej i nie chciałam, żeby stała jej się krzywda, bo była tylko skrzywdzonym dzieckiem, lecz też się jej bałam.
Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po tej książce. Tym bardziej, że jedni się nią zachwycali, a drudzy mówili, że szkoda na nią czasu. Mnie Runa przede wszystkim przeraziła. Opisy eksperymentów wykonywanych na pacjentach szpitala sprawiały, że czułam ciarki na całym ciele. Miałam świadomość, że to działo się naprawdę. To nie była książka o potworach wyskakujących z szafy. To była opowieść o ludzkim dramacie i cierpieniu. Tego tutaj akurat nie brakowało.
Chociaż w powieści pojawia się wiele wątków, moim zdaniem autorce udało się nad nimi zapanować. A jest to debiut literacki, więc należą się jej za to wyrazy uznania. Uważam, że żaden z wątków nie został potraktowany po macoszemu i wybrzmiewa tak, jak powinien. Vera Buck umiejętnie przeplotła w swojej powieści historię i fikcję literacką. Przeniosła mnie do piekła, ale nie umiałam go opuścić, choć książki nie da się przeczytać na raz. To dość ciężki kaliber i musiałam robić sobie przerwy, żeby przetrawić to, co przeczytałam.
Runa to mroczna opowieść nie tylko o początkach psychiatrii. Nie każdy będzie w stanie przez nią przejść, bo wiele opisów naprawdę mrozi krew w żyłach. I miejcie na uwadze to, że mówi o tym pasjonatka krwawych historii, która ma za sobą setki książek, w których krew lała się strumieniami. Jeśli macie odwagę, by przekonać się, jakie mroczne tajemnice może kryć w sobie dusza ludzka, sięgnijcie po tę książkę, ale ostrzegam, że jest dla osób o mocnych nerwach.
Vera Buck
Runa
Wydawnictwo Initium
Kraków 2018
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Initium.
mam tą książkę na półce, więc wcześniej czy później ją przeczytam!
OdpowiedzUsuń