Strony

wtorek, 17 lipca 2018

Róża Musiał "Lawendowe nuty"

Jakub i Zosia spotkali się przez przypadek. On był na zakręcie życiowym. Narzeczona właśnie porzuciła go przed ołtarzem i niespecjalnie rozglądał się za nowym obiektem westchnień. Wyjeżdża do Francji. Wtedy pojawiła się ona. Spędzili ze sobą noc, a ich drogi się rozeszły. Los chciał, że ponownie się spotkali. On był muzykiem, miał własny zespół, a ona była tancerką, i spotkali się podczas realizacji programu telewizyjnego. Nawiązuje się między nimi romans, a od tego już niewiele brakuje do ciąży. I tak też się dzieje. Kuba, który mieszka na stałe w Krakowie, musi dzielić swój czas, by nie zaniedbać ani pracy, ani ukochanej kobiety. Co, jak się okazuje, nie jest wcale takie proste.


Nawet nie macie pojęcia, jaki problem mam z tą książką. Długo wahałam się, czy w ogóle po nią sięgnąć. Dlaczego? Ponieważ kojarzę Różę z Instagrama i choć nie znam jej osobiście, to nie jest dla mnie całkiem obca osoba. Pamiętam, jak czekała z niecierpliwością na premierę, jak opisywała postęp prac nad powieścią. Chciałam więc przekonać się, co ma mi do zaoferowania, tym bardziej, że rekomendowały ją blogerki, których blogi od dawna czytam i mam o nich dobre zdanie. No i tu się zaczynają schody, bo ja nie jestem w stanie zgodzić się z ich słowami.

Żeby nie było, że od razu kręcę nosem, muszę przyznać, że Róża Musiał ma lekkie pióro i książkę czytało się szybko, więc nie mogę powiedzieć, że była to dla mnie droga przez mękę. Do tego okładka powieści jest urocza. I to byłoby wszystko, co zaliczam na plus. Niestety.

Tak, owszem, gustuję przede wszystkim w powieściach ze zbrodnią w tle, gdzie flaki latają w powietrzu, jest gęsto od trupów, akcja mknie jak szalona, ale to nie znaczy, że nie wzruszają mnie obyczajówki. Bo potrafię siąść z taką i płakać w trakcie czytania. Nie samym kryminałem w końcu człowiek żyje, ale ta powieść nie zrobiła na mnie kompletnie żadnego wrażenia. Takich historii jak ta jest wiele. I ona niestety niczym nie wyróżnia się spośród nich.

Moim zdaniem prolog nie był potrzebny, bo to, co się tam działo, spłynęło po mnie jak po kaczce. Oczywiście wiąże się to w logiczną całość, ale do mnie nie przemawia. Uważam, że lepiej byłoby, gdyby całość zaczęła się od momentu, w którym narzeczona porzuca Kubę. Ja na dodatek miałam felerny egzemplarz, w którym nie było informacji, że to, co działo się po prologu, miało miejsce parę lat wcześniej, więc nieziemsko mi to przeszkadzało w lekturze, bo linia czasowa mi się nie zgadzała.

Pracowałam jako redaktor, aktualnie zajmuję się korektą tekstów i muszę przyznać, że mnie redakcja tej książki nieco osłabiła. Historia była opisywana z perspektywy dwojga bohaterów i odniosłam wrażenie, że przeplatano je ze sobą bez większego składu. Nawet tego nie wyróżniono jakąś gwiazdką. Może i się czepiam, ale momentami nie umiałam poszczególnych fragmentów ze sobą połatać.

Nie miałam zbyt dużych oczekiwań w stosunku do książki. Nie kierowałam się też specjalnie zachwytami innych blogerów. Po prostu chciałam przeczytać owoc pracy Róży, którego powstawanie śledziłam na bieżąco. Niestety moim zdaniem to jest książka do przeczytania i zapomnienia. Można się przy niej na chwilę od wszystkiego oderwać, ale nie wnosi właściwie niczego nowego. Nie wiem, czy czytelnikom będzie odpowiadała jej nieco poszatkowana forma. Do mnie nie przemówiła. 

Róża Musiał
Lawendowe nuty
Wydawnictwo Białe Pióro
Warszawa 2018

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Białe Pióro.

2 komentarze:

Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)