Anka, główna bohaterka powieści, ma 40 lat, męża, z którym jest bardziej z przyzwyczajenia niż z miłości, przyssanego do komputera pełnoletniego syna, który nie ma pomysłu na życie oraz pracę, której nienawidzi. Na domiar złego nie potrafi pozbyć się zbędnych kilogramów, więc czuje się jak wielka kupa nieszczęścia. Czy Ance uda się odnaleźć szczęście?
Ninę Majewską-Brown pokochałam za „Wakacje”. To była jedna z najbardziej zaskakujących i dobrych powieści, jakie miałam okazję przeczytać. Ta książka otworzyła cykl o perypetiach Niny. Niestety, po dobrym wstępie z każdą częścią było już coraz gorzej. Przez trzecią nie przebrnęłam, za czwartą nawet się nie zabrałam. Potem pojawił się „Grzech” – nic specjalnego, ale postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę i przekonać się, co pokaże mi w kolejnej powieści. Pozwólcie, że w tym miejscu zadam pytanie: „Pani Nino, dlaczego?”. To była tak zła książka, że miałam ochotę w trakcie czytania parę razy ją wyrzucić przez okno. Dlaczego?
Po pierwsze – w książce praktycznie nic się nie dzieje. Ile razy można czytać o tym, że Anka zaspała do pracy albo wysłuchiwać jej narzekań na tuszę? Jeszcze żeby się za siebie wzięła, ale nie, na postanowieniach się kończy. W życiu męża i syna też niespecjalnie dużo się dzieje.
Po drugie – bohaterowie nie wzbudzają żadnych emocji. Relacje między nimi praktycznie nie istnieją. Anka głównie kłóci się z mężem o byle co, żeby tylko się pokłócić. Oni ze sobą nie rozmawiają normalnie. Ich syn – porażka na pełnej linii. Chłop totalnie nieprzystosowany do dorosłego życia. Komputer stał się integralną częścią jego ciała. Świata poza nim nie widzi. Muszę jednak przyznać, że Kamil, bo tak chłopak miał na imię, jest dość wiarygodnie wykreowany. Znałam kiedyś takiego gościa. Matka urabiała sobie ręce po łokcie, a on siedział całymi dniami przed kompem. Masakra.
Po trzecie – dialogi. Ja nie wiem, skąd autorka je wzięła, ale ludzie tak ze sobą nie rozmawiają. Przykład? Kamil dzwoni do kolegi, a ten go pyta o co lata. Nie o co chodzi. Ja tak nigdy się nikogo nie zapytałam. Poza tym porównania, jakie tu znajdziecie, to mistrzostwo świata. Samochód nagrzał się jak dzieciak na słoik Nutelli. Pozwólcie, że zostawię to bez komentarza.
Po czwarte – humor, jakim posługuje się autorka, nie bawi. Ani razu w trakcie lektury się nie zaśmiałam. Większość żartobliwych scen jest po prostu żenujących. Żeby nie było, że jestem gołosłowna, podaję przykład. Maciek, mąż Anki, kupił willę do remontu. Najął ekipę. Ot, chłopków-roztropków, średnio inteligentnych osobników. Oczywiście panowie przy pracy strzelali sobie piwko. Pewnego dnia mężczyzna przyjeżdża na inspekcję i na podwórku wchodzi w przykrytą papierem toaletowym kupę, którą zrobił jeden z robotników. A TOI TOI stał obok. No wątrobę mi ze śmiechu rozerwało. Zresztą sposób, w jaki opisano ludzi ze wsi, woła o pomstę do nieba. Prości do bólu, średnio inteligentni, byleby tylko wódeczka na stole stała.
To ma być pierwsza część cyklu o Ance. Ja w tym momencie za kolejną lekturę podziękuję. Poziom żenady przekroczył w moim przypadku wszystkie możliwe normy. Ta książka to była strata czasu. Dałam autorce szansę, ale ją zmarnowała. Po kolejną jej powieść nie sięgnę, choćby mi płacili. A i tej nikomu nie polecam.
Nina Majewska-Brown
Anka. Inne oblicze szczęścia
Wydawnictwo Edipresse
Warszawa 2017
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Edipresse.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy zostawiony komentarz. Wasze opinie są dla mnie bardzo ważne. Jeśli zostawicie mi swój adres to obiecuję, że Was odwiedzę :)