Jakim cudem ludzkość nie wymarła, skoro tyle wysiłku trzeba włożyć w wychowanie jednego dziecka?
SOS! W domu pojawia się małe stworzenie, które ryczy nie na żarty, za krótko śpi, ssie palec, robi kupy i dziwnie na ciebie patrzy. Podobno człowiek może się przyzwyczaić do wszystkiego. Więc kiedy w domu pojawił się Pitu (wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia, jak się będzie nazywał), przyzwyczailiśmy się. Jakimś cudem zmieniałem pieluchę. Nie wiem, jakim cudem wkładałem mu nowe ubranko. Kolejne tego dnia. (Czy mi się wydaje, czy w książkach nic nie pisali, że przeciętny Pitulek potrafi się obrzygać dziesięć razy dziennie? Bo o tym, że w tym samym czasie dwadzieścia razy obrzyga rodziców, nie pisali na pewno)” – takie słowa możecie znaleźć na okładce tej publikacji i od razu ostrzegam, że jeśli nie macie poczucia humoru, to w tym momencie możecie przestać czytać moje słowa i poszukać innej książki dla siebie.
Na temat „Dziecka dla odważnych” słyszałam bardzo skrajne opinie. Jedni się nią zachwycali, drudzy łapali się za głowę, narzekając, że to skandal, że ktoś tak dzieci wychowuje. Tak, bo słowa autora trzeba brać śmiertelnie na poważnie. Ludzie, trochę więcej dystansu do siebie.
To nie jest poradnik, który nauczy was obsługi dziecka (w sumie autor tej sztuki nie posiadł, więc jak mógłby uczyć innych). To napisana z przymrużeniem oka historia rodziny z dwójką dzieci, która próbuje jakoś okiełznać małe stworzenia, które żyją swoim życiem i niespecjalnie chcą się komuś podporządkować.
Uśmiałam się w trakcie lektury do łez. Widziałam w roli rodziców moją siostrę, która ma dość luźne podejście do swojego dziecka, a mały jest w miarę ogarnięty, nie robi dzikich scen, a że łazi bez butów, wcina trawę i piasek, to już drobny szczegół. Jest dzieckiem, ma do tego prawo. Sama zasuwałam trawę jak królik i żyję. Nie chcę nikogo obrazić, ale gdy ktoś pisał niepochlebne opinie na temat tej publikacji, oczyma wyobraźni widziałam matkę Karolka (kto czytał książkę, ten wie, o czym mówię).
Kilku moich znajomych ma za sobą lekturę tej książki. Kiedy pytałam ich o to, co o niej sądzą, uśmiechali się. Zwłaszcza ci posiadający dzieci mieli na twarzy uśmiech i mówili, że autor ma sporo racji. Scena z „mutą” na przykład robiła furorę. Ta z misiem na początku także. A i obrazki nie przeszły bez echa, bo genialnie uzupełniają całość.
Jak już wspomniałam, to nie jest książka dla ludzi, którzy nie mają ani poczucia humoru, ani dystansu do siebie i świata. Oni będą oburzeni tym, co przeczytają i pewnie ruszą z widłami na autora, że dziecka wychować nie potrafi. Moim zdaniem ogarnianie małych stworzonek szło mu całkiem nieźle.
Jeśli macie dzieci i szukacie odprężającej pozycji, którą będziecie mogli poczytać, gdy wasze małe cuda pójdą już spać, polecam tę książkę. Podejrzewam, że będziecie mogli zweryfikować słowa autora i przekonać się, jakie doświadczenia z pola boju was łączą. Jeśli dopiero zamierzacie mieć dzieci, przekonajcie się, co będzie was czekać. Czy psychicznie to zniesiecie i się nie rozmyślicie? Myślę, że tak. Nie odebrałam tej książki jak komunikatu – nie miej dzieci, bo to zło, kup sobie kota.
Leszek Talko
Dziecko dla odważnych
Wydawnictwo Znak
Kraków 2018
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Znak.
No właśnie. Gdzieś czytałam, że opisywane tam zdarzenia to jakiś absurd. Po prostu nie trzeba jej brać na poważnie. Ja też tak jak autor mam czasami mojego dziecka dość, ale jednak znów wstaje o 5, szykuję śniadanko i kupuję batonika chociaż mówiłam, że nigdy więcej. Ogromnie mi się ta książka podobała. Pocieszyłam się, że nie tylko ja 50 razy dziennie ratuje dziecko przed upadkiem ze stołu 😂
OdpowiedzUsuńCieszę się, że książka Ci się podobała 😊 pozdrawiam!
UsuńJa mam "tylko" kota, ale i tak książka mnie zaciekawiła. :)
OdpowiedzUsuńPolecam, można się pośmiać 😉
Usuń