Po tę książkę sięgnęłam w dość trudnym dla mnie momencie. Właśnie pożegnałam swoje zwierzątko i miałam czytać wspomnienia właścicielki, która również straciła kudłatą przyjaciółkę. Przekonajcie się, jak wyglądało życie Lauren i Gizelle.
Dziewczyna otrzymała szczeniaka mastifa angielskiego od matki na dziewiętnaste urodziny. Jej rodzinny dom był pełen zwierzaków, ale ojciec nie był zbyt zadowolony, gdy pojawiło się w nim kolejne, więc córka nie od razu powiedziała mu, skąd Gizelle właściwie się wzięła. W końcu jednak pies został z rodziną i stał się nieodłącznym towarzyszem życia Lauren. Gizelle osiągnęła w pewnym momencie rozmiar cielaka. Mieszkała ze swoją panią w akademiku, a potem przeprowadziła się z nią do klitki na Manhattanie. Niestety, sielankę przerwała wiadomość o tym, że Gizelle jest śmiertelnie chora. Wtedy Lauren zabiera ją w ostatnią podróż.
Początkowo książkę czytało mi się dość opornie. Opowieść Lauren mnie nie porwała i nieco obawiałam się tego, że nie dotrwam do końca. Zastanawiałam się, co takiego niezwykłego jest w tej książce, że postanowiono ją wydać i została przetłumaczona na inne języki. Na odpowiedź nie musiałam zbyt długo czekać. Wkręciłam się w tę historię i byłam ciekawa tego, jak wygląda życie z ogromnym psem w dużym mieście. Gizelle nie było łatwo się w nim odnaleźć. Wielu rzeczy się bała, była zagubiona. Lauren pomagała jej w przystosowaniu się do nowych warunków. Oczywiście swoje dorzucali również ludzie, którzy rzucali złośliwe uwagi na temat psa. Nie rozumieli, jak można coś takiego trzymać w domu. Było mi za nich wstyd.
Ta książka uczy nas przede wszystkim o tym, czym jest bezwarunkowa miłość. Niektórzy mogą powiedzieć, że zwierzę to tylko zwierzę. Jest, ale za moment go nie będzie i tyle. Ja należę do takich ludzi jak Lauren. Z każdym zwierzakiem się zżywam, nieważne czy to jest pies, kot czy chomik. Tak samo było z bohaterkami tej powieści. Pokochały się od pierwszego wejrzenia i były ze sobą do końca. Gizelle była najlepszą przyjaciółką Lauren. Powierniczką, która nigdy nie komentowała tego, co powiedziała jej pani. Ich historia jest uzupełniona przez kilka zdjęć. Jeśli jesteście ciekawi tego, jak wyglądała Gizelle, jej zdjęcia są na Instagramie autorki.
Najtrudniejsza była dla mnie scena, w której Gizelle odchodziła. Nie byłam w stanie powstrzymać łez i musiałam na chwilę odłożyć książkę, żeby ochłonął. Wiem, jak bardzo boli to, gdy zwierzę odchodzi na naszych oczach. Zwłaszcza po ciężkiej chorobie.
Lektura wywołała we mnie wiele emocji. Śmiałam się i płakałam. Chociaż nie miałam okazji, by zobaczyć Gizelle na własne oczy, pokochałam ją. Musiała być genialnym psem. Opowieść Lauren Fern Watt to historia napisana przez życie. Daje do myślenia i na długo pozostaje w pamięci. Sami zadecydujcie, czy chcecie zapoznać się z książką. Ja w każdym razie ją polecam.
Lauren Fern Watt
Gizelle. Moje życie z bardzo dużym psem
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2017
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
dziękuję Wydawnictwu HarperCollins.
Historie pisane przez życie są najlepsze!
OdpowiedzUsuńWspaniała jest ta historia. I smutna. Wiele uczy... Zgadzam się z Tobą, Moja Droga. ;)
OdpowiedzUsuń