Strony

środa, 30 listopada 2016

Anita Demianowicz "Końca świata nie było"

Nie wiem, czy pamiętacie akcję z końcem świata, który według kalendarza Majów miał nastąpić 21 grudnia 2012 roku. Ja nawet pamiętam, co wtedy robiłam. Odwoziłam chomika do koleżanki, która miała się nim zająć, gdy wyjeżdżałam na święta do rodziców. Żartowałam, że najwyżej zginę z transporterem w ręce. Końca świata jednak nie uświadczyłam. Dlaczego jednak o nim wspominam, skoro data ważności już minęła?

Anita Demianowicz chciała zmienić coś w swoim życiu. Po pięciu latach pracy w korporacji postanowiła rzucić robotę i wyrwać się z rutyny. Kupiła więc bilet, spakowała plecak, zostawiła w domu męża i wyjechała na pięć miesięcy do Ameryki Środkowej. Odwiedziła w tym czasie Gwatemalę, Honduras, Salwador i Meksyk. Aby naprawdę dobrze poznać kraje, w których się znalazła, uczyła się języka hiszpańskiego i mieszkała u gościnnych rodzin. Z nimi spędziła Wielkanoc i Boże Narodzenie, uczestniczyła też w barwnych i hucznych procesjach. Podróżowała głównie tzw. chicken busami. Zakochała się w wulkanach i wspięła niemal na każdy, który znalazł się na jej drodze. W dżungli, którą przemierzała z blisko siedemdziesięcioletnim przewodnikiem, tropiła czarną pumę. W dawnej stolicy państwa Majów brała udział w uroczystościach związanych z końcem kalendarza Majów.

Wyjazd do Ameryki Środkowej stał się dla autorki początkiem wielkiej podróżniczej przygody autorki. na tym wyjeździe się nie skończyło. Urzekło mnie podejście jej męża do całej sytuacji. Bożydar nie miał nic przeciwko temu, by żona zostawiła go samego na parę miesięcy. Odwiózł ją na lotnisko, pomógł przygotować się do podróży, a po jej powrocie wyszukał dla niej kolejny tani bilet.

Autorka to prawdziwa baba z jajami. Jak ja jej zazdroszczę uwagi i samozaparcia. By zrozumieć mieszkańców, uczyła się języka hiszpańskiego. Po wyjeździe nie nocowała w hotelach, lecz u miejscowych rodzin. Opowieść kobiety jest pełna pasji. Wraz z nią przeżywałam jej wyjazd za granicę. Anita Demianowicz urzekła mnie swoją szczerością. Nie udawała chojraka. Przyznała się, że odczuwała strach. Wyjechała w nieznane i w sumie nie wiedziała, co ją czeka. Nie zawsze było jej łatwo, lecz nie załamywała rąk, tylko robiła wszystko, by pokonać trudności. Końca świata nie było czyta się jednym tchem. To naprawdę niezwykła opowieść i z wielką chęcią przeczytałabym kolejną książkę autorki, o ile tylko powstanie.

Wiecie, co podoba mi się najbardziej w książkach podróżniczych? Zdjęcia. To dzięki nim przenoszę się wraz z autorami w dalekie strony, których sama pewnie nigdy nie odwiedzę. Póki co mnie na to nie stać. Zdjęcia w Końca świata nie było robią wrażenie. Są niezwykłe, tętnią życiem. Trzeba mieć dobre oko, by zrobić takie fotki. Ogromny szacuj.

Sama chciałabym ruszyć w taką podróż w nieznane, lecz chwilowo brakuje mi na to funduszy i odwagi. Nie umiałabym porzucić swojego życia i tak po prostu wyjechać. Jednak zbyt wiele rzeczy trzyma mnie w Polsce. Dzięki Anicie Demianowicz przeniosłam się do zupełnie innego świata. Poznałam kulturę, o której w sumie niewiele wiedziałam.

To jedna z lepszych książek podróżniczych, jakie miałam okazję w tym roku czytać. Jeśli szukacie dobrej relacji z podróży, której prędko nie zapomnicie, polecam wam Końca świata nie było. Nie powinniście czuć się rozczarowani. Anita Demianowicz w niezwykły sposób opowiada o tym, co przeżyła.

Anita Demianowicz
Końca świata nie było
Wydawnictwo Bezdroża
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Bezdroża.

wtorek, 29 listopada 2016

Beata Lewandowska-Kaftan "Afryka jest kobietą"

Afrykańskie kobiety chyba do końca życia będą kojarzyły mi się z matronami, które zostały w brutalny sposób obrzezane. Jaki obraz mieszkanek Afryki przedstawiła mi Beata Lewandowska-Kaftan.

Według afrykańskich obyczajów, zwłaszcza w wioskach, kobieta została stworzona do tego, by urodzić jak najwięcej dzieci. Ich zadaniem jest opiekowanie się domem. Mężczyzna ma jej zapewnić pożywienie. W niektórych rejonach Afryki kobiety, które nie mogą mieć dzieci, nie są poniżane, wręcz przeciwnie. Opiekują się potomstwem pozostałych żon swojego męża i traktują je jak własne. Nikt nie wytyka ich palcami. Nie wszystkie z nich zostały obrzezane. Niektóre plemiona porzuciły ten barbarzyński obyczaj. Kobiety mieszkające poza miastem, są dumne i pewne siebie. Dobrze wiedzą, kim są, mają w sercu silnie zakorzenioną plemienną tradycję. Rola kobiet w wielu plemionach wzrasta. Niektóre z nich zaczynają nawet na siebie zarabiać. Nie wszystkim mężczyznom się to podoba, lecz nie są w stanie nic na to poradzić. Wiedzą, że bez kobiet zbyt długo nie przetrwają.

Pochodzące z Afryki kobiety są jak barwne ptaki. Ubrane w kolorowe ubrania i korale wyglądają pięknie. Chętnie pozują do zdjęć z turystami i żeby na tym zarobić, są w stanie zrobić wiele. Nawet włożyć na siebie dziwne rzeczy, co możecie zauważyć na jednej z fotografii.

Beata Lewandowska-Kaftan pokazuje również to, jak wygląda macierzyństwo afrykańskich kobiet. Jak wspomniałam, mają one wiele dzieci, co nie znaczy, że puszczają je samopas i pozwalają robić im to, co chcą. Przekonajcie się sami, jak wygląda wychowanie dziecka na Czarnym Lądzie. Zastanawialiście się, skąd biorą się dziwne czasem afrykańskie imiona? Autorka to wyjaśnia. Nadanie imienia dziecku to przywilej matki. Przeważnie kojarzy się ono z ważnym wydarzeniem, które towarzyszyło porodowi. Wspomniano tu choćby chłopca o imieniu Erplejn. Nad głową jego rodzącej matki przeleciał samolot, stąd też pomysł na imię.

Ta książka pokazała mi Afrykę z zupełnie innej strony. Przeważnie poznawałam ją z perspektywy mężczyzny, wojownika, który ruszał na polowanie i zapładniał swoje żony, licząc na narodziny kolejnego syna. Beata Lewandowska-Kaftan pozwoliła mi poznać siłę afrykańskich kobiet, ich majestat. Niektóre z nich wzbudzały mój strach, ale przed każdą z nich czułam respekt i zaczynałam je podziwiać. Nie mają w życiu lekko, jednak kroczą przez nie z dumą. Za sprawą autorki mogłam też uczestniczyć w afrykańskim weselu. To była niezwykła lekcja kultury. Jedyny opis wesela z tamtych stron znałam z Białej Masajki i cieszę się, że Beata Lewandowska-Kaftan nieco uzupełniła moją wiedzę na temat ślubnych obyczajów rodem z Afryki. Znajdziecie tu także fotorelację z tego wydarzenia.

Afryka zawsze będzie z jednej strony budzić niepokój, ale również i zachwycać. Beata Lewandowska-Kaftan przeniosła mnie do zupełnie innego świata. Pozwoliła mi spojrzeć na niego swoimi oczami. Jej opowieść uzupełniają przepiękne zdjęcia, dzięki którym Afrykę mamy na wyciągnięcie ręki.

Polecam wszystkim gorąco tę książkę. Dzięki niej w zupełnie inny sposób spojrzycie na Afrykę i mieszkających w niej ludzi. Ja sama dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy i poznałam ludzi, którzy porzucili Europę, by wyjechać do Afryki. Z chęcią jeszcze kiedyś wrócę do tej książki. Sobie i Wam życzę równie dobrych opowieści z podróży. Beata Lewandowska-Kaftan jak potrafi przenieść czytelnika do innej rzeczywistości. Nie będziecie się z nią nudzić na Czarnym Lądzie. Mogę Wam to zagwarantować.

Beata Lewandowska-Kaftan
Afryka jest kobietą
Edipresse Książki
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Edipresse Książki.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #77 Anna Karnicka "Paradoks marionetki. Sprawa Klary B."

"Drogi Martinie,
witamy w progach Kolegium Iluzji i Manipulacji! Nigdy o nas nie słyszałeś? Bardzo dobrze! Nie lubimy przyciągać uwagi. Od wieków sprawujemy władzę zarówno nad waszym światem, jak i nad przylegającymi do niego krainami pogranicza.
Dołącz do nas, a nauczymy Cię kontrolować wszystko i wszystkich. Poznaj naszych adeptów – młodych, zdolnych i bezwzględnych. Poznaj wykładowców – podstępnych, pogrążonych w ponurych knowaniach, uczestniczących w trwających do wieków spiskach.
Stań się jednym z nas! Dołącz do prawdziwych władców!
Erika Ekhart"

Martin ma 19 lat i marzy o tym, by pracować w teatrze lalkowym. Gdy dostaje zaproszenie na egzamin wstępny do prestiżowej Praskiej Szkoły Lalkarzy, czuje, że spełniają się jego marzenia. Jest tylko jeden problem. Chłopak nie ma własnej marionetki, a jej zakup przewyższa możliwości Martina. By zdobyć lalkę, zatrudnia się w sklepie. Szybko jednak okazuje się, że spełnienie marzeń będzie go kosztowało zbyt wiele.

Nie wiem, jak Wy, ale ja za każdym razem czuję ciarki na plecach, gdy widzę marionetki. Zwłaszcza te starej daty. Chyba za dużo horrorów się naoglądałam. Byłam ciekawa, w jaki sposób Anna Karnicka wykorzysta lalki w swojej powieści. Czytaliście kiedyś książkę o szkole lalkarzy? Ja spotkałam się z nią po raz pierwszy i przyznam, że choć nieco obawiałam się tego, co mnie spotka, historia przypadła mi do gustu. Jest w niej nieco fantastyki, ale to mi akurat nie przeszkadzało. Urzekł mnie także motyw egzaminu wstępnego do szkoły lalkarzy. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Intrygowała mnie szkoła lalkarzy, do której niełatwo było się dostać. Oblanie egzaminu wstępnego oznaczało nie tylko pożegnanie się z marzeniami. Z czym jeszcze? Tego musicie dowiedzieć się sami.

Kim jest tytułowa Klara B.? Dziewczyna była przyjaciółką Martina. Nie podchodziła zbyt optymistycznie do planów Martina i ich kontakt urwał się, gdy chłopak zaczął pracować w sklepiku. Dwa tygodnie później Martin dowiaduje się, że Klara została zamordowana.

Paradoks marionetki. Sprawa Klary B. to powieść raczej dla młodzieży, ale również starsi czytelnicy znajdą tu coś dla siebie. Co prawda dość szybko zorientowałam się, kto zamordował Klarę, lecz niespecjalnie mi to przeszkadzało w lekturze. Współczułam Martinowi utraty przyjaciółki i z uwagą śledziłam to, jak próbuje rozwikłać zagadkę jej śmierci. 

Martin jest nieco zagubiony w świecie. Za wszelką cenę chce spełnić swoje marzenia. Na początku nie byłam do niego specjalnie przekonana, ale z biegiem akcji powoli zaczynałam go rozumieć. Na nerwy zaś grała mi Canelle. Jakoś nie mogłam za nią nadążyć i nie zapałałam do niej ciepłymi uczuciami, choć mamy ze sobą trochę wspólnego.

Ta książka to zapowiedź dobrej serii. Jest tu jeszcze trochę niedociągnięć, lecz myślę, że Anna Karnicka będzie w stanie nad nimi popracować. Nie pogniewałabym się, gdyby nieco dopracowała Martina. Choć zaczęłam go rozumieć, mam wrażenie, że czegoś mu brakowało. Mam nadzieję, że w kolejnej części chłopak nieco dorośnie i rozwinie skrzydła. Zakończenie zachęciło mnie do sięgnięcia po następne powieści autorki. Jestem ciekawa tego, jak potoczą się losy Martina.

Jeśli szukacie lekkiej książki ze zbrodnią w tle, myślę, że spokojnie możecie przeczytać Paradoks marionetki. Opowieść stworzona przez Annę Karnicką wciąga i bardzo szybko mija przy niej czas. Poznajcie Martina i przekonajcie się, czy chcecie wraz z nim spróbować dostać się do szkoły lalkarzy.

Anna Karnicka
Paradoks marionetki. Sprawa Klary B.
Wydawnictwo Genius Creations
Bydgoszcz 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Genius Creations.

niedziela, 27 listopada 2016

Czytelnia po godzinach: #2 Elder Sign

Dzisiaj chcę opowiedzieć Wam o jednej z pierwszych gier, które załatwił dla mnie mąż, gdy na dobre zaczęłam wciągać się w planszówki. Oto Elder Sign. Gra idealna do podróży. Można w nią grać nawet samemu. Jeśli do rozgrywki zasiada więcej osób, trzeba obmyślić strategię przed rozpoczęciem gry. W Elder Signie gra się bowiem zespołowo i albo wygrywają wszyscy, albo wszyscy przegrywają. Innej opcji nie ma. Na zdjęciu widzicie planszę przygotowaną do gry. Przed przystąpieniem do rozgrywki gracze wybierają lub losują przedwiecznego, z którym będą walczyć.

Zasadniczo w trakcie rozgrywki przedwieczny nie robi graczom większej krzywdy. Trzeba tylko zwracać uwagę na jego specjalne umiejętności opisane tuż pod jego nazwą. W przypadku Hastura jest to dodanie jednego doom tokena (mały żetonik po prawej stronie), czyli żetonu, który odlicza czas do przebudzenia przedwiecznego za rozwiązanie zagadki w innym świecie. Zadaniem graczy jest niedopuszczenie do jego przebudzenia poprzez zbieranie Elder Signów (niebieski żeton z gwiazdką). Muszą zebrać ich tyle, ile wynosi liczba nadrukowana w kółku na karcie przedwiecznego. W tym trybie gry można kupować te żetony w miejscu, w którym gracze rozpoczynają rozgrywkę. Dodatki tę możliwość odbierają. W momencie, gdy ścieżka na karcie przedwiecznego zostaje zapełniona, on budzi się i dochodzi do ostatecznej rozgrywki. Gracze wygrywają, jeśli uda im się wyczyścić ścieżkę, wyrzucając odpowiednią kombinację z kostek. Przegrywają, gdy ostatni z nich zostanie wyeliminowany.

Po wyborze przedwiecznego gracze decydują się, jaką postacią zagrają. Mogą ją wylosować lub wybrać. Na zdjęciu obok jest ulubienica mojego męża, Jenny. Każdy z bohaterów ma unikatową umiejętność, która jest opisana na karcie. Większość z nich dotyczy wyłącznie ich samych, jednak jest kilka wyjątków, jak na przykład Mandy, Caroline i Vincent, którzy mogą pomóc innym graczom. Bohaterowie mają na karcie zaznaczoną wytrzymałość psychiczną, fizyczną oraz ekwipunek, z którym rozpoczynają grę. 

Skoro o ekwipunku mowa. Przygotowując grę, należy rozdzielić karty ekwipunku na 4 grupy. Zaklęcia (fioletowe karty), zwykłe przedmioty (żółte karty), przedmioty magiczne (czerwone karty) oraz sojuszników (pomarańczowe karty). Jak wspomniałam, każdy bohater zaczyna z zestawem kart. Można je zdobywać, wymieniając trofea lub jako nagrody za rozwiązanie zadań. Bohaterowie nie mogą niestety wymieniać się przedmiotami. Na zaklęciach można zatrzymać kostkę, która będzie potrzebna do rozwiązania, gdyż tylko Amanda może wykonać więcej niż jedną część zadania na raz. Żółte i czerwone karty przeważnie powodują dodanie dodatkowej kostki, sojusznicy zaś pomagają w wykonywaniu zadań. Większość z nich po pewnym czasie odpada z rozgrywki. 

Elder Sign to gra, w której wykonuje się zadania, rzucając kostkami. Standardowo gracze mają do dyspozycji sześć zielonych kostek. Używając przedmiotów, mogą do tej puli dodać dodatkowe kostki. Żółtą i czerwoną. Większość bohaterów nie ma umiejętności do przekręcania wyniku, jaki wypadnie na kości. Tę umiejętność mają Michael, Harvey i Darell. W wielu przypadkach to bardzo przydatna umiejętność, dlatego ja bardzo często wybieram do rozgrywki Michaela. W wyrzucaniu czaszek jest mistrzem. Kostki można jednak przerzucić, wykorzystując wskazówki.

Rozgrywka rozpoczyna się ułożeniem sześciu zwykłych kart z zadaniami. W naszym przypadku było ich siedem, gdyż musieliśmy dołożyć dodatkową. Kiedy plansza jest gotowa, odkrywa się kartę mitu i czyta się, co jest na niej napisane. W pierwszej turze bierze się pod uwagę tylko to, co jest na dole. Jedna tura wynosi cztery kolejki. Czas odmierza zegar, który możecie zobaczyć na pierwszym zdjęciu. Następnie gracze przechodzą do wykonywania zadań. Fotografia obok przedstawia rozwiązane przez Jenny zadanie. W nagrodę otrzymuje ona tę kartę jako trofeum oraz to, co jest nadrukowane na dole po prawej stronie. To, co widzicie po lewej stronie to kara, którą Jenny poniosłaby, gdyby nie udało jej się wykonać zadania. Pamiętajcie o tym, by przed przystąpieniem do rozwiązywania zadania sprawdzić, jak wyglądają Wasze parametry. Mój mąż jest mistrzem w ginięciu, bo zapomniało mu się zwrócić na to uwagę, a ja nie zdążyłam go zatrzymać. Nikt w tej grze nie umiera tak często jak on. Śmierć bohatera oznacza pociągnięcie kolejnej postaci, ale także doładowanie przedwiecznego, więc dobrze radzę, nie bierzcie przykładu z mojego męża i nie gińcie. Bohatera nie można zmienić w momencie, gdy dochodzi do ostatecznej rozgrywki. Pod koniec rundy następuje przekręcenie wskazówki zegara i kolejny gracz rozpoczyna swoją turę. Każda rozwiązana zagadka jest zastąpiona kolejną. Mogą także pojawić się karty innych światów, w których zadania są nieco trudniejsze, ale i nagrody są bardziej atrakcyjne.

Na kartach mogą pojawić się dodatkowe utrudnienia, czyli potwory. Wtedy gracz potrzebuje więcej kostek i szczęścia, by rozwiązać zadanie, jednak wtedy w nagrodę otrzymuje aż dwa trofea, chyba że co innego mówi opis potwora i dostaje się za niego dodatkowy przedmiot. Tu widzicie, jak Jenny walczy z wiedźmą, wykorzystując dodatkowe przedmioty. Tajemniczy pan na czerwonej kostce to joker, którego można wykorzystać jako dowolny symbol.

Gra wciąga i jest przy niej sporo śmiechu. Bywa też groźnie, gdy mój mąż w kluczowym momencie zapomina, że ma tylko jedno serce, idzie na przygodę, oblewa ją i ginie, bo karą jest utrata dwóch serc. Nie zawsze też siadają rzuty. Gra jeździ z nami na wakacje. Zajmuje niewiele miejsca w walizce i pomaga przetrwać deszczowe dni. Kiedy gramy w nią większą ekipą, jestem czymś w rodzaju guru, które mówi kto gdzie ma iść. Jestem już w to ograna i mniej więcej wiem, co gdzie kogoś czeka. To jedna z najmniej skomplikowanych gier, które mamy w repertuarze. Wymaga jednak logicznego myślenia. Jeden zły ruch może czasem przesądzić o wyniku, dlatego warto między sobą konsultować poszczególne ruchu. Podpowiadanie jest dozwolone i mile widziane, zwłaszcza w przypadku niedoświadczonych graczy. Każda rozgrywka jest inna i nie sposób się znudzić tą grą. Polecamy.

Liczba graczy: 1-8
Wiek: od 13 lat
Czas gry: ok. 60 minut
Losowość w skali 1-10: 7
Złożoność w skali 1-10: 5
Interakcja w skali 1-10: 7
Końcowa ocena gry: 8

Dinah Jefferies "Córka handlarza jedwabiem"

Indochiny Francuskie, rok 1952
Nicole i Sylvie są córkami handlarza jedwabiem, który po śmierci żony wychowuje je samotnie. Kiedy młodsza z nich, Nicole, kończy 18 lat, ojciec otrzymuje posadę u gubernatora i postanawia przekazać rodzinną firmę Sylvie, która według niego jest rozsądniejsza i będzie w stanie mądrze zarządzać majątkiem. Nastolatka otrzymuje zaś niewielki sklepik z jedwabiem w biednej dzielnicy Hanoi. Jak się pewnie domyślacie, nie jest to szczyt jej marzeń. Trwa wojna między Francuzami i Wietnamczykami. Skłócona z rodziną Nicole nie ma pojęcia, po której stronie się opowiedzieć. W jej żyłach płynie krew osób pochodzących z obu krajów. Dziewczyna nie wie też, komu ma oddać swoje serce.

Z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciu. Nicole coś o tym wie. Od zawsze żyła w cieniu Sylvie, żałując, że ich matka nie żyje. Ma żal do ojca, że postanowił oddać rodzinny interes w ręce starszej siostry. To zdecydowanie nie pomaga im odbudować naruszonych nieco więzi. Na domiar złego Nicole nie wie, kim właściwie jest. Do jakiej narodowości należy. Już dawno nie spotkałam się z tak rozdartą wewnętrznie bohaterką. Na początku Nicole działała mi na nerwy, ale stopniowo zaczynałam ją rozumieć. Mam nadzieję, że i Wy dojdziecie z nią do porozumienia.

Dinah Jefferies stworzyła klimatyczną opowieść, odrabiając przy tym lekcje z historii. Zresztą sama autorka przyznała się, że długo zbierała materiały do książki. Chociaż pojawiają się tu momentami dłuższe opisy, przez które akcja zwalnia, nie czułam się nimi znudzona. Wręcz przeciwnie. To one sprawiły, że wczułam się w klimat tej historii. Czułam niepokój mieszkańców i niemal spróbowałam tradycyjnej wietnamskiej kuchni. O ile mnie pamięć nie myli, to pierwsza powieść o wojnie w Wietnamie, z którą się zetknęłam. Dzięki tej książce spojrzałam nieco inaczej na te wydarzenia.

To idealna powieść na długie wieczory. Akcja rozwija się w niej dość leniwie, ale nie musicie obawiać się o to, że będzie wiało nudą. Nic z tych rzeczy. Autorka nie pozwala na to, byśmy ziewali w trakcie lektury. Wprowadza nas w niepewne czasy i pozwala, byśmy obserwowali Nicole, która szuka miejsca na ziemi. Jej podróż w głąb siebie jest niezwykła. Dziewczyna na naszych oczach zmienia się. Jak? Tego musicie dowiedzieć się sami. Zakończenie historii mnie poruszyło. Nawet zakręciła mi się w oku łza.

Jeżeli szukacie dobrej, klimatycznej powieści, myślę, że właśnie znaleźliście coś dla siebie. Pozwólcie, by Dinah Jefferies zabrała Was do świata orientu pogrążonego w wojnie. Prędko nie zapomnicie tej podróży w czasie.

Dinah Jefferies
Córka handlarza jedwabiem
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu HarperCollins.

piątek, 25 listopada 2016

Nikodem Pałasz "Zabójczy tie-break"

Wiktor Wolski, policjant po przejściach, stara się na nowo ułożyć swoje życie. Wprowadza się do niego ukochana Lena, a on sam liczy na to, że demony przeszłości odeszły raz na zawsze. Nic bardziej mylnego. Na terenie dawnego getta warszawskiego zostają odnalezione zwłoki kobiety. To nie jest zwykła szara myszka, a siatkarka reprezentacji Izraela, która brała udział w rozgrywających się w Polsce mistrzostwach świata. Pewnym osobom zależy na jak najszybszym wyciszeniu sprawy i umorzeniu śledztwa. Wśród nich nie ma jednak byłego przełożonego Wiktora, który prosi go o pomoc. Wolski zostaje wciągnięty w świat pełen intryg. Dokąd doprowadzi go prowadzenie śledztwa na własnych zasadach?

To moje trzecie już spotkanie z Wiktorem Wolskim. Tęskniłam za nim i niespecjalnie przeszkadza mi to, że w tej części trochę się zapuścił. Z zapartym tchem śledziłam jego poczynania i zastanawiałam się, dokąd dotrze, prowadząc dochodzenie. Nie byłam w stanie niczego przewidzieć, za co należą się autorowi wyrazy uznania.

Książka może trochę przerazić swoją objętością, ale ja pochłonęłam ją w ciągu jednego wieczora. Autor po raz kolejny pokazuje czytelnikom sieć powiązań między dziedzinami, w których obraca się największymi sumami, niekoniecznie pochodzącymi z legalnych dochodów. Intryga, jaką uknuł, nie budzi żadnych zastrzeżeń. Miałam wrażenie, że chodzę za Wolskim krok w krok i patrzę mu przez ramię. Nie miałam wrażenia, że wątki są tu naciągane, a bohaterowie wprowadzeni na siłę. Nikodem Pałasz spisał się na medal i pokazał, że jeśli chodzi o książki ze zbrodnią, sportem i polityką w tle, nie ma sobie równych. Martwej siatkarki z Izraela jeszcze w literaturze (przynajmniej tej, którą ja znam), jeszcze nie było.

Największym plusem w całej powieści jest jej zakończenie. Kiedy je przeczytałam, zaczęłam czuć głód książkowy. Byłam zła na autora, że urwał opowieść w takim momencie. Z niecierpliwością czekam na kolejną część cyklu. Mam tylko nadzieję, że uda jej się utrzymać poziom Zabójczego tie-breaka, który w moim odczuciu jest najlepszą książką o Wiktorze Wolskim. Dwie poprzednie były równie dobre, ale ta je pobiła. Ta seria ma ogromny potencjał i nie pogniewałabym się, gdyby na jej motywach powstał serial.

Jeśli znacie już Wiktora Wolskiego, możecie spokojnie sięgnąć po tę książkę. Nie będziecie zawiedzeni. Jeżeli jednak nie słyszeliście o nim wcześniej, lepiej nadróbcie zaległości. Nie ma sensu, żebyście zaczynali cykl od trzeciej części.

Nikodem Pałasz
Zabójczy tie-break
Wydawnictwo MUZA
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Business&Culture oraz Wydawnictwu MUZA.

czwartek, 24 listopada 2016

Artur Filipowicz "Topowa dycha. 100 faktów, 10 kategorii, najlepsze, szokujące informacje, o których nie mieliście pojęcia"

W zeszłym roku czytałam Nic bardziej mylnego autorstwa Radosława Kotarskiego. Rozprawiono się tam z wieloma mitami, które towarzyszyły nam od lat. Co w swojej książce zrobił Artur Filipowicz?

10 kategorii, w których pojawia się po 10 faktów. Mniej lub bardziej znanych. Znajdzie się tu coś dla każdego: od podróżnika, przez wielbiciela kina, na fanie gier komputerowych kończąc. Tytuł książki sugeruje, że zostaną w niej przedstawione fakty, o istnieniu których zwykli szarzy ludzie nie mieli pojęcia. Czy faktycznie tak było? Nie powiedziałabym. Część faktów powtórzyła się z tymi, jakie znalazły się we wspomnianej przeze mnie wcześniej publikacji Nic bardziej mylnego. Jak na przykład ta o regule pięciu sekund. Kojarzycie ją, prawda? Otwieracie cukierka i wypada on z papierka na ziemię. Szybko się po niego schylacie, patrzycie, czy nie ma na nim nic, czego spożyć się nie da, i wsadzacie go sobie do paszczy, bo pięć sekund przecież na podłodze nie leżał. Czy na pewno nie znalazły się na nim bakterie? Tego musicie dowiedzieć się sami. Mało zaskakujący był dla mnie też fakt mówiący o tym, dlaczego Pluton został wykreślony z listy planet. O tym wiedziałam od dawna. Nie zdziwiłam się też, gdy przeczytałam o Łajce. Wiedziałam, jaki spotkał ją los. Zaskoczyły mnie za to informacje na temat Walta Disneya i gier komputerowych. O tych faktach wcześniej nie słyszałam.

Książkę czyta się błyskawicznie. Mnie uporanie się z nią zajęło w porywach szaleństwa coś koło godziny. Informacje są ułożone w taki sposób, że można je czytać na wyrywki. Nie gubi się wątków i spokojnie można odłożyć książkę na półkę po przeczytaniu paru stron. To coś idealnego dla czytelników, którzy cierpią na niedobór czasu i szukają czegoś, co spokojnie można czytać we fragmentach bez obaw, że zapomni się o tym, co czytało się wcześniej.

Wiedza, jaką podzielił się z nami autor, jest uporządkowana. Artur Filipowicz nie skakał od kategorii do kategorii. Całość stanowi przemyślaną kompozycję, jednak po lekturze czuję niedosyt. Wspomniałam wcześniej, że niektóre informacje były mi znane. Nie były to dla mnie, jak sugeruje tytuł, szokujące fakty, o których nie miałam pojęcia. Pomysł na tytuł był trafny, przykuwa wzrok i sprawia, że czytelnik chce dowiedzieć się o rzeczach, o których nie miał wcześniej pojęcia. Jednak po zajrzeniu do środka nie jest aż tak ciekawie, jak być powinno.

Mam bardzo mieszane uczucia odnośnie tej publikacji. Trochę za mało było tu dla mnie innowacji. Przyznam szczerze, że niektóre fakty pomijałam. Może gdybym nie czytała wcześniej Nic bardziej mylnego, podeszłabym do książki Artura Filipowicza w inny sposób. Nie oceniałabym jej przez pryzmat publikacji Radosława Kotarskiego, która w moim odczuciu była jednak lepsza. Lektura tamtej książki dała mi zdecydowanie więcej. 

Podejrzewam, że wielu z Was zna Artura Filipowicza z jego kanału na YouTube. Nie powiem, sama czasem oglądam jego filmy. Jeśli lubicie Topową Dychę, myślę, że spokojnie możecie sięgnąć po książkę jego autorstwa. Powinna przypaść Wam do gustu. Jeżeli jednak macie za sobą lekturę Nic bardziej mylnego, obawiam się, że możecie borykać się z tym samym problemem, co ja i będziecie zestawiać ze sobą te dwie publikacje.

Artur Filipowicz
Topowa dycha. 100 faktów, 10 kategorii, najlepsze, szokujące informacje, 
o których nie mieliście pojęcia
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Znak

środa, 23 listopada 2016

Przemysław Piotr Kłosowicz "Zdobywcy oddechu"

Jedno, na co nie mogę w życiu narzekać, to nuda. Żyję na tak wysokich obrotach, że czasem brakuje mi oddechu. A jak było z bohaterami książki?

Wiktor miał być pisarzem. Jednak życie nie potoczyło się tak, jak chciał i jest zmagającym się z depresją pracownikiem wyższej uczelni. Opiekuje się dorosłym synem z zespołem Downa. Piotr wyjechał z rodzinnej miejscowości, w której bycie innym jest niedopuszczalne. Nie ma niestety szczęścia w miłości i wciąż próbuje znaleźć osobę, z którą będzie do końca swoich dni. Zbigniew zaś ma 25 lat i nie potrafi wkroczyć w dorosłe życie. Jest zakompleksiony i boi się życia poza kokonem, który wokół siebie stworzył.

Zdobywcy oddechu to krótka opowieść o życiu tych mężczyzn. Każdy z nich jest inny, ale coś ich łączy. Co? Poczucie, że o każdy oddech należy walczyć. Panowie nie są zadowoleni ze swojego życia. Znaleźli się w martwym punkcie i chcą to zmienić. Wykreowani przez Przemysława Piotra Kłosowicza bohaterowie są wykreowani w taki sposób, że czytelnicy mogą się z nimi identyfikować. Najlepiej rozumiałam rozterki Piotra. Sama pochodzę z niewielkiej miejscowości i wiem, jak trudno w takim miejscu być sobą. Nieco grał mi na nerwy Zbigniew. Aż mnie nosiło, żeby zdrowo trzepnąć go w łeb na opamiętanie.  Do Wiktora mam dość neutralny stosunek. Nie jestem na takim etapie życia, by zrozumieć jego zachowanie.

Zdecydowaną większość powieści stanowią wewnętrzne monologi bohaterów. Język, jakim się posługiwali, był zrozumiały, chociaż momentami wywody mężczyzn były nieco nużące. Przetykały je dialogi, wprowadzone płynnie w narrację. Całość jest przemyślana, choć momentami lektura może sprawić nieco trudności. Patrząc na okładkę, możecie odnieść wrażenie, że to lekka książka na jeden wieczór. Nic z tych rzeczy. Zdobywcom oddechu trzeba poświęcić więcej czasu i uwagi.

To udany literacki debiut i z chęcią sięgnę po kolejne powieści autora, jeśli tylko powstaną. Jeżeli chcecie przeczytać dobrą powieść o zwykłych ludziach, którzy starają się znaleźć swoje miejsce w życiu, myślę, że spokojnie możecie sięgnąć po tę książkę. Nie powinniście czuć się zawiedzeni.

Przemysław Piotr Kłosowicz
Zdobywcy oddechu
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję autorowi.

wtorek, 22 listopada 2016

Martha Hall Kelly "Liliowe dziewczyny"

Kiedy myślę o obozie koncentracyjnym, od razu na myśl przychodzą mi Oświęcim i Brzezinka. Jakiś czas po nich Majdanek. Ze wstydem przyznam, że o Ravensbrück wiem niewiele. Dość długo nawet nie wiedziałam o jego istnieniu. Dlaczego wspominam akurat o tym obozie? To w nim dzieje się akcja Liliowych dziewczyn. Opowieści o kobietach połączonych przez koszmar Ravensbrück.

Mamy rok 1939. Właśnie wybuchła II wojna światowa. Los wielu ludzi zmienił się. Dla niektórych z nich był to koniec świata i pożegnanie z wolnością. Polka, Kasia Kuśmierczyk jest działaczką podziemia. Nie siedzi z założonymi rękami i nie czeka na to, aż mężczyźni wygrają tę wojnę. Wykonuje niebezpieczne zadania dla Szarych Szeregów. Niestety, zostaje schwytana przez nazistów. Wraz z matką, siostrą i przyjaciółką zostaje osadzona w obozie w Ravensbrück, gdzie jako lekarka pracuje Herta Oberheuser, Niemka. Kobieta początkowo nie ma pojęcia o tym, co właściwie dzieje się na świecie i przeżywa szok, gdy trafia do obozu. Nie chce jednak zaprzestać pracy w nim. Kiedy wojenny pył opada, Caroline Ferriday, Amerykanka, pomaga byłym więźniarkom w powrocie do rzeczywistości. Martha Hall Kelly przedstawia czytelnikom trzy różne kobiety. Historie każdej z nich różnią się od siebie. Łączy je jeden mianownik: Ravensbrück. Obóz połączył je na zawsze.

Tego typu opowieści zawsze wzbudzają we mnie bardzo silne emocje. Chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć, jak jeden człowiek mógł drugiemu zrobić coś takiego. Jak można było bez mrugnięcia okiem mordować tysiące ludzi? Nie umiem ze spokojem czytać o tym bestialstwie. W trakcie lektury czułam wstręt i gniew.

Książka Marthy Hall Kelly porusza tematy związane z koszmarem życia obozowego, ale różni się od tych, które do tej pory czytałam. Nie miałam do tej pory okazji, by przeczytać o tym piekle z perspektywy lekarza i więźnia. Przeważnie stykałam się z relacjami więźniów. To było dla mnie niezwykłe przeżycie. Herta podbiła moje serce, chociaż autorka nie wyidealizowała jej. Myślę, że w tym właśnie tkwiła siła tej bohaterki. Nie wiem, czy przemówiłaby do mnie, gdyby była dobrą Niemką, która postanowiła walczyć z nazistami. Ona po prostu robiła swoje i dzięki temu mogłam przekonać się, jak mogło wyglądać życie obozowych lekarzy.

Herta i Caroline to autentyczne postacie historyczne. Za ich pośrednictwem przeniosłam się w czasie. Mogłam przekonać się, jak wyglądało życie ludzi podczas II wojny światowej i niedługo po niej. Dziękuję autorce za taką lekcję historii.

Martha Hall Kelly oczarowała mnie swoją debiutancką powieścią. Wykonała kawał dobrej roboty. Zapoznała się z życiorysami bohaterek, które przeniosła na karty Liliowych dziewczyn. Sprawiła, że idealnie wkomponowały się w opowieść. Wyrazy uznania za zbadanie tamtejszych polskich realiów. Autorka starannie odrobiła zadanie domowe. Nie potrafię znaleźć ani jednej rzeczy, do której mogłabym się przyczepić. Życzyłabym sobie i innym czytelnikom jak najwięcej tego typu debiutów literackich.


To mocna, ale bardzo dobra powieść. Autorka przenosi czytelników w czasie. Dzięki niej możemy przekonać się, jak wyglądało życie w Ravensbrück oraz próba powrotu do rzeczywistości po opuszczeniu jego murów. Wiem, że nie każdemu z was ta powieść przypadnie do gustu, ale zastanówcie się dobrze nad lekturą. To niezwykła lekcja historii. Warto się z nią zapoznać.

Martha Hall Kelly
Liliowe dziewczyny
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #76 Hakan Nesser "Żywi i umarli w Winsford"

Nie wiem, jak u Was, ale u mnie jest coraz zimniej, innymi słowy, robi się pogoda idealna do czytania. Pozwolicie, że coś Wam polecę na nadchodzące coraz dłuższe wieczory? Jeśli tak, siądźcie wygodnie i posłuchajcie o Żywych i umarłych w Winsford.

Pewnego listopadowego wieczoru w Winsford, miasteczku w południowo-zachodniej Anglii, pojawia się tajemnicza kobieta. Nikt nie zna jej prawdziwego nazwiska, a cel jej pobytu pozostaje nieznany. Nieznajoma nie rzuca się raczej w oczy. Wynajmuje dom na uboczu, spaceruje z psem, czasem pojawi się to tu, to tam. Wokół niej rozwiewa się aura tajemniczości. Skąd kobieta wzięła się w Anglii? Przed czym chce uciec?

Świat poznajemy z perspektywy głównej bohaterki. Cofając się w czasie, odsłania przed czytelnikami swoje dotychczasowe życie. Czy było szczęśliwe? Nie powiedziałabym. Spotkało ją wiele rozczarowań, w tym nieudany związek. Więcej szczegółów dotyczących jej życia przemilczę, by nie zdradzić zbyt wiele i nie zniechęcić was do lektury.

Do Hakana Nessera bardzo długo podchodziłam nieufnie. Jego książki leżały u mnie na półce i kurzyły się. W sumie nie wiem dlaczego, ale uważałam go za jednego ze słabszych autorów Czarnej Serii. Niesłusznie oczywiście. Ten autor potrafi łączyć ze sobą wątki kryminalne i powieść psychologiczną. Wychodzi mu to całkiem nieźle. Tak było również w tym przypadku.

Nie powiem, żebym obdarzyła Marię, główną bohaterkę, jakąś szczególną sympatią. Była w moich oczach dość słaba. Uciekła od dawnego życia, zamiast się z nim zmierzyć i postanowiła wybudować nowe na kłamstwie. Bardzo wygodne. Nikt jej nie znał, więc mogła być tym, kim chciała. Tylko pozostaje pytanie, czy długo można udawać kogoś, kim się nie jest? Może i łatwo mi ją krytykować, ale nie potrafiłam pojąć jej toku rozumowania. Była nieszczęśliwą kobietą w sumie na własne życzenie. Najpierw coś robiła, a później bała się ponosić tego konsekwencje. Strasznie irytują mnie tego typu bohaterowie. Mam ochotę wejść do książki i zdrowo im przyłożyć.

Ta powieść jest mroczna. Swoją zasługę ma w tym przede wszystkim aura Winsford. Wiecie, jak jest w Anglii, ponuro, niemal ciągle pada. To dość depresyjne miejsce, chociaż z drugiej strony czasem też chciałabym pomieszkać na wrzosowiskach. Wyjechać z miasta i mieć wszystko w głębokim poszanowaniu. Brakuje mi takiego spokoju.

Na początku miałam nieco problemów z wciągnięciem się w akcję. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, żeby coś zaczęło się dziać. Wiemy tylko tyle, że coś się wydarzyło i zasadniczo na tym nasza wiedza się kończy. Hakan Nesser stopniowo dawkuje fakty. Niektórych może to irytować, ja już zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Na szczęście z biegiem akcji było już lepiej i przepadłam na cały wieczór. Było mi smutno, kiedy książka się skończyła.

Komu mogę polecić lekturę? Fanom Hakana Nessera, to na pewno. Autor po raz kolejny napisał dobrą, wartą uwagi powieść. Mam nadzieję, że nie przejdzie bez echa. Liczę też na to, że pisarz utrzyma ten poziom i kolejna jego książka będzie równie dobra. Fani Czarnej Serii również nie powinni być rozczarowani. To naprawdę idealna lektura na nadchodzące jesienne wieczory. Idealnie wczujecie się w klimat Anglii i będziecie chcieli zostać tam na dłużej.

Hakan Nesser
Żywi i umarli w Winsford
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Czarna Owca.

piątek, 18 listopada 2016

Anna Bogusławska "Wieczór panieński - cała prawda"

Nigdy nie kręcił mnie striptiz. Nie ciągnęło mnie, żeby pójść do klubu na wieczór dla pań, w trakcie którego pojawiliby się striptizerzy. Modliłam się, żeby moja starsza siostra nie wpadła na idiotyczny pomysł i nie skołowała mi ich na wieczór panieński. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, ale powiem szczerze, że gdybym dowiedziała się, że u którejś z moich koleżanek mają się za kasę rozbierać na panieńskim mężczyźni, za nic nie poszłabym na imprezę. Mam męża i nie czuję potrzeby oglądania innych facetów. Dlaczego więc zdecydowałam się na lekturę książki o jednym z najbardziej znanych polskich tancerzy erotycznych? Odpowiedź jest bardzo prosta - z ciekawości. Chciałam przekonać się, co Dawid Ozdoba ma mi na swój temat do opowiedzenia.

Główny bohater przyznaje, że praca, jaką wykonuje, wymaga od niego sporo poświęcenia. Mężczyzna musi bowiem odpowiednio się odżywiać, dbać o swoje ciało i ćwiczyć. Podchodzi do pracy z pełnym profesjonalizmem. Wie, że kobiety, dla których tańczy, są wymagającymi klientkami. Chociaż dobrze zarabia, jest znany i płeć piękna za nim szaleje, Dawid Ozdoba wciąż jest sam. Na pytanie dotyczące rodziny odpowiada, że chce ją mieć, ale tylko z wyjątkową kobietą.

Mam bardzo mieszane uczucia, jeśli chodzi o głównego zainteresowanego. Z jednej strony wydaje się być całkiem sympatycznym kolesiem, któremu nie w głowie przelatywanie przyszłych panien młodych. Z drugiej strony momentami czułam się przytłoczona przez jego ego. Zwłaszcza wtedy, gdy czytałam chociażby o scenie pod prysznicem. Nie chcę nikogo obrażać, ale mam wrażenie, że czasem słuchałam opowieści chłopca, który nie potrafi, a może bardziej nie chce dorosnąć.

Cała opowieść jest w moim odczuciu nieco jednostronna. Anna Bogusławska jest przyjaciółką Dawida Ozdoby i raczej nie znajdziecie tu zbyt wiele opisów wyskoków tancerza. Raczej owiewano je tajemnicą. Zabrakło mi tu głosów osób trzecich, które uzupełniłyby tę historię. Sprawiły, że stałaby się bardziej obiektywna. W tym momencie czegoś jej brakuje, ma pewne luki. Widzimy tancerza erotycznego, który wykonuje swoją robotę, jest strażnikiem kobiet, dla których pracuje i nie pozwala im się stoczyć na kilka dni przed ślubem. Szlachetnie z jego strony. I nie mówię tego z sarkazmem. Niektórzy panowie pewnie chętnie wykorzystaliby okazję, by się zabawić. A że przyszła panna młoda zdradzi swojego ślubnego - kto by się tym przejmował. Chociaż dla mnie sam striptiz jest poniekąd zdradą - mam swojego faceta, a jaram się, że inny się przede mną rozebrał. Chyba jestem nie z tej epoki. W średniowieczu lepiej bym się odnalazła.

Jak wspomniałam, nie do końca wiem, co mam sądzić o Dawidzie Ozdobie i książce o nim. Czytało się ją szybko, to fakt, ale podejrzewam, że za parę tygodni nie będę o niej pamiętała. Czegoś tutaj zdecydowanie brakowało. Lektura niespecjalnie mnie urzekła. Może gdyby wypowiedział się w niej ktoś jeszcze, miałabym inne zdanie.

To nie jest typowa biografia. Podzielicie moje zdanie, jeśli zobaczycie, co jest napisane na końcu książki. Wieczór panieński przybliża czytelnikom postać Dawida Ozdoby, jednak na ile jest ona tu prawdziwa? Nie mnie to oceniać. Jeżeli znacie tego człowieka, możecie sięgnąć po publikację. Czy przypadnie Wam do gustu? Tego niestety nie wiem. Zaryzykujcie. Kto wie, może będziecie bardziej usatysfakcjonowani po lekturze niż ja.

Anna Bogusławska
Wieczór panieński - cała prawda
Wydawnictwo Edipresse Książki
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Edipresse Książki.

czwartek, 17 listopada 2016

Magdalena Piotrowska "Jesteś moim niebem"

"W umieraniu na raka nie ma ckliwych pożegnań na dostojnym łożu śmierci, w domowym zaciszu, w przytulnej sypialni. Są nagość szpitalnych sal, chłód świetlówek, kwaśny zapach leków, obce twarze pielęgniarek i salowych, podłogi PCV, cewniki i kroplówki (...). Rak odbiera ukochaną osobę na długo przed aniołem śmierci, skazuje bliskich na rozdzierającą niezrozumiałą tęsknotę już wówczas, gdy pozornie chory wciąż znajduje się na wyciągnięcie ręki i można go dotykać, karmić, myć, przemawiać do niego... Poza rozpaczą, tęsknotą, wołaniem, strachem i niezgodą rak wywołuje coś jeszcze - uporczywe, narastające pragnienie eutanazji".

Czasem jedno słowo sprawia, że nasz cały uporządkowany dotąd świat nagle wali się. Córka dowiaduje się o tym, że jej ukochana mama ma raka i zostało jej niewiele czasu. Kobieta stara się do końca walczyć o matkę i żyć normalnie, jednak nie jest to wcale takie proste. Świadomość nadchodzącej straty przeraża ją. Narratorka powieści nie jest gotowa na rozstanie z mamą, która jest jej wsparciem. Jak przeżyje pożegnanie? Czy będzie umiała pozwolić jej odejść?

Do tej lektury zasiadłam dwa dni temu. Zakopałam się pod kocykiem i wygodnie zwinęłam na fotelu. Nie wiedziałam, co mnie czeka. Magdalena Piotrowska chwyciła mnie swoją opowieścią za serce. Siedziałam z książką w ręku i płakałam, Sama parę lat temu przeżyłam śmierć bliskiej osoby, która przegrała walkę z rakiem. Życie mamy narratorki po usłyszeniu wyroku cofnęło mnie w czasie do zastrzyków morfiny, krzyków z bólu, nadziei, strachu i rozpaczy. Doskonale rozumiałam to, co czuła bohaterka.

Jesteś moim niebem to niezwykle emocjonująca lektura. Nie sposób podejść do niej na luzie. To jedna z tych książek, które docierają do najgłębszych zakamarków duszy czytelnika, by pozostać tam na długo. Każdy z nas może znaleźć się na miejscu córki czekającej na śmierć matki. Ta historia pokazuje nam, jak trudno pogodzić się z tym, że ukochany człowiek wkrótce umrze. Nie sposób przejść z tym tak po prostu do porządku dziennego. Każdy z nas na swój sposób przeżywa żałobę. Jedni ukrywają ją, inni zaś nie wstydzą się płakać przy ludziach. Jesteś moim niebem krok po kroku pokazuje czytelnikom, jak wygląda przechodzenie przez ten trudny czas. Uświadamia, że nie mamy prawa nikogo oceniać. Musimy dać takiej osobie oparcie i pokazać, że choć straciła kogoś ważnego, nadal ma na kogo liczyć.

To niewielka objętościowo, lecz trudna lektura. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy będzie w stanie przez nią przejść. Będzie szczególnie bolesna dla czytelników, którzy przeżywają śmierć ukochanej osoby, która zmarła na raka. Mimo wszystko warto zapoznać się z książką. Czasem nie potrafimy pożegnać się ze zmarłymi. Staramy się za wszelką cenę zachować ich przy sobie. W końcu jednak trzeba pójść naprzód, nosząc w sercu cząstkę bliskich, których nie ma już wśród nas. Pamiętajmy o tym.

Magdalena Piotrowska
Jesteś moim niebem
Wydawnictwo MUZA
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Business&Culture oraz Wydawnictwu MUZA.

środa, 16 listopada 2016

Erika Swyler "Księga wieszczb"

Simon Watson jest młodym bibliotekarzem, który mieszka samotnie w osuwającym się do zatoki Long Island domu. Jego młodsza siostra, Enola, uciekła do cyrku. Jest oddany swojej pracy. Pewnego dnia w jej ręce trafiła stara i zniszczona księga, dziennik właściciela wędrownego cyrku z XVIII wieku. Simon odkrywa, że w księdze znajdują się informacje dotyczące jego rodziny, a mianowicie śmierci kobiet. Każda z nich umarła 24 lipca. Matka Simona i Enoli, syrena, także zmarła w tym dniu. Czy taki sam los spotka jej córkę?

Księga wieszczb to opowieść, w której teraźniejszość przeplata się z przeszłością. Oprócz Simona poznajemy Amosa, dzikiego chłopca z wędrownego cyrku, który żył w XVIII wieku. Te dwie historie tworzą spójną całość, uzupełniają się. Jestem pod wrażeniem literackiego debiutu Eriki Swyler. To kawał dobrej literackiej roboty.

Przyznam szczerze, że to była pierwsza powieść o wędrownym cyrku, z jaką miałam do czynienia. Historia Amosa wciągnęła mnie. Była magiczna. Kiedy przenosiłam się do czasów Simona, chciałam ponownie wrócić do XVIII wieku. To, co działo się wtedy, interesowało mnie bardziej, choć nie chcę, żebyście pomyśleli, że przeszłość jest opisana w lepszy sposób. Nic z tych rzeczy. Jest tu sporo wątków, to fakt, ale autorka była w stanie zapanować nad tym, co działo się w powieści. Widać, że przemyślała dokładnie to, co chce opowiedzieć. Dzięki niej w inny sposób spojrzałam na wędrowne trupy.

Bohaterowie, których poznajemy na kartach powieści, są dopracowani, żywi. Moje serce skradł Amos, dziki chłopiec. Był niesamowity. Nie wypowiedział ani słowa, był niemy, jednak swoim zachowaniem przemówił do mnie najbardziej. Przeszedł na moich oczach niezwykłą przemianę z dzikiego chłopca w odpowiedzialnego człowieka.

Ta powieść to także historia o sile rodziny i klątwie, z którą się ona zmaga. Ma niezwykły klimat, nie jestem w stanie porównać Księgi wieszczb do innej powieści. Erika Swyler zabrała mnie w niesamowitą podróż i pozwoliła poznać ludzi, o których prędko nie zapomnę. Mogłam też spojrzeć za kulisy życia wędrownych cyrkowców. 

Jeżeli szukacie nietuzinkowej, nieco mrocznej opowieści, myślę, że możecie zapoznać się z Księgą wieszczb. To udany debiut literacki.

Eria Swyler
Księga wieszczb
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2016 

wtorek, 15 listopada 2016

Bożena Fabiani "Stary Testament w malarstwie"

Wieki temu, gdy zdawałam ustną maturę z języka polskiego, wybrałam temat dotyczący nawiązań biblijnych i mitologicznych w literaturze i malarstwie. Do tej pory mam słabość do tego tematu, dlatego bez zastanowienia sięgnęłam po książkę Bożeny Fabiani.

Jak czytamy na okładce: "Po czterech tomach Gawęd o sztuce oraz komplementarnym wobec nich tomie Gawędy o sztuce sakralnej Bożena Fabiani skupia się na tradycji starotestamentowej w sztuce europejskiej. Tam podstawą opowieści stały się epizody ewangeliczne zapisane w Nowym Testamencie, tym razem autorka sięga jeszcze głębiej, do korzeni sztuki religijnej, do dzieł inspirowanych Starym Testamentem. Pokazuje trwałość tradycji, ciągłość wątków, które przewijają się przez malarstwo i rzeźbę do początku XX wieku, a czasem nawet sięgają współczesności. Opisuje wybrane tematy zaczerpnięte z Biblii, skupiając się nie tylko na objaśnieniu tego, co przedstawiają dzieła, lecz także na życiu tych, którzy je tworzyli. Stary Testament zawiera opowieści najróżniejsze: zadziwiające, niezrozumiałe, wzniosłe i okrutne, tętniące życiem i emocjami – i wszystko to autorka obserwuje na obrazach, tropiąc przy tym realia związane zarówno z epoką żydowskich patriarchów i królów, jak i z czasami artystów podejmujących tematy biblijne. Przygląda się, jak w ciągu wieków radzono sobie z trudnościami w wyobrażeniu człowieka i żywiołów, powietrza, światła, wody, jak ukazywano potężne emocje bohaterów biblijnych, zwłaszcza te najgroźniejsze – nienawiść, mściwość, zawiść. Autorka ściśle pozwiązuje historię z obrazem, wyjaśnia jego treść, pokazuje podejście malarza do tematu – tak różne w zależności od epoki i indywidualnych cech artysty. Każdy rozdział składa się z powtarzających się i przeplatających dwóch elementów – krótkiego streszczenia tekstu, który malarz miał za zadanie zilustrować (przy czym autorka obficie cytuje tekst biblijny), oraz z zestawu obrazów wraz z ich interpretacją, często wzbogaconą informacją o malarzu".

Publikacja Bożeny Fabiani jest niewielka objętościowo i czyta się ją dość szybko. Autorka posługuje się prostym, zrozumiałym dla odbiorcy językiem, choć muszę przyznać, że o niektórych podanych przez nią faktach już dobrze wiedziałam. Plusem były jednak wtrącenia dotyczące życiorysu artysty. Tam można było znaleźć kilka ciekawostek.

Przyznam szczerze, że dopiero dzięki Bożenie Fabiani na niektórych obrazach dostrzegłam rzeczy, których wcześniej nie widziałam. Może dlatego, że w sumie nie wiedziałam, czego szukać. Mam tu na myśli chociażby obraz Trzej archaniołowie i Tobiasz. Nigdy nie myślałam, że mógł być to autoportret, do którego ktoś domalował inne elementy.

To nie jest obszerna rozprawa o biblijnych nawiązaniach w malarstwie. Powiedziałabym wręcz, że jest to niewielki fragment, o ile nie zaczątek wiedzy na ten temat. Jak wspomniałam, nie wszystkie informacje były odkrywcze. Część z nich można znaleźć w innych tego typu publikacjach. Myślę, że rozprawa Bożeny Fabiani może stanowić zaczątek do badań. Dobrze rozbudza zainteresowanie czytelników i zachęca do poszukiwań dodatkowych informacji.

Myślę, że ta książka przyda się najbardziej uczniom szkół średnich. Oni najwięcej wyniosą z lektury i będą mogli zabłysnąć wiedzą na lekcjach. Polecam wszystkim pasjonatom malarstwa. Nie powinniście być rozczarowani po lekturze.

Bożena Fabiani
Stary Testament w malarstwie
Wydawnictwo PWN
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu PWN.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #75 Magdalena Dziedzic "Dance macabre"

W dzisiejszym Poniedziałku ze zbrodnią w tle przeniesiemy się nieco w czasie. Witajcie w XIX-wiecznym Londynie. To miasto nie tylko prężnie rozwijającej się gospodarki i modnych kawiarni, ale także hipokryzji, zblazowanych arystokratów, narkomanów, detektywów i prostytutek. To miasto, którym rządzą zbrodnia, zachcianki oraz skomplikowane układy towarzyskie. Jak w tym brutalnym świecie odnajdują się bracia Castor i Michael Tuttiholmes, a także pewna urocza dama – Christine Jackson? A może sami stanowią trybiki skomplikowanej maszynerii śmierci i zepsucia? Tajemnicza śmierć bogatej lady Beatrice LeFlay to tylko początek intrygi, w której ludzkie żądze, kaprysy i słabości prowadzą bohaterów wprost nad krawędź przepaści. Jak w szaleńczym Dance macabre.

Czytając tę książkę, miałam bardzo mieszane uczucia. Miałam wobec niej spore wymagania, XIX-wieczne miasto, w którym rządzi zbrodnia to coś, co tygryski lubią najbardziej. Autorce jednak nie do końca udało się im sprostać. Dlaczego? Już tłumaczę. Miasto miało być mroczne i było. Momentami nawet do przesady. Magdalena Dziedzic skupiła się przede wszystkim na negatywnych cechach bohaterów, zapominając o tym, by przedstawić ich z nieco bardziej przyjaznej strony. Przez to nie udało mi się nikogo polubić. Kiedy Michael pojawiał się na scenie, niemal zgrzytałam zębami. Z Castorem też niekoniecznie bym się zaprzyjaźniła. Prolog jak dla mnie był zbędny, bo narzucił czytelnikom sposób myślenia o powieści. Czegoś takiego nie powinno tu być. Pojawiły się też zbędne opisy, przez które akcja zwalniała. To wytrącało mnie z rytmu i trudno było mi potem skupić się na lekturze. Minusem była też narracja. Momentami właściwie nie wiedziałam co narrator ma na myśli i musiałam cofać się o stronę lub nawet dwie, by zorientować się, o co właściwie chodzi. To nie ułatwiało czytania.

Co do samej intrygi nie mam większych zastrzeżeń, zakończenie mnie zaskoczyło, choć muszę Wam zwrócić uwagę na jedną rzecz. Przytoczony przeze mnie opis może sugerować, że jest to kryminał. Nie do końca. Zbrodnia nie jest w tej powieści najważniejsza. Liczy się coś innego. Co? Tego już musicie dowiedzieć się sami. Nie chcę Wam podać gotowego klucza. Chcę, żebyście sami wyrobili sobie zdanie na temat tej książki.

Nie jestem w stanie jednoznacznie określić moich uczuć co do tej powieści. Są bardzo mieszane. Magdalena Dziedzic ma potencjał, ale jeszcze musi nad sobą popracować. Na pewno dam jej drugą szansę, gdy pojawi się na rynku kolejna napisana przez nią książka.

Jeżeli lubicie czytać o mrocznych miastach, myślę, że Dance macabre przypadnie Wam do gustu. Pomimo tych wszystkich niedociągnięć, o których wspomniałam, powieść ma potencjał i warto się z nim zapoznać.

Magdalena Dziedzic
Dance macabre
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Novae Res.

czwartek, 10 listopada 2016

Zbigniew Książek "Byłaś serca biciem, czyli przypadki pewnego literata"

Zbigniew Książek to dla mnie człowiek-orkiestra. Gdyby nie on, nie powstałyby słowa wielu piosenek, które nuci wielu Polaków. Wśród nich jest tytułowa Byłaś serca biciem. O czym jest powieść Książka?

Bohaterem tej historii jest groteskowy bohater, przerysowany mężczyzna, który nie stroni od uciech i alkoholu. Literat opowiada czytelnikom o swojej przeszłości. Pokazuje, jaką pokonał drogę, by dotrzeć na szczyt. To powieść z kluczem. Przewija się tu wiele znanych osób niewymienionych z nazwiska. Odkrycie ich tożsamości jest czasem sporym wyzwaniem.

Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdemu czytelnikowi przypadnie do gustu ta książka. Osobiście nie przepadam za groteską, ale akurat Byłaś serca biciem spodobało mi się. Zbigniew Książek stworzył swoje alter ego i przegląda się wraz z nami w krzywym zwierciadle. W trakcie lektury zaśmiewałam się do łez, czytając o jego przygodach. Mogłam w zupełnie inny sposób spojrzeć na dawną emigrację.

Literat kursuje między rodzinnym Krakowem, niezbyt lubianą Warszawą i Warmią, gdzie odpoczywa od wszystkiego. Jego wyjazdy oczywiście nie są pozbawione przygód. Jakich? Tego przekonajcie się sami.

Zbigniew Książek pokazał, że ma do siebie ogromny dystans, czym zyskał w moich oczach. Zmusił mnie do refleksji i zapewnił mi dobrą zabawę na kilka godzin. Komu przypadnie do gustu Byłaś serca biciem? Myślę, że przede wszystkim ludziom, którym nazwisko autora nie jest obce. Podejrzewam, że starsi czytelnicy znajdą tu dla siebie więcej niż ludzie młodzi. Oni będą w stanie zrozumieć rozterki literata i będą mieli okazję, by cofnąć się w czasach do PRL-u. Warto przeżyć taką podróż. Polecam.

Zbigniew Książek
Byłaś serca biciem, czyli przypadki pewnego literata
Wydawnictwo MUZA
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Business&Culture oraz Wydawnictwu MUZA.

środa, 9 listopada 2016

Tris Dixon "Floyd Mayweather. Najdroższe pięści świata"

Miałam w swoim życiu etap, że fascynowałam się boksem. Teraz ta faza jest za mną, ale Floyd Mayweather zawsze będzie mnie fascynował.

Pretty Boy to jeden z najbardziej uzdolnionych bokserów w historii. To sportowiec, do którego nie podchodzi się obojętnie. Albo się go kocha, albo zgrzyta się zębami na dźwięk jego nazwiska. Jest nieziemsko bogaty i wcale się z tym nie kryje. Udało mu się jednak dokonać tego, czego nie udało się wielu równie majętnych sportowców. Nie przepuścił swojej fortuny. Złożył pewną obietnicę i postanowił jej dotrzymać. Nie zdradzę jednak nic więcej. Musicie sami odkryć historię boksera. Naprawdę warto się z nią zapoznać.

Za pośrednictwem Trisa Dixona odkrywamy prawdziwą twarz tego człowieka. Pod maską utalentowanego i pewnego siebie boksera kryje się mężczyzna, który nie jest obojętny na krzywdę innych. Swoje ma za uszami, ale trudno go nie podziwiać.

Tris Dixon urzekł mnie swoim obiektywizmem. Solidnie przygotował się do napisania książki. Udało mu się uciec od oceniania wybryków Floyda Mayweathera. Owszem, wspomniał o nich, ale nie komentował ich w żaden sposób. Ta publikacja to prawdziwa biblia dla wszystkich fanów boksera. Poznajemy go, słuchając opowieści innych ludzi. Obraz przedstawiony przez autora jest kompletny. Pojawiają się na nim rysy, jednak dzięki nim jest on prawdziwy. Dixon nie stara się ubarwić historii sportowca. Ona sama w sobie jest barwna.

Musicie mieć na uwadze jedną rzecz. To opowieść przede wszystkim o sportowcu. Tris Dixon dokonał podsumowania bokserskich dokonań Floyda Mayweathera. Sporą część publikacji zajmują opisy walk na ringu. Są pełne pasji, emocje przeżywane w ich trakcie, udzielają się czytelnikom. Jeśli nie interesują Was zalani krwią bokserzy, poszukajcie lepiej czegoś innego do czytania.

Floyd Mayweather to legenda. Opowieść Trisa Dixona przybliża nam jego sylwetkę i sprawia, że zaczynamy widzieć w sportowcu kogoś więcej niż tylko obrzydliwie bogatego boksera. Dostrzegamy człowieka, który doszedł na szczyt, choć zaliczył po drodze parę upadków. To historia pełna pasji, zaangażowania i emocji. Przekonajcie się na własnej skórze kim właściwie jest mężczyzna posiadający najdroższe pięści świata.

Tris Dixon
Floyd Mayweather. Najdroższe pięści świata
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non.

wtorek, 8 listopada 2016

Elżbieta Cherezińska "Gra w kości"

Za twórczość Elżbiety Cherezińskiej zabierałam się od dawna. Słyszałam o niej wiele dobrego i chciałam na własnej skórze przekonać się, czy słusznie jest tak wychwalana. Przenieśmy się zatem do czasów pierwszych Piastów.

Misja Wojciecha, która miała na celu nawrócenie Prusów, kończy się niepowodzeniem, a on sam ponosi męczeńską śmierć. Bolesław Chrobry, trzydziestoletni książę lubiący seks, polowania i żądny wrażeń, postanawia wykorzystać to zdarzenie na swoją korzyść. Do tej pory jedynie cesarstwo prowadziło działania misyjne. Śmierć duchownego sprawiła, że polski władca zyskał w oczach zachodnich chrześcijan. W roku 1000 dochodzi do dobrze znanego wszystkim zjazdu w Gnieźnie. Zostaje wtedy założona przez Ottona III archidiecezja, której fundamentem stały się relikwie biskupa. O tych wydarzeniach właśnie mówi nam Elżbieta Cherezińska. 

Autorka solidnie przygotowała się do wypełnienia zadania. Przeniosła czytelników do świata średniowiecza. Dzięki niej staliśmy się obserwatorami tak ważnych w naszej historii wydarzeń. Do gustu przypadły mi kreacje bohaterów. To Otton III i Bolesław Chrobry nieco inni niż ci, których znamy ze szkoły, ale równie prawdziwi. Za pośrednictwem tej powieści poznajemy ich plany, o jakich nikt wcześniej nam nie powiedział. Uczniom przedstawia się raczej wyidealizowany obraz władców. Tutaj tego nie znajdziecie.

Powieść wciąga już od pierwszych stron. Elżbieta Cherezińska ma bardzo lekkie pióro i w niezwykle ciekawy sposób opowiada o nieco przemilczanych podczas lekcji historii wydarzeniach. Sprawia, że Bolesław Chrobry i Otton III na chwilę powstają z grobu i stają przed czytelnikami w pełnej krasie. Coś niesamowitego. To moje pierwsze spotkanie z autorką i na pewno sięgnę po jej kolejne powieści. Mam nadzieję, że są równie dobre.

Na początku nieco obawiałam się tego, że powieść będzie przegadana. Autorka na szczęście pozytywnie mnie zaskoczyła i narobiła mi apetytu na kolejną podróż w czasie. Z chęcią spotkam się z Piastami widzianymi jej oczami. Jeśli lubicie powieści historyczne, myślę, że właśnie znaleźliście powieść dla siebie. Ja pochłonęłam ją w ciągu paru godzin i uważam, że to książka godna polecenia. Przemyślana, dopracowana, ciekawa i wzbudzająca chęć do poznania dziejów rodu Piastów. Właśnie takie powinny być powieści historyczne. Powinny budzić zapał czytelników do pogłębiania wiedzy na tematy poruszone w opowiedzianej przez autora historii. Polecam.

Elżbieta Cherezińska
Gra w kości
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2010

sobota, 5 listopada 2016

Kolejna wiosna za mną

Żródło: kliknij w obrazek

Witajcie, Kochani!
Dziś stuka mi kolejny roczek. Tak, wiem, jestem już stara. Jak to napisała mi siostra, zbliżam się do trzydziestki. Może powinnam zacząć recenzować ulotki z kremów przeciwzmarszczkowych...

W zeszłym roku podzieliłam się z Wami 25 faktami o mnie. Czas dorzucić 26 kolejnych. Książkowych tym razem. Zapraszam do lektury :)

1. Moja kolekcja książek liczy ponad 1000 egzemplarzy. Aktualnie jest rozlokowana w dwóch miejscach. Niestety, w moim mieszkaniu nie wszystko się mieści.

2. Pierwszą lekturą, której nie przeczytałam, była książka O krasnoludkach i sierotce Marysi. Dlaczego? Mam na imię Maria i powiedziałam, że ta książka mi uwłacza. Byłam wtedy w czwartej klasie. Rodzice nawet ze mną nie dyskutowali.

3. Mam bzika na punkcie książek Władysława Stanisława Reymonta. Chłopów znam prawie na pamięć.

4. Nie przepadam za powieściami o wampirach. Świecący i nieziemsko przystojni krwiopijcy średnio mnie pociągają.

5. Podobnie jest z romansami. Niespecjalnie do mnie przemawiają.

6. Kiedy miałam około 11 lat i byłam chora, siostra postanowiła umilić mi leżenie w łóżku. Dała mi do czytania książkę o tym, jak w starożytnym Rzymie karano ludzi. Gorączkowałam, czytając o rozrywaniu ludzi i rozcinaniu im skóry na orła. Mama prawie padła na zawał, kiedy się zorientowała, co to za książka. Ja tam byłam zadowolona.

7. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki. Czytam zarówno w komunikacji miejskiej, jak i podczas gotowania obiadu oraz w kąpieli. Na szczęście żadna książka nie została utopiona.

8. Nie zaginam kartek. Uważam to za barbarzyństwo. Gdy coś mi się spodoba, zaznaczam to zakładką.

9. Moim mistrzem jest Harlan Coben.

10. Mam bzika na punkcie powieści ze zbrodnią w tle, co pewnie zauważyliście :)

11. Podkochuję się w Halcie z powieści Johna Flanagana.

12. Jestem z pokolenia, które z niecierpliwością wyczekiwało nowych powieści o Harrym Potterze. 3 ostatnie czytałam w oryginale, bo nie mogłam doczekać się na przekład.

13. Na 18 urodziny dostałam od siostry 18 książek po angielsku. Dzięki temu zyskałam prawie całą kolekcję powieści mojego mistrza.

14. Nie przepadam za Sienkiewiczem. To uraz z czasów szkoły podstawowej, gdy w 4. klasie kazali nam czytać Ogniem i mieczem. Wybaczcie, nie dałam rady.

15. Kiedy czytam dobrą książkę, przepadam. Można do mnie mówić, a ja jestem w innym świecie i trudno mnie z niego sprowadzić.

16. Zdarza mi się płakać w trakcie lektury. Mąż się z tego czasem śmieje, ale to silniejsze ode mnie.

17. Książka, której bałam się najbardziej to Demonolodzy. Prawie zeszłam na zawał, kiedy ją czytałam. 

18. Wychowałam się na baśniach braci Grimm. Nic innego do mnie nie przemawiało. Muzykanci z Bremy do tej pory prześladują moją siostrę. Czytała mi tę bajkę do znudzenia.

19. Średnio przepadam za poezją. Zwłaszcza za tą współczesną. Nie do końca ją rozumiem.

20. Swoją pracę licencjacką pisałam o perwersjach w Xiędzu Fauście Tadeusza Micińskiego, magisterkę o książkach pornograficznych w czasach PRL.

21. Mój koszmar z dzieciństwa to Tajemnica szyfru Marabuta. Do tej pory śni mi się to po nocach.

22. Mogę czytać przy muzyce czy przy włączonym telewizorze. Mieszkałam w akademiku, tam człowiek do wielu rzeczy się przyzwyczaja.

23. Mój mąż też jest książkoholikiem. Nie ma innego wyjścia :)

24. O ile ubrań nie kupuję maniakalnie, o tyle w księgarni byłabym w stanie zostawić wypłatę swoją i męża.

25.  Czasem czytam na głos. Moje chomiki wtedy się cieszą. Myślę, że do nich mówię.

26. Mam w domu książki, które kupiłam pod wpływem impulsu i które do tej pory czekają na lekturę. Podejrzewam, że Wy też tak macie :)

To tyle ode mnie. Wracam do świętowania. Jestem ciekawa, czy któryś z tych punktów pokrywa się w Waszym przypadku. Pozdrawiam :)