Cristina Morato "Królowe przeklęte"

Sześć niezwykłych władczyń. Jedne z nich były mi bardziej znane: Sissi, Maria Antonina czy królowa Wiktoria albo jej wnuczka Aleksandra Romanow. O Krystynie Szwedzkiej i Eugenii de Montijo wiedziałam niewiele. Lektura książki Cristiny Morato nieco przybliżyła mi ich sylwetki. Dlaczego nazwano wspomniane przeze mnie kobiety przeklętymi królowymi?

Były bogate, rządziły największymi potęgami, miały najlepsze stroje, kosztowną biżuterię. Ich życie nie przypominało jednak bajki. Były uwięzione w złotej klatce, w której musiały przestrzegać sztywnych zasad i etykiety. Nie było mowy o ucieczce. Niby kochający je mężowie w większości przypadków okazywali się dwulicowymi, zdradzającymi draniami. Oczywiście nie można było mówić o tym głośno. Królowa nie mogła okazywać żadnych uczuć. Jej zadaniem było rodzenie dzieci i niewtrącanie się w politykę.

Cristina Morato stworzyła bardzo ciekawą opowieść o życiu tych niezwykłych kobiet. Wystrzegała się taniej sensacji, postawiła na fakty. Nie bójcie się jednak tego, że zostaniecie zasypani datami czy suchymi informacjami. Królowe przeklęte czytało się jak dobrą powieść historyczną. Brakowało co prawda w niej dialogów, ale narracja była prowadzona w mistrzowski sposób.

Autorka bardzo solidnie przygotowała się do swojej pracy. Zebrała sporo materiałów i powoływała się na źródła historyczne, przywoływała słowa znanych kobiet, o których wspominała. Jestem oczarowana jej publikacją. Pochłonęłam ją w jeden wieczór i nie mogłam oderwać się od lektury. Nie obyło się co prawda od wpadek, znalazłam błąd w dacie, ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń.

Królowe przeklęte to idealna propozycja dla wielbicieli książek historycznych. Dzięki autorce możemy wczuć się w sytuację bohaterek, przenieść się do ich czasów, poznać ich lęki i dzielić wraz z nimi radości i troski. Polecam.

Cristina Morato
Królowe przeklęte
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2016

Przedpremierowo! Wioletta Lekszycka "Siewcy chwastu"

W niewielkiej mieścinie w kościele zostaje zamordowana starsza kobieta. To dla spokojnej społeczności szok. Owszem, pogrzeby zdarzały się często, lecz nigdy nie pochowano tam ofiary morderstwa. Czy za zabójstwem Kowalikowej stoi Wernik, menel, który często wpada w szał i w alkoholowym amoku nie pamięta tego, co zrobił? Joanna, była pani kapitan z dochodzeniówki, która poświęciła swoje życie służbie Bogu, widzi śmierć kobiety. Jako jedyna wyciąga pomocną dłoń do Wernika i zaczyna rozumieć jego postępowanie.

Wioletta Lekszycka pozwala, by czytelnicy na własne oczy zobaczyli gehennę rodziny: matki z wyrokiem za zabójstwo męża-kata i rozdzielonego rodzeństwa z domu dziecka.

Na początku miałam ogromny problem z wczuciem się w klimat powieści. Zaczyna się z grubej rury. Już na dzień dobry mamy trupa. W kościele leży pobita kobieta. Nie udaje się jej pomóc. Umiera na oczach Joanny. Na szczęście z biegiem akcji było już coraz lepiej.

Siewcy chwastu to mocna książka. Łączy ze sobą zezwierzęcenie i dobro. Narracja była momentami wulgarna i niektórym może to przeszkadzać, ale mnie nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, dodawała powieści wymownego wydźwięku.

Ofiara w powieści przemawia zza grobu. Mamy okazję, by poznać Kowalikową, której śmierć ucieszyła niektórych mieszkańców miasteczka. Zwłaszcza tych, którzy nie lubili wylewać wódki za kołnierz.

To niewielka objętościowo, lecz mocna powieść, mroczna, budząca strach. Autorka pokazuje, jaką drogę przechodzi człowiek, by odbić się od dna. Przedstawia także ludzi, którzy przez całe życie uciekali przed samym sobą.

Po tę książkę mogą sięgnąć wielbiciele thrillerów psychologicznych. Myślę, że znajdą tu coś dla siebie i nie będą żałowali czasu spędzonego przy lekturze. Ostrzegam tylko, że może nie być ona wcale taka prosta.

Wioletta Lekszycka
Siewcy strachu
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Novae Res.

Heather Gudenkauf "Jeden krok"

Broken Branch - niewielka, spokojna miejscowość. Jeden dzień burzy jej spokój. Uzbrojony mężczyzna wpada do szkoły, gdzie przetrzymuje przerażonych uczniów. Nauczycielka, Evelyn Oliver postanawia zrobić wszystko, by uwolnić swoich podopiecznych. Wśród zakładników znajduje się Augie Baker, która za wszelką cenę chce obronić swojego młodszego brata. Kim jest mężczyzna z bronią? Dlaczego pojawił się w szkole i przetrzymuje uczniów?

Fabuła powieści może i nie jest oryginalna, ale nie mogłam odłożyć jej na bok. Musiałam dowiedzieć się, jak potoczą się losy uczniów i jakie tajemnice kryje w sobie to niewielkie miasteczko.

Moje serce podbiła trzynastoletnia Augie. Fakt, była zbuntowana i opiekowanie się nią mogło przysparzać nieco problemów, ale to, z jakim zawzięciem walczyła o brata, urzekło mnie. Nie chciała pozwolić, by cokolwiek mu się stało. Jej zachowanie zmieniło się od czasu wypadku, któremu uległa matka dziewczynki, Holly. Augie obwinia się o to, co się stało i czuje się odpowiedzialna za braciszka.  Nie ma pojęcia, co stanie się, gdy stanie oko w oko z uzbrojonym mężczyzną, ale chce się z nim zmierzyć. Podziwiałam również odwagę i opanowanie Evelyn Oliver, nauczycielki, która robiła wszystko, by jej uczniom nie stała się krzywda. Była w stanie oddać nawet własne życie. Było mi żal Willa, dziadka Augie, który bezradnie musiał przyglądać się całej sytuacji. Nie mógł zrobić nic, by ocalić swoje wnuki.

Heather Gudenkauf stopniowo buduje napięcie w swojej powieści. Nie odkrywa wszystkich kart od razu i powoli przybliża czytelników do rozwikłania tajemnic skrywanych przez bohaterów. To bardzo dobra powieść psychologiczna. Autorka pozwala czytelnikom zagłębić się w psychikę powołanych do życia postaci i dokładnie je poznać. Jeden krok uświadamia nam, że wszystko, co robimy, wpływa na relacje z innymi ludźmi. Ich naprawienie jest czasem bardzo trudne, lecz nic nie jest niemożliwe, gdy naprawdę się kogoś kocha. Miłość w tej powieści ma różne oblicza, ale jest prawdziwa. Dzięki tej powieści poznajemy jej siłę.

W Jednym kroku sporo się dzieje. Nie sposób nudzić się w trakcie lektury. Miałam problem ze zidentyfikowaniem napastnika z bronią. Miałam kilka typów, lecz żaden z nich się nie sprawdził. W napięciu czekałam na zdemaskowanie go. Zastanawiałam się też, co zmusiło go do wtargnięcia z broną w ręku do szkoły, miejsca, w którym znajdowały się bezbronne dzieci.

To wielowątkowa powieść, która wciąga czytelnika od początku. Zakończenie mnie zaskoczyło, nie spodziewałam się czegoś takiego. Jestem oczarowana Jednym krokiem i bardzo chętnie sięgnę po kolejną książkę tej autorki. Jeśli jeszcze jej nie znacie - polecam Wam tę lekturę. Skłania do przemyśleń i na pewno na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Heather Gudenkauf
Jeden krok
Wydawnictwo Filia
Poznań 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #70 Simon Beckett

Problem bezpłodności dotyka coraz większej ilości par. Dla większości z nich jedyną szansą na poczęcie własnego dziecka jest in vitro. To w naszym kraju temat tabu, nie mówi się o nim głośno, a pary, które zdecydowały się na ten krok, są szykanowane przez księży i moherowe berety. Ja osobiście nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. Nie uważam dzieci z in vitro za potwory. Co z tego, że zostały powołane do życia w inny sposób?

Kate, główna bohaterka Zimnych ogni jest kobietą spełnioną zawodowo. Jednak jej życie prywatne to zupełnie inna bajka. Po rozstaniu z Paulem nie wierzy już w miłość, nie chce wchodzić w kolejny związek. Chce jednak jednego: dziecka. Jej instynkt macierzyński jest na tyle silny, że kobieta  zrobi wszystko, by urodzić własne maleństwo. Tylko jak to zrobić, skoro do tego potrzebne są 2 osoby? Opcje są dwie: skorzystać ze sztucznego zapłodnienia lub znaleźć faceta, który po prostu zgodzi się zostać dawcą nasienia bez zobowiązań. Kate wybiera drugą opcję. Chce wiedzieć, kim będzie ojciec jej dziecka. Nie spodziewa się jednak tego, w jakie problemy wpakuje się na własne życzenie.

To moje pierwsze spotkanie z tym autorem i choć słyszałam dość kiepskie opinie na temat książki, mnie przypadła ona do gustu. Czytało się ją dobrze, szybko i wciągnęłam się w akcję od samego początku.

Znam kogoś, kto był kiedyś w sytuacji Kate, więc czytając o niej, mogłam porównać jej zachowanie z tym, w jaki sposób zachowywała się ta osoba. Poczynania Kate były bardzo rzeczywiste. Chciała mieć dziecko za wszelką cenę. Patrząc na pociechy swojej przyjaciółki, wyobrażała sobie własne dzieci. Czuła, że jej zegar biologiczny tyka. Postanowiła więc dopiąć swego. Udało jej się poznać Alexa Turnera, człowieka, który odpowiedział na ogłoszenie dotyczące poczęcia dziecka bez późniejszych zobowiązań. Mężczyzna szybko ją oczarował i Kate wydawało się, że dobrze zrobiła. Nie wiedziała, jak bardzo się myliła.

Autor pokazuje w książce, do czego są zdolni zdesperowani ludzie. Kate byłam jeszcze w stanie zrozumieć. Jak pisałam, znam kogoś, kto był na jej miejscu i wiem, co taka osoba przeżywa, patrząc na matki z dziećmi, wiedząc, że ona może nie mieć własnego. Nie oceniam jej zachowania, chociaż niektórych decyzji, jakie podjęła, nie jestem w stanie zrozumieć. W żaden sposób nie potrafiłam za to ogarnąć Alexa. Dlaczego? Tego już musicie dowiedzieć się sami. Boję się, że mogę zdradzić za dużo.
Czy powieść trzyma w napięciu? Może i nie siedziałam napięta jak struna, ale parę zwrotów akcji mnie zaskoczyło. Zwłaszcza pod koniec książki, choć muszę powiedzieć, że w pewnym momencie to, co się działo, przypominało mi Złodzieja tożsamości z Angeliną Jolie i Ethanem Hawkiem w rolach głównych. Zakończenie powieści było jej dobrym zwieńczeniem. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby ta historia mogła mieć inny finał.


Jeżeli szukacie dobrego thrillera psychologicznego, myślę, że możecie rozejrzeć się za tą książką. Mnie, osobę żądną krwi, usatysfakcjonowała, więc może i wam przypadnie do gustu. Nie polecam raczej jej czytania wrażliwym czytelnikom oraz kobietom w ciąży lub mających malutkie dzieci. To nie jest zbyt dobry pomysł. Możecie tylko narazić się na niepotrzebny stres i nocne koszmary.

Simon Beckett
Zimne ognie
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Czarna Owca.

Magdalena Witkiewicz "Cześć, co słychać?"

Cześć, co słychać? - od tego pytania pewnie wielu z Was zaczynało kiedyś rozmowę. Podobnie było z Zuzanną, bohaterką powieści Magdaleny Witkiewicz. Nie wiedziała, jakie będzie to niosło ze sobą konsekwencje. Jak to jedno pytanie wpłynęło na życie bohaterki?

Zuzanna powoli zbliża się do czterdziestki, ma męża, dwie córki i pracę. Jest zadowolona ze swojego życia, a tak w każdym razie się jej wydaje do dnia, w którym po latach spotyka swoje przyjaciółki z liceum. Wtedy uświadamia sobie, że tęskni za czymś, co bezpowrotnie utraciła.

Na początku ta historia wydawała mi się banalna. Niby co takiego może stać się, jeśli napisze się do kogoś na Facebooku "Cześć, co słychać?". Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, co tak naprawdę kryje się w sercu Zuzanny.

Patrząc na okładkę tej książki, można odnieść wrażenie, że to będzie przyjemna, lekka lektura. Sama na taką się nastawiłam i zostałam zaskoczona.

Drogie Panie, czy miałyście kiedyś motyle w brzuchu? Znacie to uczucie? Fajne jest, prawda? Zuzanna też kiedyś miała w brzuchu motyle, tyle że po latach przestały w nim latać. Ten sam mąż, praca, dzieci. Kobieta zaniedbała się, stawiając córki na pierwszym miejscu. Chociaż do pewnego czasu godziła się z takim stanem rzeczy, zaczyna jej on przeszkadzać. Boli ją to, że mąż przestaje ją zauważać. Chce znów poczuć się przez niego pożądana i kochana.

Magdalena Witkiewicz uświadamia nam, kobietom, że w życiu każdej z nas przyjdzie moment, że staniemy się taką Zuzanną. To trochę przerażająca wizja, ale taka jest kolej rzeczy. Spojrzę kiedyś w lustro i zacznę zastanawiać się, co stało się z dziewczyną, którą byłam kilka lat temu. Na pewno przyjdzie taki kryzys i tylko ode mnie będzie zależało, co z nim zrobię.

Historia Zuzanny zmusza do przemyśleń. Nie każda czytelniczka będzie w stanie ją zrozumieć. Do tej powieści Magdaleny Witkiewicz trzeba dorosnąć. Sama zresztą przyznałam się do tego, że na początku miałam problem z wczuciem się w sytuację głównej bohaterki. Dopiero zaczynam dorosłe życie i nie jestem jeszcze w stanie identyfikować się z Zuzanną.

Autorka w mistrzowski sposób stworzyła obraz kobiety w średnim wieku, ustatkowanej i nie do końca zadowolonej ze swojego życia. To, co się z nią stało, wstrząsnęło mną i pewnie długo o tym nie zapomnę. To mocna powieść psychologiczna. Jedna z lepszych, jakie w tym roku czytałam.

Komu mogę polecić Cześć, co słychać? Przede wszystkim dojrzałym czytelniczkom, matkom, które mają ułożone życie. Niech historia Zuzanny będzie dla Was przestrogą, bo prawdziwą wartość skarbu, jaki mieliśmy, docenimy dopiero wtedy, gdy go stracimy. Lepiej uczyć się na cudzych błędach, choćby miały być tylko wytworem czyjejś wyobraźni.

Magdalena Witkiewicz
Cześć, co słychać?
Wydawnictwo Filia
Poznań 2016

Jasmine Warga "Moje serce i inne czarne dziury"

Podejrzewam, że każdy z nas słyszał kiedyś o kimś, kto postanowił umrzeć. Życie zaczęło go przerastać i samobójstwo miało stać się ucieczką od problemów. Często takie osoby z wielu powodów nie proszą o pomoc. Wolą umrzeć. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że Aysel i Roman postanowili uwolnić się od życia. Poznali się, by razem popełnić samobójstwo. Dwie osoby, które dopiero niedługo miały wkroczyć w dorosłość, doszły do wniosku, że czas najwyższy odejść z tego świata.

Aysel jest córką przestępcy. Wszyscy unikają kontaktu z nią, bojąc się, że może być taka sama jak ojciec. Nie ma przyjaciół. Znajomi ze szkoły obgadują ją za plecami. Jest osamotniona w swoim cierpieniu. Matka nie może na nią patrzeć, gdyż wtedy przypomina jej się, co zrobił jej były mąż. Nastolatka postanawia więc umrzeć. Odnajduje stronę internetową, za pośrednictwem której inni ludzie szukają partnerów do popełnienia samobójstwa. Nawiązuje kontakt z FrozenRobotem, nastolatkiem, który nie jest w stanie poradzić sobie z rodzinnymi problemami. Aysel i Roman nie mają ze sobą nic wspólnego, jednak w miarę upływu czasu, ich znajomość zaczyna rozwijać się w nieco innym kierunku. Mieli razem umrzeć, a tymczasem mogli nauczyć się, jak żyć. Tylko czy będzie im łatwo zostać wśród bliskich, którzy ich nie akceptują?

Na początku myślałam, że to będzie zwykła książka dla młodzieży, z której niewiele wyniosę. Nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo się pomylę. Jasmine Warga nie od razu uderzyła z grubej rury. Prawdziwa emocjonalna bomba włączyła się u mnie dopiero w momencie, gdy dowiedziałam się, co odebrało Aysel i Romanowi chęć do życia. Oboje sporo przeszli i postanowili umrzeć. To wydaje im się najlepszym rozwiązaniem. Nie mają już siły, by walczyć. Chcą się poddać. Ostatnią część tej historii czytałam ze łzami w oczach. Nie myślałam, że zrobi na mnie tak mocne wrażenie. A jednak. Zakończenie przepłakałam.

Jasmine Warga zwraca czytelnikom uwagę na to, jak druga osoba może wpłynąć na czyjeś życie. Nigdy nie wiemy, kto może nam pomóc w chwili, gdy tego potrzebujemy. Czasem też nie spodziewamy się, że przyjaciel wbije nam nóż w plecy w krytycznym dla nas momencie. Autorka zwraca uwagę na to, że gdy widzi się, że z kimś dzieje się coś złego, należy reagować, a nie z założonymi rękami czekać na rozwój wydarzeń.

Było mi żal Aysel. Nie miała wpływu na to, co zrobił jej ociec, a mimo to była oceniana przez jego pryzmat. Ludzie wychodzili z założenia, że skoro jest do niego podobna, to musi źle skończyć. Sytuacja Romana była nieco inna. Też przeżył tragedię, ale nie był aż tak bardzo napiętnowany. Mimo wszystko postanowił umrzeć.


Moje serce i inne czarne dziury to niezwykle emocjonująca opowieść o skrzywdzonych przez życie młodych osobach, które postanowiły umrzeć. Autorka porusza czytelników do głębi. Zmusza do myślenia. Stworzyła bohaterach, o których nie sposób zapomnieć. Aysel i Roman są wyjątkowi. Na długo pozostaną w moich sercach. Ta historia mogła wydarzyć się naprawdę, dlatego jest tak przejmująca. Wiem, że nie każdy czytelnik będzie w stanie znieść jej ciężar. To nie jest lekka książka na leniwy wieczór pod kocykiem i przy gorącej czekoladzie. 

Jasmine Warga
Moje serce i inne czarne dziury
Wydawnictwo Burda Książki
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Burda Książki.

Carl Sagan "Kosmos"

Sięgając po tę książkę, nieco bałam się tego, że przygniecie mnie ciężar faktów naukowych i po paru stronach odłożę ją na półkę. Na szczęście Carl Sagan pozytywnie mnie zaskoczył.

Autor opowiada o wszechświecie z pasją, mogłabym słuchać go godzinami. Sagan zadaje wiele pytań, które nam pewnie wielokrotnie przeszły przez myśl. Czy na Marsie istnieje życie? Czy Wenus faktycznie jest bliźniaczą planetą dla naszej Ziemi? Czy kiedyś było więcej planet? Z czego są zbudowane pierścienie otaczające planety? Skąd na Księżycu wzięły się kratery? Dlaczego kratery na Ziemi po jakimś czasie znikają?

Od wielu lat naukowcy próbują zbadać wszechświat. Carl Sagan w przyjazny dla laików sposób opisuje wnioski, do jakich doszli współcześni nam uczeni oraz ich poprzednicy. Wszystko to, o czym mówi, jest zrozumiałe. Nawet uczniowie szkoły podstawowej byliby w stanie zrozumieć to, co autor próbuje przekazać. Dzięki niemu kosmos staje się mniej obcy.

Najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty opisujące Wenus. Wiele razy słyszałam, że to bliźniacza planeta Ziemi. Znajdują się one dość blisko siebie i podejrzewano, że na Wenus również istnieje życie. Jak jest naprawdę? Okazuje się, że ta planeta nie jest wcale tak przyjazna dla istot żywych, jak wcześniej się wydawało. A jak jest z Marsem? Czy są tam ludki, których inwazji się boimy? Tego już musicie przekonać się sami. Z ciekawością czytałam również rozdział o kometach. Czy faktycznie powinniśmy się ich bać? Jak kiedyś je postrzegano?

Choć jest to pozycja popularnonaukowa, czyta się ją szybko. Nie czułam w trakcie lektury zmęczenia i nie czułam przytłoczona się wzorami czy naukowymi wywodami. Dzięki tej książce w inny sposób spojrzałam na wszechświat, wiele rzeczy zrozumiałam. Żałuję tylko tego, że w publikacji jest stosunkowo niewiele zdjęć. Nie pogardziłabym, gdyby było ich trochę więcej. Lubię widzieć na fotografiach to, o czym czytam w książce naukowej.

Komu mogę polecić Kosmos? Wszystkim. Pasjonatom wszechświata, uczniom, nauczycielom fizyki i każdemu czytelnikowi, który chce dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, co nas otacza.

Carl Sagan
Kosmos
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Księgarskiemu oraz Wydawnictwu Zysk i S-ka.

Magda Omilianowicz "Bestia. Studium zła"

Są książki, których nie można oceniać w kryteriach ciekawa czy nudna. To opowieści napisane przez życie. Mniej lub bardziej szokujące. Bestia. Studium zła zdecydowanie szokuje i nie pozwala o sobie zapomnieć. Posłuchajcie zresztą sami.

Podejrzewam, że większość z Was słyszała kiedykolwiek o Leszku Pękalskim, znanym także jako "wampir z Bytowa". Chociaż jest uznawany za seryjnego mordercę, został skazany wyłącznie za zabójstwo jednej kobiety. Przed procesem chwalił się wręcz swoimi dokonaniami. Później jednak odwołał wyjaśnienia. Magda Omilianowicz postanowiła wszcząć własne śledztwo w jego sprawie. Nie mogła z założonymi rękami patrzeć na to, w jaki sposób morderca został osądzony. Do jakich wniosków doszła?

Leszek Pękalski jest nieślubnym synem robotnicy rolnej. Po jej śmierci dość długo szukał domu. Od urodzenia był nieco upośledzony i otrzymywał rentę. Był pośmiewiskiem. Śmierdział, jąkał się i nie bardzo palił się do pracy. W młodym wieku zaczął gwałcić i mordować w bestialski sposób kobiety. Nie udało się jednak udowodnić mu winy w wielu przypadkach, chociaż podawał szczegóły, jakie mógł znać wyłącznie morderca. Leszek Pękalski wyjdzie na wolność w 2017 roku.

Magda Omilianowicz bardzo zaangażowała się w tę sprawę. To widać. Odbyła szereg trudnych rozmów i zapoznała się z opisami bestialskich zbrodni, które niejednokrotnie dotyczyły małych dzieci. Autorka pokazuje, w jaki sposób mógł wyglądać makabryczny scenariusz morderstw dokonanych przez wampira. Przytacza czytelnikom historie, pod którymi Leszek Pękalski mógłby się podpisać własną krwią.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób nie będzie w stanie przejść przez tę książkę. Jest mocna, bardzo mocna. Ja, osoba, która uwielbia, gdy w powieściach krew leje się strumieniami, musiałam robić sobie przerwy. To nie była fikcja taka jak w thrillerach, tylko makabryczne historie, jakie wydarzyły się naprawdę. Na moich oczach po raz drugi ginęli ludzie, których mordercy uszło na sucho to, że pozbawił ich życia. Leszek Pękalski to zbrodniarz, jaki kierował się prymitywnymi instynktami. Byleby tylko się najeść i uprawiać seks. Najlepiej taki, w którym kobieta prosi o litość albo jest umierająca.

Najbardziej w całej tej sytuacji jest mi żal jego siostry, Joanny. Kobieta nikomu nie zawiniła, a została po części ukarana za winy brata. Odebrano jej nie tylko prywatność, ale również biżuterię, którą dostała od męża. Podejrzewano bowiem, że pochodzi od zamordowanych kobiet. Joanna już zawsze będzie musiała żyć ze świadomością, że jest siostrą bestii. Niejednokrotnie zapewne ktoś wytknie ją jeszcze palcem.

Jak doszło do narodzin bestii? Autorka stara się to pokazać czytelnikom. Nie usprawiedliwia w żaden sposób Leszka Pękalskiego, ale uświadamia nam, że po części ukształtowało go społeczeństwo, w którym dorastał. Był niechciany, wyśmiewany, poniżany. Inny, niewarty uwagi. Znalazł więc sobie zajęcie. Szkoda tylko, że tak wiele osób musiało za nie zapłacić własnym życiem.

Nie sądzę, by była to pozycja odpowiednia dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia. To zdecydowanie książka dla dorosłych odbiorców. Odradzam sięganie po nią osobom o słabych nerwach. Wiedząc, że to bardzo trudny, choć dobrze napisany kawał lektury, nie będę nikogo namawiała do sięgnięcia po nią. Musicie sami zastanowić się, czy chcecie, by na Waszych oczach odegrał się dramat. Ostrzegam też, że to nie jest książka na jeden wieczór. Przejście przez nią zajmuje sporo czasu.

Magda Omilianowicz
Bestia. Studium zła
Wydawnictwo Od Deski do Deski
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater oraz Wydawnictwu Od Deski do Deski.

Linda Rodriguez McRobbie "Niegrzeczne księżniczki. Prawdziwe historie"

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, żyły księżniczki, które musiały być silne i odważne, by nie zginąć w męskim świecie.

Niegrzeczne księżniczki to 30 historii o niezwykłych, często nieznanych kobietach, które żyły w różnych miejscach i w innych czasach, ale łączyło je jedno - były związane z królewskim rodem. O istnieniu niektórych z nich dowiedziałam się dopiero w trakcie lektury. O ile Anna Boleyn wyskakuje niemal z mojej lodówki, o tyle na przykład o Alfhildzie nigdy nie słyszałam.

Niektóre księżniczki zasłynęły tym, że nie bały się chwycić miecza w dłoń. Inne zaś lubiły pobalować i zmieniać partnerów. Część z nich była po prostu szalona. Autorka opisuje ich losy prostym językiem, choć jej opowieść wciąga. Bywały co prawda momenty, w których nieco mi się nudziło, bo dobrze znałam daną historię, ale na szczęście było ich niewiele. Atutem tej książki jest między innymi to, że Linda Rodriguez McRobbie nie zanudza czytelników suchymi faktami i nie zarzuca datami. Przyznam, że tego nieco się obawiałam. Myślałam, że pogubię się w natłoku bohaterek, ale autorka potrafiła nad nimi zapanować.

Doceniam ogrom pracy, jaki Linda Rodriguez McRobbie włożyła w tę publikację. Wiele historii obrosło w legendy i wyłuskanie z nich prawdy stanowiło nie lada wyzwanie. Sama autorka przyznaje, że niektóre "fakty" trzeba traktować jako pogłoski. Czytelnicy, którzy chcą jeszcze bardziej pogłębić swoją wiedzę, znajdą w publikacji obszerną bibliografię.

Na uwagę zasługuje także samo wydanie książki. Wydawca wykonał kawał dobrej roboty. Strony posiadają zdobienia, a dodatkowe informacje są wyróżnione za pomocą ramek. Całość robi ogromne wrażenie. Plusem dla mnie, czyli okularnicy, jest dość duża czcionka, która ułatwiała czytanie.

Komu polecam książkę? Fanom nietuzinkowych historii oraz czytelnikom lubiących czasy, gdy większość Europy znajdowała się pod panowaniem koronowanych głów. To kawał dobrej lektury, której warto poświęcić uwagę.

Linda Rodriguez McRobbie
Niegrzeczne księżniczki
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016

Czytelnia po godzinach: Posiadłość szaleństwa

Jak pewnie zauważyliście, Czytelnia ostatnio przeszła przez gruntowny remont. Pojawiła się też zakładka pod tajemniczym tytułem "Czytelnia po godzinach", która do tej pory była nieaktywna. Przyszedł czas, żeby to zmienić :)

Obok książek moją drugą pasją są gry planszowe. W sumie tym na dobre zaraził mnie mąż, który bardzo aktywnie uczestniczył, wraz ze swoim bratem, w przygotowaniach do tego postu, za co im serdecznie dziękuję. Miło morduje się rodzinę w sobotnie popołudnie :D spokojnie, krew się nie polała, panowie są cali i zdrowi. Gorzej było z postaciami, którymi grali. Nieskromnie powiem, że dostali ode mnie po pośladkach. Sami chcieli. Gra, o której dzisiaj chcę Wam opowiedzieć, została stworzona na motywach opowiadań Howarda Phillipsa Lovecrafta. Pozwólcie, że zaprezentuję Wam Posiadłość szaleństwa (my mamy angielską wersję, polska również jest do kupienia w sklepach z grami planszowymi). Gra zawiera kilka scenariuszy, które rozgrywają się w mrocznej posiadłości. Plusem jest to, że każdy scenariusz można rozegrać na kilka sposobów. Minusem zaś to, że nie każdy z nich jest zrównoważony. W grze może brać udział od 2 do 5 graczy.

Na początku spośród graczy wybierany jest Strażnik Tajemnic. Ma on konkretne zadanie do wykonania. Natomiast pozostali gracze wcielają się w role badaczy, którzy muszą rozpracować cel Strażnika Tajemnic oraz uniemożliwić mu wykonanie zadania. Przeważnie to ja jestem tym graczem, który gra przeciwko reszcie. Czasem bywa trudno dokopać pozostałym, ale co to za przyjemność, kiedy wszystko przychodzi z łatwością? Kombinowanie jak by tu uprzykrzyć im życie sprawia mi wiele radości. Strażnik Tajemnic oraz badacze otrzymują na początku rozgrywki przewodniki, w których znajdują się instrukcje.

Po lewej stronie znajduje się instrukcja dla graczy. Są w niej zawarte wskazówki dotyczące rozłożenia mapy w danym scenariuszu. W naszym przypadku było to Wewnętrzne sanktuarium. Po rozłożeniu poszczególnych kafelków jeden z graczy czyta prolog. Po prawej stronie jest instrukcja dla Strażnika Tajemnicy. Na początku musi odpowiedzieć na pytania.

Zapamiętanie tych odpowiedzi umożliwiają widoczne na zdjęciu żetony z numerem i literą. Trzeba je ułożyć tak, żeby pozostali gracze ich nie widzieli. Na początku rozgrywki Strażnik Tajemnic przygotowuje stosy kart z przedmiotami, utrudnieniami i w zależności od tego, jakie symbole znajdują się przy kartach mitów, buduje z nich stos. Rozłożenie kart z wyposażeniem zależy od tego, w jaki sposób Strażnik Tajemnic odpowiadał na pytania. Tylko on wie co gdzie znajduje się na planszy. Zadaniem badaczy jest odkrycie tego. Niektóre karty można podnosić swobodnie, inne zaś są ukryte pod przeszkodami. Ich pokonanie wymaga od badaczy posiadania kluczy lub szczęścia w rozwiązywaniu logicznych zagadek.

Strażnik Tajemnic ma w swojej ręce całą paletę utrudnień, którymi miota w badaczy. Na zdjęciu w lewym górnym rogu widzicie kilka potworów, które atakują badaczy. Po prawej stronie znajdują się utrudnienia - zamki i zagadki logiczne. Na dole po lewej stronie znajduje się przykładowy zestaw kart, za pomocą których Strażnik Tajemnic przyzywa potwory, steruje nimi oraz zdobywa dodatkowe żetony zagrożenia. Im jest ich więcej, tym lepiej. Użycie kart akcji Strażnika Tajemnic wymaga zużycia żetonów. Podobnie jest z zagrywaniem mitów, które widzicie na dole po prawej stronie. Cena, jaką należy zapłacić, jest nadrukowana w lewym górnym rogu. Przy stosie mitów znajdują się karty chorób psychicznych i fizycznych. Niektóre z nich można zagrać na badacza, gdy ten doznaje urazu. Inne zaś zagrywa się dopiero wtedy, gdy danemu badaczowi pozostała nadrukowana na karcie liczba punktów zdrowia.

Na zdjęciu obok widzicie gotową do gry rozłożoną planszę. Figurki badaczy znajdują się na pozycji startowej. W poszczególnych pomieszczeniach są rozłożone przedmioty. O tym, w jaki sposób układa się je na planszy, pisałam nieco wcześniej. Rozłożenie przedmiotów nigdy nie jest takie same, nie ważne ile razy wałkowalibyście dany scenariusz. Dzięki temu badacze nie mogą zapamiętać co gdzie było. W jaki sposób wygląda rozgrywka? Jak wspomniałam na początku, wybiera się osobę, która staje się Strażnikiem Tajemnicy. Pozostali gracze wybierają spośród dostępnych postaci bohatera, którym będą grać. Ważne jest to, by dobrze zgrać się z sojusznikami. Gracze muszą się uzupełniać. Jeśli żaden z nich nie będzie miał broni, starcie z potworami przyzywanymi w trakcie gry może być dość bolesne.

W ten sposób wygląda przykładowy zestaw startowy bohatera. Po lewej stronie znajdują się karty z cechami. Możecie dowiedzieć się z nich, jaką dany gracz ma siłę, wolę itd. Na karcie z wizerunkiem, imieniem i nazwiskiem bohatera są wydrukowane jego parametry życiowe oraz liczba wskazówek, z którymi rozpoczyna grę. Wskazówki można dołożyć do dowolnego testu, by zwiększyć szansę na powodzenie przy rzucie kostką. Wtedy do danej umiejętności, na którą zdaje się test, dokłada się punkty szczęścia. Nie można ich jednak dodać do testu na szczęście. Odzyskanie wskazówek jest dość trudne, więc należy używać ich rozsądnie. Po prawej stronie widzicie przykładowy startowy ekwipunek bohatera. Może to być broń lub inny przedmiot, który zwiększa poszczególne parametry gracza. Dodatkowo każdy badacz ma jednorazową unikalną umiejętność.

Kiedy wszyscy gracze są gotowi, odczytuje się prolog, po czym Strażnik Tajemnicy daje bohaterom wskazówkę, dokąd powinni wyruszyć najpierw. Nie zawsze jest ona oczywista. Jako pierwsi swoją turę wykonują badacze. Ich tura może być przerywana przez Strażnika Tajemnicy, który zagrywa na nich choroby lub karty mitów. Badacze mogą przesunąć się o dwa pola i wykonać akcję lub poświęcić akcję na ruch. Gracze mogą przeszukać pokój, spróbować do niego wejść, jeśli jest zamknięty, minąć lub zaatakować potwora, gdy takowy znajduje się w ich pomieszczeniu.

Do ataku służą specjalne karty, podzielone na 3 rodzaje, w zależności od tego, z jakim potworem mierzy się badacz. Na górze jest akcja, którą wykonuje się w kolejce zwykłych graczy. Mogą oni atakować potwora przy użyciu broni lub bez niej. Rzuca się wtedy kostką. Od wyniku wyrzutu zależy to, czy rozpatruje się wynik pozytywny czy negatywny testu. Poniżej na karcie znajdują się ataki potwora. Niektóre wymagają wykonania zwykłego testu. Potwór wykonuje czasem też specjalny atak, który jest nadrukowany na odwrocie jego podstawki. W najgorszym przypadku potwór może przywołać innego potwora.

Kiedy badacze wykonają swoje akcje, nadchodzi kolej Strażnika Tajemnic. Na początku dostaje za każdego bohatera jeden żeton zagrożenia. Może wykorzystać je, by zagrać karty akcji. Ich talia różni się w zależności od tego, w jaki scenariusz się gra. W naszym przypadku mogłam przywołać dodatkowego kultystę, uśmiercić jednego lub kilku, by zamienić ich w innego potwora, otrzymać karty mitów i chorób (ich limit wynosi w sumie 8 na ręce - po 4 każdego rodzaju). Miałam też możliwość przesunięcia potwora. Mogłam wtedy zaatakować badacza. Na końcu akcji Strażnika Tajemnicy na specjalnej karcie kładzie się zegar. Odmierza się w ten sposób czas. Po zebraniu odpowiedniej liczby zegarów odsłania się kartę i czyta się to, co na niej się znajduje. Kiedy następuje odsłonięcie karty celu Strażnika? Trudno to jednoznacznie określić. Może zrobić to z własnej woli w dowolnym momencie pod warunkiem, że nie zmusi go do tego wcześniej gra.

Tak wyglądała nasza plansza, gdy ujawniłam swój cel. Było trochę tłoczno od moich pupilków, choć i tak to nie był szczyt moich możliwości. Musiałam niestety ubić trochę potworów, by przywołać chthoniana. Jeśli przetrwał przez 4 kolejki - zwycięstwo było moje. jeśli gracze go ubili - wygrywali oni. Nie znaleźli wskazówki numer 1, więc musieli to zrobić. Łatwo nie było, ale udało mi się skopać im tyłki. Jak to dobrze, kiedy innym nie wychodzą rzuty :) chłopcy nie byli zbyt zadowoleni, że nie udało im się mnie pokonać, ale następnym razem może będą mieli więcej szczęścia.

Na początku, gdy zasady gry były dla mnie nie do końca zrozumiałe, nie lubiłam w to grać. Później spodobało mi się bycie Strażnikiem Tajemnic. Granie w zespole mnie tutaj nie pociąga. Wolę kopać pośladki innym. Strategia zmienia się w trakcie gry. Nigdy nie zdarzyło się tak, żebym trzymała się tego, co założyłam na początku. Tego się nie da zrobić. Trzeba uważnie obserwować to, co dzieje się na planszy. Jedna zła decyzja może zaważyć na wygranej lub przegranej. Dobrze, jeśli Strażnik Tajemnicy jak najdłużej utrzyma swój cel w sekrecie. Inaczej jego wykonanie może być niemal niemożliwe.

Jak pisałam na początku, nie każdy scenariusz jest zrównoważony. W niektórych przewagę ma Strażnik Tajemnic. W innych zaś badacze. Parę razy zdarzyło się, że wynik gry był od samego początku przesądzony. Wtedy bywa nerwowo, zwłaszcza w przypadku strony, która jest skazana na porażkę, ale czasem udaje się zmienić bieg gry.

To gra nie tylko dla fanów powieści Lovecrafta. To kawał dobrej rozrywki dla wszystkich graczy, którzy lubią pełne wyzwań gry strategiczne. Posiadłość szaleństwa jest nieprzewidywalna. Nigdy nie wiadomo co wyskoczy z szafy. Ważna jest w niej współpraca, choć sporo zależy również od szczęścia i tego, jak bardzo wredny jest Strażnik Tajemnicy. Nie każdemu graczowi ta gra przypadnie do gustu. Nowicjusze mogą czuć się zagubieni. Posiadłość szaleństwa jest też dość droga, ale moim zdaniem warta swojej ceny. My mamy ją już od kilku lat i nie narzekamy na jej wygląd.

Liczba graczy: 2-5
Wiek: od 12 lat
Czas gry: ok. 240 minut
Losowość w skali 1-10: 6-7
Złożoność w skali 1-10: 8
Interakcja w skali 1-10: 8-9
Końcowa ocena gry: 8

Ian Tregillis "Mechaniczny"

Bunt sztucznej inteligencji to motyw stary jak świat. Zastanawiałam się, czy autorowi uda się wymyślić coś nowego. Czy Ian Tregellis podołał zadaniu?

W XVII wieku Christian Huygens, holenderski zegarmistrz, wynalazł klakiery. Co to takiego? To odlany z mosiądzu i napędzany za pomocą mechanizmów twór. Jego zadaniem było służenie człowiekowi. Dzięki nim Holandia stała się potęgą i rządziła w Europie.

Mija 300 lat. Klakierzy wciąż są dość mocno wpisani w holenderskie społeczeństwo. Stanowią grupę niewolników. Są wynajmowani i związani ze swoimi panami za pomocą geas. Jeśli nie wykonują swoich obowiązków na czas, cierpią katusze. Jednak w ich "życiu" coś się zmieniło. Bezwolne dotąd klakiery zaczynają buntować się przeciwko ludziom. Oni jednak nie pozwalają na to, by ich słudzy decydowali sami za siebie. Starają się zdusić bunt w zarodku. Jax - jeden z klakierów, jest świadkiem egzekucji Adama, innego klakiera, który wystąpił przeciwko swoim panom. Jego ostatnie słowa są bardzo wymowne "Zegarmistrzowie kłamią". Co to oznacza? Co dzieje się z klakierami?

Ian Tegillis rzucił się na głęboką wodę. Już miałam okazję, by spotkać się z mechanicznymi ludźmi. Parę razy czytałam też o zbuntowanych wytworach rąk ludzkich. Trochę bałam się tego, że autor podąży utartymi przez poprzedników szlakami i nie wymyśli nic oryginalnego. Muszę przyznać, że parę wątków było dość przewidywalnych, ale książka sama w sobie wbija w fotel.

Dzieje się sporo. Nie nudziłam się ani przez chwilę. Klakiery podbiły moje serce, choć jednocześnie wzbudzały we mnie strach. Nie do końca wiedziałam, kim lub czym właściwie są i czy można im zaufać. Nie byłam pewna, czy opowiedzą się po stronie Holendrów czy Francuzów. Intrygowała mnie Berenice Charlotte de Mornay, francuska hrabina, która próbowała odkryć prawdę o klakierach. Jej też nie mogłam rozpracować.

Autor książki wykonał kawał dobrej roboty. Stworzony przez niego świat jest dopracowany w każdym calu. Muszę jednak przyznać, że wdrożenie się w techniczne opisy nie było takie proste, ale gdy przełamałam lody, przepadłam na dobre. Ian Tregillis miał pomysł na swoją historię i w pełni wykorzystał jej potencjał. Chociaż była ona wielowątkowa, pojawiła się w niej cała masa bohaterów, autor był w stanie nad tym wszystkim zapanować. Śledziłam przebieg zdarzeń napięta jak struna. Nie wiedziałam, jak rozwinie się akcja. Zakończenie zbiło mnie z nóg i narobiło chęci na lekturę kolejnej części serii. Mam nadzieję, że będzie równie dobra jak ta.

Ian Tregillis
Mechaniczny
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2016

Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non.

Amy Harmon "Prawo Mojżesza"

Nie każda historia musi mieć szczęśliwe zakończenie. Mojżesz otrzymał imię po biblijnym proroku. Matka narkomanka porzuciła go niedługo po urodzeniu w koszyku w pralni. Trafił do swojej prababci Gigi, która zapewniła mu dom. Mojżesz nie był zwykłym chłopcem. Rówieśnicy raczej unikali kontaktów z nim. Nikt nie chciał spędzać czasu z małomównym i rysującym dziwne rzeczy chłopakiem.

Georgia, dziewczyna z sąsiedztwa, postanowiła dać mu szansę. Chociaż czuła, że znajomość z nim może przynieść jej kłopoty, była tak zafascynowana Mojżeszem, że starała się spędzać z nim każdą chwilę. Chciała mu pomóc. Liczyła na to, że uda jej się wedrzeć do mrocznego świata chłopaka. On jednak nie chce dopuścić dziewczyny do siebie. Opycha ją, bo wie, że nie będzie przy nim bezpieczna.

Kompletnie nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po tej książce. Już od samego początku wiedziałam, że historia nie będzie miała happy endu, poinformował mnie o tym na okładce wydawca. Po raz pierwszy spotkałam się z tego typu opowieścią. Mojżesz to był bohater, który z jednej strony wzbudzał lęk, a z drugiej fascynację. Był niejednoznaczny. Nie udało mi się go do końca rozpracować, co akurat zaliczam na plus. Nie lubię przewidywalnych postaci. Szybko się nimi nudzę i po jakimś czasie o nich zapominam. Mojżesz pozostanie w mojej pamięci na długo. Jego historia poruszyła mnie do głębi. Chociaż nie chciał mnie do siebie dopuścić, polubiłam go. Georgia była bardziej przewidywalna, co nie znaczy, że przypominała mi jakąkolwiek inną literacką bohaterkę. Stanowiła idealne dopełnienie Mojżesza.

Ta książka wzbudziła we mnie szereg emocji. Bardzo często popadałam przy niej w zadumę i zastanawiałam się, jak potoczyłoby się życie chłopaka, gdyby wychowywała go matka, a nie prababcia. Czy byłby obdarzony takim darem? Czy byłby lubiany przez rówieśników?

Prawo Mojżesza to historia niezwykła pod wieloma względami. Nie tylko ze względu na bohaterów. Mam tu na myśli również wątki paranormalne, które się tu pojawiają. Kiedy spotkałam się z nimi po raz pierwszy, nieco się przestraszyłam. Bałam się, że autorka nie będzie w stanie połączyć ze sobą dwóch światów. Ona jednak pokazała mi, że potrafi sobie w mistrzowski sposób poradzić z takim zadaniem.

Jestem oczarowana tą książką i chętnie kiedyś do niej wrócę. Komu ją polecam? Przede wszystkim młodym czytelnikom. Myślę, że oni najlepiej odnajdą się w świecie Georgii i Mojżesza. Będą w stanie się z nimi utożsamić. Polecam.

Amy Harmon
Prawo Mojżesza
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Helion.

Howard Phillips Lovecraft "Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne"

Miesiąc temu na łamach mojej Czytelni wspomniałam o wydanym przed 4 laty tomie opowiadań Lovecrafta. Pozwólcie, że dziś podzielę się wrażeniami po lekturze kolejnego tomu opowiadań grozy pióra tego autora.

Tym razem publikacja zawiera 23 historie. Jedne krótsze, inne dłuższe. Nie będę ich streszczać, to nie ma większego sensu. Co jako pierwsze rzuca się w oczy? Opowiadania nie są już tak ściśle związane ze światem Cthulu. Czy to znaczy, że są gorsze? Nie, nic z tych rzeczy. Co prawda w trakcie lektury czułam lekki niedosyt, zwłaszcza ze względu na objętość opowiadań, ale uważam, że to wartościowa lektura, z którą fani opowieści grozy obowiązkowo powinni się zapoznać.

Tym razem nie miałam ulubionego opowiadania, chociaż najlepiej czytało mi się Pod piramidami. W sumie Reanimator Herbert West też był niczego sobie. Zdecydowanie najwięcej trudności sprawił mi esej Lovecrafta o grozie w literaturze, który znajduje się na końcu. Przeczytanie go zajęło mi sporo czasu, ale dzięki niemu w zupełnie inny sposób spojrzałam na autora. Mogłam przekonać się, jak bardzo był oczytany. Nie wiem, czy wszyscy czytelnicy będą w stanie przebrnąć przez ten esej. Jest dość trudny w odbiorze i trzeba poświęcić mu wiele uwagi.

Maciej Płaza jak zwykle stanął na wysokości zadania. Chyba nigdy nie przestanę podziwiać go za to, w jaki sposób przełożył na język polski opowiadania Lovecrafta. Oddał ich niesamowity klimat. Czapki z głów, panie Macieju. Jestem również oczarowana wnętrzem książki. Wydawcy postarali się. Od okładki, poprzez mapę świata, na grafikach znajdujących się wśród opowiadań kończąc. Wszystko złożyło się w zgrabną całość.

Podobnie jak w przypadku poprzedniego tomu opowiadań Lovecrafta, radzę Wam, żebyście dawkowali sobie lekturę. Czytanie tej cegły ciągiem może Was nieco znużyć.

Howard Phillips Lovecraft 
Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne
Wydawnictwo Vesper
Czerwonak 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Vesper.

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #69 Remigiusz Mróz "W cieniu prawa"

Parę miesięcy temu miałam okazję, by po raz pierwszy spotkać się z twórczością Remigiusza Mroza. To byłą zachwalana przez wszystkich Kasacja. Mnie nawet w najmniejszym stopniu nie przypadła ona do gustu. Nie rozumiem zachwytów nad nią. Postanowiłam jednak dać autorowi kolejną szansę i sięgnąć po W cieniu prawa. To miała być rodzinna saga, a wyszła z niej opowieść o skrywanej przez pewną familię tajemnicach z morderstwem w tle. Pozwólcie, że przeniesiemy się do 1909 roku w Galicji.

Mimo złej opinii i niejasnej przeszłości Erik Landecki zostaje przyjęty na czyścibuta w austriackim dworku. Jest przekonany, że los się do niego uśmiechnął. Pierwszej nocy ginie jednak dziedzic rodu, a cień podejrzeń pada na Polaka. Szybko pojawiają się spreparowane dowody, a Erik staje się głównym podejrzanym. Musi walczyć nie tylko o swoją wolność, lecz także o życie – w zaborze austriackim karą za morderstwo jest bowiem śmierć przez powieszenie. Wydaje się, że jego sprawa jest przegrana. Mężczyzna zaczyna powoli godzić się z myślą, że odejdzie. Czy uda się go uratować? Kto stanie po stronie Polaka z góry skazanego na przegraną?

Ta powieść ma dość mieszane opinie na swój temat. Przeważają niestety te niezbyt pochlebne. Niektórzy uważają, że sporo w niej błędów, a bohaterowie są jacyś tacy nijacy. Ja stanę w jej obronie. Remigiusz Mróz pozycją W cieniu prawa ogromnie zyskał w moich oczach i zatarł nie do końca udane wrażenia z pierwszego spotkania. Już od pierwszych stron powieści totalnie przepadłam. Piątkowe popołudnie było nasze. Nie mogłam oderwać się od książki nawet na chwilę.

Erik Landecki chce zacząć swoje życie od nowa. Kończą mu się pieniądze i wie, że musi znaleźć stałe zatrudnienie. Zostaje czyścibutem, choć tak naprawdę nie ma pojęcia o tym, w jaki sposób ma wykonywać nową pracę. Nie poddaje się jednak. Wierzy w to, że jego los odmieni się na lepsze. Znajduje się jednak w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Na naszych oczach jest katowany i wtrącony do więzienia. Widzimy, jak zmieniają się jego zachowanie i tok myślenia. Podziwiam adwokata i narzeczoną brata zamordowanego dziedzica za to, że nie bali się walczyć o odkrycie prawdy, choć wiele ryzykowali. Nie chcieli jednak pozwolić na to, by Polak został skazany na śmierć.

W powieści dzieje się wiele, nie ma tu miejsca na nudę. Krew leje się strumieniami, a ludzie winni stoją poza prawem, zaś niewinnych, tych, którzy nie mogą się bronić, skazuje się na śmierć tylko po to, by sprawa zbrodni była rozwiązana. Kto będzie płakał za służbą?

Moim zdaniem Remigiusz Mróz bardzo dobrze poradził sobie z kryminałem retro. Jestem absolutnie oczarowana tą książką. Przepadłam przy niej na parę godzin. Bardzo chętnie do niej jeszcze kiedyś powrócę, choć do najcieńszych nie należy. I nie obchodzi mnie to, że inni mówią, że to kiepska powieść. Ja wcale tak nie uważam.


Jeżeli lubicie kryminały retro i nie macie nic przeciwko czasom, gdy Polski nie było na mapach, możecie śmiało sięgnąć po tę książkę. Przekonacie się na własnej skórze, jak kiedyś traktowano służbę i dowiecie się, jakie rodzinne tajemnice mogą kryć w sobie niektóre znaczące familie. Gorąco polecam.

Remigiusz Mróz
W cieniu prawa
Wydawnictwo Czwarta Strona
Poznań 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Czwarta Strona.

Aleksandra Chrobak "Beduinki na Instagramie"

Kultura arabska nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Podczas gdy my, europejskie kobiety, możemy swobodnie się poruszać, pracować, robić prawo jazdy, uczyć się i ubierać tak, jak chcemy, kobiety ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich mają dość ograniczone możliwości.

Aleksandra Chrobak pozwala nam zajrzeć za kulisy świata, który ona sama zna od podszewki. Autorka jest absolwentką religioznawstwa i polonistyki oraz byłą studentką iranistyki z Krakowa, która kilka lat temu zamieszkała w Abu Zabi. Jej Beduinki na Instagramie są moim pierwszym spotkaniem z relacją Polki z krajów arabskich. Podziwiam autorkę za to, że zdecydowała się na jakiś czas zamieszkać w dość nieprzyjaznym dla kobiet miejscu.

Zjednoczone Emiraty Arabskie są krajem pełnym kontrastów. Tam w ciągu zaledwie kilku lat ludzie przenieśli się z namiotów do najwyższych budynków na świecie. Niektórzy wożą się drogimi brykami, podczas gdy reszta dojeżdża do pracy autobusami w nie najlepszym stanie. Najnowsze technologie łączą się z konserwatywną tradycją. Mężczyźni mają pełną swobodę we wszystkich kwestiach, kobiety zaś są im podporządkowane. Muszą prosić o zgodę na wyjście. Nie mogą odkryć za dużo ciała. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła żyć w ten sposób. Nawet markowe ciuchy, buty i torebki prosto od projektantów nie przemawiają do mnie. Co z tego, że ubrałabym szałową kieckę, skoro i tak musiałabym ją zakryć?

Autorka książki opisuje nie tylko codziennie życie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Pozwala czytelnikom poznać historię tego kraju od podszewki. Ma na jego temat sporą wiedzę. Słyszeliście kiedyś o Ojcu Założycielu Emiratów Arabskich? Jeśli nie, nie martwcie się, nie jesteście sami. Ja też zrobiłam duże oczy, gdy o nim przeczytałam. Mam na myśli pierwszego prezydenta tego kraju Zaida ibn Sultana an-Nahajana. Jego wizerunek na stałe wpisał się w kulturę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego przywódcy, musicie przeczytać książkę.

Przyznam, że nieco inaczej wyobrażałam sobie tę publikację. Czy jestem rozczarowana? Nie powiedziałabym. Trochę mało tego Instagrama dla mnie było, ale w ogólnym rozrachunku dobrze oceniam tę książkę. Może liczba zawartych w niej zdjęć nie jest powalająca, lecz da się to przeżyć. To bez wątpienia kopalnia wiedzy dla wszystkich czytelników, którzy o Zjednoczonych Emiratach Arabskich wiedzą tylko tyle, że są gdzieś na mapie. Ewentualnie po raz pierwszy usłyszeli od nich ode mnie, ale w to raczej nie uwierzę.

Aleksandra Chrobak zdradza tajemnice tamtejszych obywateli związane z flirtowaniem i unikaniem pracy. Przyznam, że mieszkańcy Emiratów są pod tym względem bardzo pomysłowi. W końcu muszą sobie jakoś radzić. Co takiego robią? Na mnie nie patrzcie, odpowiedź znajdziecie w książce. Dowiecie się także tego, w jaki sposób młodzi ludzie radzą sobie z tradycją, która nieco zaczyna ich uwierać. Jak wyglądają wesela? Co ma na sobie panna młoda? Jak jest ubrany jej dom? Odpowiedzi na te pytania udzieli wam autorka Beduinek.

Dla kogo ta książka? Przede wszystkim dla miłośników podróży i osób zafascynowanych kulturą arabską. Myślę, że ci czytelnicy będą w pełni usatysfakcjonowani lekturą. Nie będę robić tu podziału na płeć potencjalnych odbiorców. Uważam, że zarówno panie, jak i panowie znajdą coś dla siebie w tej publikacji. Czyta się ją błyskawicznie i jest idealna na zbliżające się coraz dłuższe wieczory. Polecam.

Aleksandra Chrobak
Beduinki na Instagramie
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Znak.

Mavis Cheek "Życie seksualne mojej ciotki"

Do sięgnięcia po tę książkę przekonał mnie jej tytuł. Byłam bardzo ciekawa tego, jaka treść się za nim kryje. Jakie są moje wrażenia po lekturze?

Dylis ma wszystko - kochającego męża, dwóch wspaniałych synów, wnuki i żyje w dostatku. Nie ma na co narzekać. Pewnego dnia jej świat wywraca się do góry nogami. Poznaje młodego mężczyznę, który rozpala w niej uśpione żądze. Kobieta robi wszystko, by móc spędzić z nim jak najwięcej czasu. Wymyśla kolejne kłamstwa, by tylko nie dopuścić do siebie męża, choć wie, że musi zachować pozory. Małżeństwo wiąże się w końcu z pewnymi obowiązkami. Nie spodziewa się, że przez swoje kłamstwa odkryje pewne tajemnice. Czy zdecyduje się na to, by zostawić męża i żyć z dnia na dzień u boku młodego kochanka?

Motyw zdrady małżeńskiej w literaturze jest stary jak świat. Co chwilę ukazują się książki, w których mąż zdradza żonę lub żona męża. Nic w tym niezwykłego, dlatego nieco obawiałam się tego, w jaki sposób autorka podejdzie do tematu. Dylis jest stateczną żoną, matką i babcią. Pojawienie się na horyzoncie młodego kochanka przemienia ją w nastolatkę, która z motylkami w brzuchu wyczekuje na kolejne spotkanie z ukochanym i szalony seks z nim. Miota się jednak między sercem a rozumem. Wie, że nie może zostawić męża, ale chce być z kochankiem. A przecież nie można zjeść ciasteczka i jednocześnie wciąż je mieć, prawda?

Przyznam szczerze, że nie do końca wiem, co mam myśleć o tej powieści. Pochłonęłam ją w ciągu jednego wieczoru, czas zleciał mi przy niej bardzo szybko, autorka ma lekkie pióro, trzeba jej to przyznać, ale czuję ogromny niedosyt. Mąż Dylis to były dla mnie ciepłe kluchy. Zamiast trzepnąć pięścią w stół, wierzył w kolejny okres żony w danym miesiącu. Powinien być bardziej czujny. Kochanek kobiety - typowy małolat, który zakochał się na zabój w dojrzałej pani i zrobi wszystko, by ją zdobyć. Za wszelką cenę, nie patrząc na to, jakie może to nieść ze sobą konsekwencję. Mam tu na myśli chociażby scenę w hotelu, do którego Dylis i jej mąż wyjechali, by świętować swoje urodziny. Sama Dylis - ciężko mi ją jednoznacznie określić. Nie nadążałam w każdym razie za jej tokiem rozumowania. Niespecjalnie polubiłam tę bohaterkę. Momentami była straszną hipokrytką i miałam ochotę przyłożyć jej na opamiętanie. Trochę obawiam się tego, że za jakiś czas zapomnę o tej książce, bo w sumie nie bardzo wyróżnia się spośród innych powieści o tematyce zdrad małżeńskich. W powieści zdarzyło się też parę błędów i do tej pory nie wiem, który z synów Dylis był starszy - James czy John - były dwie wersje.

Niech nie zwiedzie Was tytuł. Seksu to tutaj za dużo nie ma, więc jeśli na to liczycie, muszę Was rozczarować. O co więc chodzi z tym życiem seksualnym ciotki? Na mnie nie patrzcie, ja nic więcej na ten temat nie powiem.

Musicie sami zadecydować o tym, czy chcecie przeczytać tę książkę. Ja mam wobec niej mieszane uczucia i nie umiem jej zarekomendować komukolwiek. Moje zdanie na jej temat znacie. Chętnie poznam Wasze, jeśli czytaliście książkę.

Mavis Cheek
Życie seksualne mojej ciotki
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Domu Wydawniczemu REBIS.

Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka "Życie na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość"

28 marca 2016 roku zmarł niezwykły człowiek, ksiądz Jan Kaczkowski. Był, jak to sam siebie określał, onkocelebrytą, ale też bardzo uczynnym człowiekiem. Chociaż chorował na raka, nie załamywał się chorobą i starał się jak najlepiej wykorzystać czas, który mu pozostał. O czym jest ta książka?

Ksiądz Kaczkowski opowiada o swojej rodzinie. Jego bliscy nie byli szczególnie religijni, nie chodzili do kościoła. Jak więc doszło do tego, że młody Janek trafił do seminarium? Ja Wam tego nie powiem, musicie dowiedzieć się tego sami. 

Ta publikacja jest niezwykła. Wywołuje na twarzy uśmiech, ale także wprowadza w stan zadumy, czasem nawet doprowadza czytelnika do łez. Na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci.

Nie ze wszystkimi postulatami księdza Kaczkowskiego jestem w stanie się zgodzić, ale spodobało mi się to, co napisał o małżeństwie. Niedawno wyszłam za mąż. Jestem nieustannie bombardowana pytaniami o dziecko. W końcu po ślubie od razu powinnam zabrać się do roboty. Ksiądz Kaczkowski powiedział, że to wcale nie jest tak, że w każdym małżeństwie muszą pojawić się dzieci. Nie wszyscy ludzie są stworzeni do bycia rodzicami. Małżeństwo to przede wszystkim jedność męża i żony i dopóki będą oni w niej trwać, ich związek ma rację bytu. W końcu ślub bierze się przede wszystkim po to, by być ze sobą na dobre i na złe, wspierać się i dopełniać. Ksiądz Kaczkowski podkreślił, że seks w życiu małżonków jest niezwykle ważny, bo dzięki niemu między mężem a żoną buduje się niezwykła więź.

Główny bohater tej opowieści był niezwykle inteligentnym człowiekiem. Był wobec swoich wiernych wymagający, spowiedzi u niego trwały dość długo, ale on sam dawał z siebie wielu. Na pewno był kimś, z kogo warto brać przykład. Był charyzmatyczny, otwarty i nie bał wyrażać się swojej opinii. Poruszał tematy, o których przedstawiciele Kościoła raczej milczą. Pedofilia, gwałty - to są tematy tabu. Nie mówi się także głośno o powołaniach. 

Podziwiam podejście księdza Kaczkowskiego do choroby. Mówił, że nie ma szału, ale jest rak. Nie siedział ze spuszczoną głową, nie załamywał rąk. Działał. Niestety, nowotwór w końcu go pokonał. Szkoda, że tak niezwykły człowiek odszedł tak młodo. 

Jeżeli szukacie dobrej lektury, przy której będziecie nie tylko się śmiać, ale również zastanowić się nad pewnymi sprawami, mogę Wam z czystym sercem polecić tę publikację.

Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka
Życie na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość
Wydawnictwo WAM
Kraków 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #68 Harlan Coben "Jedyna szansa"

Pora, by Poniedziałki ze zbrodnią w tle powróciły do korzeni. Czas wrócić do mistrza Cobena. O czym chcę opowiedzieć Wam dzisiaj?

Jeszcze dwa tygodnie temu Marc Seidman był wziętym chirurgiem plastycznym. Miał żonę i dziecko. Dziś nie ma już prawie nic. Budzi się ze śpiączki. Jego żona nie żyje, sześciomiesięczna córeczka została porwana, a on sam został postrzelony. To jednak nie koniec jego zmartwień. Okazuje się bowiem, że jest jedynym podejrzanym w sprawie. Pojawia się żądanie okupu. Marc jest w stanie zrobić wszystko, by odzyskać ukochaną córeczkę. Czy uda mu się to zrobić?

Harlan Coben jak zwykle pokazał klasę. Intryga, którą uknuł, była perfekcyjna pod każdym względem. Akcja powieści gnała jak szalona i nie zwolniła ani na moment. Jedyna szansa to niemal gotowy scenariusz dla filmu sensacyjnego. Trzyma w napięciu do samego końca. Gdy już myślałam, że znam rozwiązanie zagadki, autor dawał mi prztyczka w nos. Nie spodziewałam się takiego zakończenia tej historii.

Było mi żal Marca. Z zapartym tchem śledziłam jego starania, by odzyskać córeczkę. Nie byłam pewna, czy uda mu się odzyskać dziecko. Parę razy na mojej twarzy pojawiły się łzy. Bardzo przeżywałam to, co się działo.

Czytając tę powieść, zastanawiałam się, jak jeden człowiek może zrobić drugiemu coś takiego. Nie byłam w stanie wyjść z szoku, gdy poznałam rozwiązanie tajemnicy. Jeżeli lubicie książki trzymające w napięciu i działające na emocje czytelnika - możecie śmiało sięgnąć po Jedyną szansę. Jestem ciekawa, czy przypadnie Wam do gustu. Zbliżają się długie wieczory, więc warto rozejrzeć się za tą pozycją. Czyta się ją błyskawicznie. Nie ma mowy o nudzie. Polecam.

Harlan Coben
Jedyna szansa
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2015

Przedpremierowo! R.K. Lilley "Pod samym niebem"

Erotyczny szał w literaturze trwa nadal. Nieziemsko bogaci i przystojni mężczyźni uwodzą dziewczęta, które nie mają zbyt dużego doświadczenia w sprawach łóżkowych, uzależniają je od siebie. Każda myśl o nich jest zarówno przyjemna, jak i bolesna. Dziś znów spotykamy się z Bianką i Jamesem, bohaterami Podniebnego lotu. Co spotkało ich tym razem?

Bianca stara się dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach z poprzedniego tomu. Chociaż widoczne rany goją się, jej dusza nadal krwawi. James jednak nie pozwala o sobie zapomnieć, a stęskniona kochanka nie wyobraża sobie życia bez ukochanego, który uzależnił ją od siebie i swojego dotyku. Należy do niego i nie jest w stanie w żaden sposób tego zmienić. Dokąd zaprowadzą ją miłosne ścieżki? Jakie granice przekroczy tym razem?

Czytając tę część cyklu, miałam ochotę rozerwać cudownego Jamesa na strzępy. Na miejscu Bianki uciekałabym przed nim w podskokach. Jego zachowanie było bardzo irytujące. Był strasznie zaborczy i zazdrosny. Tylko okresu mu w sumie brakowało. Wszystko brał na serio i miałam ochotę zdrowo zdzielić go w łeb. Mocno. Aż miałam ochotę krzyczeć, gdy czytałam o tym, jak myje i ubiera Biankę, a także czesze jej warkoczyki. Wasi ukochani robią z Wami coś takiego? Mnie by mąż wszystkie włosy powyrywał, gdyby miał mnie uczesać. I zdecydowanie mnie nie ubiera. Sama Bianca też była rozdarta, ale za jej tokiem rozumowania w miarę nadążałam, choć czasem ją też miałam ochotę trzepnąć na opamiętanie. Tak na wszelki wypadek.

Autorka serwuje czytelnikom sporą dawkę seksu i BDSM. Niektóre sceny stosunków bohaterów łamały prawa fizyki. Nie chcę tu za dużo zdradzać, ale mam na myśli motyw z koniem. Wtajemniczeni będą wiedzieć, o co chodzi. Zachodziłam w głowę, jak to było możliwe, że oni w ten sposób się ze sobą bawili. Obawiam się, że gdybym ja spróbowała czegoś takiego z mężem, to musiałabym spisać testament, bo źle by się to dla mnie skończyło.

Książkę czyta się szybko. Wciąga, nie ustępuje niczym poprzedniej części. Idealna na leniwe popołudnie. Nie wymaga zbyt dużego wysiłku od czytelnika, ale nie przechodzi bez echa. Jestem bardzo ciekawa, jak będzie wyglądało zakończenie cyklu. Jeśli nie czytaliście Podniebnego lotu, zacznijcie swoją przygodę z tą autorką od niego. Inaczej możecie kilku wątków z Pod samym niebem nie zrozumieć.

Premiera książki odbędzie się 14 września!

R.K. Lilley
Pod samym niebem
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Helion.

Alexis Menuge "Franck Ribery. Piłkarz z blizną"

Franck Ribery jako dwulatek cudem przeżył wypadek samochodowy. "Pamiątką" po tym wydarzeniu są blizny na jego twarzy. Niejednokrotnie był z ich powodu wyśmiewany. Nazywano go Quasimodo i wytykano palcami, lecz jak sam powiedział, bez nich nie byłby tym, kim dzisiaj jest. 

Piłkarz nie jest rozchwytywany przez marketingowców. Nikt nie chce mieć w reklamach oszpeconych ludzi. To tylko odstraszałoby potencjalnego klienta. Ribery nie przejmuje się jednak swoim wyglądem zewnętrznym. Liczy się dla niego przede wszystkim piłka nożna. Jego droga na największe stadiony nie była prosta. Wszystko to, co piłkarz osiągnął, zawdzięcza sobie i swojej ciężkiej pracy. Blizna na twarzy dodała mu siły, by stawiać czoła krytykom. Walczył i nie poddawał się, choć niejednokrotnie zdarzyło mu się upaść.

Życie nie było dla niego łaskawe. Zanim stał się znany, imał się różnych zajęć, by zarobić na swoje utrzymanie. Jednak wiercenie dziur młotem pneumatycznym nie było jego powołaniem. Mężczyzna kochał piłkę nożną i chciał grać w nią zawodowo. Nie było to takie proste. Początkowo nie chciał go żaden klub. Później ścieżka jego kariery miała się raz lepiej, a raz gorzej. W końcu udało się, stał się znany. Zapłacił jednak za to wysoką cenę. Nie udało mu się uniknąć skandalów. O czym mówię? Tego już musicie dowiedzieć się sami.

Piłkarz z blizną to obiektywna opowieść o niezwykłym człowieku. Można mu pozazdrościć determinacji w dążeniu do celu. Czytając historię Francka Ribery'ego, poznajemy go nie tylko jako chłopca, który spełnił swoje marzenia, utalentowanego piłkarza, męża i ojca, ale także jako awanturnika i skandalistę. Jego historia to gratka dla fanów piłki nożnej. Czyta się ją niemal jednym tchem. Alexis Menuge wciąga czytelnika w opowieść od pierwszych stron. Urzekło mnie to, że pomimo znajomości z Riberym, nie bał się wyciągnąć na światło dzienne jego wpadek. Dzięki temu otrzymujemy pełny obraz jednej z gwiazd piłki nożnej. Nie brakuje w nim niczego: bólu, radości, rozczarowania, nieuczciwych czynów i walki o odzyskanie dobrego imienia. Prawdziwa opowieść o piłkarzu z blizną nie tylko na twarzy. Polecam.

Alexis Menuge
Franck Ribery. Piłkarz z blizną
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non.
Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka