Patrząc na okładkę tej książki, pomyślałam sobie, że chyba
mnie coś opuściło, że zdecydowałam się na lekturę powieści dla młodzieży. W
końcu do najmłodszych już nie należę. Gdy byłam już po kilku stronach, niemal
spoliczkowałam się za swoje wcześniejsze spostrzeżenia. Dlaczego? Przekonajcie
się sami.
Na okładce
czytamy: Wolha Redna to jedyna kobieta na typowo męskim wydziale magii
Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Rudowłosa,
wścibska, ciekawska... Posiadaczka wyjątkowego talentu do praktyk magicznych,
nieprzeciętnej intuicji i inteligencji. Zapewne właśnie dlatego została wybrana
przez mistrza do rozwiązania zagadki, która do tej pory pochłonęła już życie 13
osób, o wiele bardziej od niej doświadczonych.
W Dogewie, krainie zamieszkiwanej przez wampiry
i inne stwory źle się dzieje. Umiera coraz więcej istot, a magicy wysyłani na
ratunek nie powracają. Czy młodej wiedźmie uda się odkryć co, lub kto zabija,
jeśli starsi i bardziej doświadczeni magowie polegli na polu bitwy? Czy tak naprawdę Wolha Redna okaże się królikiem
doświadczalnym, ofiarą czy wybawicielką?
Kiedy w trakcie
lektury zorientowałam się, że na scenie pojawiły się wampiry, chciałam uciekać
w podskokach. Niespecjalnie przepadam za tymi stworzeniami w nowych wersjach.
Czekałam tylko na to, kiedy zaczną się świecić. Szybko jednak okazało się, że
niepotrzebnie się ich bałam. Były genialne. Jak cała książka zresztą.
Wolha Redna to
bohaterka, której nie da się nie polubić. Owszem, jest wścibska, ale w tak
uroczy sposób, że nie można się na nią gniewać, że czyta cudze listy. I
doskonale wie, czego chce. Pokochałam ją całym sercem i z zapartym tchem
śledziłam jej przygody. Nie myślałam, że mnie, starą dupę, ta historia tak
wciągnie. Byłam ciekawa kto lub co doprowadziło do śmierci 13 osób. Nie liczcie
na to, że powiem wam, co się stało. Tego musicie dowiedzieć się sami.
Czytając książkę,
siedziałam na fotelu z poduszką niemal przyciśniętą do twarzy. Podejrzewam, że
pół osiedla słyszało mój śmiech. Kiedy odłożyłam powieść na półkę, bolała mnie
szczęka, a moje oczy wyglądały tak, jakbym przez pół dnia spawała, a nie
czytała. Płakałam ze śmiechu i wyrobiłam sobie mięśnie brzucha – każdemu
polecam taki trening.
Debiutancka
powieść Olgi Gromyko jest napisana w bardzo lekki, wciągający sposób. Czytelnik
nawet nie orientuje się, kiedy dociera do końca. Ja już nie mogę doczekać się
lektury kolejnej części. Jestem ciekawa, co autorka będzie miała dla mnie tym
razem w zanadrzu. Fabuła co prawda nie rzuca jakoś specjalnie na kolana, parę
wątków udało mi się przewidzieć, ale mimo to nie czuję niedosytu. Jestem w
pełni usatysfakcjonowana tym, co przeczytałam. Nie znajdziecie tu nudnych,
przydługawych opisów. Na zbędne dialogi także nie liczcie. Jest za to konkret.
Autorka wiedziała, co chce powiedzieć swoim czytelnikom i zrobiła to.
Na uwagę
zasługuje sposób, w jaki wydano książkę. Osoby, które nad nią pracowały,
wykonały naprawdę świetną robotę. Strony są zdobione, czcionka jest w miarę
duża, co ułatwia czytanie takim okularnikom jak ja. Jestem pod wrażeniem tej
publikacji.
Komu mogę polecić
książkę? Wszystkim czytelnikom, bez względu na to, ile mają lat. Ja mam ponad
20 i doskonale bawiłam się podczas lektury, choć bałam się, że zbyt wiele to z
niej nie będzie.
Olga Gromyko
Zawód Wiedźma
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Słupsk 2016
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Papierowy Księżyc.
Świetna okładka, ale treść książki nie dla mnie, niestety.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę książkę :) czytałam jeszcze nieoficjalne tłumaczenie i jestem jej wierną fanką.
OdpowiedzUsuńTeż świetnie bawiłam się przy tej książce. :)
OdpowiedzUsuńYay! Też mam już po dwudziestce, ale wcale za bardzo nie odczułam, że to książka przede wszystkim dla młodzieży. :P Przede wszystkim świetnie się przy niej bawiłam - uwielbiam taki niewymuszony humor, tak interesująco przedstawionych bohaterów. Z Wolhą spotkałam się po raz pierwszy już kilka lat temu, ale czytanie Gromyko nigdy nie nudzi! :D
OdpowiedzUsuń