Strony

środa, 31 sierpnia 2016

Petra Ramsauer "Pokolenie dżihadu"

Nie wiem, jak wy, ale ja, patrząc na te wszystkie zamachy terrorystyczne, nie mogę uwierzyć, że dożyłam czasów, gdy ludzie boją się wyjeżdżać za granicę, bo nie chcą zginąć z rąk fanatyków religijnych. Gdy w tym roku jechałam do Wiednia, nie wiedziałam, czy wrócę stamtąd w jednym kawałku. Na szczęście przyjechałam cała, ale za granicę się prędko nie wybiorę.

„Duży nóż nam wystarczy!” woła Mohammed Mahmoud do swoich zwolenników w Austrii w przesłaniu nagranym na video.
„Kto nie może przybyć do państwa islamskiego, ten powinien dokonywać zamachów we własnym kraju”.
Tysiące młodych ludzi wyjechało z Europy do Syrii, aby włączyć się do dżihadu. Co ich motywuje, aby wejść w szeregi barbarzyńskiej milicji terroru państwa islamskiego i walczyć w krwawej wojnie domowej?
Do państwa terroru przybywają także setki kobiet. Obok pełnienia stereotypowej roli posłusznej „narzeczonej dżihadu”, wiele z nich uczestniczy aktywnie w zbrodniach „kalifatu”. 
Wyniki śledztwa dziennikarskiego Petry Ramsauer, ekspertki od spraw bliskowschodnich umożliwiają wyjątkowy wgląd w struktury tego ruchu terrorystycznego, który uważany jest za jeszcze bardziej niebezpieczny niż al-Kaida.

Przyszło nam żyć w niebezpiecznych czasach. Co do tego nie ma wątpliwości. Oglądając wiadomości, zastanawiam się, gdzie tym razem wybuchnie bomba. To jest przerażające. Równie straszna jest opowieść Petry Ramsauer, pisana przecież przez samo życie. Ten reportaż nie daje w nocy spać, budzi niepokój.

Autorka pokazuje, w jaki sposób ludzie są werbowani w szeregi fanatyków religijnych. Ich przywódcy są mistrzami manipulacji. Wykorzystują słabości swoich potencjalnych uczniów i robią im wodę z mózgu. Patrzyłam na to, jak nastoletni chłopak staje się terrorystą, szczycąc się tym, że trzymał w ręku dużą i groźną broń. Co mu z tego przyszło? Zaczynając dorosłe życie, ma na swoim koncie wyrok, a jego organizm już zawsze będzie odczuwał skutki akcji, których dokonał.

Ci ludzie mordują innych tak, jakby zabijali muchę. Niewierni dla nich nic nie znaczą. Im więcej się ich pozbędą – tym lepiej. Dobrze jest jeszcze pokazać to w Sieci. To wzbudzi strach i zasieje panikę, a przecież o to właśnie chodzi. Trzeba udowodnić, kto trzyma władzę i kogo należy się bać. Najbardziej przerażające jest to, że w szeregi terrorystów wchodzi coraz więcej młodych ludzi, którzy nawracają się na islam.

Petra Ramsauer wykonała kawał dobrej dziennikarskiej roboty. Przedstawia czytelnikom daty i fakty. Robi to w ciekawy sposób, nie rzuca suchymi stwierdzeniami, które za parę godzin wywietrzeją z głowy. Wszystko popiera zeznaniami naocznych świadków tych wydarzeń. Próbuje odpowiedzieć na pytanie, co fascynuje młodych ludzi w Państwie Islamskim. Chce otworzyć nam oczy na to, że dżihad wcale nie jest taki fajny, jak to nam się obiecuje i przestrzec przed pakowaniem się w kłopoty.

To mocny reportaż. Czyta się go jednym tchem. W trakcie lektury czułam na rękach gęsią skórkę. To, o czym czytałam, dzieje się naprawdę. zamachy terrorystyczne stały się dla nas chlebem powszednim. Zamordowany ksiądz, kobieta pocięta maczetą, niewinni ludzie rozstrzelani przez szaleńca – takimi rewelacjami jesteśmy ciągle karmieni. Dlaczego? Przeczytajcie tę książkę. Autorka wytłumaczy wam to lepiej ode mnie. Ostrzegam tylko, że w tej publikacji pojawiają się dość drastyczne sceny, więc jeśli jesteście wrażliwi, może lepiej ominąć ją z daleka.

Petra Ramsauer
Pokolenie dżihadu
Wydawnictwo MUZA
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu MUZA.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Mary Chamberlain "Krawcowa z Dachau"

Wydawało mi się, że o II wojnie światowej napisano już tak wiele powieści, że żaden autor nie będzie w stanie wymyślić niczego nowego. Zmieniłam zdanie, gdy w moje ręce trafiła książka Mary Chamberlain Krawcowa z Dachau.

Główną bohaterką powieści jest młodziutka Ada Vaughan. Dziewczyna pracuje jako szwaczka na Dover Street. Kariera stoi przed nią otworem. Kiedy poznaje Stanislausa, miłość swojego życia, trafia do świata pełnego przepychu i przelotnych miłostek. Uparcie wierzy jednak w to, że ukochany będzie z nią do końca życia. Oświadczy się jej, wezmą ślub i będą mieli gromadkę dzieci. Wybuch II wojny światowej zmienia wszystko. Ada trafia do obozu w Dachau, gdzie jedyną szansą na przetrwanie jest szycie ubrań dla żon nazistów. Czy uda jej się przeżyć piekło?

Sięgając po tę książkę, miałam o niej zupełnie inne mniemanie. Byłam nastawiona na to, że większość czasu spędzę z Adą w Dachau. Tak jednak nie było. Owszem, towarzyszyłam jej w więzieniu, lecz to był zaledwie krótki epizod w jej życiu. Określiłabym go mianem przełomu. To właśnie w Dachau Ada z naiwnej dziewczyny, którą była przed wojną, zmienia się w dojrzałą kobietę, która za wszelką cenę chce odzyskać wolność i odnaleźć bliskich, utraconych w wyniku różnych życiowych zawirowań.

Mary Chamberlain powołała do życia bardzo wyrazistą postać. Na początku Ada jest bardzo naiwnym podlotkiem, który wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, po zakochaniu się ma klapki na oczach. Ada bardzo chce wyjść za mąż, choć tak naprawdę nie ma pojęcia, jak wygląda małżeństwo i obowiązki z nim związane. Na oczach czytelników przechodzi przemianę. Dorasta, choć mam wrażenie, że nie uczy się na własnych błędach. Nie potrafi zrozumieć tego, że nie każdy mężczyzna jest wart zaufania, co parokrotnie wpędziło ją w tarapaty. Reszta bohaterów nie jest tak mocno zaakcentowana w powieści, pojawia się na chwilę, ale nie po to, by na siłę zapełnić puste miejsce. Każdy z nich wnosi coś do życia głównej bohaterki. Co? Tego musicie dowiedzieć się sami.

Krawcowa z Dachau to powieść, którą czyta się jednym tchem. Co prawda II wojna światowa i holokaust są w niej przedstawione epizodycznie, lecz pozostawiają one w psychice bohaterki niezatarty ślad. Co prawda myślałam, że będę obracać się z Adą głównie w kręgu więźniów Dachau, ale wcale nie czuję się rozczarowana faktem, że tak się nie stało. Jestem zaskoczona zakończeniem. Zupełnie się nie spodziewałam tego, że akcja rozwinie się w tę stronę.

Autorka stworzyła żywą, pełną emocji opowieść. Kilka razy na mojej twarzy pojawiły się łzy. Czułam złość, gdy widziałam po raz kolejny, jak Ada robi głupstwo i na własne życzenie pakuje się w kłopoty. Mam nadzieję, że i Wy nie podejdziecie do tej lektury obojętnie, jeśli się na nią zdecydujecie. Pamiętajcie tylko o jednym - II wojna światowa nie jest w tej powieści głównym tłem. Jest istotnym wątkiem, lecz nie wokół niej toczy się akcja. To historia przede wszystkim o Adzie i jej determinacji, woli walki i miłości. Polecam.

Mary Chamberlain
Krawcowa z Dachau
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2016

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #67 Przemysław Piotrowski "Droga do piekła"

W zeszłym roku w moje ręce trafił literacki debiut Przemysława Piotrowskiego. Byłam nim oczarowana, dlatego bez większego zastanowienia zgodziłam się, by zrecenzować jego kolejną książkę. 

John Pilar, były amerykański żołnierz zostaje skazany za zamordowanie żony i trójki dzieci. Za tak bestialską zbrodnię jest tylko jedna kara - śmierć. Kat wstrzykuje mu do żył śmiertelną mieszankę, ale okazuje się, że droga Johna wcale się nie zakończyła. Jego młodszy brat, Lucas, który od śmierci mężczyzny rzadko bywa trzeźwy, nie wierzy w winę brata. Za wszelką cenę chce dociec prawdy. Wraz z Rose Parker, dziennikarką, prowadzi prywatne śledztwo. W jego wyniku dowiaduje się, że naczelnik więzienia, w którym przebywał John, miał sporo na sumieniu. Czy Lucasowi uda się udowodnić, że to nie brat zamordował swoich bliskich? 

Przyznam szczerze, że choć początek był mocny (nie ma to jak historia z trupem, a właściwie kilkoma trupami na początku), ale jakoś nie mogłam wczuć się w klimat historii. Co prawda czytałam ją nocą, lecz strach nie chciał przyjść. Dopiero po jakimś czasie akcja się rozkręciła na tyle, że pochłonęłam Drogę do piekła za jednym zamachem.

Przemysław Piotrowski mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się po nim tego, że zabierze mnie wprost do piekła. Jeśli myślicie, że to, o czym pisał Dante, było straszne, lepiej zobaczcie, co nawyczyniał nasz rodzimy autor. Powieść była mroczna, momentami przyprawiała o gęsią skórkę. Cały czas śmieję się, że ja już mam zarezerwowany w piekle kociołek, ale jeśli to ma tak wyglądać, może zastanowię się nad zmianą miejscówki. Nie chciałabym trafić tam, gdzie znalazł się John Pilar. Podejrzewam, że za to czułby się tam świetnie Markiz de Sade. To byłoby dla niego idealne miejsce.

Autor w swojej powieści nie tylko próbuje wyjaśnić czytelnikom co właściwie stało się w dniu urodzin najmłodszej córki Johna Pilara, gdy zamordowano jego żonę i dzieci. Pokazuje też, że świat, w którym żyjemy, rządzi się pieniądzem. Duży wpływ na to, w jaki sposób go postrzegamy, mają dziennikarze. Osoby, które bardzo sprytnie manipulują obrazem rzeczywistości. Na ile jest on prawdziwy? Tego musicie przekonać się sami.

Jestem pod wrażeniem postępów, jakie zrobił Przemysław Piotrowski. Bardzo umiejętnie wyprowadził mnie kilka razy w pole. Nie byłam w stanie przewidzieć tego, co się stanie. Niejednokrotnie dostawałam obuchem w łeb. I to tak od serca.

Jeśli macie słabe nerwy, lepiej nie zabierajcie się za tę książkę. Nie wiem, czy będziecie w stanie przejść przez Drogę do piekła. To mocna lektura. Tylko dla czytelników o mocnych nerwach i żołądkach.

Przemysław Piotrowski
Droga do piekła
Wydawnictwo Videograf
Chorzów 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Videograf.

sobota, 27 sierpnia 2016

Agata Passent "Kto to pani zrobił?"

Przyznam się szczerze, choć nie jestem z tego dumna, Agatę Passent kojarzyłam głównie z portali plotkarskich, na których opisywano jej burzliwy związek z Wojciechem Kuczokiem. Jakoś nie ciągnęło mnie do jej twórczości. W szale przedweselnych przygotowań potrzebowałam jednak nieco lżejszych książek. Dlatego mój wybór padł na zbiór tekstów Agaty Passent. 

Moje odczucia w trakcie lektury tej książki można porównać do sinusoidy. Raz zaśmiewałam się do łez, a raz obracałam kartki, żeby zobaczyć, ile mi jeszcze zostało do końca felietonu, bo zaczynałam się nudzić. Przyznaję, że zdarzało mi się czasem przeskoczyć do innego tekstu, bo nie byłam w stanie poradzić sobie z tym, który właśnie czytałam.

Agata Passent jest baczną obserwatorką. Wytyka błędy zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Jej obraz człowieka współczesnego jest niezwykle trafny, w wielu kwestiach trudno było się z nią nie zgodzić. Mam tu na myśli chociażby matki wyręczające synów we wszystkim, bez względu na ich wiek. Mnie tego typu kobiety także podnoszą ciśnienie. Czasem jednak nie rozumiałam jej czepialstwa. Czytając tekst, zastanawiałam się, dlaczego w sumie powstał. Na szczęście niewiele było takich fragmentów.

Kto to pani zrobił lepiej czytać ratami, dawkować sobie emocje. Dłuższa lektura może nieco znużyć. Chociaż nie wszystkie teksty przypadły mi do gustu, uważam ten zbiór felietonów za dobrą i wartą uwagi publikację. Nie wiem, jaki macie stosunek do Agaty Passent. Ja mam do niej neutralne podejście i nie jestem w stanie odmówić jej lekkiego pióra. Bardzo umiejętnie wbija szpilki, ale nie piętnuje. Pokazuje czytelnikom, że my Polacy wcale nie jesteśmy tak idealni, jak nam się wydaje. Nie zawsze potrafimy być szczęśliwi. Często na własne życzenie. Wielu z nas ciągle chce więcej, zapożycza się, pracuje ponad siły, zapominając o tym, by cieszyć się z małych rzeczy. Na to również autorka zwraca uwagę.

Jeśli szukacie dobrego zbioru felietonów, myślę, że spokojnie możecie rozejrzeć się za tą książką. To literatura na wysokim poziomie. Ostrzegam tylko, że tytuły niektórych tekstów mogą zmylić i jeżeli poczujecie, że dany felieton Wam nie podchodzi, lepiej omińcie go. Nic złego się nie stanie.

Agata Passent
Kto to pani zrobił
Wydawnictwo Wielka Litera
Warszawa 2014

czwartek, 25 sierpnia 2016

Olga Gromyko "Zawód Wiedźma"

Patrząc na okładkę tej książki, pomyślałam sobie, że chyba mnie coś opuściło, że zdecydowałam się na lekturę powieści dla młodzieży. W końcu do najmłodszych już nie należę. Gdy byłam już po kilku stronach, niemal spoliczkowałam się za swoje wcześniejsze spostrzeżenia. Dlaczego? Przekonajcie się sami.

Na okładce czytamy: Wolha Redna to jedyna kobieta na typowo męskim wydziale magii Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa. Rudowłosa, wścibska, ciekawska... Posiadaczka wyjątkowego talentu do praktyk magicznych, nieprzeciętnej intuicji i inteligencji. Zapewne właśnie dlatego została wybrana przez mistrza do rozwiązania zagadki, która do tej pory pochłonęła już życie 13 osób, o wiele bardziej od niej doświadczonych.

W Dogewie, krainie zamieszkiwanej przez wampiry i inne stwory źle się dzieje. Umiera coraz więcej istot, a magicy wysyłani na ratunek nie powracają. Czy młodej wiedźmie uda się odkryć co, lub kto zabija, jeśli starsi i bardziej doświadczeni magowie polegli na polu bitwy? Czy tak naprawdę Wolha Redna okaże się królikiem doświadczalnym, ofiarą czy wybawicielką?

Kiedy w trakcie lektury zorientowałam się, że na scenie pojawiły się wampiry, chciałam uciekać w podskokach. Niespecjalnie przepadam za tymi stworzeniami w nowych wersjach. Czekałam tylko na to, kiedy zaczną się świecić. Szybko jednak okazało się, że niepotrzebnie się ich bałam. Były genialne. Jak cała książka zresztą.

Wolha Redna to bohaterka, której nie da się nie polubić. Owszem, jest wścibska, ale w tak uroczy sposób, że nie można się na nią gniewać, że czyta cudze listy. I doskonale wie, czego chce. Pokochałam ją całym sercem i z zapartym tchem śledziłam jej przygody. Nie myślałam, że mnie, starą dupę, ta historia tak wciągnie. Byłam ciekawa kto lub co doprowadziło do śmierci 13 osób. Nie liczcie na to, że powiem wam, co się stało. Tego musicie dowiedzieć się sami.

Czytając książkę, siedziałam na fotelu z poduszką niemal przyciśniętą do twarzy. Podejrzewam, że pół osiedla słyszało mój śmiech. Kiedy odłożyłam powieść na półkę, bolała mnie szczęka, a moje oczy wyglądały tak, jakbym przez pół dnia spawała, a nie czytała. Płakałam ze śmiechu i wyrobiłam sobie mięśnie brzucha – każdemu polecam taki trening.

Debiutancka powieść Olgi Gromyko jest napisana w bardzo lekki, wciągający sposób. Czytelnik nawet nie orientuje się, kiedy dociera do końca. Ja już nie mogę doczekać się lektury kolejnej części. Jestem ciekawa, co autorka będzie miała dla mnie tym razem w zanadrzu. Fabuła co prawda nie rzuca jakoś specjalnie na kolana, parę wątków udało mi się przewidzieć, ale mimo to nie czuję niedosytu. Jestem w pełni usatysfakcjonowana tym, co przeczytałam. Nie znajdziecie tu nudnych, przydługawych opisów. Na zbędne dialogi także nie liczcie. Jest za to konkret. Autorka wiedziała, co chce powiedzieć swoim czytelnikom i zrobiła to.

Na uwagę zasługuje sposób, w jaki wydano książkę. Osoby, które nad nią pracowały, wykonały naprawdę świetną robotę. Strony są zdobione, czcionka jest w miarę duża, co ułatwia czytanie takim okularnikom jak ja. Jestem pod wrażeniem tej publikacji.

Komu mogę polecić książkę? Wszystkim czytelnikom, bez względu na to, ile mają lat. Ja mam ponad 20 i doskonale bawiłam się podczas lektury, choć bałam się, że zbyt wiele to z niej nie będzie.

Olga Gromyko
Zawód Wiedźma
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Słupsk 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Papierowy Księżyc.

środa, 24 sierpnia 2016

Agata Przybyłek "Takie rzeczy tylko z mężem"

Parę miesięcy temu w moje ręce wpadł debiut literacki Agaty Przybyłek. Sięgnęłam po niego ze względu na bardzo pozytywne opinie innych czytelników. Przyznam, że niezbyt przypadł mi on do gustu. Nie zmienił się tylko blond w końcu mnie pokonał. Za dużo było tam przerysowanych sytuacji i nieszczęść, które chodziły stadami. Postanowiłam jednak ponownie sięgnąć po książkę tej autorki. Dlaczego? Chciałam się przekonać, jakie rzeczy można robić tylko z mężem.

Co powinna zrobić kobieta, której mąż zamiast ciepła domowego ogniska, woli ganiać po lasach w poszukiwaniu skarbów?

Zuzannie wydaje się, że ma wspaniałe życie: stałą pracę, duży dom, synka i męża. No dobrze, tego ostatniego tylko miewa, co boleśnie uświadamia jej psycholożka Matylda Mak. Zainspirowana jej zachętami Zuzanna postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i zawalczyć o uwagę Ludwika. To jednak wcale nie będzie takie łatwe… - tyle na temat powieści dowiadujemy się z opisu z okładki. Zuzanna ma 28 lat, jest młodą mężatką, ale jest niespecjalnie szczęśliwa. Mąż kompletnie stracił nią zainteresowanie. Kobieta robi wszystko, by powrócić do jego łask. Czy uda jej się to zrobić?

Powiem szczerze, miałam mieszane uczucia, zaczynając lekturę. Bałam się, że moja przygoda z książką skończy się tak, jak w przypadku Nie zmienił się tylko blond. Muszę przyznać, że ta historia spodobała mi się bardziej. Kilka razy musiałam chować twarz w poduszce, żeby blok nie słyszał mojego histerycznego śmiechu. Agata Przybyłek rozwinęła swoje umiejętności literackie, zrobiła ogromne postępy. Udało się jej mnie rozśmieszyć. Rok temu nie dokonała tego.

Zuzanna była mi bliższa niż Iwonka. Podejrzewam, że chodzi o to, że jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku. Dzielą nas zaledwie 2 lata. Nie mam co prawda małego dziecka, mój mąż nie hasa wesoło po lasach w poszukiwaniu skarbów, ale też miewam z nim problemy. Faceci są jednak z innej planety.

Fakt, niektóre sytuacje, które miały miejsce w powieści, były nieco przerysowane, ale w sumie Agata Przybyłek jest dobrą obserwatorką. Pokazuje, jak wygląda życie młodych małżeństw. Swoje obserwacje przedstawia w krzywym zwierciadle, nie można tego brać na serio, bo wtedy łatwo się zniechęcić do lektury.

Książkę czyta się bardzo szybko. Spędziłam z nią jedno popołudnie i nie żałuję ani chwili, którą z nią spędziłam. Czy sięgnę po poprzednie powieści autorki? Nie jestem pewna. Moje odczucia odnośnie Agaty Przybyłek nadal są mocno mieszane. Może kiedyś jeszcze dam jej szansę, nie mówię nie.

To dość dobra propozycja na ostatnie letnie dni. Przy Takie rzeczy tylko z mężem można trochę odpocząć od codzienności i pośmiać się. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie wszystkim ta książka przypadnie do gustu. Nie każdemu może spodobać się humor, którym posługuje się autorka. Nie mam o to do nikogo pretensji. Jak pisałam, sama mam jeszcze problem z Agatą Przybyłek.

Komu spodoba się ta powieść? Przede wszystkim fankom autorki, choć podejrzewam, że one sięgnęły po Takie rzeczy tylko z mężem, sięgnęły po nią zanim ja to zrobiłam. Czytelniczki książek Nataszy Sochy także powinny być usatysfakcjonowane po lekturze. Panom nie radzę sięgać po tę powieść. Raczej nie znajdą dla siebie nic ciekawego i mogą żałować spędzonego nad nią czasu.

Agata Przybyłek
Takie rzeczy tylko z mężem
Wydawnictwo Czwarta Strona
Poznań 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Czwarta Strona.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Anna J. Szepielak "Francuskie zlecenie"

Jeśli mnie pamięć nie myli, rok temu mniej więcej o tej samej porze zetknęłam się po raz pierwszy z twórczością Anny J. Szepielak, jednak dopiero teraz w moje ręce wpadł jej literacki debiut. Został wydany kilka lat temu pod innym tytułem. O czym jest Francuskie zlecenie.

Główną bohaterką jest Ewa, fotograficzka (czy wam też zgrzytają zęby, gdy słyszycie to słowo?). Szef jej nie docenia. Pewnego dnia przed kobietą staje życiowa szansa. Dostaje zaproszenie do Francji, gdzie ma wykonać zdjęcia dla Elizy, dziedziczki rodzinnego majątku. Na miejscu poznaje niezwykłą rodzinę. Nestorka rodu, Konstancja, jest przeciwna zmianom, jakie wprowadza młode pokolenie. jest wierna tradycji przodków i od potomków oczekuje tego samego. Ewa odkrywa także bolesną tajemnicę, którą skrywa starsza pani. Co kryje się w murach posiadłości? Jak wyjazd do Francji zmieni życie głównej bohaterki?

Jestem ciekawa, jak wyglądała poprzednia wersja tej historii. Nie miałam okazji, by się z nią zapoznać, więc nie wiem, jakie zmiany wprowadziła autorka. Powieść czytało się bardzo szybko. Bohaterowie budzą pozytywne uczucia, choć nie wszystkich można było od razu polubić. Moje serce podbili Aleksander i Sophie. On był pozytywnie zakręconym, nieco zbuntowanym nastolatkiem, ona uroczo kaleczyła język polski i była przesympatyczna. Chętnie umówiłabym się z nią na kawę. Zdziwiło mnie to, że w sumie w powieści niewiele było, przynajmniej moim zdaniem, Elizy, kobiety, która była prowodyrką całej tej akcji.

Podobnie, jak w przypadku Znów nadejdzie świt, bardziej interesowało mnie to, co działo się w przeszłości. Teraźniejszość nie była tak pasjonująca. Tu wszystko było jasne i przewidywalne. Nie mówię, że to jakiś minus w powieści, nie zrozumcie mnie w ten sposób. Po prostu historia przodków Ewy i Elizy były ciekawsze. Mam nieco mieszane uczucia jeśli chodzi o zakończenie. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, jak będzie ono wyglądało. Moje podejrzenia się sprawdziły. To troszeczkę mnie rozczarowało. Liczyłam na to, że autorka mnie zaskoczy. Odnośnie treści książki nie mam już więcej zastrzeżeń.

Ta książka to idealna propozycja na ostatnie dni wakacji. Teraz nie jest zbyt bezpiecznie we Francji, a dzięki Annie J. Szepielak macie okazję, by się tam przenieść. Oczarowały mnie rejony, w których znalazłam się wraz z Ewą i Elizą. Sama chętnie bym się tam na parę dni wyrwała, żeby odpocząć. Kto wie, może kiedyś mi się to uda. Będę tylko musiała zabrać ze sobą męża. Ja niestety nie znam francuskiego, a obawiam się, że raczej nie spotkam we Francji tylu Polaków co Ewa. Znając moje szczęście, wylądowałabym w miejscu, w którym nikt nie zna francuskiego.

Anna J. Szepielak po raz kolejny pokazała, że ma lekkie pióro. Stworzyła niezwykłą, magiczną miejscami powieść. Bardzo chętnie kiedyś do niej wrócę. Może w przyszłe wakacje. Latem idealnie czyta się tę historię. Komu mogę polecić Francuskie zlecenie? Wszystkim kobietom, które chcą przeczytać książkę z historią w tle. Nie bójcie się jednak tego, że zostaniecie zasypani datami czy nazwiskami ludzi, których znamy z podręczników szkolnych. Nic z tych rzeczy. Panom raczej radzę trzymać się od powieści z daleka. Nie sądzę, żeby znaleźli tutaj coś dla siebie, zwłaszcza że mężczyźni są tutaj traktowani nieco po macoszemu.

Anna J. Szepielak
Francuskie zlecenie
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
oraz Wydawnictwu Nasza Księgarnia.

piątek, 19 sierpnia 2016

Jacek Piekara "Necrosis. Przebudzenie"

O Jacku Piekarze słyszałam wiele dobrego. Nigdy jednak nie miałam okazji, by przekonać się, jak wygląda jego twórczość. Necrosis. Przebudzenie to moje pierwsze spotkanie z autorem. Czy należało do udanych?

Na okładce czytamy: „Niewidoma mała księżniczka znajduje pocieszycielkę i opiekunkę w starej niani. Co się wydarzy, kiedy na królewski dwór przybędzie potężna czarodziejka narzeczona jej ojca? Fałszywy egzorcysta, trudniący się wyłudzaniem pieniędzy od naiwnych, zostaje wezwany do królowej podziemnego świata miasta Kloudobergen złowrogiej mistrzyni zbrodni, nazywanej Panią. Do czego mają się przydać jego talenty? Pałający żądzą rodowej zemsty arystokrata otrzymuje plany tajnego przejścia, które doprowadzi jego żołnierzy do samego serca wrogiego zamku. Jaką cenę trzeba będzie zapłacić za przysługi? Opętana seksualnymi obsesjami piękna złodziejka i cmentarna hiena decyduje się popełnić straszliwe świętokradztwo. Kto wykorzysta jej zdolności, niewiedzę oraz chorobę?”

Po fantastykę sięgam raczej sporadycznie, choć ostatnio zaczynam na nowo ją odkrywać. Kompletnie nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po Jacku Piekarze. Nie wiedziałam, czy jego powieść przypadnie mi do gustu. Jednak jej opis mnie zaintrygował.

Cztery, a właściwie pięć historii, wydawca pominął wątek maltretowanego przez ojca chłopca, który odkrywa coś w jaskini, składa się w zgrabną całość. Na początku bałam się, że taki mix może się nie udać i w końcu pogubię się w akcji. Niepotrzebnie. Autor w bardzo płynny sposób przechodzi z jednego wątku do drugiego. Najbardziej do gustu przypadła mi historia Margot, opętanej seksualnymi obsesjami złodziejki. Byłam bardzo ciekawa tego, dokąd doprowadzi ją przestępczy tryb życia. Jej postać mnie intrygowała. Była niejednoznaczna. Uwielbiam takich bohaterów. Pozostałe wątki nie budziły we mnie aż takiej ciekawości, co nie znaczy, że były złe, choć przyznam, że pałający żądzą rodowej zemsty arystokrata nie podbił mojego serca. Opowieść o nim strasznie mnie irytowała. Wydawała mi się też dość przewidywalna. Nie zostałam zaskoczona. Stało się dokładnie to, co przewidywałam. To chyba jedyny minus w Necrosis. Do reszty nie mogę i nie chcę się przyczepić.

Całość uzupełniają rysunki. Przerażające momentami, ale idealnie oddające klimat powieści. Bez nich czegoś by jej brakowało, dlatego chylę czoła przed osobami, które przygotowały książkę do publikacji. Odwaliły kawał bardzo dobrej roboty. Wielkie brawa. Oby tak dalej. Mam nadzieję, że kolejne części będą równie dobrze wykonane.

Nie chcę się bawić w starą ciocię-dewocię, która prawi kazania, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. Nie sądzę, żeby ta powieść była przeznaczona dla niepełnoletnich czytelników. Nie wspominając o ludziach o słabych żołądkach i nerwach. Było krwawo. Momentami nawet bardzo i przyznam, że parę razy żołądek podjechał mi do gardła. I seks się stał. Może nie było go porażająco dużo i nie bił jakoś bardzo po oczach, ale nie sposób o nim nie wspomnieć.

Moje pierwsze spotkanie z Jackiem Piekarą było intensywne i pełne wrażeń. Nie żałowałam ani sekundy poświęconej lekturze, choć jak wspomniałam, żołądek się buntował. Jestem ciekawa tego, co przyniesie kolejna część cyklu, po którą na pewno sięgnę. Najwyżej sobie ziółka jakieś zaparzę, żeby brzuszek nie robił cyrków. Necrosis. Przebudzenie to kawał fantastyki z najwyższej półki. Polecam ją z ręką na sercu, tylko przypominam niepełnoletnim czytelnikom, że niektóre treści są dla nich nieodpowiednie. Żeby nie było, że nie mówiłam i wasi rodzice mnie zjedzą, że takie bezeceństwa wam polecam.

Jacek Piekara
Necrosis. Przebudzenie
Wydawnictwo Fabryka Słów
Łódź 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Portalowi Sztukater i Wydawnictwu Fabryka Słów.

czwartek, 18 sierpnia 2016

Howard Phillips Lovecraft "Zgroza w Dunwich i inne prze­ra­ża­jące opo­wie­ści"

Na początku muszę przyznać się do tego, że to nie było moje pierwsze podejście do twórczości Lovecrafta. Mamy z mężem sporo gier planszowych opartych na motywach jego powieści, więc parę lat temu postanowiłam przekonać się, czy proza Lovecrafta przypadnie mi do gustu. Skończyło się to marnie. Pokonało mnie W górach szaleństwa. Byłam poirytowana faktem, że autor nie opisywał potworności, jakie czaiły się w górach. Napisał tylko tyle, że są one na tyle straszne, że nie sposób o nich mówić. Wtedy poległam. Jakiś czas temu Wydawnictwo Vesper zaproponowało mi lekturę Zgrozy w Dunwich. Zdecydowałam się na nią, ulegając namowom męża, który aż przebierał nóżkami, kiedy zobaczył przed sobą perspektywę posiadania dzieł Lovecrafta w swojej biblioteczce. 

Nie będę opisywała każdego z opowiadań po kolei, bo nie ma to większego sensu. Pozwolę sobie zwrócić uwagę na to, które mnie spodobało się najbardziej. Mam na myśli tytułowy Dunwich. Tam pojawił się Wilbur Whateley. Specyficzny człowiek, który budził zarówno mój strach, jak i fascynację. Historię o nim pochłonęłam jednym tchem. Była nieprzewidywalna. Po jej przeczytaniu udało mi się pokonać barierę, która od samego początku sprawiała, że dość opornie przedzierałam się przez kolejne strony.

Lovecraft to specyficzny autor. Za życia nie uzyskał uznania. Na własne życzenie. Swoje najlepsze opowiadania chował do szuflady, uznając je za bezwartościowe. Większość historii oparł na mitologii Cthulhu - bóstwa, które śpi na dnie oceanu. Był ateistą, choć uwierzył w wykreowany przez siebie świat. W jego twórczości widać sporo nawiązań do procesów czarownic. Można też zauważyć, że fascynował go dorobek Arthura Machena.

Świat stworzony przez Lovecrafta jest dziki, niezbadany, przesiąknięty tajemnicą i czeka na powrót bóstw, które niegdyś rządziły Ziemią. Sporo tu wiktoriańskich, nadgryzionych zębem czasu domów. Bohaterowie byli tajemniczy, czytelnicy nie mają okazji, by dobrze ich poznać. Czy to coś złego? Nie powiedziałabym. Lovecraft skupia się na tym okresie ich życia, który jest istotny w historii. Zbytnie rozpisywanie się na temat bohaterów zabiłoby opowiadania.

Przeczytanie powieści Lovecrafta stanowi nie lada wyzwanie. Maciej Płaza wykonał kawał dobrej roboty, zachowując archaiczność języka, jakim posługiwał się autor. To może niektórym czytelnikom sprawić nieco trudności. Przebicie się przez tę składnię miejscami bywa trudne. Nie chcę jednak, żebyście mnie zrozumieli w ten sposób, że Zgroza w Dunwich to zła książka. Nic z tych rzeczy. Jest wymagająca, to na pewno. Trzeba poświęcić jej sporo czasu, ale warto to zrobić. Dzisiaj nie ma już takich pisarzy jak Lovecraft, którzy stworzyliby własną mitologię i byli w niej tak mocno zakorzenieni jak on. W każdym razie nikt taki póki co nie przychodzi mi do głowy. Dla fanów fantastyki to pozycja obowiązkowa. Radzę jednak dawkować sobie lekturę stopniowo. W innym przypadku bardzo łatwo można zrazić się do Lovecrafta.

Na koniec pozwolę sobie wspomnieć o jeszcze jednej istotnej rzeczy, a mianowicie o szacie graficznej. Całość uzupełniają grafiki Johna Coultharta, które nadają opowieścią jeszcze bardziej mroczny charakter. Dzięki nim czytelnicy na własne oczy mogą między innymi przekonać się, jak wyglądają niektórzy przedwieczni.

Jeśli chcecie przekonać się, jak wygląda mroczny świat Lovecrafta, sięgnijcie po ten zbiór opowiadań. Spędzicie przy nim sporo czasu, ale gwarantuję, że tego nie pożałujecie.

Howard Phillips Lovecraft 
Zgroza w Dunwich i inne prze­ra­ża­jące opo­wie­ści
Wydawnictwo Vesper
Czerwonak 2012

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Vesper.

środa, 17 sierpnia 2016

Kass Morgan "Misja 100"

Witajcie w piekle. Ziemia 300 lat temu została spustoszona przez kataklizm i nie nadaje się do życia. Ludzie osiedlili się w oddalonej od naszej planety stacji kosmicznej. Musieli przystosować się do specyficznych warunków życia. Jak pewnie się domyślacie, przestrzeń w tym miejscu jest ograniczona, więc zastosowano ściśle przestrzeganą kontrolę urodzeń. Mało tego, skazańcy nie mają prawa bytu i po usłyszeniu wyroku są straceni. Kanclerz postanawia wysłać setkę młodocianych przestępców na Ziemię, by przekonać się, czy można się już na niej osiedlić. Czy uda im się tam przeżyć? Co zastaną po przybyciu na opustoszałą planetę?

Kiedy przeczytałam na okładce o kontroli urodzeń, od razu z tyłu głowy zaświtała mi myśl, że taki sam motyw był w serialu Terra Nova. Wtedy w mojej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Obawiałam się, że będę się nudzić w trakcie lektury i wyczekująco sprawdzać, ile jeszcze stron pozostało mi do końca. Czy tak było? Na szczęście nie. Dałam się wciągnąć akcji. Pochłonęłam książkę w ciągu kilku godzin, nie potrafiłam odłożyć jej na półkę, musiałam dowiedzieć się, jak będą wyglądały losy bohaterów.

Zesłańcy nie mają pojęcia, co czeka ich po wylądowaniu na Ziemi. Jest to dla nich jednak możliwość, by zaznać wolności, którą im odebrano. Dobrze wiedzą, że w kolonii czeka ich tylko śmierć. Od dawna bowiem nie ułaskawiono nikogo. Nie wszyscy bohaterowie polecieli tam z przymusu. Na przykład Bellamy. On znalazł się na lądowniku, by nie opuścić młodszej siostry. Miałam wobec niego mieszane uczucia. Intrygował mnie, ale z drugiej strony jego zachowanie czasem mnie irytowało. Nie zawsze popierałam jego zachowanie. Miałam ochotę porządnie nim potrząsnąć i powiedzieć mu, żeby pozwolił siostrze żyć własnym życiem, bo z niańczenia jej nie wyniknie nic dobrego.

W miarę biegu akcji odkrywamy przeszłość bohaterów, o których na początku wiemy niewiele. Historię poznajemy z perspektywy czworga bohaterów: Clarke, Glass, Bellamy'ego i Wellsa. Tajemnice niektórych z nich były bardzo mroczne i bolesne. Kiedy przeczytałam o tym, co spotkało Glass, nie mogłam powstrzymać łez. Trudno było mi czytać jej wspomnienia. Wiele mnie to kosztowało.

Misję 100 połyka się niemal jednym tchem. Jest niewielka pod względem objętości, liczy sobie zaledwie 264 stron. Autorka ma lekkie pióro i nie odkrywa przed czytelnikami wszystkich kart od razu. Stopniowo odkrywamy kolejne tajemnice bohaterów i samej Ziemi. Nie brakuje tu konfliktów i rozdrapanych ran z przeszłości. Może historia nie jest specjalnie oryginalna, o czym już wspomniałam, ale wciąga. Z chęcią sięgnę po kontynuację, choć przyznam, że bałam się, że będę za stara na lekturę. Bohaterowie są w końcu młodsi ode mnie, a ja powoli przestaję nadążać za dzisiejszymi nastolatkami. Na szczęście z tymi, którzy pojawili się w książce, udało mi się nawiązać porozumienie. Chętnie poznam ich dalsze losy.

Z tego, co wiem, na podstawie książki powstał serial. Nie oglądałam go, więc nie mam pojęcia, jak ma się on do pierwowzoru. Znacie go może? Warto zabierać się za oglądanie?

Kass Morgan
Misja 100
Wydawnictwo Bukowy Las
Wrocław 2015

wtorek, 16 sierpnia 2016

Faye Kellerman "Zabawy z bronią"

Jak bardzo musi być zdesperowany człowiek, by popełnić samobójstwo? Co doprowadza ludzi do ostateczności? Na te pytania stara się odpowiedzieć detektyw Decker, który prowadzi sprawę śmierci nastoletniego Grega Hesse'a. Chłopiec strzelił sobie w głowę. Był raczej niewyróżniającym się z tłumu nastolatkiem. Chodził do elitarnego liceum, w którym handel bronią i narkotykami nie był niczym niezwykłym. Co tak naprawdę wydarzyło się w dniu śmierci Grega?

Ucieszyłam się na kolejne spotkanie z detektywem Deckerem. Trochę się za nim stęskniłam. Niewielu jest tak statecznych i spokojnych policjantów jak on. Byłam też ciekawa tego, co dzieje się u jego wychowanka, Gabriela. Chłopak zajmuje w tej książce sporo miejsca. Przechodzi metamorfozę. Dorasta. Zakochuje się po raz pierwszy w życiu. Mamy okazję, by wraz z nim zatracić się w tej pierwszej miłości. Co prawda nie pochwalałam wszystkiego, co zrobił Gabe, ale to, w jaki sposób zachowywał się w stosunku do swojej ukochanej, ogromnie u mnie zapunktowało. Wiedziałam, że równy z niego gość. Teraz tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu. 

Książka wciąga od samego początku, czyta się ją błyskawicznie. Czuję jednak pewien niedosyt. Miałam w pewnym momencie wrażenie, że wątek samobójstwa Grega rozmywa się w obliczu miłości Gabe'a i Yasmine. Byłam nieco tym faktem zaniepokojona. Bałam się, że autorka za bardzo odejdzie od tematu. Myślałam, że te dwa wątki nijak się ze sobą nie łączą. I dostałam prztyczka w nos. Nic więcej jednak na ten temat nie powiem.

Zaskoczyło mnie zakończenie. Nie myślałam, że wszystko w taki sposób się zakończy. Nie dało się tego wywnioskować z toku akcji. Po lekturze dochodzę do wniosku, że chyba zaczynam bać się młodzieży. Za moich młodych lat dorastanie wydawało się łatwiejsze.

Zabawy z bronią są moim zdaniem troszkę słabsze od Pętli, co nie znaczy, że nie warto im poświęcić czasu. To kawał dobrej lektury, przy której szybko mija czas. Zabrakło mi jednak trochę detektywa Deckera w tej opowieści. Pozwolił, by Gabriel zajął jego miejsce. Mam nadzieję, że w kolejnej części cyklu, o ile powstanie, główny bohater znów będzie brylował. Jeśli nie czytaliście Pętli, nadróbcie zaległości, parę wątków może nie być dla Was zrozumiałych, jeśli tego nie zrobicie.

Faye Kellerman
Zabawy z bronią
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu HarperCollins.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Wyszłam za mąż, zaraz wracam

Kochani!
Tak jakoś się stało, że zeszły weekend upłynął mi pod znakiem ślubu i wesela. Stało się, przepadłam :) Jak pewnie zauważyliście, ostatnio rzadko tu bywałam. Musicie mi to wybaczyć i uzbroić się w cierpliwość. Wyjeżdżam teraz na 2 tygodnie i nie będę miała dostępu do sieci. Jedziemy z mężem odpocząć od wszystkiego.
Do usłyszenia niebawem.
Pozdrawiam wszystkich :)

P.S. Dziewczęta, Wasze książki są dalej u mnie, jeszcze ich nie wysłałam. Powinny być u Was koło 20 sierpnia.