Strony

wtorek, 31 maja 2016

Agata Bogońska "Ponownie niezamężna"

Tak, wiem, dziś miał być Chłopiec z latawcem, ale jeszcze nie skończyłam go czytać, także proszę o odrobinę cierpliwości. W tym tygodniu powinien się tu pojawić :) Pozwólcie, że opowiem Wam tymczasem o książce naszej polskiej autorki, Agaty Bogońskiej.

Trzydziestoletnia Maja Kwiatkowska właśnie rozwodzi się z mężem. Bardzo przeżywa to rozstanie. Nie może wybaczyć mu zdrady. Zastanawia się, jak to wszystko przyjmie ich syn, mały Leon. Wie jednak, że nie może się poddać. Ma przecież dla kogo walczyć. Tylko pozostaje pytanie, czy w jej wieku można jeszcze odnaleźć miłość?

Zaczytana bez Pamięci i powieść z rozterkami sercowymi w tle? Tak, wiem, pewnie przecieracie oczy ze zdumienia, ale ostatnimi czasy potrzebuję takich książek. Lekkich w sensie. Ostatnio dość dużo się u mnie dzieje i potrzebuję odskoczni.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że powieść aż tak mnie wciągnie. Połknęłam ją w ciągu paru godzin. Majka jest silną kobietą, która postanawia ułożyć sobie na nowo życie, choć nie jest to łatwe zadanie. Trudno jej się dziwić - ukochany mężczyzna doszedł do wniosku, że znudził się zabawą w dobrego męża i tatusia, więc znalazł kochankę.

Agata Bogońska przenosi czytelników w sielskie klimaty, do pachnącego świeżym chlebem domu. Tego właśnie potrzebowałam. Ponownie niezamężna to doskonała propozycja na lekturę po ciężkim dniu. Odprężyłam się przy niej i zapomniałam o wszystkim. Bardzo chętnie spotkam Maję raz jeszcze. Polubiłam ją i trudno było mi się z nią rozstać.

Polecam tę książkę wszystkim czytelniczkom, które potrzebują oddechu, przyjemnego przerywnika. Na pewno spędzicie z tą historią miły wieczór. To optymistyczna opowieść, która da Wam pozytywnego kopa do działania. Poznajcie Majkę, naprawdę warto.

Agata Bogońska
Ponownie niezamężna
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Novae Res.

poniedziałek, 30 maja 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #60 James Patterson, Marshall Karp "Piętno Kaina"


James Patterson i Marshall Karp nie kazali zbyt długo czekać swoim czytelnikom na kolejną część cyklu o wydziale RED. Co autorzy zaserwowali nam tym razem? 

Hunter Alden jest miliarderem, który stał się maszynką do robienia pieniędzy. Za wszelką cenę. Wydaje mu się, że jest bezkarny. Do czasu. Pewnego dnia ktoś morduje kierowcę jego syna, a chłopak znika bez śladu. Detektywi Zach Jordan i Kylie MacDonald starają się rozwiązać zagadkę, jednak nie jest to takie łatwe. Hunter Alden nie ma zamiaru z nimi współpracować. Wydaje się, że to, co się stało, zupełnie go nie obchodzi. Wszystko komplikuje się, gdy Kain dzwoni do niego z żądaniem okupu. Okazuje się bowiem, że przestępca zna mroczną tajemnicę Aldena.

Przyznam szczerze, że byłam nastawiona na dobrze znany mi schemat: poznam przestępcę już na początku i będę odkrywała, co spowodowało zmiany w jego zachowaniu. A tu niespodzianka. Autorzy nie od razu odkryli przede mną karty. Tożsamość Kaina poznałam stosunkowo późno. Nawet nie podejrzewałam tej osoby. Cały czas miałam na celowniku kogoś innego. Cieszę się, że zostałam wyprowadzona w pole. Zakończenie powaliło mnie na kolana. Nie spodziewałam się takiej bomby. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

W tym tomie pojawiają się nawiązania do poprzednich części, ale ktoś, kto ich nie zna, może spokojnie zabrać się za lekturę Piętna Kaina, nie powinien być raczej zagubiony w tym, co się dzieje. Wspomnienia bohaterów zdecydowanie ułatwiają sprawę. Radziłabym jednak, by przeczytać wcześniejsze książki. Wtedy będziecie mieli pełne rozeznanie.

Intryga uknuta przez autorów wciąga od początku do końca. Akcja nie zwalnia ani na chwilę. nie sposób się nudzić. Czytelnik ma okazję, by przekonać się, co pieniądze potrafią zrobić z niektórymi ludźmi. Muszę przyznać, że to jest przerażające. Zaczęłam się nawet cieszyć, że nie jestem aż tak obrzydliwie bogata. 

Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to najlepsza ze wszystkich części cyklu. Różni się od poprzedniczek. Dwie wcześniejsze książki były dobre, ale mam wrażenie, że nie trzymały w aż takim napięciu jak ta. Pochłonęłam ją w ciągu paru godzin i chcę więcej. Liczę na to, że powstaną kolejne części cyklu. Autorzy postawili sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Jeśli utrzymają poziom, stworzą jedną z najlepszych serii o detektywach. Trzymam więc za nich kciuki, a was zachęcam do lektury.

James Patterson, Marshall Karp
Piętno Kaina
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu HarperCollins. 

wtorek, 24 maja 2016

Charlotte Cho "Sekrety urody Koreanek. Elementarz pielęgnacji"

Zastanawialiście się czasem, co takiego robią Koreanki, że wyglądają tak młodo? Poddają się operacjom plastycznym? Wydają grube pieniądze na drogie kosmetyki?

Charlotte Cho wychowała się w Kalifornii. To tam z Korei Południowej wyemigrowali jej rodzice. Matka starała się w niej pielęgnować koreańskie zwyczaje. Nie wszystkie z nich Charlotte wcieliła w życie od razu. Wiele zmieniło się, gdy postanowiła odwiedzić ojczyznę rodziców. W Seulu odkrywa sekrety urody Koreanek. Jest zafascynowana tym, co tam odkrywa. Po powrocie do Ameryki studiowała kosmetologię i założyła własną firmę produkującą kosmetyki. Postanawia podzielić się sekretami świetnego wyglądu z czytelniczkami.

Autorka książki traktuje odbiorców książki jak swoich dobrych znajomych. Nie robi z siebie alfy i omegi. Opowiada o tym, jak ona sama uczyła się sztuki pielęgnacji cery. Myślicie, że było to dla niej łatwe, bo w jej żyłach płynie koreańska krew? Nic z tych rzeczy. Miała z tym problemy, ale z czasem wypracowała własny rytuał, którym chętnie podzieliła się z czytelniczkami.

Czy mam zamiar wprowadzić rady Charlotte w życie? Kilka tak. Mam nadzieję, że skóry mi nie wypali :) Autorka zmotywowała mnie do działania. Cieszę się, że jej poradnik wpadł w moje ręce. Mam nadzieję, że rady Charlotte na długo pozostaną w mojej pamięci.

W tej książce znajdziecie nie tylko opisy kosmetyków, ale także praktyczne porady dotyczące tego, w jaki sposób zachować się w Korei. Wskazówki autorki są niezwykle cenne. Azjaci mają do siebie to, że zwracają uwagę na drobnostki i dość łatwo ich urazić. Znam kilku i wiem, że czasem żyją w swoim świecie, który nie do końca rozumiem.

Zachęcam czytelniczki w każdym wieku do lektury. Książkę czyta się bardzo szybko, dobrze się przy niej bawi. Jest ładnie wydana i przemyślana. Polecam :)

Charlotte Cho
Sekrety urody Koreanek
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016

poniedziałek, 23 maja 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #59 Harlan Coben "Zachowaj spokój"

Czas w moim poniedziałkowym cyklu powrócić do korzeni i znaleźć miejsce dla mojego mistrza, Harlana Cobena. Gotowi na to, by zachować spokój? Żartowałam, przy tej książce nie da się tego zrobić.

Po samobójczej śmierci przyjaciela Adam Baye zamyka się w sobie. Zaniepokojeni rodzice postanawiają śledzić chłopaka. Trudno im się dziwić, sama rwałabym włosy z głowy, gdyby mój nastoletni syn dostał maila o treści: "Już dawno po wszystkim. Po prostu siedź cicho i wszystko będzie dobrze". Sytuacja komplikuje się, gdy Adam znika z domu. Czy chłopak faktycznie miał coś wspólnego ze śmiercią przyjaciela?

Harlan Coben jest w moich oczach mistrzem, jeśli chodzi o thrillery. Nikt nie zdołał go zdetronizować. Każdą jego powieść czytałam z zapartym tchem. Wciśnięta w fotel obgryzałam paznokcie, niecierpliwie czekając na rozwój akcji. Tak samo było z tą książką.

Przy powieściach Cobena nie sposób się nudzić. Autor skupia się nie tylko na wątku dotyczącym dziwnego zachowania Adama. W tle przeplata się ze sobą kilka historii, które początkowo wydają się nie łączyć ze sobą. W pewnym momencie nawet przestraszyłam się, że Zachowaj spokój nie spełni moich oczekiwań. Na szczęście Coben udowodnił, że nie bez powodu nazywam go mistrzem thrillera. Intryga, którą uknuł, kilka razy zapędziła mnie w kozi róg.

Wykreowani w powieści bohaterowie są bardzo dobrze zarysowani. Każdy z nich zapada w pamięć. Na początku źle oceniłam kilka osób, zwłaszcza Adama. Drażnili mnie także jego rodzice, ale w końcu zrozumiałam, że to, co robią, nie jest wcale takie złe. Nie popierałam co prawda tego, lecz kto wie, może na ich miejscu zachowałabym się tak samo.

Zakończenie powieści wbiło mnie w ziemię. Nie spodziewałam się czegoś takiego. Mistrz Coben po raz kolejny udowodnił, że potrafi pisać niesamowite thrillery. Pochłonęłam książkę w ciągu kilku dni i na pewno kiedyś do niej wrócę. Jeśli lubicie dobre thrillery, polecam Wam tę powieść, nie będziecie żałowali.

Harlan Coben
Zachowaj spokój
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2015

niedziela, 22 maja 2016

Everett True "Hey Ho Let's Go. Historia zespołu Ramones"

Powiem szczerze, że nie zdziwię się, jeśli większość z Was nie będzie kojarzyła zespołu Ramones. Ja też pewnie bym go nie znała, gdyby nie to, że Stephen King w jednej ze swoich książek umieścił tytuł jednej z ich piosenek. Chciałam przekonać się co to takiego, i tak zaczęła się moja przygoda z tym zespołem. Nie jestem ich wielką fanką, ale od czasu do czasu lubię powrócić do granych przez nich piosenek.

Zespół powstał w 1974 roku. Określa się go mianem pierwszej grupy grającej punk rock. Wszyscy członkowie nosili pseudonim Ramones, choć w żaden sposób nie byli ze sobą spokrewnieni. Największym atutem zespołu stały się koncerty na żywo, podczas których członkowie przechodzili samych siebie i czasem zapominali się, gdzie są, co bywało niebezpieczne zarówno dla nich, jak i dla otoczenia. Członkom zespołu nie zależało na sławie i pieniądzach. Oni chcieli tylko tworzyć muzykę i robili to najlepiej, jak potrafili. Everett True pokazuje swoim czytelnikom, jak naprawdę wyglądało życie członków zespołu Ramones. Nie było ono łatwe już na starcie. Każdy z muzyków miał za sobą trudne przeżycia z dzieciństwa. W dorosłym życiu też wielokrotnie dostawali po tyłkach. Jednak przeciwności nie były im straszne i zapisali się na stałe na kartach historii muzyki.

Zauważyłam już pewną charakterystyczną rzecz dla biografii muzycznych wydawanych przez In Rock. To wydawnictwo zajmuje się przede wszystkim zespołami, które są barwne, kontrowersyjne. Przy tych biografiach nie sposób się nudzić, choć wiem, że nie każdego zainteresują.

Historię zespołu Ramones czytałam dość długo. Nie dlatego, że była nudna, w żadnym wypadku. Moje liczne wyjazdy służbowe skutecznie odciągały mnie od lektury. Niestety, objętość książki nie pozwalała mi zabierać jej ze sobą. Ciężko jest upchnąć w niewielkiej walizce cegłę liczącą sobie prawie 600 stron.

W publikacji pojawiają się wywiady przeprowadzane z osobami z otoczenia muzyków, a także ich wypowiedzi, dzięki czemu otrzymujemy kompletny obraz zespołu Ramones. Chwilami czułam, że włosy stają mi dęba, gdy na przykład czytałam o dziwnych upodobaniach jednego z muzyków do kobiet przebywających w zakładzie psychiatrycznym.

Książka pokazuje, jak różni byli poszczególni Ramonesi. Nie sposób było ich wrzucić do jednego worka. Dla każdego liczyło się coś innego. Żałuję tylko jednej rzeczy. W publikacji jest niewiele zdjęć, a szkoda, ona zawsze idealnie uzupełniają tego typu książki.

To literatura obowiązkowa dla fanów ciężkich brzmień. Jeśli znacie zespół Ramones, przeczytajcie tę książkę. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.

Everett True
Hey Ho Let's Go. Historia zespołu Ramones
Wydawnictwo In Rock
Czerwonak 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu In Rock.

sobota, 21 maja 2016

Ken Liu "Królowie Dary"

Ostatnimi czasy przez moje ręce przechodzi coraz więcej książek z gatunku fantasy. Jakie są moje wrażenia po lekturze Królów Dary?

Kuni Garu, typek spod ciemnej gwiazdy i nieustraszony Mata Zyndu są zupełnymi przeciwieństwami. Łączy ich jednak jeden cel. Obaj chcą wolności dla swojego ludu, dlatego postanawiają walczyć ramię w ramię przeciwko cesarzowi. Kiedy udaje im się obalić władzę, ich drogi rozchodzą się w dość dramatycznych okolicznościach. Dlaczego? Okazuje się, że wizje świata, jakie sobie wymarzyli, zdecydowanie się od siebie różnią. Obaj mają także odmienne wizje sprawiedliwości.

W trakcie czytania tej książki moja szczęka ze strony na stronę opadała coraz niżej. Ośmielę się napisać, że jest to najlepsza powieść z gatunku fanstasy, z jaką miałam kiedykolwiek styczność. Co prawda łamałam sobie język na imionach bohaterów, ale to jest nieistotne.

Ken Liu stworzył wielopoziomową, wielowątkową, lecz niezwykle przejrzystą powieść, która wciąga czytelnika już od pierwszych stron. Autor pokazuje, w jaki sposób żądza władzy niszczy ludzi. Nawet najbardziej prawa osoba, gdy uzyska wpływy, może zaprzedać własną duszę, by tylko ich nie utracić. Bez znaczenia jest to, ilu niewinnych ludzi przez to ucierpi.

Królowie Dary to prawdziwa perełka, która pojawiła się na naszym rynku literackim. Z tego, co mi wiadomo, Ken Liu właśnie tym tytułem zadebiutował w literackim świecie. Zrobił to z prawdziwą pompą. Nie pozwolił mi ani przez chwilę się nudzić. Wodził mnie za nos, serwował mi zwroty akcji w chwili, gdy najmniej się ich spodziewałam. Pozwolił poznać mi niesamowitych bohaterów. Moje serce podbiła Jia, żona Kuni Garu. To niezwykła kobieta. Bez niej mężowi nie udałoby się osiągnąć tego, do czego doszedł. Nie jestem w stanie niczego zarzucić tej powieści. Jestem nią absolutnie oczarowana.

To fantastyka z najwyższej półki. Ken Liu stworzył oryginalną opowieść. Tu nie ma smoków, elfów, krasnoludów czy potworów. Bohaterowie nie rzucają czarów. Czym więc tak się zachwycam? Niezwykłym światem, relacjami międzyludzkimi, siłą i heroizmem postaci. Zaserwowany przez autora Orient nie ma sobie równych. Królowie Dary to doskonałe otwarcie cyklu. Już zacieram ręce na myśl o kolejnej części. Z chęcią ją przeczytam. Oby Ściana burz była w stanie utrzymać poziom Królów.

Ken Liu
Królowie Dary
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non :)

Zaczytana w Wiedniu

Witajcie!
Jak pewnie zauważyliście, ostatnimi czasy dość rzadko tu bywam. Nie, nie straciłam serca do Czytelni, tylko wyjazdy służbowe zabierają mi sporo czasu. W ciągu miesiąca wyjeżdżam kilka razy. A to konferencja, a to targi... I tak gubię dni, nie wiedząc kiedy. 

Gdyby ktoś powiedział mi, że w ciągu roku odwiedzę kilka zagranicznych krajów, popukałabym się w czoło. Niby skąd miałabym wziąć na to pieniądze? Jednak los tak chciał, że raz na parę miesięcy wyjeżdżam służbowo za granicę. Parę dni temu miałam okazję odwiedzić Wiedeń.

Byliście tam? Jeśli nie - polecam, przepiękne miasto, zupełnie inna rzeczywistość. Chodziłam po starówce i próbowałam zebrać ciągnącą się za mną szczękę. Łatwo nie było. Co prawda czułam pewien niepokój, widząc te dwugłowe orły na pomnikach i fasadach budynków (panicznie boję się ptaków), ale zachowałam fason i nie uciekałam z krzykiem.

Postanowiłam podzielić się z Wami kilkoma zdjęciami z wyjazdu. Życzę miłego oglądania :)









piątek, 20 maja 2016

Królewskie Piątki: #8 Stephen King "Gra Geralda"

Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że ostatni Królewski Piątek był prawie miesiąc temu... Wybaczcie mi, powód mojej nieobecności poznacie jutro o godzinie 11.00. Już teraz zapraszam na nieco inny post :)

Główną bohaterką powieści jest Jessie. Kobieta wraz z mężem wyjeżdża do domku w lesie. Tam Gerald przykuwa ją do łóżka kajdankami. Co prawda żona początkowo się na to zgadza, ale później zaczyna żałować swojej decyzji. Chce, by mąż ją wypuścił. On jednak dostaje zawału. Jessie zostaje uwięziona. Wszelkie próby uwolnienia się, spełzają na niczym. Mało tego, szybko okazuje się, że kobieta nie jest w lesie sama...

Z tą książką mam pewien problem. Początek wydaje mi się przegadany. Niemal wychodziły ze mnie demony, gdy czytałam o przemyśleniach Jessie. Myślałam, że nie przebrnę przez tę powieść. Kilka razy odkładałam ją na półkę i myślałam, że do niej nie wrócę. W końcu jednak przełamałam się i nie żałuję. Po przejściu przegadanych scen akcja zaczęła się rozkręcać. Moja wyobraźnia zaczęła działać i przyznam szczerze, że momentami zaczynałam się bać.

Nie każdy będzie w stanie przejść przez tę książkę, zdaję sobie z tego sprawę. Chwilami czułam, że jest mi niedobrze, gdy czytałam o tym, co działo się w domku w lesie. Żołądek parę razy podjeżdżał mi do gardła. King momentami przechodził samego siebie. Odradzam Wam jedzenie w trakcie lektury. To może źle się skończyć.

Gra Geralda trzyma w napięciu i potrafi napędzić stracha. To dość dobra książka, choć jak pisałam, przejście przez początek nastręcza wiele trudności. Na zachętę powiem, że zakończenie jest dość zaskakujące. Czegoś takiego się nie spodziewałam.

Sami zadecydujcie, czy chcecie przeczytać tę powieść. Nikogo specjalni nie będę do tego namawiać, bo wiem, że nie wszystkim się spodoba. Myślę, że powinni sięgnąć po nią raczej czytelnicy, którym nie przeszkadzają wywody na temat psychiki bohaterów. Tym, którzy wolą wartką akcję, radziłabym sięgnąć po coś innego.

Stephen King
Gra Geralda
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2015

środa, 18 maja 2016

Lara Parker "Narodziny Angelique. Mroczne cienie"

Zanim sięgnęłam po tę książkę, miałam przyjemność obejrzeć film Tima Burtona Mroczne cienie. Nie wiem, czy go znacie. Jeśli nie - polecam. Ja widziałam go już pierdyliard razy i ciągle zalewam się przy nim łzami ze śmiechu. To nic, że doskonale wiem, co za moment się stanie. Uwielbiam ten film. Narodziny Angelique upolowałam na wyprzedaży. Jakie są moje wrażenia po lekturze?

Rodzina Collinsów w 1752 roku przybywa do Ameryki. Chce tam rozpocząć nowe życie i uciec od ciążącego na niej fatum. Barnabas Collins w wieku 25 lat ma wszystko: jest bogaty, ma duże wpływy w mieście, kobiety za nim szaleją. Nie jest jednak zbyt stały w uczuciach. Kiedy łamie serce Angelique Bouchard, wydaje na siebie wyrok. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, z kim zadarł. Kim była Angelique? Jak zniosła zdradę Barnabasa?

Ładnych parę miesięcy temu przyznałam się, że mam słabość do książkowych promocji. Ostatnimi czasy udaje mi się od nich trzymać z daleka, ale łatwo nie jest. Muszę Wam przyznać, że miałam pomroczność jasną, gdy kupowałam tę książkę. Dlaczego? Jest przeraźliwie nudna. Niewiele się w niej dzieje. Nie jestem w stanie zliczyć tego, ile razy odkładałam Mroczne cienie na półkę. Film był genialny, powieść nawet mu do pięt nie dorasta. Lara Parker chciała przedstawić czytelnikom historię oczami Angelique, nie do końca jej to wyszło.Książka jest do bólu przewidywalna i nie trzyma w napięciu, na co liczyłam.

Kolejnym minusem książki są wszechobecne literówki. Pojawiają się nawet na okładce, co powinniście zauważyć. Korekta konkretnie dała ciała. Nazwiska bohaterów były przekręcone, w blurbie Angelique ma na nazwisko Brouchard, nie Bouchard, a to różnica. Moje korektorskie serce krwawiło, gdy widziałam błędy. Przez pewien czas nawet zaznaczałam ołówkiem literówki, ale w końcu mnie to przerosło. Brakowało mi także przypisów do obco brzmiących wyrazów. To utrudniało lekturę.

Doświadczenie nauczyło mnie, że nie warto sugerować się blurbem przy wyborze książki. W tym przypadku opis Mrocznych cieni nijak ma się do treści. To opis filmu, który nie ma zbyt wiele wspólnego z tą powieścią. No, może oprócz tytułu i bohaterów. Parę wątków też się pokrywa, ale na tym podobieństwa się kończą.

Jeśli myślicie, że Mroczne cienie Lary Parker mają coś wspólnego z filmem Tima Burtona, muszę Was rozczarować. Jak już pisałam, nawet nie dorastają filmowi do pięt. Moja dobra rada, trzymajcie się od tej książki z daleka. Szkoda na nią czasu.

Lara Parker
Narodziny Angelique. Mroczne cienie
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2012

wtorek, 17 maja 2016

Khadija Al-Salami, Nada Al-Ahdal "Jedenastoletnia żona"

Nigdy nie zrozumiem wyznawców islamu, którzy zmuszają do ślubu ze starszymi mężczyznami małe dziewczynki. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, że jestem mężatką od 15 lat i mam gromadkę dzieci.

Nada ma 11 lat. Do pewnego momentu wiodła normalne życie. Bawiła się z innymi dziećmi, chodziła do szkoły i pomagała matce w prowadzeniu domu. W końcu rodzice postanowili wydać ją za mąż. Dla Nady to koniec świata. Jej starsza siostra niemal odebrała sobie życie, gdy dowiedziała się o tym, że ma wziąć ślub. Dziewczynka wie, jak wygląda życie żon, które są katowane i gwałcone przez mężów. Nie chce dla siebie takiego losu. Postanawia uciec. Z pomocą wujka nagrywa film, który zostaje umieszczony na YouTube. Apel dziecka o pomoc nie pozostaje bez odzewu. Nadą zaczynają interesować się media i organizacje walczące o prawa człowieka.

Ta książka opowiada prawdziwą historię. To wołanie o pomoc małej dziewczynki, która wbrew swojej woli miała być wydana za mąż. Podziwiam Nadę za drzemiącą w niej siłę. Była dzieckiem, jednak postanowiła walczyć o swoją przyszłość. Nie chciała podzielić losu wielu innych kobiet.

Po lekturze czuję ogromny niedosyt. Książka jest dość cienka, ma zaledwie 176 stron. Daje do myślenia, owszem, ale czegoś jej brakuje. Miałam wrażenie, że wiele wątków jest potraktowanych po macoszemu. Wszystko dzieje się dość szybko. Nawet nie wiem, czy nie za szybko. 

Nada stała się znana dzięki swojemu filmowi. Nagrała go w słusznej wierze. Czy będzie w stanie cokolwiek zmienić? Chciałabym powiedzieć, że tak, ale nie umiem tego zrobić. Wydawanie małych dziewczynek za mąż zbyt głęboko jest zakorzenione w tej kulturze, by dało się je od tak wysłać do lamusa. Pewnie nie dożyję czasów, gdy to się zmieni, ale chciałabym, żeby w końcu tak się stało. Małe dziewczynki powinny chodzić do szkoły i bawić się ze znajomymi, a nie umierać w trakcie porodu.

Książkę czyta się szybko, więc jeśli chcecie poznać historię dziewczynki, która oszukała swoje przeznaczenie, możecie skusić się na lekturę. Może spełni Wasze oczekiwanie. Mnie nieco rozczarowała.

Wyznanie Nady możecie znaleźć tu.

Khadija Al-Salami, Nada Al-Adhal
Jedenastoletnia żona
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2016

poniedziałek, 16 maja 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #58 Kristina Ohlsson "Zagadka Sary Tell"

Sara Texas była seryjną morderczynią. Zanim odebrała sobie życie, przyznała się do zabicia pięciu osób. Jakiś czas po jej śmierci do kancelarii Martina Bennera przychodzi brat kobiety. Chce przywrócić siostrze dobre imię i oczyścić ją z zarzutów. Chce też odnaleźć jej zaginionego syna, Mio. Czy Bennerowi uda się to zrobić? Kim tak naprawdę była Sara?

Lubię bohaterów z jajami, o tym pewnie wiedzie, jeśli śledzicie mojego bloga. Martin Bennet taki właśnie był. Osiągnął w życiu wszystko, co było do osiągnięcia i przygarnął pod swój dach osieroconą czteroletnią siostrzenicę, Bellę. Miał też słabość do kobiet. Nie umiał angażować się w związki. Mimo to dał się lubić. Do sprawy Sary podszedł bardzo poważnie. Wydawało mu się, że będzie prosta, ale sprawy dość szybko zaczęły się komplikować.

Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tą autorką. Sporo o niej słyszałam, ale jakoś było nam nie po drodze. Muszę przyznać, że Sprawa Sary Tell wciągnęła mnie już od pierwszych chwil. Czułam, że wyniknie z tego wszystkiego jakaś grubsza sprawa, ale do końca nie umiałam odkryć tajemnicy tej kobiety. To właśnie w tej powieści podobało mi się najbardziej. Nic nie drażni mnie tak, jak przewidywalne książki. Bywało tak, że już cieszyłam się, że wiem, jak będzie wyglądał dalszy ciąg akcji, a autorka dawała mi prztyczka w nos. W historii pojawiło się wiele ślepych uliczek, co niezwykle mnie usatysfakcjonowało. W pewnym momencie zupełnie nie wiedziałam, komu mogę ufać i kogo mam słuchać.

Uwielbiam tego typu powieści. Co prawda zjadam przy nich swoje paznokcie, ale nie nudzę się i nie potrafię odłożyć książki na półkę. Po prostu MUSZĘ dowiedzieć się, co będzie się działo dalej. Jeśli jednak liczycie na to, że znajdziecie w Zagadce Sary Tell odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie padły w trakcie akcji, muszę Was rozczarować. Książka kończy się w takim momencie, że czytelnik zaczyna przebierać nóżkami, by poznać kontynuację. Pojedynek z diabłem wciąż jest przede mną. Mam nadzieję, że autorka mnie nie rozczaruje i uda jej się utrzymać poziom.

Kristina Ohlsson
Zagadka Sary Tell
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

niedziela, 15 maja 2016

Jakub Ćwiek "Grimm City. Wilk!"

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, było sobie miasto Grimm ze specyficznymi mieszkańcami...

Witajcie w Grimm City, mieście położonym na brzuchu olbrzyma. Jest napędzane jego krwią i odłamkami węglowego serca. Zapomnijcie w tym miejscu o sprawiedliwości. To słowo dawno przestało istnieć w słowniku mieszkańców tego miasta. Oficer Wolf zostaje zamordowany we własnym domu, podczas gdy w Grimm City pojawia się nowa postać. Czy jesteście gotowi na to, by wyruszyć w podróż do tego miejsca? Jeśli tak, pakujcie walizki i ruszajcie w drogę. 

Przyznaję szczerze, że na początku miałam ogromne problemy z tą książką. Był nawet moment, że bałam się, że nie przeczytam jej do końca. Postanowiłam jednak zabrać ją ze sobą do Wiednia, gdzie spędziłam kilka ostatnich dni i klimaty delegacyjne pozwoliły mi wczuć się w klimat opowieści. Podejrzewam, że moje towarzystwo miało w tym swój udział, ale nie o tym chcę mówić.

Moja przygoda z twórczością Jakuba Ćwieka zaczęła się stosunkowo niedawno. Wciąż jeszcze poznaję tego autora. Czytając Grimm City, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przeniosłam się do Sin City. Dlaczego? Skorumpowani stróże prawa, ponura aura, przestępczość - mówi Wam to coś? Jeśli znacie komiksy Franka Millera, będziecie wiedzieli, o co mi chodzi. Dzień bez przestępstwa w Grimm City jest dniem straconym. Wojny gangów są na porządku dziennym. W środku całego zamieszania znajduje się Alfie, muzyk, któremu w życiu nie bardzo wyszło. Czy uda mu się wyplątać z tej kabały? Tego musicie dowiedzieć się sami.

Nie myślałam, że nawiązując do baśni braci Grimm można stworzyć tak mroczny kryminał. W sumie nie wiedziałam, czego mogę się po tej książce spodziewać. Miasto grzechu w klimacie bajek? Mission impossible. Jednak nie dla Ćwieka. On z opowieści dla dzieci wyciągnął poszczególne fragmenty, by złożyć je w całość i przekazać w ręce czytelników kawał dobrej opowieści. Fani wojen gangów na pewno będą usatysfakcjonowani. Wiecie, co w tym wszystkim spodobało mi się najbardziej? Przeważnie tego typu powieści są naszpikowane przekleństwami. Jakub Ćwiek pokazał, że można stworzyć niegrzeczną historię bez rzucania mięsem na lewo i prawo. Jestem pod wrażeniem, ogromny szacun.

Po zakończeniu pozwalam sobie na snucie przypuszczeń, że ta książka stanowi otwarcie cyklu. Mam nadzieję, że nie mylę się w tej kwestii. Mimo moich początkowych oporów, z chęcią wybiorę się raz jeszcze do Grimm City. Polecam.

Jakub Ćwiek
Grimm City. Wilk!
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non :)

czwartek, 12 maja 2016

Mia Sheridan "Stinger. Żądło namiętności"

Nigdy wcześniej nie słyszałam o Mii Sheridan. Dopiero gdy dostałam jej książkę, Stinger do recenzji, postanowiłam znaleźć informacje o niej. To autorka poczytnych romansów. Powinniście w tym momencie zastanowić się, z jakiej paki Zaczytana, wielbicielka krwawych powieści, zabiera się za romanse. Już odpowiadam. Z ciekawości. Chciałam przekonać się, w jaki sposób autorka podejdzie do wątków erotycznych. I jak wyszło.

Poznajcie Grace Hamilton. To bardzo zorganizowana i zapracowana studentka prawa. Dziewczyna przyjeżdża do Las Vegas na Międzynarodowy Zjazd Studentów Prawa. Kiedy przybywa do hotelu, poznaje Carsona Stingera, heteroseksualnego aktora z filmów pornograficznych. Grace na początku nie dopuszcza do siebie myśli, że podnieca ją ktoś taki. Nie przypuszcza, że może wybuchnąć między nimi wulkan emocji. Jak będzie wyglądała znajomość dwójki tej osób? To będzie tylko zwykły romans, czy coś więcej?

Kiedy przeczytałam o tym, jak Grace i Carson się poznali, pokiwałam z politowaniem głową. Nie wiem, czy nad sobą, że czytam coś takiego, czy nad Grace, że zachwyca się kimś takim. Nie tknęłabym Carsona nawet kijem, wiedząc, czym on się zajmuje. Nie to, że konserwa jestem, ale gdy sobie pomyślę, że aktor z filmu porno miałby mnie dotknąć, czuję takie wewnętrzne „fuj”. Cieszcie się, że nie widzicie w tym momencie mojej miny. Aż mną trzęsie, gdy o tym myśleć. Na miejscu Grace uciekłabym w podskokach od kogoś takiego. Ona jednak tego nie zrobiła.

Przyznam szczerze, że bardzo niesłusznie oceniłam tę książkę. Pomyślałam, że to będzie powieść z cyklu: on ją lał po tyłku, ona chciała, ale się bała, seks dział się dniami i nocami i wszystkim było mokro, znaczy się wesoło. Mówię od razu, nic z tych rzeczy. Owszem, na kartach powieści pojawiają się wątki z seksem w tle, ale że tak powiem, nie biły czytelników po oczach. Było dość dużo szczegółów, o których pisać nie mogę, bo mój tekst mogą przeczytać niepełnoletnie osoby, ale w tym przypadku akurat mi to nie przeszkadzało. Powiem więcej, te opisy działały na moją wyobraźnię. Czułam istniejącą między bohaterami chemię. Cieszę się, że autorka była w stanie w taki sposób skonstruować te wątki. To świadczy o jej literackim kunszcie z najwyższej półki.

Stinger to nie jest płaska opowieść o płytkiej miłości okraszonej dużą ilością seksu. To zdecydowanie coś więcej. W żadnej książce tego typu nie znalazłam głębi i przesłania. Opisywana przeze mnie powieść to zmieniła. Wiecie co jeszcze mnie zaskoczyło? Przypisanie głównej roli aktorowi porno. Co prawda to wzbudzało we mnie wewnętrzne „fuj”, ale czegoś takiego w literaturze jeszcze nie było. W trakcie lektury zaczęłam zastanawiać się, co może czuć kobieta związana z kimś takim. Ja nie byłabym w stanie dać się dotknąć mężczyźnie, który zarabiałby na życie, uprawiając seks z kobietami przed kamerą.


Nie spodziewałam się, że ta powieść wywoła we mnie tyle sprzecznych emocji. Powiem więcej, jestem pełna podziwu dla autorki, która poruszyła w książce wątek handlu żywym towarem. Nie myślałam, że będzie czekać tu na mnie taka bomba. Nie myślałam, że tego typu literatura przypadnie mi do gustu. Jestem jednak nią oczarowana. Będę czekać na kolejną część cyklu z niecierpliwością. Polecam wam tę powieść. Nie będziecie rozczarowani. 

Mia Sheridan
Stinger. Żądło namiętności
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Helion.

środa, 11 maja 2016

Dorota Schrammek "Na brzegu życia"

Kilka miesięcy temu miałam okazję przeczytać książkę Doroty Schrammek Horyzonty uczuć. Oczarowała mnie. W przypadku powieści dla kobiet to bardzo rzadkie zjawisko. Raczej omijam tego typu literaturę szerokim łukiem. Na szczęście ta autorka pisze w taki sposób, że nie mogę oderwać się od jej opowieści. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że ukazała się nowa powieść Doroty Schrammek. Jakie są moje wrażenia po lekturze?

„Minęło kilka miesięcy… Matylda i Władysław są szczęśliwym małżeństwem. Cieszą się też z wnuczki. Ta pozorna stabilizacja zostaje zakłócona przez nowego mieszkańca Pobierowa, który doprowadza do częstych konfliktów, a po pewnym czasie - do tragedii. Czy można było uniknąć złego losu?
Z kolei Zoja i Ryszard kupują domek na obrzeżach Gostynia. Ta sielska okolica kryje jednak pewną tajemnicę, której początek sięga czasów drugiej wojny światowej. Ryszard nawet się nie spodziewa, jak bardzo zaangażuje się w tę sprawę. Czy uda mu się uporać ze zdobytymi informacjami i rozwikłać narastające problemy?” – taki opis czytamy na okładce książki. Pozwólcie, że nie powiem o fabule nic więcej, żeby nie zdradzić czegoś, czego nie powinnam. To, co wydawca zamieścił na powieści, w zupełności na ten moment wam wystarczy.

Tęskniłam za bohaterami Horyzontów uczuć. Z trudem się z nimi żegnałam i liczyłam na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Uspokoiła mnie też rozmowa z autorką, która powiedziała mi, że pracuje nad kolejną częścią cyklu.

Przyznam szczerze, że postawiłam Dorocie Schrammek bardzo wysoko poprzeczkę. Nie jest łatwo oczarować mnie powieścią dla kobiet. Skoro komuś już się to udaje, wymagam potem od niego, by z każdą kolejną książką, przywiązywał mnie do swojej twórczości jeszcze bardziej.

Zalewała mnie krew, gdy na kartach powieści pojawiał się nowy mieszkaniec Pobierowa, który nie dawał żyć  wójtowi. Jak on mnie denerwował… Miałam ochotę znaleźć się w tym nadmorskim miasteczku i własnoręcznie trzepnąć go zdrowo w łeb. Jego żona też nieźle dawała czadu, ale w sumie była nieszkodliwa. Jej mąż zdecydowanie bardziej szkodził otoczeniu swoim jestestwem.

W życiu bohaterów sporo się pozmieniało. Nie będę zdradzać co dokładnie, tego musicie dowiedzieć się sami. Niektóre wydarzenia mnie zaskoczyły. Nie spodziewałam się na przykład tego, co stanie się z Aldoną. To był dla mnie szok. Przez chwilę byłam nawet zła na autorkę za to, co jej zaserwowała. W końcu jednak pogodziłam się z tym.

Niezwykle cenię sobie Dorotę Schrammek za to, że jej bohaterowie są bardzo realistyczni. Miałam wrażenie, że stoję obok nich i patrzę na to, co się dzieje. Czułam się tak, jakbym byłą wśród przyjaciół. Ponownie było mi żal się z nimi żegnać, tym bardziej, że wydarzenia poprzedzające zakończenie wprawiły mnie w bardzo melancholijny nastrój.

Tej książki nie powinno czytać się bez znajomości Horyzontów uczuć. Wiele wątków może okazać się niezrozumiałych. Lepiej poznać bohaterów od samego początku. To ludzie, których na pewno polubicie. Ze mną właśnie tak było. Tęskniłam najbardziej za Matyldą. Chciałabym mieć taką babcię jak ona.


To idealna książka na leniwe popołudnia. Nawet nie zauważycie tego, że już zbliżacie się do końca. Pochłonęłam Na brzegu życia w ciągu kilku godzin i jest mi mało. Chciałabym spotkać się z bohaterami raz jeszcze. Polecam wszystkim czytelniczkom.

Dorota Schrammek
Na brzegu życia
Wydawnictwo Szara Godzina
Katowice 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Szara Godzina.

wtorek, 10 maja 2016

Megan Lloyd Davies, Martin Pistorius "Chłopiec-duch. Prawdziwa opowieść o cudownym powrocie do życia"

Czasami po przeczytaniu książki kompletnie nie wiem, co mam o niej napisać. Odkładam ją na półkę i mam w głowie mętlik. Tak właśnie było w przypadku Chłopca-ducha. Dlaczego? Przekonajcie się sami.

Martin Pistorius w dzieciństwie zapadł na dziwną chorobę. Żył w ciele, które nie pozwalało mu na jakikolwiek kontakt ze światem. Wszyscy myśleli, że nic nie czuje, nie jest świadomy tego, co się dzieje. Tak jednak nie było. Martin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jakiej jest sytuacji. Wyobraźcie sobie, co musiał czuć, gdy własna matka powiedziała mu, że mógłby już umrzeć, żeby jego rodzina mogła w końcu spokojnie żyć. Chciała, żeby ojciec przestał się nim zajmować i poświęcił więcej czasu dwójce pozostałych, zdrowych dzieci, które od kiedy Martin zachorował, także w pewnym sensie utraciły własne życie, bo wszystko kręciło się wokół ich brata. Chłopak nie stracił jednak wiary w to, że pewnego dnia wyzdrowieje. Był zdeterminowany, by żyć.

Nie jestem w stanie ocenić tej historii. Napisało ją życie, więc nie mam do tego prawda. Opowieść Martina porusza i nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Jestem pełna podziwu dla siły Martina. Wiele osób załamałoby się. Wyobraźcie sobie taką sytuację. Budzicie się pewnego dnia i nie jesteście w stanie nic zrobić. Nie możecie się odezwać ani poruszyć. Przerażające, prawda? Martin żył w takim stanie kilkanaście lat. Miewał chwile słabości, lecz był zdeterminowany, by przeżyć. 

Czytając Chłopca-ducha, starałam się nie oceniać postępowania jego najbliższych, zwłaszcza jego matki, co było dla mnie niezwykle trudne. Nie rozumiem, jak można powiedzieć swojemu dziecku, że mogłoby umrzeć. Z drugiej strony sama nie wiem, co zrobiłabym w sytuacji matki Martina. Pewnie byłabym zmęczona tym, co się dzieje, kto wie, może sama powiedziałabym to, co ona. Zupełnie inaczej podchodziłam do ojca chłopaka. Jego polubiłam bardziej, choć nie zawsze zgadzałam się z decyzjami, jakie podejmował.

Ta książka to coś więcej niż tylko opowieść o cudownym ozdrowieniu. To historia o woli walki na przekór trudnościom. Lekcja o tym, jak cieszyć się z życia. Myślę, że każdy powinien się z nią zapoznać. Nie jest to co prawda lektura na leniwy wieczór, trzeba się nad nią skupić, ale warto poświęcić jej swój czas. Poznajcie Martina i wysłuchajcie tego, co ma do powiedzenia.

Megan Lloyd Davies
Chłopiec-duch
Wydawnictwo Znak
Kraków 2016

niedziela, 8 maja 2016

Jacek Łukawski "Krew i stal"

Do przeczytania tej książki skłoniła mnie jej okładka. Ja, wielbicielka krwawych opowieści, wyczułam krew i postanowiłam sprawdzić, czy autorowi uda się zaspokoić moją żądzę przygód. Czy debiut Jacka Łukawskiego spełnił moje oczekiwania?

Na okładce czytamy: "Sto pięćdziesiąt lat po powstaniu Martwej Ziemi z twierdzy granicznej wyrusza oddział żołnierzy, by wąskim przesmykiem przekroczyć zapomnianą krainę. W starym klasztorze u podnóża Smoczych Gór ukryte jest coś, co musi powrócić do królestwa, zanim Zasłona Martwej Ziemi pęknie i zaniknie.


Silny oddział pod dowództwem Dartora, starego, zaprawionego w bojach oficera, wkracza w suche stepy, by zmierzyć się z demonami przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Prawdziwy cel misji zna tylko przysłany w ostatniej chwili przewodnik. Lecz nawet on – tajemniczy Arthorn – nie przypuszcza, jaki los przygotowali dla nich bogowie i jak krucha jest równowaga znanego im świata". Pozwólcie, że nie napiszę nic więcej odnośnie treści książki. Nie chcę niczego zdradzić, bo popsuję Wam niespodziankę.

Po fantastykę sięgam sporadycznie. To domena Pana M. Lubię jednak czasem przenieść się do innej rzeczywistości, by oderwać się w niej od problemów. Czy spodobało mi się w świecie wykreowanym przez Jacka Łukawskiego? Tak, choć muszę przyznać, że na początku lektura stawiała mi nieco opór. Dopiero po około 50 stronach na dobre pozwoliłam przenieść się autorowi do jego opowieści.

Nie wiem, czy pan Jacek znajdzie mój tekst, ale jeśli tak, musi wiedzieć, że jestem dla niego pełna podziwu. Krew i stal to jego literacki debiut. Mocny i dobry. To fantastyka na naprawdę wysokim poziomie. Spodobało mi się to, że autor czerpał inspiracje ze słowiańskiego bestiariusza. W dobie elfów i krasnoludów taki zabieg zasługuje na uznanie. Niewielu polskich pisarzy decyduje się na coś takiego. 

Jak dobrze wiecie, miodem na moje serce są postacie, że tak powiem, z jajami. Wyraźnie zarysowane, z charakterem i zapadające w pamięć. Tu bez wątpienia taką postacią był Arthorn. W sumie niewiele o nim na początku wiadomo. Odkrywamy go z czasem. Takie dawkowanie informacji było trafionym zabiegiem. Gdybym już na dzień dobry wiedziała o nim wszystko, nie intrygowałby mnie tak bardzo. Czuję jednak niedosyt odnośnie postaci drugoplanowych. Mam wrażenie, że troszeczkę rozmywały się w powieści. Nie twierdzę jednak, że jest to wada. Liczę na to, że autor rozwinie ich wątki w kolejnych częściach cyklu.

Jacek Łukawski to pisarz z ogromnym potencjałem. Jego literacki debiut stoi na naprawdę dobrym poziomie. Nawet ja, przygodna wielbicielka fantasy, dałam się porwać opowiedzianej przez niego historii. Jestem zafascynowana światem, który stworzył. Chętnie jeszcze kiedyś tam powrócę. Nie narzekałam na nudę. Działo się sporo, czasem było nawet bardzo krwawo. Jeżeli szukacie dobrej fantastyki, której akcja dzieje się w czasach średniowiecznych - rozejrzyjcie się za tą książką. Zapowiada się bardzo ciekawy cykl, który na dodatek jest świetnie przygotowany pod względem wizualnym. Trzymam kciuki, by autorowi udało się utrzymać poziom. Jestem ciekawa, czym zaskoczy mnie przy okazji kolejnej części.

Jacek Łukawski
Krew i stal
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.