Strony

czwartek, 31 marca 2016

Kamil Janicki "Żelazne damy. Kobiety, które zbudowały Polskę"

Nasza wiedza historyczna na temat średniowiecza wciąż jest niewielka. Do dzisiejszych czasów zachowało się niewiele źródeł i pewnie nigdy nie dowiemy się tego, jak właściwie wyglądały początki naszego państwa. W Żelaznych damach Kamil Janicki przedstawia kobiety, które przyczyniły się do rozwoju Polski w średniowieczu.

Autor publikacji pokazał, że dużą rolę w budowaniu Polski miały małżonki królów i książąt. To one w dużej mierze stały za sukcesami mężów. Obeznane w polityce, nie wahały się, by manipulować władcami. Kto miałby to robić, jeśli nie żona? Przedstawione w publikacji kobiety nie cofnęły się przed niczym, by osiągnąć zamierzony cel. Nie ważne było to, w jaki sposób przyjdzie im za niego zapłacić - pieniędzmi, czy własnym ciałem.

W tej książce poznajemy kolejną interpretację średniowiecznych wydarzeń. Kamil Janicki przyznał, że zabawił się w detektywa. Przyznam szczerze, że mam bardzo mieszane uczucia po tej lekturze. Nie wiem, czy nie zapędził się w swoich interpretacjach za daleko. O ile jego poprzednie książki mi się spodobały, tak w trakcie czytania tej robiłam się coraz bardziej sceptyczna. Wiele hipotez wydawało mi się wyssanych z palca i niemających odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jestem siostrą historyczki i od małego byłam katowana faktami. Moja wiedza nie pokrywała się z tym, co pisał Janicki.

Najwięcej miejsca poświęcono Dobrawie, o której, żeby było śmiesznie, wiedziałam najmniej ze wszystkich bohaterek. Oda i Emnilda były mi zdecydowanie bliższe. Mam wrażenie, że Janicki nieco przecenił Dobrawę, przypisując jej szereg zasług. Trochę tego za dużo było. Nie sądzę, by Mieszko I był tak nieudolnym władcą, jak został przedstawiony. Nie twierdzę, że Dobrawa nie mieszała się do polityki, ale wątpię, by to ona zbudowała nasz kraj od podstaw.

Narracja nie jest typowo naukowa. Trochę przeszkadzało mi w niej szukanie kolejnych sensacji o kobietach, które były żonami pierwszych polskich władców. Z ogromną rezerwą podchodzę do wszystkiego, co autor napisał na ten temat. Jestem ciekawa, co o książce powiedziałaby moja siostra. Będę musiała kiedyś zaproponować jej tę lekturę. Przyda mi się osąd osoby, która zna się na historii lepiej niż ja. Może ona zobaczy w niej coś, czego ja nie potrafiłam znaleźć.

Chciałabym napisać, że polecam tę książkę, ale nie umiem tego zrobić. Mam wobec niej bardzo mieszane uczucia. Wydaje mi się, że autor nieco przesadził z interpretacją historii. Nie podobało mi się jego popieranie tez brakiem źródeł historycznych. Skoro coś nie istnieje, nie można tego sprawdzić. Ja jednak wolę mieć odwołanie do konkretnej pozycji, do której sama będę mogła w razie potrzeby zajrzeć. Powoływanie się na własny osąd nie do końca mnie przekonuje. Pewne rzeczy jednak lepiej udowadniać w naukowy sposób. Wtedy są bardziej wierzytelne.

Kamil Janicki
Żelazne damy. Kobiety, które zbudowały Polskę
Wydawnictwo Znak
Kraków 2015

środa, 30 marca 2016

Guillem Balagué "Messi. Biografia"

Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale mam słabość do Messiego. Nie podkochuję się w nim co prawda i nie wzdycham na jego widok, ale za każdym razem, gdy go widzę, mimowolnie się uśmiecham. Lubię patrzeć na to, jak gra. Jest utalentowany, ale skromny, nie robi z siebie gwiazdy i za to go niezwykle cenię.

Guillem Balagué jest autorem najbardziej obszernej biografii "Pchły". Autor publikacji bardzo szczegółowo opisuje drogę Messiego na szczyt. Przywołuje wspomnienia jego kolegów z zespołu oraz bliskich. Jednak to nie wszystko. Guillem Balagué opisuje w książce argentyńskie realia. Rodacy nie do końca akceptują Messiego. Jest cichy, spokojny. Nie tak według nich powinna zachowywać się gwiazda sportu. Przez ten brak zrozumienia Leo nieraz zastanawiał się nad przerwaniem kariery. Autor książki opisał jego drogę na szczyt. Messi miał zaledwie 17 lat, gdy strzelił pierwszego gola dla FC Barcelony. Był najmłodszym piłkarzem, który tego dokonał. Chęć zrobienia piłkarskiej kariery była okupiona rozłąką z rodziną. Nie wszyscy mogli zostać z Messim w Hiszpanii. Bliscy byli zbyt związani z Argentyną, by porzucić ją na stałe. Oni wyjechali, Leo tam pozostał. Czy żałował kiedykolwiek swojej decyzji? Tego już musicie przekonać się sami.

Messi. Biografia to prawdziwa biblia dla fanów piłkarza. Liczy sobie niemal 700 stron, zapisanych drobnym maczkiem. Autor wnikliwie bada każdy etap kariery Messiego. Znajdziecie tu wiele anegdot na jego temat oraz wypowiedzi osób, które były z nim związane. Książkę czytało się bardzo szybko, hiszpański dziennikarz posługuje się zrozumiałym językiem, otwiera bramę do świata sportu wszystkim, bez względu na to, czy interesowali się wcześniej piłką czy nie.

To bardzo dobra sportowa biografia. Rzetelna, obszerna, wciągająca. Czytając ją, śmiałam się i płakałam. Zobaczyłam obraz dojrzałego sportowca, który do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Nigdy nie porzucał treningów, bo wiedział, że tylko ciężka praca da satysfakcję i doprowadzi go na szczyt. Nie miał pieniędzy, które mogłyby nieco ułatwić mu zadanie. Wszystko, do czego doszedł, zawdzięcza wyłącznie godzinom treningów. Nie przypuszczałam, że poświęcił aż tyle, by spełnić swoje marzenia. Tym bardziej go podziwiam. 

Kariera piłkarska Messiego wciąż trwa, więc powstanie pewnie jeszcze wiele książek o nim. Nie sądzę, by jakakolwiek była w stanie przebić tę. Autor wykonał kawał solidnej pracy. Przyłożył się do pisania, to widać. Włożył w swoją publikację serce. Czytało się ją z ogromną przyjemnością. Jej objętość nie była mi straszna. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do końca. Polecam wszystkim fanom footballu i wielbicielom Messiego. Na pewno nie będziecie zawiedzeni.

Guillem Balagué
Messi. Biografia
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non :)

sobota, 26 marca 2016

Beata Pawlikowska "Blondynka nad Gangesem"

Średnio przepadam za książkami Beaty Pawlikowskiej. Zdecydowanie bardziej wolę pióro Martyny Wojciechowskiej. Dlaczego więc skusiłam się na lekturę Blondynki nad Gangesem? Pasjonują mnie Indie i chciałam dowiedzieć się o nich czegoś nowego. Co z tego wyszło?

Jeśli jeszcze nie wiecie, w jaki sposób podróżuje Beata Pawlikowska, już wam o tym mówię. Postanawia, że gdzieś jedzie, ale nie ma zarezerwowanego hotelu. Po przybyciu na miejscu porusza się miejscowymi środkami transportu. Unika klimatyzowanych pociągów. Nie potrzebuje także luksusu. Wystarcza jej zwykłe łóżko. Podobnie było w Indiach. Podróżniczka pojechała tam w ciemno. Nie miała nawet wizy, postanowiła załatwić ją na miejscu. W najnowszej publikacji opowiada o swoich przygodach. Wspomina podróż pociągiem ze studentami oraz kurs medytacji. Dzięki nowoczesnej technologii powstały multimedialne galerie, które można obejrzeć po ściągnięciu na telefon odpowiedniej aplikacji.

Opowieść Pawlikowskiej nie porwała mnie. Nie dowiedziałam się o Indiach niczego nowego. Wszystko, o czym napisała, znałam już z poprzednich książek. Wiedziałam, jak wyglądają pogrzeby, słyszałam o szacunku dla świętych krów. Ogromnie działało mi na nerwy to, że podróżniczka na każdym kroku dawała mi do zrozumienia, że jestem zerem, bo mieszkam w Europie. Wszędzie się spieszę, na nic nie mam czasu i ogólnie powinnam schować się do szafy, gdzie powinnam przesiedzieć do końca swoich dni. W Indiach za to jest świetnie. Niebo jest bardziej niebieskie, ludzie szczęśliwszy.

Strasznie męczyłam się nad tą książką. Przy kilku ostatnich rozdziałach niemal zgrzytałam zębami. Nuda, strata czasu, katowanie czytelnika – tak to mogę najlepiej w kilku słowach opisać. Ileż można czytać o uwięzieniu podczas kursu medytacji? No demony się we mnie budziły. Kiedyś jeszcze interesowały mnie podróże Pawlikowskiej, teraz nie mam ochoty o nich czytać. Relacje z zagranicznych wypraw nie są pisane z pasją, lecz dla pieniędzy. To widać. Męczy się czytelnik, męczy się autorka. Tylko po co? Irytował mnie styl podróżniczki. Momentami w trakcie lektury czułam się jak idiotka. Biły mnie po oczach także rysunki kobiety. Było ich za dużo i nie wnosiły do opowieści niczego.

Jeszcze jedną rzeczą, która mnie irytowała, było to, że Beata Pawlikowska uważa się za eksperta w wielu sprawach i wypowiada się na ich temat. To jest bardzo słabe. Rozumiem, kobieta ma swoje poglądy, ale mogłaby się czasem ugryźć w język.

Liczyłam na miłą podróż po Indiach i odkrycie kultury, której nie znam, a która mnie fascynuje. Nie stać mnie na podróż tam i choć poprzez lekturę chciałam się wybrać w to miejsce. Czytając tę relację, chciałam jak najszybciej wrócić do Polski, gdzie wszyscy się spieszą, mają w torbach za dużo rzeczy i nie mają na nic czasu. Nie miałam już ochoty czytać o dziurkach w nosie autorki.

Blondynka nad Gangesem utwierdziła mnie w przekonaniu, że nadszedł czas, by na dobre rozstać się z Beatą Pawlikowską. Jej opowieści mnie tylko denerwują. Wiem, że podróżniczka ma spore grono fanów. Ja do nich nie należę. Straciłam czas i nie dowiedziałam się niczego nowego. Żałuję, że skusiłam się na przeczytanie tej książki. Jeśli poprzednie podróże Pawlikowskiej przypadły wam do gustu, z tą pewnie też tak będzie. Jeżeli ich nie znacie – niczego nie straciliście.

Beata Pawlikowska
Blondynka nad Gangesem
Wydawnictwo Edipresse Książki
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Edipresse Książki.

czwartek, 24 marca 2016

Wesołego Alleluja!

Kochani!
Kiedy ten post ukaże się, ja będę już u rodziców bez dostępu do internetu. Przyda mi się kilka dni spokoju.

Z okazji zbliżającej się Wielkanocy, życzę Wam spokoju, odpoczynku od codziennych spraw, spotkań w rodzinnym gronie, smacznego wielkanocnego śniadanka i ładnej pogody, żebyście nie musieli króliczkom czapek i szalików zakładać.

Odpocznijcie, nabierzcie sił, spotkajcie się z najbliższymi. Do usłyszenia niebawem :)

P.S. Wszystkie osoby, które brały udział w dwóch poprzednich konkursach muszą nieco uzbroić się w cierpliwość. Ostatnio jestem ciągle w rozjazdach i nie mam kiedy zawitać na pocztę. Wasze książki na Was czekają, nie martwcie się :)

wtorek, 22 marca 2016

Morgan Matson "Odkąd cię nie ma"

Kiedy sięgam po książki dla młodzieży, zawsze czuję pewien niepokój. Nigdy nie wiem, czy opowiedziana przez autora czy autorkę historia przypadnie mi do gustu. Jestem już nieco wiekowa, pamiętam czasy Mieszka I i nie do końca nadążam za problemami współczesnej młodzieży. Jak było z książką Odkąd cię nie ma?

Kiedyś Emily była bardzo nieśmiała. Nie chodziła na imprezy, nie rozmawiała z chłopakami i prowadziła raczej nudne życie. Nieco to dziwne, patrząc na to, jak zachowywali się jej rodzice. To jednak nie oni wpłynęli na zmianę zachowania córki. W pewnym momencie w życiu nastolatki pojawiła się Sloane, która na zawsze zmieniła światopogląd Emily, przewracając jej uporządkowany świat do góry nogami. Dziewczęta zaprzyjaźniły się. Emily zmieniła się. Zaczęła żyć. Pewnego upalnego lata ślad po Sloane zanika. Dziewczyna zapada się pod ziemię. Nie zostawia żadnej wiadomości, nie dzwoni. Jedyną rzeczą, jaką po niej odnaleziono, jest lista szalonych rzeczy do zrobienia. 13 szalonych akcji, na wykonanie których Emily sama z siebie by się nie zdecydowała. Po wypełnieniu zadań będzie miała szansę, by odnaleźć przyjaciółkę. Czy uda jej się wypełnić każdy punkt z listy?

Nigdy nie przypuszczałam, że opowieść o nastolatkach w moim sędziwym wieku tak bardzo mnie wciągnie. Czytając tę książkę w autobusie, prawie przegapiłam swój przystanek. Fabuła niby banalna. Wydawać by się mogło, że autorka nie wymyśliła nic oryginalnego. Nieprawda. Ta opowieść jest niesamowita. Boje od niej ciepło.

Po zniknięciu przyjaciółki Emily jest bardzo zagubiona. Nie wie, co ma zrobić ze swoim życiem. Sloane dawała jej motywację do działania. Udowodniła przyjaciółce, że może robić szalone rzeczy. Otworzyła ją na innych. Zachowanie głównej bohaterki może nieco irytować. Ja momentami łapałam się za głowę, że nastolatka tak bardzo uzależniła się od obecności Sloane. W końcu jednak zrozumiałam, że dziewczęta się idealnie uzupełniają. Dlaczego? Tego wam zdradzić nie mogę. Musicie dotrzeć do tego sami.

Myślę, że wiele czytelniczek zobaczy w Emily swoje odbicie. Ja też kiedyś taka byłam. Tym, którzy mnie znają, będzie trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Bałam się własnego cienia. Nie znalazłam co prawda swojej Sloane, lecz w końcu udało mi się wyjść ze skorupy, w której się zamknęłam. Kiedy czytałam Odkąd cię nie ma, uśmiechałam się sama do siebie. Obudziły się we mnie wspomnienia.

Przeważnie, gdy na horyzoncie pojawia się romans, uciekam w podskokach. W tym przypadku było nieco inaczej. Tutaj nie było maślanych oczek, wzdychania do siebie, spijania sobie z dziubków. A co było? Jeśli myślicie, że wam powiem, grubo się mylicie. Powiem tylko tyle, że dawno nie czytałam opowieści, w której związek dwojga młodych ludzi byłby tak dojrzały. Szacun dla autorki.

Nie widzę przeszkody, by po tę książkę sięgnęli dojrzali czytelnicy. Jest w niej coś, co sprawia, że czyta się ją jednym tchem. Nie do końca wiem, co to jest, ale historia została naładowana masą pozytywnej energii. Czytałam ją z uśmiechem na twarzy. Dostałam pozytywnego kopa do działania. Oby na naszym rynku wydawniczym pojawiło się więcej tego typu opowieści. Polecam córkom, mamom i babciom. Wiek czytelniczek nie ma znaczenia. Poznajcie tę historię, naprawdę warto. Nie będziecie żałowali ani chwili spędzonej z Emily.

Morgan Matson
Odkąd cię nie ma
Wydawnictwo Jaguar
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Jaguar.

poniedziałek, 21 marca 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #52 Remigiusz Mróz "Kasacja"

Na temat tej książki widziałam same ochy i achy. Nie spotkałam się z ani jedną negatywną opinią. Postanowiłam więc sprawdzić, czym zachwycają się moi znajomi blogerzy książkowi.

Syn biznesmena zostaje oskarżony o morderstwo dwóch osób. Wydaje się, że nie uda mu się uniknąć wyroku. Dlaczego? Potencjalny winowajca spędza z ciałami ofiar w swoim mieszkaniu 10 dni. Jego sprawę przejmuje ekscentryczna Joanna Chyłka. Kobieta zrobi wszystko, by zwyciężyć na sali sądowej. Pomaga jej w tym asystent, Kordian Oryński. Sprawa, którą przyjdzie im prowadzić, nie jest wcale taka prosta. Oskarżony nie przyznaje się do popełnienia zbrodni, ale też temu nie zaprzecza. Jaka jest prawda? Kto jest winny.

Będę chyba pierwszą osobą, która powie, że jej się ta książka nie podobała. Męczyłam się w trakcie lektury. Styl Remigiusza Mroza niespecjalnie do mnie nie przemówił.

Niemal wszyscy zachwycają się Joanną Chyłką. Jaka to ona nie jest wspaniała, bo ma niewyparzony język i nie daje sobie w kasze dmuchać. Fakt, jaja miała, ale niesamowicie drażniła mnie swoim zachowaniem. Nie byłabym w stanie z nią pracować, a uwierzcie mi, współpracuję z przeróżnymi ludźmi.

Sama fabuła jest nawet ciekawa, ale w książce, przynajmniej w moim odczuciu niewiele się dzieje. A szkoda, naprawdę liczyłam na coś mocnego, skoro wszyscy tak zachwalali powieść. Mocnym punktem jest bezsprzecznie zakończenie. Nie przewidziałam go i uratowało ono nieco w moich oczach tę powieść. Za zakończenie naprawdę należą się autorowi wyrazy uznania.

W tej książce brakowało mi wielu rzeczy. Humor, jakim posługuje się Remigiusz Mróz, nie podziałał na mnie. Przez cały czas siedziałam z kamienną twarzą, nie dając po sobie poznać żadnych emocji. Raczej nie sięgnę po drugą część cyklu.Jestem rozczarowana, choć nie mówię, że nie dam autorowi drugiej szansy. Mam nadzieję, że następnym razem mnie zaskoczy.

Remigiusz Mróz
Kasacja
Wydawnictwo Czwarta Strona
Poznań 2015

niedziela, 20 marca 2016

Wiosenne czyszczenie półek - wyniki

Zgodnie z obietnicą, podaję Wam wyniki wiosennego rozdania książek.
Standardowo, każdy z Was otrzymał numerek.

"Grey zdemaskowany"
1. Monika
2. Krysia
3. Gosia
4. Agnieszka

Generator liczb wylosował numerek:


"Kochanek Śmierci"
1.Iza
2. Magia Słowa
3. Kasia
4. Dakota

Generator wylosował liczbę:


"9.37"
1. Unknown
2. MH-R

Kasiu, nie mogłam wziąć Cię pod uwagę. Rozdanie trwało do 18 marca, a Twój wpis pojawił się 19. Może następnym razem się uda :)

Generator wylosował liczbę:


Gratuluję wszystkim. Wyczekujcie maili ode mnie :)

sobota, 19 marca 2016

Francine Pose "Klub Kameleona. Paryż 1932"

Pozwólcie, że opowiem wam o książce, dzięki której przeniesiemy się w miejscu i czasie.

Paryż, lata 20. XX wieku
Witajcie w miejscu, które spowija papierosowy dym. Niemal zewsząd bije po oczach seksualna swoboda.  W powietrzu wisi aura zapaści gospodarczej oraz widmo nazizmu. Paryski Klub Kameleona to miejsce, w którym każdy może poczuć się sobą. Bez względu na płeć, wiek czy orientację seksualną. Jednym ze stałych gości jest transseksualna sportsmenka i kierowca rajdowy – Louisianne Villard. Kobieta wzbudza skrajne emocje. Jedni ją podziwiają, inni nienawidzą. Lou rozpaczliwie poszukuje miłości i akceptacji, jednak nie ma szczęścia. Jest nieustannie odtrącana przez znajdujących się wokół niej ludzi. Chociaż uważa się za patriotkę, nie może liczyć na przychylność władz państwowych. Jest przez nie szykanowana. To sprawia, że kobieta postanawia sprzeciwić się przeciwko tym, którzy nią pomiatali. Przechodzi na stronę Gestapo i zostaje agentką. Francine Pose opowiada jej historię, starając się odkryć, jaka jest natura zła i skąd ono się bierze.

W tej powieści pojawia się kilku narratorów z różnych stron świata. Każdy opowiada swoją wersję historii. Robi to w wyjątkowy sposób. W centrum opowieści pozostaje jednak Lou. Kobieta poniżana przez wszystkich od samego początku. Rodzice byli zawiedzeni tym, że urodziła im się córka. Liczyli na syna, dziedzica. Życie jej nie oszczędzało. W końcu Louisianne przeszła na stronę wroga. Dostała się w szeregi Gestapo, gdzie zmienia się w potwora, który nie zna litości. Torturuje więźniów, nie oszczędzając nawet osób, które widywała w Klubie Kameleona.

Przez nagromadzenie narratorów historia momentami może nieco się dłużyć. Nie uważam jednak, że czytając ją, straciłam czas. Średnio przepadam za powieściami, w których autorzy poruszają kwestie związane z psychiką człowieka i zastanawiają się, co takiego stało się, że przeszedł on na ciemną stronę mocy. Klub Kameleona jednak przypadł mi do gustu. Nie wiem do tej pory, jakie uczucia żywię wobec Lou, ale zdecydowanie najbliżej mi do litości. Kobieta desperacko szukała miłości i akceptacji, a wciąż była odtrącana, zdradzana i niekochana. Jedyne, co dostała od życia, to porządny kopniak.

Nie jest to łatwa książka. Przewija się przez nią wiele wątków i trzeba się mocno nad nią skupić, by niczego nie ominąć. Sporo się dzieje. Dowiadujemy się, dlaczego jazz uznano za muzykę spiskujących Żydów. Poznajemy bardzo wiarygodny obraz Paryża, w którym czuje się wiszącą w powietrzu wojnę. Czegoś takiego jeszcze nie czytałam. To naprawdę literatura z górnej półki.

Nie sądzę, by po Klub Kameleona powinny sięgnąć niepełnoletnie osoby. Pojawiają się wątki dozwolone od lat 18. Ale nie tylko dlatego. Autorka porusza kwestie, których czytelnicy młodsi ode mnie mogą nie zrozumieć. Podejrzewam, że gdybym dostała tę książkę do ręki 10 lat temu, odłożyłabym ją dość szybko na bok. Uznałabym ją za nudną i spisałabym na straty. Mając pewną wiedzę, rozumiałam, co Francine Pose ma mi do przekazania.

Każdy element ma w tej powieści znaczenie. Żaden z bohaterów nie pojawił się na jej kartach przez przypadek. Wszystko było dokładnie przemyślane. Wybór okładki też. Swoją drogą, wiecie kto się na niej znajduje? Ja przyznam, że wcześniej nie widziałam tego zdjęcia i gdy dowiedziałam się, co przedstawia, byłam w szoku.

Francine Pose
Klub Kameleona. Paryż 1932
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu W.A.B.

piątek, 18 marca 2016

Królewskie Piątki: #3 Stephen King "Miasteczko Salem"

Dzisiaj parę słów o ulubionej książce pana M., czyli mego zacnego małżonka. Jeśli czytacie mojego bloga od dawna, wiecie, że reaguję dość alergicznie na wszystko, co jest związane z wampirami. Miasteczko Salem jednak mnie zdobyło moje serce.

Witajcie w Salem. To tutaj zaczynają dziać się przerażające rzeczy. Po śmierci jednego z dzieci nocą budzi się do życia zło, które tylko czeka na to, by znaleźć kolejną ofiarę. Ludzie umierają w zastraszającym tempie. W samym centrum zdarzeń znajduje się Ben Mears, pisarz, który pojawił się w Salem przejazdem. Mniej więcej w tym samym czasie do miasteczka przybywają Kurt Barlow i Richard Straker. Ci dwaj mężczyźni kupują okryty złą sławą dom Marstenów. Jaki mają w tym cel? Skąd w Salem wzięły się wampiry? Kto padnie ich kolejną ofiarą?

Kiedy widzę książkę z wampirami, przeważnie uciekam w podskokach. Z Miasteczkiem Salem było inaczej. Historia, którą opowiedział King, wciągnęła mnie bez reszty. Gdy pierwszy raz czytałam tę książkę, chodziłam jeszcze do liceum. Mniej więcej od połowy powieści, czułam narastające napięcie. Wcześniej niewiele się działo. Autor skupił się przede wszystkim na tym, by opisać mieszkańców. Przedstawia ich bardzo dokładnie. To sprawiło, że momentami opowieść jest nieco przegadana. Czy to znaczy, że jest nudna? W żadnym wypadku.

Z tą powieścią sprawa jest o tyle nietypowa, że wiele kwestii jest dość przewidywalnych, a historia i tak wciąga. Jakim cudem? Nie do końca potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wampiry Kinga są mroczne, nie znają litości. Pragną krwi i to mi się podoba. Powinno się ich bać, nie do nich wzdychać. Te istoty nie mają problemów natury moralnej. Są głodne, złe do szpiku kości. Jak za dawnych, dobrych czasów, gdy Dracula mroził ludziom krew w żyłach.

Tę książkę czyta się bardzo szybko. Bohaterowie zapadają w pamięć i dają się polubić. Moim ulubieńcem był lekarz, James. Chyba już zawsze będę miała do niego sentyment. 

Jeżeli szukacie dobrej powieści, w której wampiry egzystują wyłącznie po to, by zaspokoić swoją żądzę krwi - dobrze trafiliście. King stworzył oryginalną galerię potworów. Warto przyjrzeć jej się z bliska. Nie powinniście być zawiedzeni.

Stephen King
Miasteczko Salem
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2009

czwartek, 17 marca 2016

Peter Stjernstrom "Najlepsza książka na świecie"

Zastanawialiście się kiedyś, jaka powinna być najlepsza książka na świecie? Ja tak, ale nigdy nie udało mi się wymyślić jej cech. Nie ma jednego, uniwersalnego schematu. Nie ma autora, który każdemu by dogodził. Poznajcie Tytusa Jensena, który postanowił stworzyć niesamowite dzieło.

Mężczyzna jest podstarzałym literatem, który swoje smutki topi w alkoholu. Jest wyobcowany, nie ma zbyt wielu znajomych. Jego uzależnienie uniemożliwia mu spełnienie marzenia – napisania najlepszej na świecie książki. Okazuje się, że nie jest to takie proste. Jego kolega – młody, przystojny poeta to dusza-człowiek, zupełne przeciwieństwo Tytusa. Mężczyźni w tym samym czasie wpadają na pomysł stworzenia niezapomnianego dzieła. Wyzwanie? Ależ skąd. Wystarczy tylko połączyć kryminał z poradnikiem dla osób, które chcą się odchudzić, książką kucharską, psychologiczną i popularnonaukową. Pestka. Sukces zapewni autorowi fortunę i nieśmiertelność. Któremu z mężczyzn uda się jako pierwszemu wypełnić to zadanie? Komu swoje serce odda Astra, młoda gwiazda wydawnictwa?

Ta powieść ma bardzo szumny tytuł. Przyznam szczerze, że nie stawiałam jej zbyt wysoko poprzeczki. Doświadczenie nauczyło mnie, że nie powinnam tego robić. Tytuł nie zawsze idzie w parze z treścią. Wiecie co? Bardzo dobrze zrobiłam. Najlepsza książka na świecie jest średnia. Nie było w niej nic, co rzuciłoby mnie na kolana. Autor nie poruszył oryginalnej tematyki. Czytałam już książki o pisaniu książki.

Autor w powieści drwi z poszukiwania weny, nieco ośmiesza samych pisarzy. Tytus jest karykaturą wypalonego twórcy, który chwyta się każdej deski ratunku, by tylko stworzyć niesamowite dzieło, które może uratować jego karierę. Pije, żyje w swoim świecie, jest rozgoryczony. Chce pisać, ale nie potrafi się do tego zebrać. Nie polubiłam go. Sposób, w jaki opowiadał o swojej pracy, był dla mnie odtrącający. Nie umiałam się do niego przekonać. Jego przyjaciel był mi zupełnie obojętny, choć wszystkim bohaterom książki bardzo szybko przypada do gustu. Przeszkadzały mi też nieustanne powtórzenia, jakimi posługiwał się autor. To było bardzo męczące i burzyło porządek wypowiedzi.

Pracuję w wydawnictwie i wiele poruszonych w powieści kwestii nie było mi obcych. Rozumiałam niektóre bolączki autorów próbujących stworzyć niepowtarzalne i najlepsze dzieło na świecie. Niemniej jednak sposób, w jaki zostało mi to przekazane, nie wzbudzał mojej aprobaty.

W założeniu to miała chyba być parodia z dużą dozą specyficznego humoru i sarkazmu. Nie do końca się to udało. Najlepsza książka na świecie jest bardzo trudna w odbiorze. Liczyłam na lekką lekturę, lecz rozczarowałam się. Dobrnięcie do końca zajęło mi sporo czasu. Parę razy odkładałam książkę na półkę i nie umiałam się potem zmotywować do dokończenia lektury. W sumie robiłam wszystko, żeby tego nie robić.

Najlepsza książka na świecie jest specyficzna. Wielu czytelnikom nie przypadnie po prostu do gustu. Trzeba lubić ten typ lektury, by zrozumieć przekaz autora i czerpać przyjemność z lektury. Ja się przy niej bardzo męczyłam. Cieszę się, że udało mi się ją skończyć i za nic nie chcę ponownie jej czytać. Styl autora kompletnie do mnie nie przemówił. Nie mówię, że książka jest zła, bo tego powiedzieć nie mogę. Po prostu ja nie należę do grona czytelników, którym odpowiada taki sposób prowadzenia narracji. Jestem ciekawa, czy i wy będziecie mieli podobne uczucia po lekturze.

Peter Stjernstrom
Najlepsza książka na świecie
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater 
i Wydawnictwu Świat Książki

środa, 16 marca 2016

Elisa Albert "Od urodzenia"

Decyzji o posiadaniu dziecka nie powinno podejmować się pochopnie. Ludzie, którzy powołują je na świat, muszą być pewni, że są w stanie zapewnić mu godną przyszłość i miłość. Czasem jednak bywa tak, że gdy ten upragniony mały cud przychodzi na świat, matka przeżywa załamanie i nie jest w stanie odnaleźć się w nowej sytuacji. Wymaga od siebie zbyt wiele. Każda porażka jest dla niej niezwykle bolesna i sprawia, że czuje się ona przygnębiona, bezwartościowa. Tak właśnie było z bohaterką książki, Ari.

Kobieta jest żoną o 15 lat starszego Paula i matką rocznego Walkera. Po przeprowadzce do niewielkiej miejscowości czuje się wyobcowana i samotna. Chce zawrzeć nowe znajomości, lecz ma z tym problemy. Kocha swojego synka ponad życie, zrobiłaby dla niego wszystko, lecz czasem po prostu chciałaby, żeby chłopiec zniknął. Cierpi na depresję poporodową, która uniemożliwia jej normalne funkcjonowanie. Uważa się za gorszą matkę, bo nie urodziła Walkera siłami natury, lecz przy pomocy cesarskiego cięcia. Jej sytuacja zmienia się, gdy poznaje byłą piosenkarkę, Minę. Kobieta właśnie spodziewa się pierwszego dziecka. Ari postanawia jej pomóc w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości. Jak poradzi sobie z tym zadaniem?

Ari nie może poradzić sobie z tym, że wyjęto z niej Walkera, którego nie mogła normalnie urodzić. Gdy chłopiec obchodzi pierwsze urodziny, na jego mamie nie robi to większego wrażenia. Dla niej nie jest to rocznica urodzin synka, lecz rocznica operacji. Nie rozumie tego, że zabieg był konieczny. Wciąż na nowo katuje się pozycjami naukowymi mówiącymi o powikłaniach po cesarskim cięciu. Popada w paranoję, doszukując się u Walkera oznak niedorozwoju, który wynikałby z tego, w jaki sposób przyszedł na świat.

Nie mam jeszcze dzieci i nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego, co czuła Ari. Nie wiem, jak zachowałabym się na jej miejscu. Czytając o jej przeżyciach, było mi przykro, że nie potrafi poradzić sobie z tym, że urodziła Walkera poprzez cesarskie cięcie. Chciałam krzyczeć, gdy widziałam, że prawie nikt nie pomaga jej w dojściu do siebie. Nawet w mężu nie miała zbyt wielkiego oparcia.

Troszkę przeszkadzało mi wprowadzanie na karty powieści kolejnych osób z przeszłości Ari. Miło było poznać jej bliskich, ale nie wiem, czy ten zabieg nie spowodował, że momentami główny wątek, czyli depresja poporodowa, gdzieś umykał, jednak gdy już powracał na tapetę, wciskał mnie w fotel.

Od urodzenia to trudna opowieść. Lepiej trafi do kobiet, które mają dzieci, przynajmniej takie jest moje zdanie. Ja nie znam się na macierzyństwie, co nie znaczy, że podeszłam do lektury obojętnie. Wręcz przeciwnie. Było mi żal Ari. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam, jak to zrobić. Myślę, że z tą książką powinni zapoznać się także ojcowie. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, co dzieje się z ich partnerkami po urodzeniu dziecka. Czują się odtrąceni, nie potrafią o tym rozmawiać. Powinni wysłuchać Ari. Niech jej historia będzie dla nich przestrogą i uświadomi im, jak ważne jest wsparcie dla młodej mamy.

Elisa Albert
Od urodzenia
Wydawnictwo Kobiece
Białystok 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

wtorek, 15 marca 2016

Marek Bobakowski, Andrzej Niemczyk "Życiowy tie-break"

Myślę, że Andrzeja Niemczyka, trenera naszych siatkarskich "Złotek" nie muszę nikomu specjalnie przedstawiać. Legenda sportu na nowo rozbudziła w Polakach miłość do siatkówki. Zaprowadził dziewuchy na szczyt. Teraz postanowił między innymi o tym opowiedzieć.

Zanim zabrałam się za tę książkę, wiedziałam, że to nie będzie typowa biografia. Ktoś tak bezkompromisowy jak Niemczyk, nie mógł w taki sposób opowiedzieć o swoim życiu. Trener pozwolił czytelnikom poznać świat, w jakim żył, od podszewki. Wspomina trudne dzieciństwo, młodość. Opowiada o tym, jak zrodziła się w nim miłość do sportu. Zapoznaje nas z byłymi żonami i dziećmi. Tłumaczy, że dziś jego relacje z najstarszą córką praktycznie nie istnieją. Dlaczego? Tego musicie dowiedzieć się sami. Zaprasza nas na boisko. Towarzyszymy mu, gdy jest trenerem naszych siatkarek. Niemczyk zdradza też, dlaczego zrezygnował z tej funkcji. Nie zapomina także o raku węzłów chłonnych, którego pokonał whisky i papierosami. Zaszokowani? A co innego miał zrobić? Siąść i płakać? To nie było w jego stylu. Całą tę historię uzupełniają wypowiedzi osób z otoczenia byłego trenera siatkarek. One same na końcu też dodają coś od siebie.

Ta książka to prawdziwy rollercoaster emocji. Czyta się ją błyskawicznie. Andrzej Niemczyk potrafi ciekawie o sobie opowiadać, nie robiąc z siebie gwiazdy, choć w sumie mógłby tak się zachowywać. W końcu to on doprowadził nasze siatkarki do walki o najwyższe podium. Niczego nie zamiata pod dywan. Jest szczery. Do bólu. Nie boi się opowiedzieć o zamiłowaniu do alkoholu i słabości do kobiet. Niektórych mogą drażnić jego wypowiedzi i styl bycia. Mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Cenię sobie szczerość.

Andrzej Niemczyk wydawał mi się dość zimnym człowiekiem. Ta książka zmieniła moje podejście do niego. Poznałam go z zupełnie innej strony. Nie powiem, że ludzkiej, bo nie jest potworem, ale zrozumiałam, jak ważna jest dla niego rodzina. Urzekło mnie to, w jaki sposób opowiadał o siatkarkach, swoich dziewuchach. Był nie tylko ich mentorem. Wymagał, czasem doprowadzał je do łez, ale pozwalał im przyjeżdżać na treningi z dziećmi. Wiedział, że będą wtedy lepiej grały. Nie miał też nic przeciwko temu, by odwiedzali je mężczyźni. Może i tego nie okazywał, ale był zżyty ze swoimi podopiecznymi. Najlepiej pokazuje to opowieść o Agacie Mróz.

To lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów siatkówki. Nie czytałam żadnej innej książki, która zawierałaby w sobie tak obszerną historię tego sportu, podaną w ciekawy sposób. Andrzej Niemczyk zaserwował nam nietuzinkową opowieść, pełną ciekawostek i pozbawioną suchych faktów. Napiszę to bez mrugnięcia okiem - to jedna z najlepszych książek sportowych, jakie przewinęły mi się przez ręce. Ogromny szacun dla pracującej nad nią ekipy. Wykonaliście kawał dobrej roboty. Pozwoliliście, by inni przeczytali o trenerze z powołania. Mało jest dziś takich ludzi. Dziękuję, że o nich nie zapominacie.

Marek Bobakowski, Andrzej Niemczyk
Życiowy tie-break
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

poniedziałek, 14 marca 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #51 Magdalena Graczyk "Trójkąty sprawiedliwości"

Wiem, że miała pojawić się dziś inna książka, ale musiałam nieco zmienić swoje plany. Pozwólcie, że opowiem Wam o Trójkątach sprawiedliwości Magdaleny Graczyk.

Nina Goldberg ma już dość tego, że mąż prowadzi podwójne życie. Chce całemu światu oznajmić, jaki właściwie jest Tomasz Goldberg, człowiek o złotym sercu, który jest współwłaścicielem prywatnej Kliniki Chirurgii Plastycznej. Gdy dochodzi do wstrząsającego morderstwa kochanków, Maksymilian Wilk i Adam Mazur starają się wyjaśnić kto i dlaczego pozbawił ich życia. Nie jest to wcale takie proste. Morderca co prawda pozostawia po sobie ślady, lecz wprowadzają one więcej zamętu i sprowadzają śledztwo na niewłaściwe tory. Czy uda im się w końcu odnaleźć sprawcę?

Książka liczy sobie niecałe 200 stron, ale przebrnięcie przez nią było bardzo trudne. Za dużo tu niewiadomych. Nie wszystkie kwestie zostały wyjaśnione, a sama zbrodnia została zepchnięta na całkowicie boczny tor. W sumie nie wiem, w jaki sposób działał morderca. Jego działania też nie są dla mnie jasne. Zagadka zagadką, ale wypadałoby ją na końcu jakoś sensownie rozwiązać. Zakończenie jest zaskakujące, ale nie jestem w stanie tego nigdzie przyszyć czy przyłatać.

Bohaterowie nie zapadają w pamięć, niczym się nie wyróżniają z tłumu. Mało tego, dialogi, jakie ze sobą prowadzą, są tak sztuczne, że aż biją po oczach. Ci ludzie zachowywali się jak nie z tego świata. Na dodatek śledczy zachowują się nieco tak, jakby urwali się z choinki. Sposób, w jaki prowadzą śledztwo, jest co najmniej dziwny. Nie doszukałam się w nim żadnej logiki. Kilka razy na głos zastanawiałam się "jak to?". 

Nie umiem nikomu polecić tej książki. Pomysł na nią był, a i owszem, lecz nie został wykorzystany. Całkowicie zmarnowany potencjał. 

Magdalena Graczyk
Trójkąty sprawiedliwości
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

niedziela, 13 marca 2016

Wiosenne czyszczenie półek


Zbliża się wiosna, czas na porządki na półkach. Kochani, bardzo chętnie oddam w ręce 3 osób książki. Do zgarnięcia są: Grey zdemaskowany, Kochanek śmierci oraz 9.37.

Co zrobić, by wejść w posiadanie egzemplarzy recenzenckich (z pieczątką) przekazanych przez Portal Sztukater?

1. Mieszkać w Polsce.
3. Pod tą notką zostawić komentarz w następującej formie: "Lubię czytelnię jako X.Y. (wystarczą Wasze inicjały), mój adres mailowy to adres.mailowy@mail.pl, wybieram książkę...".

Rozdanie trwa do 18 marca, 20 marca poznacie zwycięzców.
Życzę powodzenia :)

Lauren Miller "Aplikacja"

Jestem z pokolenia, które pamięta jeszcze czasy bez telefonów komórkowych. Ludzie urodzeni po 2000 roku już tacy nie są. Oni od zawsze wychowywali się z tymi urządzeniami pod bokiem. Gdyby ktoś kazał im pożegnać się z telefonem na parę dni, to byłaby katastrofa. Jak wysyłaliby snapy i rozmawiali ze znajomymi?

Lauren Miller stworzyła przerażającą wizję świata, w którym życiem ludzi kierują urządzenia. Oni sami niewiele mają do powiedzenia. Mamy rok 2032. Aplikacja Lux całkowicie zdominowała swoich użytkowników. Podejmuje za nich decyzje. Wie więcej, niż można się po niej spodziewać. Brzmi przerażająco? To nie wszystko, czytajcie dalej. Przez nią ludzie przestają myśleć. W sumie po co mają to robić, skoro coś wykonuje tę czynność zamiast nich. Nie wszyscy godzą się z takim stanem rzeczy. Pojawiają się buntownicy, którzy nie chcą, by aplikacja decydowała o tym, jak będzie wyglądało ich życie. Czy uda im się przeskoczyć system?

Przyznam szczerze, że gdy patrzę na to, co dzieje się z dzisiejszą technologią, jestem przerażona. To wszystko nie idzie w dobrym kierunku. Urządzenia są programowane w taki sposób, by ich użytkownicy nie musieli za bardzo myśleć podczas użytkowania. Wizja, jaką stworzyła Lauren Miller jest bliższa rzeczywistości, niż może nam się wydawać.

Czytając książkę, miałam wrażenie, że jestem na nią za stara. Główna bohaterka to nastolatka i niekoniecznie rozumiałam wszystkie jej życiowe rozterki. Młodszym czytelnikom zachowanie Rory raczej nie będzie przeszkadzało. Ja jestem już konserwa. Cud, że mnie nikt nie oddał jeszcze do muzeum. Czy żałuję czasu spędzonego z Aplikacją w dłoni? Nie. Sporo się tu działo, choć początek nie wróżył takiej akcji bez trzymanki. Drugą część powieści przeczytałam, wiercąc się niemiłosiernie w fotelu i zagryzając z niepewności wargi. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co też aplikacja Lux jeszcze w sobie kryje.

Autorka zaserwowała czytelnikom wybuchową mieszankę - thriller, powieść młodzieżową, dystopię i odrobinę fantasy. To połączenie było odpowiednio wyważone i wyszła z tego całkiem niezła powieść, która daje nieco do myślenia. Jesteście pewni, że technologia zmierza we właściwym kierunku? Ja niezbyt i boję się tego, co kiedyś nam przyniesie.

Nie przypominam sobie podobnej historii. Lauren Miller udało się stworzyć coś oryginalnego. Nie czytałam jeszcze o aplikacji, która decyduje o życiu użytkowników. Aplikacja na długo pozostanie w mojej pamięci. Polecam.

Lauren Miller
Aplikacja
Wydawnictwo Feeria Young
Łódź 2015

Bursztynowy konkurs - wyniki

Kochani!
Zgodnie z obietnicą podaję Wam wyniki konkursu, w którym można było zgarnąć książkę Bursztynowy dym.
Pozwoliłam sobie przydzielić każdemu z Was numerek zgodny z kolejnością zgłoszeń.
I tak:
1. Anonimowy (kki13)
2. Monika
3. Magia słowa
4. Iza Batraniec
5. Gab riela

Wylosowany numerek


Moniko, gratuluję, oczekuj wiadomości ode mnie :)

piątek, 11 marca 2016

Królewskie Piątki: #2 Stephen King "Colorado Kid"

Moja przygoda z Kingiem ma swoje wzloty i upadki. Jak było w przypadku Colorado Kida?

Witajcie na wyspie Moose-Lookit. To tutaj dwóch doświadczonych dziennikarzy wprowadza w tajniki zawodu swoją byłą praktykantkę. Opowiadają jej historię o Colorado Kidzie, mężczyźnie, którego odnaleziono martwego na plaży. Dziennikarze postanowili rozpocząć własne śledztwo w sprawie jego śmierci. Za życia był on grafikiem w agencji reklamowej w Colorado. Pewnego dnia bez słowa opuścił żonę i dziecko. Z jakiego powodu? Tego nie wie nikt. Dziennikarze wyjaśniają swojej podopiecznej, że ta sprawa jest zbyt delikatna, by trafiła w ręce nieodpowiedzialnych pismaków. Jak wyglądał ostatni dzień z życia Colorado Kida?

W zeszłym tygodniu towarzyszyliście mi przy literackim wzlocie. Teraz będziecie świadkami upadku. Moim zdaniem to jedna z gorszych książek Kinga. Czytało się ją co prawda bardzo szybko, ma tylko 120 stron, ale to nie było to, co tygryski lubią najbardziej. Fabuła w ogóle nie zapada w pamięć. Bohaterowie zresztą też. Są dziwni, tyle mogę o nich powiedzieć.

King powinien potraktować Colorado Kida jako wstęp do dłuższej powieści. Jako osobna książka, nie wnosi ona zbyt wiele do świata literackiego. Historia kończy się w momencie, w którym zasadniczo powinna się rozwinąć. Nie wszystkie kwestie zostały wyjaśnione i w sumie nawet nie wiem, co mam o tej opowiastce myśleć.

Po lekturze czuję ogromny niedosyt. Zostałam w sumie z niczym. Zrobienie z tej historii osobnej książki to była pomyłka. Za dużo pytań pozostaje bez odpowiedzi. Jeżeli jeszcze nie znacie Kinga, nie zaczynajcie od tej powieści. Skutecznie się zniechęcicie.

Stephen King
Colorado Kid
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2005

czwartek, 10 marca 2016

Faye Kellerman "Pętla"

Tak, wiem, że thrillery królują na moim blogu w poniedziałki, ale dajcie mi się porwać do Los Angeles, gdzie z krokwi zwisa nagie ciało kobiety, której twarz jest tak zmasakrowana, że nie sposób od razu ustalić jej tożsamości.

Śledztwo w tej sprawie przeprowadza detektyw Peter Decker. Mężczyzna dowiaduje się, że denatka była cenioną pielęgniarką, która nigdy nie popełniła żadnego przestępstwa. Złoty człowiek. Kto mógł więc mieć interes w tym, żeby pozbyć się jej ze świata żywych? Policja kręci się w kółko, próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie. Oczywiście nikt nic nie wie w tej sprawie. Decker jednak nie poddaje się tak łatwo. Badając przeszłość ofiary, odkrywa, że wcale nie była ona taka święta. O ile wcześniej nie było podejrzanych, tak teraz nagle ich lista wydaje się nie mieć końca. Kto i dlaczego zabił pielęgniarkę?

Kiedy czytałam tę książkę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że chyba trafiłam na środek cyklu. Nie pomyliłam się. Dotarłam do informacji, że jest to dziewiętnasta już część cyklu o Deckerze. Jak widzicie, sporo będę miała do nadrobienia. Czy ten fakt utrudnił mi czytanie? Nie. Nie doszukałam się jakiś istotnych nawiązań do wcześniejszych tomów, co nie znaczy, że nie chcę ich poznać. Autorka co prawda wyjaśniała najważniejsze kwestie w trakcie lektury, ale lubię znać historie detektywów od początku do końca.

Faye Kellerman stworzyła nietuzinkowego głównego bohatera. To nie tylko policjant, ale także głowa dość nietypowej rodziny. Dlaczego nietypowej? Tego musicie dowiedzieć się sami. W każdym razie Peter Deckerman nie jest już pierwszej młodości. Nie uważam jednak, żeby to była jego wada. Jest świetny w tym, co robi. I ma ogromne serce. Nie znam nikogo podobnego do niego. I bardzo dobrze. Już nieco męczą mnie mający problemy z alkoholem policjanci, którzy rozwodzą się z żoną i nie potrafią odnaleźć się w świecie.

Autorka kilka razy zagrała mi na nosie. Już byłam pewna, że wiem, w którą stronę zmierza śledztwo. Na szczęście za każdym razem się myliłam. Do końca nie byłam pewna, jak ta cała historia się zakończy. Pętla potrafi utrzymać w napięciu, choć początek nie należał do najbardziej udanych. Kiedy jednak akcja rozwinęła się, nawet nie zauważyłam, że właśnie docieram do ostatniej strony. Takie thrillery lubię. Sporo się dzieje, ja obgryzam z niepewności paznokcie - oby więcej tego typu książek ukazywało się na naszym rynku wydawniczym.

Faye Kellerman
Pętla
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu HarperCollins.

poniedziałek, 7 marca 2016

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #50 Katarzyna Bonda "Pochłaniacz"

O tej książce słyszałam już od dawna. Co jakiś czas widywałam ją na blogach i dość długo naczekałam się, aż będzie dostępna w bibliotece. Jak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Saszą Załuską?

Zima 1993 roku
Marcin i Wojciech to bliźnięta. Chłopcy są do siebie tak podobni, że jedynie matka jest w stanie ich od siebie odróżnić. Nastolatkowie popadają w złe towarzystwo - wplątują się w gangsterskie porachunki. W tym samym roku z nieznanych przyczyn giną Monika i Przemek - brat i siostra z wielodzietnej rodziny. Policja zamyka śledztwo, uznając, ich śmierć za przypadek.

Wielkanoc 2013
Po kilku latach pobytu za granicą do Polski powraca Sasza Załuska, profilerka, która pracowała w Instytucie Psychologii Śledczej w Huddersfield. Zgłasza się do niej Paweł "Buli" Bławicki, właściciel klubu muzycznego w Sopocie. Podejrzewa, że jego wspólnik chce wyeliminować go z gry. Sasza ma pomóc mu w zdobyciu na to dowodów. Załuska niechętnie podejmuje wyzwanie, lecz gdy dochodzi do strzelaniny, musi podjąć wyzwanie. Czy uda jej się dojść do prawdy? Co wspólnego z klubem mają Przemek i Monika?

Ucieszyłam się, gdy zorientowałam się, że główną bohaterką tej powieści jest kobieta. Brakowało mi pani śledczej, która będzie starała się rozwiązać zagadkę kryminalną. Sasza jest profilerką po przejściach. Samotnie wychowuje córkę i ma na koncie walkę z nałogiem, była bowiem uzależniona od alkoholu. Czy ta postać zapada w pamięć? Tak. Katarzyna Bonda opisała ją w taki sposób, że miałam przed oczami jej wizerunek. Zresztą nie tylko ona była dobrze wykreowana, reszcie bohaterów nie można w sumie zarzucić niczego. Nawet rodzeństwo, które zmarło 10 lat wcześniej, nie pozwala o sobie zapomnieć.

Katarzyna Bonda podchodzi do opisania śledztwa bardzo drobiazgowo. Każdy szczegół w tej historii jest istotny. Poszczególne fragmenty składają się w spójną całość, którą czytałam z wypiekami na twarzy. Widać, że autorka podeszła do sprawy w profesjonalny sposób. Jej opowieść o pracy w policji jest bardzo wiarygodna.

Podejrzewam, że niektórych potencjalnych czytelników może odstraszyć objętość powieści, która liczy sobie 672 strony. Cegła, to prawda, ale warto było się z nią zapoznać. Historia miała swój nieco mroczny klimat. Pochłaniacz wciągnął mnie bez reszty. Nie byłam w stanie się od niego oderwać. Spędziłam z nim bardzo intensywną sobotę. Jestem ciekawa, co czeka mnie w kolejnej części.

Katarzyna Bonda
Pochłaniacz
Wydawnictwo Muza
Warszawa 2014

niedziela, 6 marca 2016

Przedpremierowo! Mick Wall "Gdy ucichnie muzyka. Biografia The Doors"

Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania dwóch studentów szkoły filmowej Uniwersytetu Kalifornijskiego, Jima Morrisona i Raya Manzarka na plaży w Venice. Manzarek kojarzył Morrisona ze szkoły. Niejednokrotnie próbował namówić go, by pokazał na scenie co potrafi. Ten był jednak zbyt nieśmiały. Kiedy Manzarek usłyszał Moonlight Drive w wykonaniu Morrisona, postanowił założyć z nim zespół. Wkrótce dołączyli do nich Robby Krieger i John Densmore. 

W książce Micka Walla poznajemy historię członków The Doors od dnia ich urodzin i towarzyszymy im do końca. Autor rozmawiał z rodzinami muzyków, by przekazać czytelnikom prawdę o idolach. Z książki możemy dowiedzieć się między innymi tego, co było inspiracją do pisania znanych przez fanów tekstów piosenek. To jednak przede wszystkim kronika wzlotów i upadków Jima Morrisona. Obserwujemy jego drogę na szczyt, by po chwili towarzyszyć mu w dniu, w którym odszedł, pogrążając wielbicieli w rozpaczy.

Nie będę Wam streszczać wszystkiego, co autor opisał w biografii. Nie ma to większego sensu. Powiem jednak tyle, że wbija w fotel. Jest mocna. Mick Wall pisze o życiu Morrisona bez tuszowania jego wyskoków. Narkotyki i alkohol biją po oczach na większości stron. Kiedy czytałam o tym, jak zmieniał się ten nieśmiały chłopak z Florydy, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Scena jego śmierci zjeżyła mi włosy na głowie. Słyszałam kilka wersji dotyczących tego, w jaki sposób odszedł, ale nie byłam przygotowana na taki cios obuchem w głowę.

Fenomen tego zespołu nie przeminął wraz ze śmiercią Morrisona. Jeśli chcecie się przekonać dlaczego, koniecznie musicie sięgnąć po tę książkę. Jest napisana w taki sposób, że czyta się ją w miarę szybko. Znajdziecie tu sporo ciekawostek na temat The Doors. Wszystkie fakty są uporządkowane, nie panuje tu chaos czy skakanie z jednego roku do drugiego. Nie jestem tylko pewna tego, czy po tę biografię powinni sięgać niepełnoletni czytelnicy. Nie wiem, czy nie jest dla nich za mocna, choć może z drugiej strony dla wielu stałaby się przestrogą. 

To biblia dla fanów The Doors. Jeśli znajdujecie się wśród nich - możecie spokojnie sięgnąć po tę książkę. Na pewno zaspokoi Waszą ciekawość i rzuci nieco więcej światła na Waszych idoli. Mick Wall opowiada o wszystkim bez ściemy. Wspomnienia dotyczące muzyków nie zawsze są ciepłe, ale o tym musicie przekonać się już sami.

Premiera książki odbędzie się 16 marca 2016 roku.

Mick Wall
Gdy ucichnie muzyka. Biografia The Doors
Wydawnictwo In Rock
Czerwonak 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu In Rock.

sobota, 5 marca 2016

Bursztynowy konkurs

Co Wy na to, żeby zacząć weekend od konkursu?
Jeśli jesteście na tak, mam dla Was dobrą nowinę. Z miłą chęcią oddam w Wasze ręce książkę Bursztynowy dym. To egzemplarz recenzencki przekazany przez portal Sztukater, ma więc pieczątkę.
Co zrobić, żeby zdobyć książkę?

1. Polubić Czytelnię na Facebooku i podać w komentarzu inicjały imienia i nazwiska.
2. Mieszkać w Polsce.
3. Odpowiedzieć na pytanie: Czym w mitologii greckiej był Tartar?
4. Zostawić swój adres mailowy w komentarzu.

Podsumowując, Wasze zgłoszenie powinno wyglądać tak: "Lubię Czytelnię jako XY, mój adres mailowy to: adresmailowy@mail.pl. Tartar w mitologii greckiej to..."

Na Wasze zgłoszenia czekam do 11 marca. Zwycięzcę poznacie w niedzielę, 13 marca. Powodzenia :)

piątek, 4 marca 2016

Królewskie Piątki: #1 Stephen King "Carrie"

Moi drodzy!
Od dawna zastanawiałam się nad tym, co mogę zmienić na swoim blogu. Miałam kilka pomysłów, ale zmiana stanowiska w pracy nieco je pozmieniała. Nie mam już tyle czasu co dawniej, jednak nie po to włożyłam tyle serca w Czytelnię, by ją zamknąć. Postanowiłam stworzyć na moim blogu kolejny cykl. O co chodzi z królewskimi piątkami?

Bardzo często sięgam po książki Stephena Kinga i postanowiłam stworzyć dla nich osobny cykl. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. W piątki, nie obiecuję, że co tydzień, będą pojawiać się recenzje powieści mistrza grozy. W odróżnieniu od Poniedziałków ze zbrodnią w tle, nie będę Was informować o tym, co pojawi się w kolejnym piątkowym wpisie. To będzie niespodzianka :) Gotowi na pierwszy Królewski Piątek?

Carrie to literacki debiut Stephena Kinga. Większość z Was pewnie kojarzy główną bohaterkę. Była w szkole wytykana palcami. Rówieśnicy drwili z jej ubioru, wyglądu, wyobcowania i fanatycznej matki dziewczyny. Kobieta stara się bowiem za wszelką cenę uchronić córkę przed popełnieniem grzechu. Nie pozwala jej nigdzie wychodzić. Pewnego dnia Carrie buntuje się i idzie na szkolny bal. Tam znajomi po raz kolejni robią sobie z niej żarty. Wtedy nastolatka pozwala obudzić się demonom, które od dawna w niej drzemały.

Pierwsza powieść mistrza grozy wcisnęła mnie w fotel już za pierwszym razem, gdy sięgnęłam po nią, mając naście lat. King przeprowadza śledztwo, by wyjaśnić to, co stało się na szkolnym balu. Historię Carrie uzupełniają zeznania świadków, wycinki z gazet i cytaty z naukowych pozycji. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że telekineza jest uznanym przez naukowców zjawiskiem, czymś powszechnym. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy, zastanawiałam się nawet nad tym, czy może i ja nie mam takich zdolności. Tak, wiem, to dziwne, ale miałam wtedy tylko w porywach szaleństwa 16 lat i wtedy różne głupoty mi po głowie chodziły.

Nie jestem w stanie niczego zarzucić tej powieści. Bohaterowie są bardzo realni, narracja jest prowadzona w taki sposób, żeby czytelnicy uwierzyli w "Noc Zagłady". Carrie nie jest co prawda postacią, która budzi strach, ale nie pozwala przejść obok siebie bez emocji. King pozwala wniknąć w dręczoną przez rówieśników nastolatkę. Starałam się zrozumieć jej zachowanie, było mi jej żal. Zdecydowanie bardziej bałam się Margaret White, fanatycznej matki dziewczyny, która uważała swoje dziecko za szatański pomiot. Za każdym razem, gdy pojawiała się na kartach powieści, czułam na ramionach gęsią skórkę.

W książce spodobało mi się to, że choć znałam finał tej historii, czekałam z niecierpliwością na dalszy rozwój wydarzeń. Nie potrafiłam odłożyć powieści na półkę. Musiałam dowiedzieć się, co doprowadziło Carrie do wybuchu.

Ta powieść doczekała się dwóch ekranizacji. Zdecydowanie bardziej podobała mi się pierwsza z nich, ta z 1976 roku. Miała swój klimat i trzymała w napięciu. Jeśli nie znacie żadnej z nich, polecam właśnie tę. Nowszej czegoś zabrakło.

Stephen King
Carrie
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2013

czwartek, 3 marca 2016

Michaela De Prince, Elaine De Prince "Wytańczyć marzenia"

Michaela De Prince nie miała łatwego życia. Przyszła na świat w ogarniętej wojną Sierra-Leone. Jako mała dziewczynka straciła oboje rodziców i trafiła do sierocińca, gdzie była dzieckiem numer 27. Wiele osób traktowało ją jak dziecko diabła tylko dlatego, że różniła się wyglądem od innych. Cierpiała bowiem na bielactwo. Nie miała przed sobą świetlanej przyszłości. Wszystko jednak zmieniło się, gdy znalazła w gazecie zdjęcie baleriny. Jak udało się jej zostać znaną primabaleriną?

Drogę do kariery otworzył jej wyjazd do Ameryki, gdzie została adoptowana. Nowa rodzina okazała Michaeli miłość, jakiej nie czuła od dnia, w którym zmarła matka. To dzięki państwu De Prince spełniła swoje marzenia. Opowiada o tym w książce, jaka niedawno ukazała się na rynku wydawniczym nakładem Wydawnictwa Kobiecego.

Ta książka jest pisana w formie pamiętnika. Michaela dzieli się z czytelnikami swoimi przeżyciami. Wzrusza, bawi i daje nadzieję. Droga na szczyt nie była wcale usłana różami. Ameryka nie była gotowa na ciemnoskórą baletnicę. Michaela jednak nie poddała się. Postanowiła tańczyć tak, jak primabalerina, którą widziała na zdjęciu. Pokazała, do czego prowadzą upór i wiara we własne siły.

W tej opowieści nieco zabrakło mi rozwinięcia historii rodziny De Prince'ów. To wspaniali ludzie. Adoptowali wiele chorych dzieci i porzuconych dzieci, których nikt nie chciał. Pomogli im odnaleźć swoje miejsce w świecie. Dali swoim wychowankom nowe życie, nie oczekując niczego w zamian. Kochali każdą z sierot, jaką przygarnęli pod swój dach. Różnili się od nich pod wieloma względami, lecz nigdy nie dali im tego odczuć.

Wytańczyć marzenia to niezwykła opowieść. Piękna, lecz wypełniona trudnymi doświadczeniami. Niektóre fragmenty czytałam ze łzami w oczach. Trudno było mi uwierzyć w to, że człowiek człowiekowi może zgotować takie piekło na ziemi. Tym bardziej chylę czoła przed naszą primabaleriną za to, że nie poddała się i walczyła do końca, pokazując, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Cieszę się, że mogłam poznać historię Michaeli. Podziwiam ją za to, czego dokonała. Mam nadzieję, że jej opowieść dla wielu czytelników stanie się inspiracją w walce o marzenia. Polecam.

Michaela De Prince, Elaine De Prince
Wytańczyć marzenia
Wydawnictwo Kobiece
Białystok 2016

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.