Parę tygodni temu pisałam o Niebieskich sandałach. Wspomniałam wtedy, że czułam się tak, jakbym czytała historię od środka. Miałam rację. Przygody głównej bohaterki, Antoniny, rozpoczęły się w Zielonych kaloszach. Chcecie przekonać się, co się działo w tej książce?
Antonina podjęła ważną decyzję. Postanowiła zostawić męża, z którym była już tylko na papierku. Ich małżeństwo skończyło się dawno temu, w sumie zanim zdążyło się na dobre rozpocząć. Kobieta wyjeżdża do wsi Ruczaj Dolny, gdzie wynajmuje niewielki domek. Nie ma żadnego planu na przyszłość. Najważniejsze jest dla niej to, że w końcu stała się wolna i może o sobie decydować. Poznaje Stenię, prostą kobietę, która podobnie jak kiedyś Antonina, pozwoliła zamknąć się w złotej klatce. Chcecie przekonać się, jak dalej potoczą się losy tych dwóch pań? Chwytajcie zatem za książki, bo ode mnie się tego nie dowiecie.
Los chciał, że na literacki debiut pani Wandy natrafiłam dopiero po przeczytaniu jej dwóch kolejnych książek. Cieszę się jednak, że moja przygoda z tą autorką zaczęła się akurat od Lardżelki. Ona podobała mi się najbardziej. Czy to znaczy, że Zielone kalosze są złe? W żadnym wypadku. Sporo tu humoru, bohaterowie mają swoje wady i zalety, lecz nie są w żaden sposób przerysowani. Połknęłam tę książkę w ciągu jednego wieczora. Jedyne zastrzeżenie jakie mam, dotyczy zakończenia. liczyłam na coś innego. Czegoś mi tu zabrakło. Wiem, że to była furtka do kolejnej części, mimo to czuję niedosyt. Na szczęście w Niebieskich sandałach pani Wanda "odkupiła" to drobne potknięcie.
Zielone kalosze to pełna optymizmu opowieść o tym, że nie warto porzucać swoich marzeń. Trzeba o nie walczyć. Antonina to kobieta po przejściach. Spędziła 30 lat u boku alkoholika, który miał do niej pretensje o to, że żyje, pomimo tego znalazła w sobie siłę, by zawalczyć o szczęście. Rzuciła się na głęboką wodę. Wyjechała do niewielkiej mieściny, nie miała przy sobie dużej gotówki. Jednak nie poddała się. Pokazała, że nie potrzebuje mężczyzny do tego, by być spełnioną kobietą. Zazdroszczę jej córce tego, że miała z nią tak znakomity kontakt. Marysia ma wspaniałą mamę.
Ta historia daje pozytywnego kopa. To bardzo przyjemny przerywnik między świątecznymi porządkami. Zielone kalosze nie są długie i można w każdej chwili je przerwać, by np. wyjąć pierniczki z piekarnika. Nie trzeba obawiać się tego, że zgubi się wątek. Polecam wszystkim kobietom, bez względu na to, ile mają lat i gdzie mieszkają.
Wanda Szymanowska
Zielone kalosze
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2014
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję autorce.
Bardzo fajny wątek, a taki książkowy przerywnik w obowiązkach domowych zawsze jest dobrym pomysłem :)
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości autorki, ale po tym co przeczytałam mogę się spodziewać wielkiego optymizmu przy czytaniu powieści:)
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu-może to kwestia przyzwyczajenia-ale nie lubię polskich nazw, imion itp w książkach. Dlatego jest to jedyny powód, przez który po książkę nie sięgnę, po zapowiada się raczej fajnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;D
Od dłuższego czasu szukam książki z pozytywną nutką xd Kto wie, może nawet po nią sięgnę ;) Pzdr www.oczytane.blog.pl
OdpowiedzUsuńOd dłuższego czasu szukam książki z pozytywną nutką xd Kto wie, może nawet po nią sięgnę ;) Pzdr www.oczytane.blog.pl
OdpowiedzUsuńKsiążka niestety nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Isabelle West
Z książkami przy kawie