Drogie Czytelniczki,
wyobraźcie sobie taką sytuację: od dawna staracie się z mężem o dziecko. Każda próba kończy się poronieniem. Kiedy w końcu udaje się Wam urodzić chłopca, Wasza radość nie trwa długo. Upragniony synek umiera po dwóch miesiącach. Jednak wydaje się, że los nareszcie się do Was uśmiecha. Rodzicie córeczkę, która w miarę zdrowo się chowa. Teraz wyobraźcie sobie, że pewnego dnia ona ginie w nieznanych okolicznościach. Wkrótce zostaje odnalezione jej ciało. Byłybyście w stanie pogodzić się z tak ogromną stratą? Sara Harrison Shea nie potrafiła pozwolić odejść swojej małej Gertie z tego świata.
Witajcie w 1908 roku.
Mała Gertie, córka Sara i Martina zostaje odnaleziona martwa. Matka nie jest w stanie pogodzić się z tą stratą. Przypomina sobie o cioteczce, która przekazała jej wiedzę dającą możliwość do przywrócenia zmarłych do życia. Sarah nie waha się ani chwili i wskrzesza córkę. Gertie nie jest jednak tą dziewczynką, jaką była za życia. Dla matki jednak najważniejsze jest to, że znów ma przy sobie ukochaną córeczkę.
Czasy współczesne
Dwie siostry, Ruthie i Fawn z dnia na dzień zostają same, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znika ich matka. Dziewczyna postanawia odkryć prawdę. Wszystko zaczyna się komplikować, gdy okazuje się, że takich zaginięć w okolicy było więcej. Ruthie odnajduje w sypialni matki kartki z pamiętnika Sary, matki Gertie. Czyta jej opowieść, która w pewnym momencie urywa się. Wszystko jednak wskazuje na to, że te zapiski są kluczem do odnalezienie mamy Ruthie i Fawn. Rozpoczyna się wyścig z czasem i z postaciami, które nie powinny pojawić się w naszym świecie.
Nie miałam wielkich oczekiwań wobec tej książki i zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Autorka wcisnęła mnie w fotel i nie pozwoliła z niego wyjść. Z rozszerzającymi się z przerażenia oczami obserwowałam to, co dzieje się na kartach powieści. Jennifer McMahon w mistrzowski sposób połączyła wątek paranormalny z thrillerem. Wplotła w tę historię mrożące krew w żyłach legendy i przywróciła do życia tych, którzy powinni pozostać martwi. Bardzo płynnie przechodziła między teraźniejszością a przeszłością. "Dopieściła" swoją powieść w każdym szczególe. Zarówno, jeśli chodzi o bohaterów, jak i o całą panującą dookoła nich otoczkę.
Zimowe dzieci mają niezwykły klimat. Jennifer McMahon to Stephen King w spódnicy. W trakcie lektury czułam na rękach ciarki. Tak przeżywałam to, co się działo, że przez dwa dni miałam koszmary. Autorka do końca utrzymała mnie w napięciu. Zakończenie to było mistrzostwo świata. Do tej pory nie umiem się po nim otrząsnąć. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Wiem, że to była wymyślona historia, ale Jennifer McMahon przedstawiła ją w tak przekonujący sposób, że byłabym skłonna uwierzyć w to, że kiedyś się wydarzyła.
To nie jest zwykły horror połączony z thrillerem. To przede wszystkim historia o niezwykle skrzywdzonej przez los matce, która nie jest w stanie podnieść się po kolejnym ciosie. Chciała odzyskać dziecko za wszelką cenę, nie zważając na to, jakie konsekwencje przyniesie jej czyn. Liczyło się dla niej tylko jedno - chciała znów potrzymać ukochaną córkę w ramionach. Czy można kogoś ganić za coś takiego?
Jennifer McMahon
Zimowe dzieci
Wydawnictwo Media Rodzina
Poznań 2015
To raczej nie jest tematyka, po którą sięgam, bo potem widzę po kontach niestworzone rzeczy. Ale może kiedyś zmienię zdanie i wtedy zdecyduje się na jej lekturę.
OdpowiedzUsuńSkoro twierdzisz, że autorka to Stephen King w spódnicy, to muszę się zastanowić nad jej twórczością. Ale najpierw przeczytam chociaż jedną książkę tamtego pana, bo jak to tak na sucho oceniać? :P
OdpowiedzUsuńNie lubię aż tak się bać, więc jednak zrezygnuję z tej książki.
OdpowiedzUsuńWOW :D Nie znałem tej książki, ale twoja recenzja sprawiła, że wprost muszę po nią sięgnąć :) Uwielbiam takie klimaty i coś czuję, że "Zimowe dzieci" w pełni trafią w mój gust literacki :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://mybooktown.blogspot.com/
Polecam :) ja, stara dupa, miałam po niej koszmary :)
Usuń