Strony

sobota, 31 października 2015

Daniel Hecht "Miasto masek"

Jest Halloween, więc dzisiaj będziemy się bać, a przynajmniej mam taką nadzieję. W momencie, gdy ten wpis ukaże się, ja będę w miejscu, w którym nie ma dostępu do sieci, licząc na to, że automatyczna publikacja postu mnie nie zawiedzie.

Na Miasto masek trafiłam przez przypadek. Wracałam z Katowic w rodzinne strony, miałam sporo czasu między pociągiem a autobusem i zawitałam do mojego ukochanego antykwariatu w Częstochowie, z którego pochodzi spora część książek, jakie można znaleźć w mojej biblioteczce. Zainteresował mnie opis z okładki i chciałam się przekonać, czy treść powieści jest równie psychodeliczna jak okładka.

Lucretie "Cree" Black pracuje jako parapsycholog. Tropi zjawy i pomaga rodzinom, które są przez nie nawiedzane, pozbyć się problemu. Podchodzi do sprawy w sposób naukowy. Przyczyny pojawiania się "duchów" upatruje w silnych przeżyciach związanych z danym miejscem. Dokładnie analizuje sytuację, badając każdy szczegół. W końcu o pomoc prosi ją delikatna Lilia Beauforte, która w rodzinnym domu w Nowym Orleanie jest prześladowana przez zjawy. Czy kobieta jest chora psychicznie? A może pojawienie się duchów jest związane z popełnionym w rezydencji przed laty morderstwem? Czy jednak chodzi o samo miasto, które przepełnione jest ludźmi noszącymi maski i ukrywającymi pod nimi nie tylko obłudę?

Nie miałam zbyt dużych wymagań wobec tej książki, ale muszę przyznać, że czułam ciarki na plecach w trakcie lektury. Miasto masek czytało się szybko. Spodobało mi się naukowe podejście do sprawy. Cree nie biegała po rezydencji jak oszalała z kropidłem. Postanowiła poznać historię Lilii, wczuć się w jej rolę i zrozumieć to, dlaczego w domu pojawiają się zjawy. Im bliżej było rozwiązania zagadki, tym czułam się jeszcze bardziej wciśnięta w fotel. Kilka razy mama prawie przyprawiła mnie o zawał, gdy bezszelestnie wchodziła do mojego pokoju i zaczynała do mnie mówić albo kiedy kot postanawiał wskoczyć mi na kolana/plecy/głowę (niepotrzebne skreślić). Może i nie jest to arcydzieło literatury z dreszczykiem, ale potrafi wystraszyć.

W trakcie lektury zastanawiałam się, czy takie rzeczy mogły się faktycznie wydarzyć. Daniel Hecht opisuje wszystko w niezwykle wiarygodny sposób i skłonna byłabym mu uwierzyć w to, że kogoś kiedyś to faktycznie spotkało. Autor potrafił też utrzymać mnie w niepewności przez bardzo długi czas, za co należy mu się duży plus. Cenię sobie w takich książkach element zaskoczenia i nie do końca przewidywalne zakończenie.

Na koniec zostawiam Was z moją ulubioną mroczną piosenką, którą możecie posłuchać tu. To tyle z mojej strony. Jeśli wybieracie się na jakąś imprezkę z okazji Halloween, bawcie się dobrze :)

Daniel Hecht
Miasto masek
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2006

piątek, 30 października 2015

Glenn Beck, Harriet Parke "Agenda 21"

Mam dość mieszane odczucia, jeżeli chodzi o literackie antyutopie. O ile Igrzyska śmierci zawładnęły moim sercem na długo przed tym, jak zrobiło się o nich głośno, a Dawcę przeczytałam w ciągu jednego dnia, o tyle zachęcona szumem wokół Niezgodnej, sięgnęłam po nią i poddałam się po kilku stronach książki. Chyba nigdy nie zrozumiem fenomenu jej popularności. Nie każdy autor potrafi stworzyć alternatywną rzeczywistość, która rzuci mnie na kolana. Glennowi Beckowi i Harriet Parke się to udało.

Jeszcze jakiś czas temu Republika nazywała się Ameryką. Wszystko zmieniło się, gdy ONZ wprowadziło na całym świecie program Agenda 21. Nie ma prezydenta, nie ma Sądu Najwyższego, a o wolności można tylko pomarzyć, byle nie głośno. O wszystkim decydują Spolegliwi. Sprzeciwy nie są mile widziane.

Obywatele nowej Republiki mają w życiu 2 cele: wytwarzać energię i płodzić nowych, zdrowych obywateli. Główna bohaterka, Emmeline, nie miała na tyle szczęścia, by przekonać się, jak wyglądała stara Ameryka. Zna tylko ponure i podporządkowane życie, w którym nawet nie można zdecydować o tym, z kim i kiedy chce się mieć dziecko. Codziennie spaceruje po desce energetycznej i bez słowa sprzeciwu akceptuje mężczyzn, jakich Spolegliwi przysyłają do niej w celu sparzenia. Z pokorą przyjmuje swój los. Do czasu, gdy z Mieszkalnika zostaje zabrana jej matka. To wydarzenie powoduje, że dziewczyna zaczyna zastanawiać się nad tym, co się wokół niej dzieje. Dlaczego wszyscy mieszkają w podobnych do siebie mieszkalnikach? Dlaczego jedzenie jest racjonowane? I co najważniejsze, dlaczego matkom nie pozwala się wychowywać dzieci, tylko odbiera się im je zaraz po porodzie? Kiedy Emmeline otwierają się oczy, dochodzi do wniosku, że nie może tak dłużej żyć i musi zrobić coś, by ochronić swoją rodzinę.

W trakcie czytania tej książki, często wyrywały mi się niecenzuralne słowa. Nie, nie dlatego, że to, co czytałam, było złe. Nie mogłam uwierzyć w to, że ludzie przystosowali się do życia w takim reżimie. Nie mogli decydować o niczym: ani o tym, czy i co zjedzą, ani o tym, kiedy wstaną z łóżka, ani też o tym, z kim chcą założyć rodzinę. Z narastającym przerażeniem czytałam o regułach panujących w Republice. Wszystko podlegało kontroli, nic nie mogło stać się przez przypadek.

Agenda 21 nie jest do końca wytworem wyobraźni autorów książki. Jak się okazuje, ten program został stworzony w 1933 roku z inicjatywy ONZ. Bierze w nim udział 170 krajów, w tym także Polska. Jego zadaniem jest ratowanie planety przed globalną katastrofą. Można tego uniknąć chociażby oszczędzając energię. Agenda 21 pokazuje, co stanie się, gdy po wprowadzenie programu w życie sytuacja wymknie się spod kontroli, a do władzy dojdą nieodpowiedni ludzie. To przestroga, którą należy wziąć sobie do serca. Nikt nie chciałby podzielić losu Emmeline.

Ta wizja świata wstrząsnęła mną. Rozumiem, że ekologia jest ważna, ale to, co się tutaj działo, mroziło krew w żyłach. Ludzie żyli, a raczej wegetowali tylko po to, by planeta mogła istnieć. Wszystko robili automatycznie, nie zastanawiając się nawet nad tym. Nie chodzili do szkół. Wiedza nie była im potrzebna do chodzenia po energetycznej desce czy segregowania śmieci. Ku chwale Republiki.

Mam nadzieję, że wizja Glenna Becka i Harriet Parke nigdy nie znajdzie odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jestem bardzo ciekawa tego, jak będzie wyglądała kontynuacja Agendy 21. Książka zakończyła się w takim miejscu, że niczego nie można być pewnym i robi apetyt na więcej. Polecam fanom antyutopii.

Glenn Beck, Harriet Parke
Agenda 21
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

czwartek, 29 października 2015

Krzysztof Pyzia, Wojciech Pokora "Z Pokorą przez życie"

Uwielbiam Wojciecha Pokorę. Jest on, obok Jerzego Stuhra, moim ulubionym polskim aktorem. Razem z mamą oglądałam jego występy w kabarecie Olgi Lipińskiej. Zaśmiewałam się do łez przy filmie Poszukiwany, poszukiwana, który mogę oglądać do upadłego. Bardzo ucieszyłam się, gdy zobaczyłam w jednej z gazet zapowiedź książki Z Pokorą przez życie. Byłam bardzo ciekawa wywiadu, jaki ten aktor udzielił Krzysztofowi Pyzi.

Ta książka to prawdziwa rwąca rzeka. Przepływa się po niej błyskawicznie. Ja nawet nie zauważyłam, że zbliżam się do końca. Z każdym pytaniem coraz lepiej poznajemy Wojciecha Pokorę – utalentowanego aktora, który jest bardzo skromnym człowiekiem. Ponad wszystko kocha swoją żonę, pomimo upływu lat nadal jest w nią zapatrzony. Moją twarz rozświetlał uśmiech od ucha do ucha, gdy czytałam jak oboje odpowiadali Krzysztofowi Pyzi na pytania. Aż chciałam się znaleźć na miejscu autora, by móc z nimi porozmawiać. A ile dałabym, żeby spróbować ciasta upieczonego przez panią Pokorę…

Początek książki, w którym Wojciech Pokora wspominał o niemieckiej okupacji sprawił, że miałam łzy w oczach. Bohater wywiadu opowiedział o tym, jak stracili wszystko podczas wojny. Z całego dobytku ocalały jedynie łyżwy, na których mały Wojtuś jeździł w dzieciństwie. Płakałam dość długo i nie potrafiłam się zebrać w sobie, ale wiecie co? Znalazłam w tym fragmencie nadzieję. Popatrzcie, nie miał praktycznie nic, a jak daleko zaszedł.

Krzysztof Pyzia wspomina wraz ze swoim rozmówcą jego role filmowe. Okazuje się, że Wojciech Pokora nie lubi, gdy w jego towarzystwie wspomina się o filmie Poszukiwany, poszukiwana. Dlaczego? Tego musicie dowiedzieć się sami.

Z Pokorą przez życie to niezwykła biografia. Powiem więcej, jedna z lepszych na naszym rynku wydawniczym. Dostarcza wzruszeń i wywołuje uśmiech na twarzy. Czytając ją, ma się wrażenie, że siedzi się z rozmówcami w ich domu. To bardzo ciepła opowieść, klimatyczna. Dla starszych ode mnie czytelników to będzie powrót do czasów PRL-u, który ja znam wyłącznie z anegdot rodziców. Nigdy wcześniej nie miałam okazji, by przekonać się, jak w tamtych czasach wyglądało nagrywanie filmów. Nie chcę zdradzać nikomu szczegółów, bo to bardzo ciekawe i wolałabym, żeby przyszli czytelnicy dowiedzieli się tego sami, ale powiem tyle, że naprawdę podziwiam aktorów pracujących w tamtych czasach.

W książce nie zabrakło również miejsca dla pozostałych członków rodziny. Wojciech Pokora wspomina o swoich córkach – Ani i Magdzie oraz o wnukach. Jedna z wnuczek, Agata Nizińska poszła w ślady dziadka, choć ten nigdy nie popychał jej w tym kierunku.

Całość uzupełniają czarno-białe zdjęcia. To kadry z filmów, a także fotografie rodziny Pokorów. Myślę, że to właśnie dzięki nim ta publikacja ma niezwykły klimat. Podróż w przeszłość w towarzystwie starych zdjęć – jak dla mnie – strzał w dziesiątkę.

Wojciech Pokora został aktorem przez przypadek, a mimo to odniósł sukces i wywołał uśmiech na twarzy co najmniej dwóch pokoleń. Jestem bardzo wdzięczna Krzysztofowi Pyzi, że zdecydował się na rozmowę z tym niezwykłym człowiekiem. Potrzebowałam dawki dobrego humoru przyprawionego odrobiną ironii. Polecam tę książkę każdemu. To bardzo dobra lektura na coraz dłuższe wieczory. W każdej chwili można odłożyć ją na półkę i nie zgubi się wątku, choć podejrzewam, że z tym odkładaniem będzie ciężko, gdy się już zacznie czytać.


Krzysztof Pyzia, Wojciech Pokora
Z Pokorą przez życie
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

Zaczytanym okiem #1: Niezrozumiały fenomen, czyli Katarzyna Michalak okiem Zaczytanej

Kochani!
Ostatnio sporo myślałam o tym, co mogę zmienić na swojej stronie. Nie chodzi mi tylko o jej wygląd, choć nieustannie pracuję nad szablonem i pewnie jeszcze parę razy go zmienię, zanim spełni moje oczekiwania. Po ponad roku doszłam do wniosku, że nie chcę, by Czytelnia była miejscem, gdzie można odnaleźć wyłącznie recenzje książek. Brakowało mi dyskusji z Wami na temat literatury. Stąd wziął się mój pomysł, żeby stworzyć cykl o literaturze. Mam nadzieję, że Zaczytanym okiem przypadnie Wam do gustu. Jeszcze nie wiem, jak często będą się pojawiały tego typu wpisy, wszystko wyjdzie w praniu.

Są tacy pisarze, których albo się kocha, albo nie może się znieść. Dla mnie jedną z takich autorek jest Katarzyna Michalak. Ta kobieta ma spore grono zarówno fanek, jak i przeciwników. Ja należę zdecydowanie do tej drugiej grupy. Nie jestem w stanie ogarnąć rozumem fenomenu tej pani. Mieliście zresztą okazję przekonać się o tym przy okazji książki Nie oddam dzieci!. To miała być mocna książka, miałam po niej nie podnieść się z podłogi i zalać się rzewnymi łzami. I zalałam, a i owszem, ale ze śmiechu. Nie lubię, gdy robi się ze mnie idiotkę, a ta autorka to robi. Nie ma zielonego pojęcia o tym, co pisze. Podobno konsultuje się ze specjalistami. Nie wiem, skąd ich bierze, ale powinna zmienić dostawców informacji, bo ci, którzy jej podpowiadają co i jak, chyba się z choinki urwali.

Twórczość Katarzyny Michalak wywołuje u mnie jedynie demony. Absurd w jej powieściach goni absurd, a ona sama nie panuje nad tym, co się dzieje. Podejrzewam, że nie czyta tego nawet po raz drugi. Niektórzy czytelnicy piszą, że jej książki są niesłusznie oceniane, bo liczą się emocje, jakie wywołują, a nie to, czy wydarzenia trzymają się kupy. Nie zgadzam się z nimi. Jeśli jakaś historia ma mnie poruszyć, musi być prawdziwa. W momencie, gdy zaczyna się w niej roić od absurdów, traci ona jakąkolwiek wartość. To, że czytelnik niekoniecznie zna się na pewnych aspektach prawnych lub medycznych, nie znaczy, że można zrobić z niego idiotę i karmić go bzdurami. To po prostu nie jest wobec niego uczciwe.

Jakiś czas temu dopadłam Bezdomną. Z czystej ciekawości. Zastanawiałam się, czy będzie równie zła jak książka, o której wspomniałam wyżej. I była. Katarzyna Michalak pokazała, jak nie wolno pisać na temat ważnych spraw społecznych. Dziwię się, że patronat nad Bezdomną objęły Fundacja Centrum Praw Kobiet oraz Kongres Kobiet. Na miejscu tych instytucji uciekałabym do tego "dzieła" z krzykiem. Autorka powiela w swojej powieści bardzo krzywdzące stereotypy i karmi czytelników stekiem bzdur, a także gubi się w tym co pisze. Ma nieść ważne społeczne przesłanie, a robi z siebie pośmiewisko, którego internauci przez lata jej nie zapomną. Wystarczy poczytać opinie na temat tej książki na portalu Lubimy Czytać.

Pozwólcie, że napiszę Wam, dlaczego ta lektura mnie zawiodła.

  • Autorka nie ma bladego pojęcia o tym, jak wygląda zaburzenie afektywno-dwubiegunowe. Nazywa je psychozą i robi z Kingi wariatkę niebezpieczną dla innych ludzi, podczas gdy zdiagnozowani pacjenci zachowują się zupełnie inaczej i tylko w nielicznych przypadkach są agresywni. Owszem, przebywanie z nimi jest uciążliwe, wahania nastroju utrudniają normalne życie, ale tacy ludzie nie biegają z siekierami. Na dodatek autorka w trakcie akcji zmienia nazwę zaburzenia na psychozę poporodową. Tak po prostu, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Jeśli się na czymś nie zna, nie wolno o tym pisać i krzywdzić cierpiących na takie zaburzenia pacjentów.
  • Co trzeba zrobić, żeby wyjść z bezdomności? Udać się po pomoc do jakiegoś ośrodka? Nie, trzeba się wykąpać i założyć koronkową bieliznę. Zapomniałabym, należy też taką osobę z całej siły pchnąć ręką na środek pokoju, by "znalazła się na łonie społeczeństwa".
  • Główna bohaterka traci przytomność. Kobieta, która ją przegarnęła, niespecjalnie przejmuje się tym, że Kinga przez parę dni leży na łóżku i nie ma z niej pożytku. Ja bym pogotowie wezwała...
  • W Warszawie w dość dobrej okolicy można wynająć kawalerkę za 300 zł. Z opłatami. Umeblowaną.
  • Po długiej i nieusprawiedliwionej obecności w pracy pracodawca przyjmuje Kingę z otwartymi ramionami. Bez żadnego przygotowania sadza ją przed komputerem, każe pracować i daje sporą zaliczkę. A ja, głupia, po paru dniach nieobecności w pracy musiałam najpierw ogarnąć, co się w redakcji dzieje. Jeszcze na dodatek słownik leżał nie tam, gdzie go zostawiłam. Skandal!
  • Kinga miała z mężem ślub cywilny, żeby się z nim rozwieść, potrzebowała kościelnego unieważnienia sakramentu. Po co? Mnie się nie pytajcie, ja tego nie ogarniam rozumem.
  • Porządny facet, według autorki, to starszy pan z czwórką dzieci, każdy inny zdradza i jest zły do szpiku kości. Aż muszę się pana męża zapytać, co ze swoimi pociechami zrobił, bo ani mnie nie zdradza, ani mnie nie bije, oszukiwać też nie oszukuje. Coś tu jest nie tak...
  • Szpital psychiatryczny przypomina miejsce z horroru. Pacjentów polewa się zimną wodą, przywiązuje dla zabawy do łóżek, a po opuszczeniu murów placówki kopie się ich w pośladki i pozostawia samych sobie. Pani Michalak chyba nigdy pacjenta szpitala psychiatrycznego nie spotkała. Owszem, są czasem krępowani, ale tylko dlatego, żeby niczego sobie nie zrobili. Mogą przyjmować gości, a gdy wychodzą ze szpitala, dostają namiary na lekarzy oraz wskazówki dotyczące dalszej terapii. 

Mogłabym mnożyć te absurdy w nieskończoność. Nie jestem w stanie zrozumieć fenomenu tej autorki. Pisze o sprawach, o których nie ma pojęcia. Rani uczucia innych, powiela krzywdzące stereotypy. W jej książkach nie znajduję niczego wartościowego. Wiem, że pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi, ale ja nie kupuję próby sprzedania mi emocji wytworzonych na steku bzdur.

A jaki jest Wasz stosunek do tej autorki? Znacie ją?
Czytelnia na Bloglovin

środa, 28 października 2015

Alan Bradley "Zatrute ciasteczko"

Przyznam szczerze, że miałam od kilku lat ogromną ochotę na tę książkę. Tak się jednak złożyło, że nie bardzo było nam po drodze. W końcu Zatrute ciasteczko samo do mnie przywędrowało. Chcecie się przekonać jak smakowało?

Lata 50., Anglia, wioska Bishop's Lacey
11-letnia mała odkrywczyni, Flawia de Luce, przeprowadza eksperymenty w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju. Próbuje opracować recepturę trucizny. Pewnego ranka odnajduje w ogrodzie trupa. Postanawia dowiedzieć się, kto go zabił. Szaleństwo? Niekoniecznie. Pozostawiona samej sobie Flawia, która musi znosić przytyki ze strony starszych sióstr i obojętność ze strony owdowiałego ojca, jest niezwykle wnikliwą oraz inteligentną panią detektyw. Chcecie przekonać się, co wyszło z jej prywatnego śledztwa prowadzonego ku utrapieniu miejscowej policji?

Kiedy popatrzyłam na tę książkę, pomyślałam sobie, że będzie mrocznie. Flawia przypominała mi z wyglądu Wednesday Addams. Jeszcze zanim przystąpiłam do lektury, nastawiłam się na naszpikowaną czarnym humorem historię i dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. Ta książka ma niezwykły klimat. Bardzo cieszę się, że przeczytałam ją na kilka dni przed Halloween, choć nieco żałuję, że nie zafundowałam sobie lektury przy świecach. Byłoby jeszcze mroczniej :)

Trochę obawiałam się tego, że będę za stara na przeczytanie tej książki. Nic bardziej mylnego. Ja, 24-letnia jeszcze kobieta po przejściach, dałam się bez reszty pochłonąć tej opowieści. Z bólem serca odkładałam powieść na półkę, gdy musiałam położyć się spać, żeby jakoś funkcjonować na drugi dzień w pracy. Początkowo miałam nieco problemów z wczuciem się w klimat, lecz po kilku stronach dałam jej się porwać.

Flawia przypominała mi mieszankę Wioletki i Klausa z Serii niefortunnych zdarzeń, w której zaczytywałam się jako nieco młodsza czytelniczka. Była niezwykle inteligentna i sprytna. Jej pomysły wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Bardzo ją polubiłam i z wielkim żalem kończyłam czytać Zatrute ciasteczko. Chętnie zostałabym z nią dłużej.

Książkę czyta się bardzo szybko. Jest przeznaczona raczej dla młodzieży, choć starsi czytelnicy też powinni dobrze się przy niej bawić. Autor posługuje się prostym i przystępnym językiem. Duży plus należy się mu za to, że nie od razu wyjaśnia to, co stało się w ogrodzie. Do prawdy dochodzimy stopniowo, wykluczając kolejne osoby z kręgu podejrzanych. Sprawa morderstwa wcale nie jest taka łatwa, jak może się wydawać. Chylę czoła przed Wydawnictwem Vesper za sposób, w jaki wydało książkę. Urzekła mnie nie tylko okładka. Klimatu tej historii nadała także czcionka, którą została napisana na nieco pożółkłym papierze. To był strzał w dziesiątkę. Nie wyobrażam sobie tego, by przygody Flawii de Luce ukazały się w druku w innej formie.

Jestem teraz na głodzie. Przeżyłam z tą niezwykłą dziewczynką wspaniałą historię. Z chęcią jeszcze raz wybrałabym się do mrocznej Anglii. Muszę zdobyć kolejne części jej przygód. Jestem bardzo ciekawa tego, co ją jeszcze czeka. 

Jeśli szukacie lekkiego, mrocznego kryminału retro, spróbujcie Zatrute ciasteczko, mam nadzieję, że będziecie zadowoleni po tej literackiej uczcie. Ja tymczasem oblizuję palce i życzę Wam smacznego :)

Alan Bradley
Zatrute ciasteczko
Wydawnictwo Vesper
Czerwonak 2010

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Vesper.

Alexis Panselonis "Tajemnicze inskrypcje"

Janis niedawno stracił swoją ukochaną żonę. Odnalezienie się w nowej rzeczywistości jest dla niego dość trudne. Podczas jednego ze spacerów wzdłuż ulicy, którą przemierzał każdego dnia, zauważa na jednym z budynków tajemnicze graffiti. Dziwaczny ciąg znaków O7A sEFO przyciąga jego uwagę. Mężczyzna postanawia rozwiązać zagadkę tego napisu. Wierzy, że kryje się za nim coś większego, niż zwykły akt wandalizmu. Próby odnalezienia odpowiedzi na pytanie "co oznacza ten zapis", prowadzą go w podróż do utraconej młodości. Janis jeszcze raz przeżywa wszystko to, co go spotkało.

Ta opowieść jest specyficzna. Pojawia się w niej wielu pobocznych bohaterów, którzy mają za zadanie uzupełnienie historii Janisa. Przyznam, że sporo trudności przysporzyło mi zapamiętanie imion tych postaci, musiałam rozpisać je sobie na kartce, by żadne mi nie umknęło. Na szczęście później poszło już z górki i wiedziałam kto skąd się wziął.

Było mi żal Janisa. Jego Chloe umarła, syn nie interesuje się nim jakoś specjalnie, a przyjaciele mają swoje problemy i nie starcza im czasu na to, by zainteresować się owdowiałym staruszkiem. W sumie było w tym trochę winy mężczyzny, bo to on odwrócił się od nich wiele lat temu. Jedynym sensem jego życia pozostaje odkrycie zagadki tajemniczego napisu na ścianie. Na początku bardzo pochopnie go oceniłam i uznałam Janisa za wariata. Kto normalny przejawiałby aż takie zainteresowanie zwykłym napisem na ścianie? Większość ludzi nawet pewnie by go nie zauważyła. Janis jednak nie był chory psychicznie. Doskwierała mu samotność, z którą nie potrafił sobie poradzić. Zainteresował się tym napisem, by zapomnieć o tym, że niewiele mu z życia zostało.

Alexis Panselinos w Tajemniczych inskrypcjach pokazuje czytelnikowi, że nie tylko on buduje swoją własną historię. Uzupełniają ją także inne osoby. Jedni pojawiają się na dłużej, drudzy zaledwie przemykają obok nas, jednak ich obecność nie jest bezcelowa. Od każdego z nich czegoś się uczymy.

Tajemnicze inskrypcje to dość trudna i melancholijna opowieść. Nie da się jej przeczytać za jednym posiedzeniem w ciągu kilku godzin. Trzeba zarezerwować sobie dla niej więcej czasu. Ta powieść wymaga od czytelnika pełnego skupienia i zaangażowania wszystkich szarych komórek w lekturę, inaczej straci się wątek, a opowieść straci sens. Autor bardzo dobrze przemyślał konstrukcję powieści, żadne słowo nie jest przypadkowe. Nie ma też jedynej i właściwej interpretacji tego dzieła. Myślę, że każdy odbierze je na swój własny sposób.

Polecam tę książkę czytelnikom, którzy cenią sobie wymagającą lekturę. Po Tajemnicze inskrypcje powinni sięgnąć starsi odbiorcy. Podejrzewam, że osoby młodsze ode mnie mogą nie zrozumieć tego, o czym właściwie jest ta powieść. Uznają to wszystko za bełkot i rzucą książkę w kąt. Jednak ta historia zasługuje na uwagę, choć czytanie jej może, zwłaszcza na początku, sprawić nieco trudności.

Alexis Panelonis
Tajemnicze inskrypcje
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Wrocław 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Książkowe Klimaty.

wtorek, 27 października 2015

Dawn Barker "Pęknięte odbicie"

Nie mam jeszcze dzieci, ale obserwując moje koleżanki, które już zostały mamami, widzę, że wiele z nich czuje się zagubionych w nowej roli. Nie zawsze chcą prosić o pomoc, bo wydaje im się, że jest to oznaka słabości, na jaką nie mogą sobie pozwolić. Próbują udowodnić, że potrafią wszystko zrobić same. Nie zawsze wychodzi im to na dobre. Podobnie było w przypadku Anny, bohaterki książki.

Kiedy na świat przyszedł jej synek, Jack, kobieta przestała być sobą. Nie potrafi zająć się sobą, nie wspominając już o opiekowaniu się płaczącym noworodkiem. Pragnęła tego dziecka i wszystko było dobrze, dopóki nie wróciła z nim do domu. Pewnego dnia Anna i Jack znikają. Mąż kobiety, Tony, czuje, że musiało stać się coś złego.

Akcja powieści rozpoczyna się w dniu, gdy Tony otrzymuje telefon informujący o zniknięciu Anny i Jacka. Historię poznajemy z dwóch perspektyw: matki i ojca. Dowiadujemy się, jak wyglądało życie rodziny zarówno przed, jak i po tym tragicznym wydarzeniu. Autorka nie zapomina przy tym o bliskich małżonków, którzy także przeżywają to, co się stało. Powieść jest przepełniona emocjami. W trakcie lektury odczuwamy strach, ból, bezradność i wściekłość bohaterów. Wraz z nimi przeżywamy całe to wydarzenie. Nie ma mowy o podejściu do tej książki bez jakichkolwiek uczuć. Starałam się nie oceniać ani Anny, ani Tony'ego, choć przychodziło mi to z ogromnym trudem, tym bardziej, że kobieta zrobiła coś, czego nie można jej wybaczyć. Jednak z drugiej strony, czy można obwiniać o to, co się stało tylko ją? Nie sądzę.

Niewiele osób mówi o tym, że macierzyństwo posiada także złe strony. Przeważnie słyszy się o tych pięknych chwilach, kiedy dziecko jest spokojne, przesypia całą noc i zaskakuje rodziców postępami w rozwoju. Gdy jakaś kobieta przyzna się, że miała depresję poporodową i nie radziła sobie z dzieckiem, musi liczyć się z tym, że nie każdy ją zrozumie, bo jak można nie umieć opiekować się noworodkiem? Na dodatek nasłucha się głupich komentarzy, więc woli cierpieć w samotności i nie mówić nic nikomu. Dawn Barker pokazuje, jak tragiczna w skutkach jest nieleczona depresja poporodowa. Uświadamia młodym mamom, że nie ma nic złego w tym, że czują się zmęczone, zagubione i marzą o tym, by dziecko w końcu przestało płakać. Są tylko ludźmi. Mają do tego prawo. Nikt nie jest idealny. Zamieciony pod dywan problem nie znika. Narasta, by uderzyć ze zdwojoną siłą w najmniej spodziewanym momencie. Wtedy jest już za późno i nie można zapobiec tragedii.

Pęknięte odbicie to trudna lektura. Autorka w wyczerpujący sposób omówiła temat depresji poporodowej, nie uciekając przed dramatycznymi opisami. Nie zrobiła tego po to, by zniechęcić kobiety do macierzyństwa. Postanowiła uświadomić im, że proszenie o pomoc w nowej dla nich sytuacji nie jest niczym złym i należy o tym głośno mówić. Możemy przyjrzeć się temu, co działo się w głowie Anny. Uwierzcie mi, te obrazy mroziły krew w żyłach.

Cieszę się, że coraz częściej mówi się tematach uważanych w społeczeństwie za tabu. Kiedyś tak traktowano depresję poporodową. Nie wspominało się o niej, żeby nie wywołać wilka z lasu. Myślę, że tę książkę powinny przeczytać kobiety, które chcą zostać mamami. Ona daje do myślenia. Może uchroni kilka osób przed popełnieniem błędów Anny i Tony'ego.

Dawn Barker
Pęknięte odbicie
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

Roxana Saberi "Między światami. Moje życie i niewola w Iranie"

Roxana Saberi jest dziennikarką. Przyjeżdża z Ameryki do Iranu, by napisać książkę o tym, jak wygląda tam codzienne życie. Początkowo inny świat wprawia ją w zachwyt i kobieta nie ma zamiaru zbyt szybko opuścić tego kraju.
Jej świat wali się w styczniu 2009 roku, gdy otrzymuje pewien list. Niewiele z niego rozumie, lecz słowa "więzienie Evin" od razu rzucają jej się w oczy. Dochodzi do brutalnego aresztowania. Saberi nie ma pojęcia co zrobiła, że spotkał ją taki los. Zostaje oskarżona o szpiegowanie, osądzona i skazana na pobyt w jednym z najgorszych więzień w Iranie.
Po odzyskaniu wolności postanawia podzielić się ze światem swoją historią. Opowiada o tym, jak wyglądał jej "proces". Wspomina moment, gdy zdała sobie sprawę z tego, że z broniącej swoich racji dziennikarki stała się marionetką pociąganą za sznurki przez ludzi, którzy doprowadzili do jej aresztowania. Postanowiła jednak nie poddać się bez walki. Historia tej niewinnie osądzonej kobiety wywołała burzę na całym świecie. Wielu wpływowych ludzi postanowiło jej pomóc, choć wiedziało, że Iran rządzi się swoimi własnymi prawami i w głębokim poszanowaniu ma to, co na jego temat mówią inni.
Między światami to nie tylko opowieść o pobycie w więzieniu. Z książki wyłania się obraz samego Iranu, miejsca pełnego sprzeczności. Przerażał mnie surrealizm zaistniałej sytuacji. Kobieta zostaje wyprowadzona z domu, oskarżona o czyny, których nie popełniła, odebrano prawo do normalnego procesu (sędzia znał wyrok zanim Saberi pojawiła się na sali rozpraw) i osądzono. Tak po prostu. Nie mieści mi się to w głowie. 
W trakcie lektury czułam przyspieszone bicie serca. Wiedziałam, że autorka książki stąpała po bardzo cienkim lodzie: wiedziała, że w Iranie raczej nie lubi się dziennikarzy, a mimo to robiła wszystko, by zdobyć informacje na temat kraju i mieszkańców. Zignorowała sygnały, które powinny zmusić ją do spakowania walizki i wyjazdu. Pozostała na miejscu i swoją chęć opowiedzenia prawdy przypłaciła ceną wolności.
Nie byłam w stanie podejść do tej książki bez emocji. Burzyła się we mnie krew, gdy czytałam, jak traktowane są więźniarki. Nosiło mnie i nie mogłam usiedzieć spokojnie w jednym miejscu. Podziwiam autorkę za to, że miała odwagę, by opowiedzieć innym ludziom swoją historię. Podejrzewam, że rozdrapywanie starych ran nie było dla niej łatwe. Chylę przed nią czoła także za hart ducha, jakim wykazała się w trakcie przebywania w Evin. Wiele osób nie miało takiego szczęścia jak ona. 
Roxana Saberi zadbała w swojej opowieści o każdy szczegół. Miałam wrażenie, że jestem cały czas obok niej i widzę to, co się dzieje. Nigdy wcześniej nie czytałam książki, która przeniosłaby mnie do Iranu i pokazała, jak wygląda życie w tym miejscu, dlatego trudno otrząsnąć mi się z szoku, jaki wywołała lektura Między światami. Czytając tę książkę, zarwałam noc. Bałam się tego, o czym za moment się dowiem, ale nie chciałam być trzymana dłużej w niepewności. Ciekawiło mnie to, jak wygląda rzeczywistość w Evin, a jednocześnie marzyłam o tym, by opuścić to miejsce. Trochę czasu zajmie mi poukładanie sobie w głowie tego, co uświadomiła mi autorka. Jeśli i Wy chcecie się dowiedzieć, za co w Iranie można trafić do więzienia - przeczytajcie tę książkę. To jedna z lepszych historii o walce z reżimem, jakie do tej pory ukazały się na naszym rynku wydawniczym.

Roxana Saberi
Między światami. Moje życie i niewola w Iranie
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015 

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

poniedziałek, 26 października 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #33 Karin Slaughter "Moje śliczne"

Należę do czytelniczek lubiących thrillery. Jestem wobec nich bardzo wymagająca. Nie każda książka jest w stanie spełnić moje wymagania. Czy powieść Karin Slaughter zaspokoiła moją cotygodniową żądzę krwi?
4 marca 1991 roku dziewiętnastoletnia Julia zniknęła bez śladu. Ten dzień już na zawsze położył się cieniem na jej rodzinie. Ojciec dziewczyny popełnił samobójstwo, a dwie jej młodsze siostry, Lydia i Claire, zerwały ze sobą kontakt.
20 lat później rodzinę dotyka kolejna tragedia. Ginie mąż Claire, Paul, który zostaje zamordowany. Po pogrzebie mężczyzny, żona zaczyna przeglądać jego rzeczy. Odnajduje w nich filmy o niepokojącej treści. Są na nich nagrane brutalne gwałty i morderstwa młodych dziewcząt. Claire jest w szoku. Zaczyna zastanawiać się nad tym, czy mąż także brał udział w tych chorych procederach. Czy to możliwe, że przez 18 lat żyła pod jednym dachem z psychopatą?
W obliczu tych wydarzeń Lydia i Claire zawieszają na chwilę wojenny topór. Postanawiają zjednoczyć siły, by wspólnie rozwiązać zagadkę z przeszłości. To będzie dla nich bardzo bolesna podróż w czasie, podczas której na jaw wyjdą szokujące fakty. Czy uda im się przetrwać kolejną burzę?
Akcja powieści toczy się bardzo szybko. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Każdy szczegół jest istotny i przybliża do rozwikłania zagadki. Dojście do prawdy po tylu latach nie jest wcale takie proste, tym bardziej, że wciąż istnieją osoby, które wolałyby, by pozostała ona nadal ukryta. Karin Slaughter serwuje bardzo krwawe opisy (w końcu jej nazwisko, po polsku "rzeź", do czegoś zobowiązuje). Autorka w mrożący krew w żyłach sposób opisuje to, jakim torturom zostały poddane ofiary. Czytając je, czułam, że moje serce bije w piersi jak oszalałe. Bardzo to przeżywałam. Czułam ból i strach tych kobiet. Kilka razy nawet ocierałam z policzka łzy. Dawno nic mną tak nie wstrząsnęło.
Lydia i Claire były zdane wyłącznie na siebie. Policja była skorumpowana i nie miała najmniejszej ochoty, by im pomóc. Nie leżało to w jej interesie. Inni za przeszkadzanie w dojściu do prawdy płacili więcej. 
Ta powieść od początku do końca trzymała mnie w napięciu. Byłam tak pochłonięta lekturą, że prawie padłam na zawał, gdy zadzwonił mi telefon. Byłam zła, że muszę go odebrać. Nie lubię być odrywana od książki w najlepszym momencie. Nagły zwrot akcji wcisnął mnie w fotel i nie pozwolił z niego wyjść aż do ostatniej strony. Takiego rozwiązania zagadki się nie spodziewałam. Żałuję, że nie mogłam zobaczyć swojej miny, gdy prawda wyszła na jaw. Moje oczy były zapewne większe niż spodki.
Tu nie ma miejsca na sentymenty, jest krwawa rzeź. Cała historia wydaje się bardzo wiarygodna i to jest przerażające. Gdy pomyślę, że takie rzeczy dzieją się naprawdę, przeszywa mnie dreszcz. W głowie mi się nie mieści to, że jeden człowiek może zgotować drugiemu takie piekło.
Jeśli szukacie naprawdę mocnej książki, o której szybko nie zapomnicie - rozejrzyjcie się za powieścią Karin Slaughter. Uwierzcie mi, ona podnosi ciśnienie lepiej niż mocna kawa. Czyta się ją z wypiekami na twarzy i ciarkami na całym ciele. Majstersztyk. Gorąco polecam wielbicielom dobrych thrillerów z odrobiną psychologii.

Karin Slaughter
Moje śliczne
Wydawnictwo HarperCollins
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu HarperCollins.

niedziela, 25 października 2015

Książkowy zawrót głowy part 2

Kochani!
Kilka dni temu dzieliłam się z Wami moimi książkowymi łupami, ale pisałam, że paru rzeczy mi brakuje. Pozwólcie, że pokażę Wam kolejną część moich perełek. Będziecie wiedzieli, o czym napiszę w najbliższym czasie. W tym stosiku brakuje tajemniczej książki, która czeka na mnie na poczcie. Nie wiem jeszcze co to jest, ale jak się dowiem, to dam znać :)
Nie ma tu także Niebieskich sandałów, które dostałam od pani Wandy Szymanowskiej, bo to e-book, ale niebawem o nim usłyszycie.
Poznajcie bliżej moje skarby :)


Cena naszych pragnień Dominika Smoleń (Wydawnictwo Lucky)
Dwórka królowej Halina Kowalczuk (Wydawnictwo Lucky)
Cztery sekundy do stracenia K.A. Tucker
Nie chciałaś wiedzieć Jean Hanff Korelitz
Księga Diny Herbjorg Wassmo
VIP Room Jens Lapidus (Wydawnictwo Marginesy)
Moje śliczne Karin Slaughter (Wydawnictwo HarperCollins)

Jak zwykle zapytam o to, czy ktoś coś czytał?
Coś polecacie, coś odradzacie?

P.S. Na blogu szykują się zmiany. Pojawi się jeszcze więcej książek. Mam nadzieję, że zostaniecie w Czytelni na dłużej :) I wyglądajcie kolejnego konkursu na horyzoncie, 2 książki już niebawem będą szukały nowego właściciela :)

sobota, 24 października 2015

Jesienny festiwal książki w Biedronce od 26.10.2015 do 8.11.2015

Kochani!
Nie wiem, czy już o tym wiecie, ale od poniedziałku w Biedronce będzie można upolować wiele ciekawych tytułów tylko za 8,99 zł za sztukę. Chyba będę musiała powstrzymać się od robienia zakupów, bo książki Trudi Canavan błagalnie się na mnie patrzą. I jeszcze do tego dochodzą Inferno Dana Browna oraz Carnivia. Bluźnierstwo Jonathana Holta. Na tym oczywiście moja lista się nie kończy. Tak, jestem uzależniona od książek i dobrze mi z tym :) Teoretycznie mogłabym sobie pozwolić na szaleństwo, bo niebawem będę obchodzić 25. urodziny i miło zrobić sobie prezent, ale mój portfel może ucierpieć. I nie wiem, czy znajdę pana męża pod tymi wszystkimi książkami. Już teraz mam problemy.

Listę książek, które możecie nabyć w niższej cenie znajdziecie tu. Jestem ciekawa, czy widzicie coś dla siebie :) chętnie dowiem się, na co polujecie.

P.S. Błagam, nie kupujcie książki Ilony Felicjańskiej. To strata pieniędzy.

Adrianna Trzepiota "Zwilczona"

Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że będę feministką, wyśmiałabym go. Dopóki na studiach nie przeszłam przez zajęcia z feminizmu, wydawało mi się, że jego zwolenniczki robią dużo hałasu o nic i niewiele z niego wynika. Musiałam dojrzeć do pewnych spraw, by je zrozumieć. Tu nie chodzi o ubieranie się w spodnie czy noszenie krótkich włosów. W feminizmie chodzi o to, by uświadomić innym, że kobieta też może być twarda, ma coś mądrego do powiedzenia i nie trzeba jej zamykać w domu, żeby siedziała nad garami i nie przynosiła wstydu. Kiedy usłyszałam, że na rynku wydawniczym pojawi się Wydawnictwo Kobiece, ucieszyłam się. Brakowało mi dobrej literatury dla kobiet. Chcecie posłuchać o Zwilczonej Adrianny Trzepioty?
Pozwólcie, że zabiorę was na Mazury.
To tu, w otoczeniu jezior i lasów mieszka wraz z mężem i córeczką Jaśmina. Jej życie wydaje się idealne. Do czasu. Pewnego dnia pojawia się nad nią widmo utraty pracy, a ukochany mężczyzna ulega wypadkowi, po którym zmienia się nie do poznania. Staje się nieznośny i apodyktyczny. W wyniku niezwykłego zdarzenia Jaśmina zaczyna odkrywać prawdę o sobie. Dochodzi do wniosku, że przez całe życie spełniała zachcianki innych osób, a sama zadowalała się resztkami, które spadły ze stołu. Od tej pory jej myślami i uczuciami zaczyna kierować uśpiona dotąd Wilczyca. Kim jest? Skąd się wzięła? Na te pytania odpowie wam Zwilczona.
Czytając książkę, czułam się tak, jakbym znalazła się w bajce. Adrianna Trzepiota stworzyła magiczny świat, który ze smutkiem opuściłam. Kilka lat temu nawet nie spojrzałabym na tę książkę. Widząc tytuł i okładkę, uśmiechnęłabym się pod nosem, rzuciłabym jakąś kąśliwą uwagę i wybrałabym coś innego do czytania. Jednak moje studia czegoś mnie nauczyły i to dzięki nim zdecydowałam się na lekturę tej powieści.
Adrianna Trzepiota stara się uświadomić czytelniczkom, że nie muszą zamykać się w domu. To nic, że mają dzieci i mężów. Kto powiedział, że w chwili założenia obrączki na palec kobieta zamienia się w niemyślącą kurę domową? Zwilczona zwraca uwagę na to, że nie można myśleć wyłącznie o innych i trzeba od czasu do czasu zrobić coś tylko dla siebie. Egoizm? Nie, zwyczajna ludzka potrzeba.
Jestem pod wrażeniem subtelności języka tej powieści. Autorka czaruje i nie pozwala odłożyć książki na później. Jedyne, do czego mogę się nieco przyczepić, to sposób, w jaki Trzepiota skonstruowała bohaterów. Na pierwszy plan wysuwa się Jaśmina, to zrozumiałe, jest w końcu główną bohaterką, jednak pozostałe osoby rozmywają się w tej historii. Rozumiem, że są tłem, ale uważam, że Joachimowi, mężowi Jaśminy, należało się więcej uwagi. Niektóre jego zachowania wymagały dodatkowego komentarza. Wtedy łatwiej byłoby je zrozumieć.
Myślę, że Zwilczoną powinna przeczytać każda dorosła kobieta. Nastolatkom jej nie polecam, mogą zniechęcić się, czytając pewne przemyślenia autorki. Dopiero po nabyciu pewnych doświadczeń życiowych nabiorą one sens. To magiczna i subtelna opowieść, która zwraca uwagę na bardzo ważne rzeczy. Mam nadzieję, że autorka nie poprzestanie na jednej książce. Cieszę się, że Zwilczona ukazała się na naszym rynku wydawniczym i życzę Wydawnictwu Kobiecemu samych takich perełek w dorobku. Jeśli uda im się utrzymać poziom, będziemy świadkami narodzin miejsca, które będzie dla nas fabryką dobrej literatury. 

Adrianna Trzepiota
Zwilczona
Wydawnictwo Kobiece 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Kobiecemu.

środa, 21 października 2015

Nadia Hashimi "Afgańska perła"

Od kiedy tylko pamiętam, zawsze pasjonowałam się kulturą arabską. Czytałam na jej temat wiele książek, a i tak mam wrażenie, że w sumie nie wiem o niej nic, dlatego bez wahania zdecydowałam się na lekturę Afgańskiej Perły. O czym ona jest? O wyjątkowych kobietach. Posłuchajcie zresztą sami.

Szekiba nie miała w życiu zbyt wiele szczęścia. Jako mała dziewczynka została poparzona olejem. To przekreśliło jej szanse na małżeństwo. Nikt nie chce przecież mieć żony ze zdeformowaną twarzą. Po śmierci matki i rodzeństwa została sama z ojcem, który nie radził sobie z prowadzeniem gospodarstwa. Szekiba wzięła na siebie większość obowiązków. Była traktowana jak chłopak, co odcisnęło się na jej późniejszym życiu w znienawidzonej rodzinie od strony ojca. Kilka lat później jej praprawnuczkę, Rahimę, czekał podobny los. Ojcu dziewczyny zaczyna ciążyć utrzymanie pięciu córek. Jego szwagierka podsuwa siostrze pomysł, by uczyniła z Rahimy bacza posz, czyli chłopca. Nikt nie widzi ku temu przeciwwskazań. Samej Rahimie, a właściwie Rahimowi, także to nie przeszkadza. Bawi się z kolegami, pomaga w domu i prowadzi w miarę beztroskie życie. Do czasu, gdy pewny mężczyzna przypomina sobie o jej istnieniu i postanawia ją poślubić. Co działo się potem? Tego musicie dowiedzieć się sami.
Wydawnictwo Kobiece, które niedawno pojawiło się na rynku, rozpoczyna swoją działalność dobrymi, mocnymi tytułami. Obok Afgańskiej Perły nie da się przejść obojętnie. Lubię książki, które mnie poruszają. W trakcie lektury czułam złość, strach, ale także i radość.
Nadia Hashimi w magiczny sposób opisuje Afganistan. Opowiada o historiach z dwóch epok, ale nie jestem w stanie powiedzieć, która z nich podobała mi się bardziej. Interesowały mnie zarówno Szekiby, jak i Rahimy i jej sióstr. Nieco przeraża mnie to, że pomimo upływu lat w mentalności ludzi mieszkających w Afganistanie nie zmieniło się w sumie nic. Mężczyzna, który nie ma syna jest uważany za kogoś gorszego. Kobiety zaś traktuje się jak rzeczy. Można je sprzedawać i poniewierać nimi. Nikt się tym nie przejmuje.
Autorka posługuje się bardzo prostym językiem. Płynnie przechodzi między teraźniejszością a przeszłością. Porusza wiele wątków, lecz żaden z nich nie jest potraktowany po macoszemu. Pisze o wzajemnej nienawiści kobiet w haremie, o nieustannej walce o uwagę męża, a także o tym, że duże rodziny wcale nie są ze sobą zżyte. Wręcz przeciwnie. Jej członkowie wciąż się o coś spierają i prześcigają się w tym, kto od kogo będzie lepszy. Wychowanie dzieci też nie jest proste. Nawet nie macie pojęcia, ile z nich umiera w wyniku niedopatrzenia.
Z żalem opuszczałam wykreowany przez Nadię Hashimi świat. Zżyłam się z bohaterkami i często ocierałam łzy, czytając o tym, co je spotkało. Trzymałam za nie kciuki i chciałam, żeby wszystko im się poukładało. Kiedyś na pewno wrócę do tej powieści. Polecam tę podróż do Afganistanu wszystkim kobietom. Gwarantuję, że nie zapomnicie o tej książce. To jeden z najlepszych debiutów literackich. Nie potrafię odnaleźć w nim choćby jednej skazy. Bohaterowie są prawdziwi, można mieć wrażenie, że za moment opuszczą strony powieści, usiądą obok nas i zaczną nam opowiadać swoją historię. Jestem absolutnie oczarowana Afgańską Perłą. Na takie literackie odkrycie czekałam od dawna. Dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu, że je odnalazło. 

Nadia Hashimi
Afgańska Perła
Wydawnictwo Kobiece
2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Kobiecemu.

wtorek, 20 października 2015

Dawid Waszak "Czerwień obłędu"

Ta książka prześladowała mnie od dawna. Widziałam jej zapowiedzi na wielu zaprzyjaźnionych blogach, czytałam pozytywne i obiecujące recenzje, widywałam tę okładkę niemal na każdej stronie poświęconej literaturze. Postanowiłam w końcu na własnej skórze przekonać się o tym, nad czym zachwycają się znajomi z blogosfery. Jakie są moje wrażenia po lekturze?
Głównym bohaterem Czerwieni Obłędu jest Dorian, któremu niczego w życiu nie brakowało. Miał wspaniałą żonę, cudownego synka, pracował i był z siebie zadowolony. Do czasu. Pewnego dnia to wszystko runęło w gruzach. Mężczyznę zaczynają nawiedzać wizje, które nie napawają go optymizmem.
Co ma z tym wspólnego kobieta w czerwonej sukience, która zaczyna się pojawiać w pobliżu Doriana? Kim ona jest? Czy bohaterowi uda się uniknąć nadchodzących tragedii? Tego wszystkiego dowiecie się w trakcie lektury. Ja Wam nic więcej nie powiem.
Jak już wspomniałam, Czerwień Obłędu niemalże mnie prześladowała. Co prawda nie śniła mi się po nocach, ale nie pozwalała o sobie zapomnieć. Przyznam szczerze, że nie do końca wiem, co mam o niej myśleć. To specyficzna książka. Nie, nie jest zła, tego nie powiem. Dawid Waszak stworzył niesamowite studium psychologiczne człowieka, który z dnia na dzień zaczyna popadać w obłęd. Większą część fabuły stanowią jego wewnętrzne rozterki i przemyślenia. Trudno zorientować się, co spowodowało jego wizje: czy były one skutkiem przyjmowania leków, czy może niechcianym darem. Ta krótka powieść ma otwarte zakończenie, więc każdy czytelnik może je zinterpretować na swój własny sposób. Czy to dobra posunięcie? W moim odczuciu niekoniecznie. Chciałabym poznać finał tej historii i nie musieć się domyślać, co się potem stało.
Próbuję znaleźć pisarza, do którego mogłabym porównać Waszaka, ale mam z tym problem. Nie nasuwa mi się żadne konkretne nazwisko. Może byłoby mi łatwiej, gdybym znała wcześniejszą twórczość autora, jednak Czerwień Obłędu to moje pierwsze spotkanie z nim.
Komu spodobałaby się ta książka? Przede wszystkim osobom, którym nie będą przeszkadzały pierwszoosobowa narracja oraz psychologiczne aspekty tej historii. To idealna pozycja dla pełnoletnich czytelników lubiących niekonwencjonalną prozę w lekkim wydaniu.

Dawid Waszak
Czerwień Obłędu
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

Maciej Szuplewski, Dawid Tekiela "Wiedza bezużyteczna"

Dzisiaj jakoś średnio dopisuje mi humor, więc postaram się poprawić go sobie poprawić, opisując książkę o wiedzy bezużytecznej. Kojarzycie portal bezuzyteczna.pl? Ja odkryłam go na studiach, gdy bardzo pilnie przygotowywałam się do egzaminów, jak na wzorową studentkę przystało. Co można tam znaleźć? Wyszukane w różnych miejscach ciekawostki, których na pewno nie dowiecie się w szkole.
Taką samą dawkę niecodziennej wiedzy znajdziecie w tej książce. Nie jest ona obszerna, a uczy i bawi. Na poprawę humoru jak znalazł, choć niektóre fakty mogą wprowadzić w konsternację, ale o tym za moment.
Obawiałam się, że po otworzeniu książki zastanę chaos. Na szczęście publikacja została bardzo porządnie przygotowana do druku. Wszystko jest podzielone na kategorie i ułożone tematycznie. Pojawiają się tu także zabawne rysunki.
Skąd wziął się pomysł na stworzenie tej publikacji?
Założyciel serwisu, Marcel (zwany też RoundHere), napisał, że jego strona obchodziła w tym roku swoje 3. urodziny i z racji tego faktu postanowił on oddać w ręce czytelników prezent, czyli coś w rodzaju "encyklopedii internetu" zawierającej informacje, które jeszcze nie zawitały na portalu. Ambitne zadanie, prawda? Marcel przyznaje, że część faktów pochodzi od niego, lecz są one prawdziwe. Do pozostałych znajdziecie na końcu książki odnośniki.
Nie będę opisywać poszczególnych kategorii, bo nie ma to większego sensu, musicie sami przeczytać tę książkę, by zadecydować, co jest dla Was mniej lub bardziej interesujące. Muszę przyznać, że niektóre fakty autorstwa RoundHere'a (przepraszam autora, ale muszę to napisać, co nie znaczy, że przestałam go ubóstwiać za stworzenie strony bezuzyteczna.pl) przypominały mi suchary prowadzącego Familiadę i ostatnia część książki średnio przypadła mi do gustu, choć całość oceniam bardzo dobrze.
Komu mogę polecić Wiedzę bezużyteczną? Myślę, że każdemu, zwłaszcza jeśli potencjalny czytelnik ma, podobnie jak ja teraz, niezbyt dobry humor. Można wtedy poczytać m.in. o tym, że pewien mężczyzna, chcąc udowodnić, że istnieje życie po życiu, popełnił samobójstwo, zatrudniając wcześniej spirytystę, który miał się z nim skontaktować po śmierci. Jak myślicie, udało mu się?
Na końcu przekażę Wam garść informacji dotyczących tego, co przydarzy się w życiu każdego z nas. 

Średnio w ciągu 2 475 576 000 sekund życia:
  • wypowiesz 123 205 750 słów;
  • będziesz uprawiał seks 4239 razy;
  • uronisz 57 l łez;
  • zjesz 10 354 tabliczki czekolady;
  • weźmiesz 7163 kąpieli;
  • będziesz miał ponad 104 390 snów;
  • poznasz 1700 osób;
  • przeczytasz 533 książki lub czasopisma;
  • dostaniesz 628 prezentów świątecznych.
Według moich statystyk wyrobiłam już normę książkową za kilka osób. A Wy, moje drogie mole? :)

Maciej Szuplewski, Dawid Tekiela
Wiedza bezużyteczna
Wydawnictwo Znak
Kraków 2015 

poniedziałek, 19 października 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #32 Natan Noraj "Czternaście milimetrów życia"


Z zeszłym tygodniu poniedziałki ze zbrodnią w tle zabrały nas do Włoch. Dzisiaj przeniesiemy się do Krakowa. To tam działa Archiwum X. Nie, nie spotkacie tam agentów Scully i Muldera, lecz polski zespół dochodzeniowy, który zajmuje się sprawami otwartymi i niewyjaśnionymi.
Jeden z członków spółki centrum medycyny niekonwencjonalnej zostaje brutalnie zamordowany. Funkcjonariusze z Archiwum X docierają do wydarzeń sprzed 3 lat. Okazuje się, ówczesny prezes spółki popełnił samobójstwo w miejscu, w którym odnaleziono ciało denata. Krąg podejrzanych rośnie, a na jaw wychodzą mroczne tajemnice bohaterów.
Natan Noraj odwalił kawał dobrej roboty. Opisał legendarne Archiwum X, o którym oficjalnie niewiele wiadomo. Nie spotkałam się do tej pory z poruszeniem tego wątku w literaturze polskiej. Przyznam, że nie wiedziałam nawet o jego istnieniu. Członkowie ekipy zostali przedstawieni w bardzo realistyczny sposób. Każdy z nich ma swoje ambicje, nikogo nie jest łatwo przekonać do swoich racji. Między bohaterami toczy się nieustanna walka. Podinspektor Brunon Bielik, który jest, przynajmniej w teorii, dowódcą ekipy, nie ma łatwego zadania. Zapanowanie nad Danielem Atmanem - paranoikiem uzależnionym od używek, Mikołajem Messnerem - wybitnym psychologiem, Sarą Kotańską - analitykiem kryminalnym i Patrykiem Filarem - zwykłym policjantem, jest nie lada wyzwaniem. Czy uda im się rozwikłać zagadkę? 
Na początku w książce niewiele się działo. Miałam mieszane uczucia i nie byłam pewna, czy uda mi się dobrnąć do końca. Na szczęście z każdym trupem robiło się coraz ciekawiej. Lubię, gdy powieść ocieka krwią. Natan Noraj zaspokoił moje oczekiwania. Napisał świetną powieść, od której bardzo trudno się oderwać.
Nie byłam w stanie domyślić się, kto jest mordercą. To ogromny plus. Nie czuję żadnej satysfakcji, gdy już od połowy książki wiem, kto jest winny. Czekam zawsze na element zaskoczenia. Natanowi Norajowi udało się wcisnąć mnie w fotel. Nie mogłam uwierzyć, że akurat ta osoba stoi za tym krakowskim pogromem. Miałam wiele podejrzeń, ale każde z nich było chybione. Zakończenie było naprawdę fenomenalne. Na taką bombę czekałam. Do tej pory szukam zębów, które wypadły po tym, jak moja szczęka opadła z wrażenia. Nie wiem, czy autor odnajdzie mój tekst, ale w tym momencie chylę przed nim czoła. Mam nadzieję, że to nie będzie jego jedyna powieść.
Jeśli szukacie dobrego, polskiego kryminału - polecam Czternaście milimetrów życia. Ta książka wciąga i trzyma w napięciu, choć jak wspomniałam, trzeba najpierw przebrnąć przez kilka pierwszych stron.

Natan Noraj
Czternaście milimetrów życia
Wydawnictwo Videograf
Chorzów 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Videograf. 

niedziela, 18 października 2015

Miranda Kerr "Doceń siebie. Jak odkryć prawdziwą siebie i rozwinąć skrzydła"


Przez bardzo długi czas unikałam poradników. Zwłaszcza tych, które napisały sławne osoby. Wspominałam o tym zresztą przy okazji książki Cameron Diaz. Pozwólcie, że dziś opowiem Wam o książce Mirandy Kerr.
Miranda Kerr jest jedną z najbardziej znanych i najlepiej zarabiających modelek. Przez kilka lat pracowała dla marki Victoria's Street. Była jednym z aniołków. W swojej książce dzieli się z czytelnikami swoimi przeżyciami w modelingu. Opowiada o tym, jak wyglądała jej droga na szczyt. Nie było jej łatwo. Pochodziła z niewielkiego miasteczka w Australii i by zacząć pracować w zawodzie modelki, musiała je opuścić. Wyjechała za granicę. Nieraz doskwierała jej samotność, a ona sama wątpiła w sens tego, co robiła. Nie poddała się jednak i zaszła w życiu bardzo daleko. W swojej książce stara się udowodnić czytelnikom, że w życiu nie ma sytuacji bez wyjścia. Wystarczy tylko uwierzyć we własne siły. Wiem, że czasem trudno to zrobić. Przeczytajcie więc tę książkę i przekonajcie się, co zrobić, by wykrzesać w sobie wolę walki.
Doceń siebie to zbiór porad, które pozwolą nam w pełni zaakceptować siebie. Nie są to puste słowa. Przykład Mirandy Kerr pokazuje, że wsłuchanie się w nie jest kluczem do sukcesu. Autorka posługuje się w książce bardzo prostym językiem. Tego poradnika się nie czyta, jego się pochłania. Jest także pięknie wydany. Wydawnictwo IUVI odwaliło kawał dobrej roboty, przygotowując go. Co prawda nie lubię koloru różowego, ale spodobała mi się okładka. Biją od niej ciepło i spokój. W środku jest jeszcze lepiej. Motywami przewodnimi są motyle oraz kwiaty. Zobaczcie zresztą sami:


Tak, jestem dumna z tego, że jestem kobietą. Kiedyś nie byłam, ale wiele się zmieliło w moim życiu i teraz z uśmiechem patrzę w lustro. Jestem świadoma swoich zalet. Nie boję się ich eksponować. Kto, jeśli nie my, kobiety, potrafi najlepiej uwodzić? Lubię widzieć w oczach mojego męża zachwyt, gdy na mnie patrzy. Życzę wszystkim kobietom tego, by mogły to o sobie powiedzieć.

Moje drogie, panowie, wybaczcie, że Was pomijam, ale Doceń siebie to poradnik kierowany raczej do kobiet, jeśli szukacie inspirującej lektury, która naprawdę coś wniesie w Wasze życie, sięgnijcie po tę książkę. Nie pożałujecie ani jednej spędzonej nad nią chwili. Odpowiedzcie na zadane przez Mirandę Kerr pytania i bądźcie dumne z tego, kim jesteście. Na koniec prezent ode mnie. Zapamiętajcie te słowa i nigdy nie porzucajcie walki o swoje marzenia.


Miranda Kerr
Doceń siebie. Jak odkryć prawdziwą siebie i rozwinąć skrzydła
Wydawnictwo IUVI
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu IUVI.

sobota, 17 października 2015

Izabela Milik "Z teściową za pan wróg"


Podobno jest tak, że z teściami żyje się dobrze albo wcale. Ja mam to szczęście, że z moimi teściami dogaduję się bardzo dobrze i nie popadamy w konflikty, choć mieszkamy całkiem niedaleko siebie. Oni nie wtrącają się w nasze sprawy i pozwalają żyć po swojemu. Chwała im za to. Nie wytrzymałabym, gdyby teściowa ciągle mówiła mi co mam robić. Ola, bohaterka książki Izabeli Milik, nie miała takiego szczęścia.
Kiedy w jej życiu pojawił się Rafał, czuła, że to mężczyzna, na którego czekała całe życie. Czuła się przy nim bezpieczna i spełniona. Jedyne, czego brakowało im do szczęścia to dziecko. Ola w końcu zachodzi w ciążę, wychodzi za mąż i rodzi małego Miłoszka. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie matka jej męża, która już przed ślubem dawała się przyszłej synowej we znaki. Robiła jej niepotrzebne prezenty i wtrącała się w nie swoje sprawy. Kiedy okazuje się, że ciąża Oli jest zagrożona, pani Hela drobnymi kroczkami zaczyna zmieniać jej życie w piekło. Myślicie, że po porodzie dała jej od siebie odpocząć? Nic bardziej mylnego, ale przekonajcie się o tym sami.
Pewniej jak wiele czytelniczek, przygotowałam się na lekką lekturę. Tymczasem Izabela Milik mnie zaskoczyła. Nie chcę zdradzić szczegółów, ale powiem, że nie chcielibyście zamienić się z Olą miejscami. Nie tylko ze względu na teściową. Z teściową za pan wróg to bardzo udany debiut literacki, którego nie da się czytać obojętnie. Raz się śmiejemy, by za moment otrzeć z policzka łzę. Dodatkowo ta książka daje do myślenia. Pokazuje, co może stać się z człowiekiem, jeśli w pewnym momencie pozwoli sobą manipulować. Wiadomo, nikt nie chce wypowiadać otwartej wojny teściom, ale czy naprawdę warto im aż tyle rzeczy puszczać płazem? Oni muszą wiedzieć, że nie mają prawa nikomu niczego narzucać. Prezenty? W porządku, można zrobić komuś przyjemność, lecz nie można się narzucać i kupować coś, wiedząc, że obdarowana osoba tego nie chce.
Przyznam szczerze, że zakończenie mnie kompletnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się czegoś takiego i nie do końca wiem, co mam o tym myśleć. Mam bardzo mieszane odczucia odnośnie kilku ostatnich stron. Uważam, że 2 pierwsze części książki były zdecydowanie lepsze. Końcówka jakoś mnie nie przekonuje.
Tę książkę czyta się bardzo szybko. Przeczytałam ją w ciągu kilku godzin i denerwowałam się, gdy ktoś próbował mnie od niej oderwać. Byłam bardzo ciekawa tego, co stanie się dalej. Budziły się we mnie demony, gdy na horyzoncie pojawiała się pani Hela i dziwiło mnie chwilami zachowanie jej syna. Matka matką, ale w niektórych momentach powinien stawać po stronie swojej kobiety.
Polecam tę książkę dziewczynom, które chcą wyjść za mąż. Myślę, że Z teściową za pan wróg da im do myślenia i pozwoli uniknąć pewnych błędów Oli. 

Izabela Milik
Z teściową za pan wróg
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

piątek, 16 października 2015

Uwaga! Konkurs na horyzoncie!

Kochani!
Laureatka poprzedniego konkursu otrzymała już nagrodę, czas więc ogłosić nowy konkurs.
Jeśli chcecie wziąć w nim udział, kliknijcie tu. Macie czas do 31 października.
Życzę powodzenia :)
Trzymajcie się ciepło.

Pavel Nedved "Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają"

 
"My, piłkarze, dajemy tym ludziom marzenia i sprawiamy, że się uśmiechają, darowujemy im coś pięknego, coś, w co wierzą i dzięki czemu dobrze się bawią. Coś, co przynosi im radość. Życie bywa trudne, a coś takiego jak piłka nożna może uczynić je odrobinę lepszym."

Są piłkarze, którzy chociaż nie wbijali bramek z prędkością światła, zapisali się w historii piłki nożnej i wzbudzali sympatię fanów. Należy do nich bez wątpienia Pavel Nedved, wybitny piłkarz czeski, który przez kilka lat grał w barwach klubu Juventus Turyn i nie porzucił go, choć został on zdegradowany w wyniku afery Calciopoli do Serie B.
Pavel Nedved rozpoczyna swoją autobiografię od dnia, w którym zawiesił korki na kołku i oficjalnie zakończył swoją karierę piłkarską. Kolejne rozdziały chronologicznie przedstawiają nam to, w jaki sposób wyglądało jego życie. Miłością do nogi zaraził się od ojca, który grywał w klubie RH Cheb. Pavel Nedved w książce opisuje drogę, jaką pokonał z klubu TJ Skalna do Juventusu Turyn. Nie będę Wam tego opowiadać ze szczegółami, musicie się o tym przekonać sami. Zatrzymam się jednak na chwilę przy Juventusie. Wspomniałam na początku, że w wyniku afery został on zdegradowany do Serie B. Nedved, o którego bezskutecznie starały się światowej sławy kluby piłkarskie, postanowił pozostać na tonącym okręcie i pomóc mu wznieść się znów na powierzchnię. Determinacja Nedveda i m.in. Alessandra Del Piero oraz Davida Trezegueta budziły uznanie u rywali.
Nad jedną rzeczą Pavel Nedved ubolewa do tej pory. Nie dane mu było zagrać w finale Ligi Mistrzów. Dostał dwie żółte kartki za faule i został wyeliminowany z gry. Juventus przegrał w finale z AC Milanem w karnych. Komentatorzy uznali, że główną przyczyną porażki włoskiego zespołu był brak Nedveda.
Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają to opowieść nie tylko o piłce nożnej i grających w nią zawodnikach. Nedved porusza tematy związane z polityką. Mówi, że to dziwne uczucie urodzić się w jednym kraju, a dorastać w innym, nie zmieniając miejsca zamieszkania. Nie snuje jednak wywodów na ten temat. Piłkarz podkreśla, że najważniejsza była dla niego rodzina. Żona Ivana oraz dzieci były i są dla niego opoką. Wspominał też swoich zapracowanych rodziców i dziadków, u których spędzał sporo czasu. To właśnie oni mieli spory wpływ na to, kim się stał. Kiedy czytałam o nich, czułam bijące z tych wspomnień ciepło i miałam łzy w oczach. Przypomniał mi się mój nieżyjący już dziadek, który nauczył mnie jak żyć. Uśmiech na mojej twarzy wywołała zaś opowieść o tym, jak piłkarz próbował zdobyć serce swojej żony. Jak dobrze, że pan mąż nie wpadł na coś podobnego :)
Pavel Nedved pozwolił mi w inny sposób spojrzeć na piłkarzy. Nie chcę tu nikogo osądzać, ale mam wrażenie, że większość z nich stara się odcinać kupony od sławy i robić wszystko, by świat o nich nie zapomniał. Nedved był inny. Przyznał się do tego, że onieśmiela go życie w blasku reflektorów. Zamiast pławić się w blasku chwały, wolał wrócić do domu po to, by nakarmić plującego jedzeniem na odległość syna. Piłkarz nie bał się opowiedzieć o tym, jak wyglądały jego kłopoty z alkoholem. Pozwolił poznać się z różnych stron, nie odsłaniając jednocześnie zbyt wiele.
To obowiązkowa propozycja dla fanów Juventusu Turyn. Tę książkę czyta się naprawdę szybko. Jest pełna radości i wzruszeń. Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają to jedna z lepszych autobiografii piłkarzy, jakie do tej pory czytałam. Jestem pewna, że kiedyś jeszcze do niej wrócę.

Pavel Nedved
Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

czwartek, 15 października 2015

Niklas Payper "Alcesamina"


Dziś wraz z panem mężem oglądaliśmy "Fakty". Według jednego z podanych w nich sondaży, ankietowani odpowiedzieli, że żyje im się w Polsce całkiem nieźle i są zadowoleni z nowej władzy. Podejrzewam, że bohaterowie Alcesaminy nie zgodziliby się z tym.
Dlaczego?
Książka autorstwa Niklasa Paypera to pełna skrajnych emocji opowieść o świecie, w którym przyszło nam żyć. Raz jest prześmiewcza, innym razem brutalnie dosadna. Opisuje losy pokolenia niespełnionych uczuciowo i zawodowo trzydziestolatków. Ci ludzie próbują odnaleźć się w nowej codzienności, która nieustannie się zmienia. Nie jest to dla nich takie proste.
Nie wyjawię Wam, czym jest tytułowa alcesamina. Musicie dojść do tego sami. Nie jestem też w stanie streścić zamieszczonych w książce opowieści. Nie ma to większego sensu, musiałabym streścić każdy rozdział z osobna i zajęłoby mi to wieki, a i tak nie oddałoby to tego, co autor chciał przekazać. Myślę, że każdy czytelnik odbierze te opowiadania w indywidualny sposób. Podejrzewam, że dla niektórych to może być zwykły bełkot. Do Alcesaminy trzeba podejść z dystansem. Dla mnie to była opowieść o prawdziwym życiu. Co prawda do trzydziestki mam jeszcze trochę czasu, ale rozumiem niektóre bolączki bohaterów. Czasom, w którym przyszło nam żyć, zdecydowanie daleko jest do ideału. Młodzi ludzie mają problemy ze znalezieniem zatrudnienia. Nie są w stanie samodzielnie się utrzymać i często wyjeżdżają za granicę. Sielanka? Nie sądzę.
Najbardziej do gustu przypadł mi rozdział dotyczący urzędów pracy. Nie spotkałam się jeszcze z tym, by ktoś tak dosadnie je opisał. Przez kilka miesięcy nie mogłam znaleźć pracy. Stawiałam się co miesiąc w urzędzie tylko po to, by złożyć podpis na liście i dowiedzieć się, że nie ma żadnej oferty, która mogłaby mnie zainteresować. Porównanie urzędów do supermarketów, do których wchodzi się po konkretną rzecz, a wychodzi z naręczem innych, wciśniętych na siłę, jest bardzo trafne. Jak większość społeczeństwa zgadzam się ze stwierdzeniem, że takie miejsca zapewniają pracę tylko urzędnikom, nie obywatelom.
Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić to nadużywanie wulgarnego słownictwa. Na początku przymykałam na to oko, lecz później zaczęło mi to przeszkadzać. Niektóre wyrazy można było zapisać po polsku, a nie łaciną podwórkową. Jeśli szukacie książki opowiadającej o życiu takim, jakie jest, czyli pełnym absurdów - polecam Alcesaminę. Ostrzegam tylko, że autor nie ucieka od groteski, więc jeśli jesteście na nią uczuleni, a czarny humor wywołuje u Was niemalże zawał - poszukajcie czegoś innego.

Niklas Payper
Alcesamina
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

środa, 14 października 2015

Randall Munroe "What if? A co gdyby?"


Podobno nie ma głupich pytań. Ta lektura pokazuje, że jest inaczej. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jaką moc generuje mistrz Yoda? Albo nad tym, z jakiej wysokości trzeba zrzucić stek, żeby spadł na ziemię usmażony? Ja nigdy o tym nie myślałam. W tej książce znajdziecie więcej takich pytań. Randall Munroe, człowiek, który pracował kiedyś dla NASA, stara się na nie odpowiedzieć, podając naukowe wytłumaczenia i podchodząc do tematu z przymrużeniem oka.
Przyznam szczerze, że niektóre pytania wprawiały mnie w konsternację. Jestem bardzo ciekawa, jaką minę miał autor, gdy słyszał coś takiego:

"Czy możliwe byłoby schłodzenie zębów do tak niskiej temperatury, żeby pod wpływem gorącej kawy rozprysły się na kawałki"
albo:
"Gdyby ludzie mieli koła i potrafili latać, jak odróżnialibyśmy ich od samolotów?"

A myślałam, że pytanie syna mojej chrzestnej o to, czemu pomidory nie rosną na drzewach to szczyt fantazji. Na niektóre pytania autor nie odpowiedział, ale skomentował je adekwatnym obrazkiem. Gdyby nauczyciele tłumaczyli chemię i fizykę tak jak on, skończyłby się problem ze złymi ocenami z tych przedmiotów. Obrazki Randalla Munroe pozwalały mi na wyobrażenie sobie pewnych rzeczy, co zdecydowanie ułatwiało przyswojenie ich.
Nie myślałam, że o nauce można mówić w tak przezabawny sposób. Czytając What if?, czułam, że autor włożył w tę publikację całe swoje serce. Bardzo sumiennie się do niej przygotował. To wszystko przełożyło się na jakość książki. Jest po prostu genialna. Czyta się ją z największą przyjemnością. Pomaga w tym humor autora, który pokazuje, że teoretycznie proste pytania wymagają niekiedy skomplikowanych odpowiedzi i odwrotnie. Radzę jednak dawkować sobie czytanie What if, gdyż nadmiar informacji może w pewnym momencie przytłoczyć.
Myślę, że tę książkę można podsunąć każdemu uczniowi, który nie może zainteresować się naukami ścisłymi. Takie podejście do nich powinno ich zaciekawić. Dobra rozrywka i niekontrolowane wybuchy śmiechu gwarantowane. Polecam.

Randall Munroe
What if? A co gdyby?
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2015

wtorek, 13 października 2015

Cameron Diaz, Sandra Bark "Ja, kobieta"


Raczej unikam książek napisanych przez sławnych ludzi. Większość z nich pisze dla samej idei pisania i nie ma zbyt wiele do przekazania. Postanowiłam jednak sięgnąć po publikację autorstwa Cameron Diaz. Bardzo lubię oglądać ją na ekranie i byłam ciekawa, co ma mi do powiedzenia.
Ja, kobieta to poradnik dla kobiet. Czytając to, pewnie pomyślicie sobie "phi, a mało to ich było" i poszukacie ciekawszej książki do przeczytania. Zanim jednak to zrobicie, pozwólcie, że spróbuję Was przekonać, że to nie jest zwykła publikacja mówiąca o tym, co robić, żeby dobrze czuć się w swoim ciele.
Tak, Cameron Diaz jest sławna, trudno temu zaprzeczyć. Wiedzieliście, że przez wiele lat miała niską samoocenę. Nie odżywiała się też prawidłowo. Wiele godzin spędzała w pracy, ciągle gdzieś się spieszyła i nie miała czasu na przygotowywanie jedzenia w domu. To odbiło się na jej wyglądzie. Cameron Diaz o tym opowiada. Uświadamia czytelniczkom, że fast food to nie jedzenie. Nie zaspokaja ono nawet głodu. Wchodzi jedną stroną, a wychodzi drugą i tyle po nim pozostaje. Tej wielokrotnie nagradzanej aktorce udało się w końcu znaleźć drogę do akceptacji samej siebie i próbuje pomóc czytelniczkom w zrobieniu tego samego. Mówi o tym, co jeść i jak motywować się do wysiłku fizycznego, Chce, by każda kobieta odnalazła w sobie siłę. Powiem więcej, udaje jej się to.
Tę książkę połknęłam w jeden wieczór. To jedna z najlepszych publikacji dotyczących zdrowego trybu życia, jaką do tej pory czytałam. Wiecie dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że wszystko, co zostało tam napisane, jest poparte naukowo. To nie są tylko puste wywody w stylu "żyw się sałatą, a będziesz chuda, bo ja tak robię i nie tyję". Cameron przekazuje czytelniczkom to, czego sama się nauczyła na temat zdrowego trybu życia, a co one zrobią z tą wiedzą - to już ich sprawa.
Ja, kobieta została podzielona na 3 części. Jedna z nich dotyczy odżywiania, druga kondycji, a trzecia umysłu. Jeśli liczycie na to, że znajdziecie tu diety-cud i fantastyczne ćwiczenia, które w ciągu paru dni zrobią z nas ideały - muszę Was rozczarować. Nic takiego tu nie ma. Zapytacie pewnie, co w takim razie tu jest. Odpowiem krótko - życiowe rady. Cameron Diaz nie nakłania do katowania się dietami, mówi za to, że łatwiej będzie nam zapanować nad wagą, jeśli nauczymy się jeść wtedy, kiedy naprawdę odczuwamy głód, a nie wtedy, gdy mamy na coś apetyt. Wiecie co jest najważniejsze w zdrowym odżywianiu? Nie, nie dieta, a dobre samopoczucie. Z nim jesteśmy w stanie góry przenosić. 
Cameron Diaz pokazuje, że można do niego dojść metodą małych kroczków. Owocowe cukierki zastępuje się owocami i stopniowo wprowadza się coraz więcej ruchu. Na początku wystarczy robienie drobnych kroczków przy czekaniu na to, aż ugotuje się woda. Wiecie, co zainspirowało mnie najbardziej? Butelka wody. Tak, dobrze widzicie, butelka wody mineralnej. Cameron Diaz wyznała, że wypija ją codziennie rano i to jest dla niej jak budzik. Postanowiłam to przetestować. Codziennie rano wstaję o 5.30, żeby dojechać do pracy i jak pewnie się domyślacie, czuję się i wyglądam wtedy jak zombie. Nie myślałam, że picie wody może mnie postawić na nogi. A ja się głupia kawą futrowałam i nic mi to nie dawało...
Aktorka w swojej książce nie zapomina o żadnym aspekcie kobiecego życia. Porusza tematy dotyczące nie tylko diety i aktywności fizycznej. Mówi także o sprawach intymnych. Jest przy tym bardzo życzliwa i naturalna. Nie każe nam niczego robić, nie wywyższa się. Chce tylko jednego, a mianowicie tego, byśmy dobrze czuły się w swoim ciele.
To idealna lektura dla każdej kobiety. Nie ważne w jakim jest wieku, czym się zajmuje zawodowo. Przeczytajcie tę książkę. Mam nadzieję, że znajdziecie w niej coś dla siebie.

Cameron Diaz, Sandra Bark
Ja, kobieta
Wydawnictwo IUVI
Kraków 2014

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu IUVI :)