Zanim opowiem o tej książce, przytoczę pewną anegdotę z mojego życia. Zanim w moim życiu pojawił się pan mąż, umówiłam się na spotkanie z pewnym chłopakiem. Poznałam go przez Internet. W sieci rozmawiało się w porządku. Kiedy na "dzień dobry" powiedział mi, że dał swojej mamie mój numer telefonu, żeby mogła do mnie zadzwonić, gdyby nie wrócił do domu o 21, wiedziałam, że nie spotkamy się po raz drugi. Musiałam jednak wytrzymać spotkanie i wysłuchiwać peanów na temat szanownej mamusi. Masakra. Teraz mi się z tego chce śmiać, ale uwierzcie mi, wtedy mi do śmiechu nie było. Dlaczego o tym wspominam? Bo o takim typie człowieka jest Maminsynek Nataszy Sochy.
Leander wydaje się idealnym mężczyzną. Jest przystojny, zadbany, inteligentny i niezależny finansowo. Nic dziwnego, że Amelia traci dla niego głowę. Jest tylko maleńki problem. Drobnostka. Przyklejona do syna jak rzep do psiego ogona mamusia. Leandrowi ona nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. To kobieta jego życia, której słowo jest dla niego święte. Wszystkie dotychczasowe kochanki uciekały w końcu od niego w popłochu. W końcu pojawia się Amelia. Jesteście ciekawi, czy uda jej się wyrwać ukochanego ze szponów demonicznej mamusi? Chwytajcie zatem książki w dłoń i przekonajcie się sami.
Gdybym na własnej skórze nie przekonała się, że istnieją tacy mężczyźni jak Leander, podeszłabym do Maminsynka jak do powieście science-fiction. Żadnej kobiecie nie życzę związku, w którym jest on, ona i mama. Nie ma co się łudzić, że będzie się ważniejszą od szanownej rodzicielki. Natasza Socha pod dość zabawną opowieścią ukryła przestrogę dla kobiet. Pokazała, w jaki sposób przeżycia z dzieciństwa wpływają na nasze dorosłe życie i na to, kim się w nim staniemy. Podobało mi się to, że autorka podzieliła książkę na dwie części i na całą historię możemy spojrzeć zarówno ze strony Leandra, jak i Amelii.
Matkę Leandra mogę śmiało porównać do trującego bluszczu. Oplotła się wokół syna, zrobiła mu pranie mózgu. Czytając o jej wyczynach, czułam dreszcze i dziękowałam niebiosom, że ja mam normalną teściową, która pozwala nam żyć swoim życiem. Matka Leandra wychowała sobie bardzo ciężkiego w pożyciu maminsynka. Natasza Socha zwraca uwagę na to, że odpowiedzialność za powstanie takiego "pokolenia maminsynków" ponosi społeczeństwo, które daje na to przyzwolenie. Wiadomo, że dzieci są małym cudem i kocha się je całym sercem, ale trzeba w tej miłości znaleźć umiar, by nie skrzywdzić swojej pociechy.
Leander budził we mnie demony. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy miałam ochotę wejść do książki i potraktować go elektrowstrząsami, żeby w końcu, jak to mówią młodzi, ogarnął się. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym bycia w związku z nim. Co z tego, że był boski, skoro sensem jego życia była mamusia? W pewnym momencie także i Amelia zaczęła mnie niesamowicie drażnić. Myślałam, że ma trochę więcej oleju w głowie, a tymczasem ona pokazała, że nie ma za za grosz honoru ani poczucia własnej wartości. Ja na jej miejscu uciekałabym w popłochu, gdyby facet kazał mi "pocałować nóżki-śmierdziuszki", bo to robiła jego mamusia. Nie ze mną takie numery.
Zakończenie książki może wzbudzić niepokój. Czytając je, zaśmiałam się z zażenowaniem. Mam tylko nadzieję, że gdy przyjdzie na świat mój syn, nie poprzestawia mi się tak w głowie. Maminsynek to przyjemna w lekturze historia, która jest przestrogą dla kobiet i zmusza do refleksji na temat relacji matki i syna oraz tego, jak układają się stosunki damsko-męskie, kiedy w tle ciągle kręci się mamusia. Polecam tę książkę wszystkim kobietom. Gwarantuję, że zakochacie się w prozie Nataszy Sochy.
Natasza Socha
Maminsynek
Wydawnictwo Filia
Poznań 2015
Książkę dostrzegłam już jakiś czas temu i naprawdę bardzo mnie zaintrygowała. Będę musiała przeczytać :P
OdpowiedzUsuńhttp://gabrysiekrecenzuje.blogspot.com/
A słyszałam o tej książce, słyszałam i jestem ciekawa tej specyficznej więzi ;) A okładka za każdym razem mnie rozbraja, gdy na nią patrzę ;P
OdpowiedzUsuńO matko, serio coś takiego Cię spotkało? A myślałam, że tacy ludzie to tylko w książkach istnieją ;p A, chyba że spotkaliście się, będąc jeszcze w podstawówce - wtedy z tym telefonem mogłabym jeszcze zrozumieć :D
OdpowiedzUsuńA co do książki to słyszałam już o niej, ale zastanawiam się, czy by mnie nie wkurzała niemiłosiernie, więc nawet nie wiem, czy chcę przeczytać ;p
To było 5 lat temu. Ja miałam 20 lat, on 21. Masakra :D teraz jak o tym myślę, to śmiać mi się chce, wtedy mi do śmiechu nie było. Dobrze, że jeszcze z nim na spotkanie nie przyszła. Tego bym nie wytrzymała.
UsuńCzekałam na recenzję tej książki. Świetnie ci wyszła.; Haha niezłe spotkanie z mamusią, współczuję. Ja nie wiem skąd się biorą tacy faceci.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥
http://kochamczytack.blogspot.com/