Kiedy byłam na studiach,
na ostatnim roku mogłam wybrać jako jedne z zajęć swobodnego wyboru literaturę
czeską. Niestety, nie udało mi się to. Ubolewałam nad tym, bo te zajęcia
wydawały mi się ciekawe. Nie miałam dotychczas zbyt wiele wspólnego z literaturą
czeską i chciałam nadrobić te zaległości. Dopiero po studiach znalazłam na to
czas. Martina Reinera poleciła mi koleżanka. To ona namówiła mnie do zamówienia
książki Lucynka, Macoszka i ja.
Tomasz Mróz, który jest nieśmiałym listonoszem. W jego życiu pojawiają się dwa punkty zwrotne, które wywracają je do góry nogami. Pierwszym z nich jest otrzymanie tajemniczej wiadomości przeznaczonej dla zaginionego poety Macoszki. Mężczyzna całkiem zatraca się w jego twórczości. Popada w obłęd na tym punkcie. Drugim ważnym wydarzeniem jest poznanie Marty i jej córeczki, Lucynki, a właściwie to, co dzieje się, gdy matka dziecka trafia do szpitala. Tomasz zostaje wyznaczony na opiekuna dziewczynki. Listonosz i Lucynka próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. On musi dowiedzieć się, jak to jest być tatą, ona uczy się, jak to jest mieć ojca. Na szczęście to przychodzi im naturalnie. Tomasz odnajduje przyjemność w opiekowaniu się dzieckiem. Nie wyobraża sobie tego, że mógłby ją stracić.Martin Reiner w mistrzowski sposób połączył losy tej trójki bohaterów. Subtelne więzi, jakie się między nimi zawiązały, są zaskakujące i naturalne. Uzupełniają się idealnie jako trio. Tworzą niezwykle zgraną jedność. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej czytałam tak dobrą książkę o relacjach ojczyma i dziecka. Owszem, pojawiali się kolejni partnerzy matek, ale nie pamiętam, by którykolwiek z nich miał ze swoim pasierbem aż tak dobre relacje.Do tej pory jestem pod wrażeniem Lucynki. Urzekła mnie. Nie dziwię się, że Tomasz ją pokochał, sama bez zastanowienia otoczyłabym ją opieką. To, jak zachowała się w sytuacji, gdy jej mamie stała się krzywda, zasługiwało na pochwałę. Współczułam Lucynce. Nie miała ojca, wychowywała ją tylko matka. Co prawda Marta starała się być dla niej dobrą mamą, ale pewne wydarzenia z przeszłości nie pozwoliły o sobie zapomnieć i stało się coś złego. Nie dziwię się, że Reiner przewidział dla nich zakończenie związane z rozstaniem.Do końca nie wiedziałam, jak potoczą się losy Tomasza i Macoszki. Kibicowałam nieśmiałemu listonoszowi i chciałam, by odnalazł samego siebie i drogę do szczęścia. Naprawdę na to zasługiwał. Niejedno dziecko chciałoby mieć takiego ojca jak on.Lucynka, Macoszka i ja to niezwykle subtelna i piękna opowieść o miłości, literackiej obsesji i samotności. Nie ma tu nagłych zwrotów akcji, choć zakończenie zaskakuje. Wszystko toczy się raczej leniwie. Nie uważam jednak, że to minus. Akurat w przypadku tej historii to zaleta. Dzięki takiemu sposobowi narracji możemy wczuć się w klimat powieści, który jest niezwykły. Jestem oczarowana tą książką. Wiem na pewno, że jeszcze kiedyś do niej powrócę i będę polecać ją innym. Takich pisarz jak Martin Reiner warto znać. To klasa sama w sobie, literatura najwyższych lotów, majstersztyk. Nie potrafię odnaleźć tu żadnych mankamentów. Postacie są wyraźne, nietuzinkowe i nie sposób ich nie pokochać. Opisy działają na wyobraźnię, a dialogi są napisane w bardzo naturalny sposób. Lepszej reklamy tej powieści chyba już nie zrobię. Mogę tylko zapewnić, że nawet najbardziej wybredni czytelnicy będą tą lekturą zafascynowani.
Martin Reiner
Tomasz Mróz, który jest nieśmiałym listonoszem. W jego życiu pojawiają się dwa punkty zwrotne, które wywracają je do góry nogami. Pierwszym z nich jest otrzymanie tajemniczej wiadomości przeznaczonej dla zaginionego poety Macoszki. Mężczyzna całkiem zatraca się w jego twórczości. Popada w obłęd na tym punkcie. Drugim ważnym wydarzeniem jest poznanie Marty i jej córeczki, Lucynki, a właściwie to, co dzieje się, gdy matka dziecka trafia do szpitala. Tomasz zostaje wyznaczony na opiekuna dziewczynki. Listonosz i Lucynka próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. On musi dowiedzieć się, jak to jest być tatą, ona uczy się, jak to jest mieć ojca. Na szczęście to przychodzi im naturalnie. Tomasz odnajduje przyjemność w opiekowaniu się dzieckiem. Nie wyobraża sobie tego, że mógłby ją stracić.Martin Reiner w mistrzowski sposób połączył losy tej trójki bohaterów. Subtelne więzi, jakie się między nimi zawiązały, są zaskakujące i naturalne. Uzupełniają się idealnie jako trio. Tworzą niezwykle zgraną jedność. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej czytałam tak dobrą książkę o relacjach ojczyma i dziecka. Owszem, pojawiali się kolejni partnerzy matek, ale nie pamiętam, by którykolwiek z nich miał ze swoim pasierbem aż tak dobre relacje.Do tej pory jestem pod wrażeniem Lucynki. Urzekła mnie. Nie dziwię się, że Tomasz ją pokochał, sama bez zastanowienia otoczyłabym ją opieką. To, jak zachowała się w sytuacji, gdy jej mamie stała się krzywda, zasługiwało na pochwałę. Współczułam Lucynce. Nie miała ojca, wychowywała ją tylko matka. Co prawda Marta starała się być dla niej dobrą mamą, ale pewne wydarzenia z przeszłości nie pozwoliły o sobie zapomnieć i stało się coś złego. Nie dziwię się, że Reiner przewidział dla nich zakończenie związane z rozstaniem.Do końca nie wiedziałam, jak potoczą się losy Tomasza i Macoszki. Kibicowałam nieśmiałemu listonoszowi i chciałam, by odnalazł samego siebie i drogę do szczęścia. Naprawdę na to zasługiwał. Niejedno dziecko chciałoby mieć takiego ojca jak on.Lucynka, Macoszka i ja to niezwykle subtelna i piękna opowieść o miłości, literackiej obsesji i samotności. Nie ma tu nagłych zwrotów akcji, choć zakończenie zaskakuje. Wszystko toczy się raczej leniwie. Nie uważam jednak, że to minus. Akurat w przypadku tej historii to zaleta. Dzięki takiemu sposobowi narracji możemy wczuć się w klimat powieści, który jest niezwykły. Jestem oczarowana tą książką. Wiem na pewno, że jeszcze kiedyś do niej powrócę i będę polecać ją innym. Takich pisarz jak Martin Reiner warto znać. To klasa sama w sobie, literatura najwyższych lotów, majstersztyk. Nie potrafię odnaleźć tu żadnych mankamentów. Postacie są wyraźne, nietuzinkowe i nie sposób ich nie pokochać. Opisy działają na wyobraźnię, a dialogi są napisane w bardzo naturalny sposób. Lepszej reklamy tej powieści chyba już nie zrobię. Mogę tylko zapewnić, że nawet najbardziej wybredni czytelnicy będą tą lekturą zafascynowani.
Martin Reiner
Lucynka, Macoszka i ja
Wydawnictwo Stara Szkoła
Wołów 2015
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Wydawnictwu Stara Szkoła.
Zapraszamy do odebrania Liebster Blog Award na naszym blogu :)
OdpowiedzUsuńhttp://zyjemyioddychamymarzeniami.blogspot.com/2015/07/liebster-blog-award-1_3.html
Chętnie przeczytam, bo zapowiada się ciekawie. Tytuł mi się skojarzył z literaturą dziecięcą. :)
OdpowiedzUsuń