Strony

wtorek, 30 czerwca 2015

Martin Dugard, Bill O'Reilly "Zabić Pattona. Niezwykła śmierć najzuchwalszego generała drugiej wojny światowej"


Czy można napisać książkę o tym, kto zamordował generała Pattona, nie wspominając o tym wprost i traktując tę postać raczej jako bohatera epizodycznego? Okazuje się, że można. Udowodnili to Bill O'Reilly i Martin Dugard. Skoro nie ma tam za wiele Pattona, to co w takim razie tam jest?
Umierający Hitler
Po raz kolejny mamy okazję prześledzić ostatnie dni Hitlera. Widzimy jego upadek, obserwujemy, jak żyje zamknięty w bunkrze ze świadomością porażki i podupada na zdrowiu. Towarzyszymy jemu i Ewie Braun w chwili, gdy oboje popełniają samobójstwo.
Prezydent Harry Truman
Franklin Delano Roosevelt umiera. Czytelnicy towarzyszą nowemu przywódcy Stanów Zjednoczonych w chwili zaprzysiężenia. Mają także okazję przeczytać, jak wyglądały relację osób trzymających władzę z kobietami.
Towarzysz Stalin
Hitler poniósł porażkę, to już wiemy. Europa pozbyła się jednego tyrana, na jego miejscu pojawia się kolejny. Jeden gorszy od drugiego. Dowiadujemy się, jakie plany dotyczące wyglądu Starego Kontynentu. Myślicie, że działał sam? W takim razie mam dla was niespodziankę, a jest nią...
... zdrajca Churchill
Tak, to ten sam stary dobry Winston Churchill, który miał pomóc zniewolonym przez Niemców Polakom. Autorzy książki Zabić Pattona pokazują, jaki właściwie premier Wielkiej Brytanii. Okazuje się, że wcale nie był takim poczciwym człowiekiem, jak podają niektóre źródła historyczne.
Teraz możecie zapytać, gdzie w tym wszystkim jest Patton? Po co widzieć co działo się z tymi czterema mężczyznami, skoro interesuje nas los piątego, który został pominięty, choć książka miała być właśnie o nim. Okazuje się, że każdy z wymienionych przeze mnie polityków mógł mieć swój cel w pozbyciu się generała Pattona. Ich historie pokazują nam ewentualne motywy, które mogły nimi kierować. Kto zabił? Nie wiadomo. Nazwiska sprawcy nie podano. Możemy sami spróbować przeprowadzić własne śledztwo na ten temat.
Wszystkich tych, którzy liczyli na książkę o Pattonie, muszę rozczarować. Ten generał pojawia się sporadycznie. Nawet nie wiem, czy informacje o nim i jego śmierci zajmują 1/4 treści publikacji. Miałam wrażenie, że Zabić Pattona jest pisana o wszystkim i o niczym. Jest dokładny przebieg końcówki II wojny światowej. Sytuacja na froncie jest jasna. Dodatkowo obrazują ją pojawiające się w tekście mapki. Śmierć Pattona jest potraktowana w tej opowieści jako epizod. W jego samochód uderzyła ciężarówka, która pojawiła się znikąd. Poszkodowany zmarł po kilku dniach. Pochowano go bez sekcji zwłok, bo nie zgodziła się na nią żona. Więcej informacji na temat tego wypadku czy też zamachu nie odnajdziemy. Nie do końca wiem, co mam myśleć o tej książce. Z jednej strony podobało mi się to, że autorzy nie szukają taniej sensacji, nie używają jako argumentów faktów bez pokrycia, ale z drugiej strony, liczyłam na wyjaśnienie zagadki tej tajemniczej śmierci. Jestem nieco rozczarowana tą lekturą. Liczyłam na coś innego. Nie myślałam, że tak mało będzie informacji o Pattonie. Nie dowiedziałam się także niczego nowego. Lubię książki, które dają do myślenia. Ta niby taka jest, w końcu nie mamy podanego na tacy rozwiązania tej zagadki, musimy sami poprowadzić śledztwo, ale czegoś jej brakuje. Jak dla mnie, było tam za mało wskazówek, większość przedstawionych tam faktów już od dawna znałam. Jestem zawiedziona tą lekturą. Może uda mi się znaleźć inną, która rozwieje wątpliwości w tej sprawie.


Martin Dugard, Bill O'Reilly
Zabić Pattona. Niezwykła śmierć najzuchwalszego generała drugiej wojny światowej
Dom Wydawniczy Rebis
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
i Domowi Wydawniczemu Rebis

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #16 A.S.A. Harrison "W cieniu"


Nie wiem, co musiałby zrobić mój mąż, żebym zaczęła planować jego morderstwo. Fakt, irytuje mnie czasem, ale nie mogłabym zrobić mu krzywdy. W cieniu opowiada o parze, która tylko na pozór jest szczęśliwa.
Ona jest psychologiem, on ma przedsiębiorstwo budowlane. Teoretycznie żyją razem. Praktycznie Todd wdaje się w coraz to nowe romanse, a Jodi udaje, że nic na ten temat nie wie. Do pewnego czasu ten układ wydaje się idealny. Sprawa komplikuje się, gdy młoda kochanka mężczyzny oznajmia mu, że jest z nim w ciąży i ma zamiar urodzić to dziecko. Todd, nie do końca z własnej woli, postanawia odejść od Jodi. Wydaje mu się, że to tylko formalność. Ich związek i tak już od dawna praktycznie nie istniał. Dla zdradzonej kobiety to nie jest takie proste i oczywiste. Nie godzi się na to, by to, co zapisał jej kiedyś Todd, weszło w posiadanie jego kochanki i bękarta. Przecież po tylu latach związku ma prawo do majątku partnera, z którym spędziła znaczną część życia. Pozostaje jej tylko jedno rozwiązanie. Musi zamordować swojego ukochanego, zanim ten zmieni swój testament.
Pierwszą rzeczą, jaka mnie uderzyła, było zachowanie Jodi. To, co robiła, zupełnie nie pasowało do tego, co wokół niej się działo. Powinna ciskać gromami, a zachowywała spokój. Grała kogoś, kim nie była. Todd zresztą nie pozostawał w tyle. Grał niewiniątko, choć całkiem sporo miał za uszami. Chociaż w domu tej pary nie było awantur, ta rodzina niszczyła się nawzajem. Kłamstwami, niedopowiedzeniami i życiem w pozornym szczęściu. Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego. Musiało dojść do tragedii.
Bardzo działała mi na nerwy Natasha, kochanka Todda. Studiowała już co prawda, ale zachowywała się jak mała, rozpieszczona dziewczynka. Nie mam pojęcia co mężczyzna w niej widział. Musiał być bardzo zdesperowany, skoro zostawił dla niej kobietę, z którą spędził ponad 20 lat.
W tej książce brakowało mi napięcia. Nie było nagłych zwrotów akcji, od początku było wiadomo kto stoi za śmiercią Todda. Jasne też było to, że niewierny niby-mąż marnie skończy. W sumie w tej książce nie działo się zbyt wiele oprócz tego, że obserwujemy schematyczny rozpad związku. Jestem z tego powodu nieco zawiedziona, choć podobało mi się psychologiczne podejście do sprawy.
To książka nie dla osób liczących na trzymający w napięciu i pełen zwrotów akcji kryminał. Jak już wspomniałam, wszystko od początku jest jasne i przewidywalne. To dobra propozycja dla osób interesujących się psychologią. Tacy czytelnicy prędzej znajdą tu coś dla siebie.

A.S.A Harrison
W cieniu
Wydawnictwo Znak Literanova
Kraków 2015

niedziela, 28 czerwca 2015

Heather Gudenkauf "Małe cuda"


Dzisiaj chcę opowiedzieć o książce, którą powinni przeczytać wszyscy rodzice. Ja nie mam jeszcze dzieci, ale lekcji, jaką dała mi ta opowieść, prędko nie zapomnę.
Ellen Morre pracuje jako pracownik społeczny. W swoim życiu widziała wiele strasznych rzeczy, które nigdy nie powinny się stać. Kobieta jest obrońcą tych, którzy są zdani na łaskę innych - maltretowanych i niekochanych dzieci. Na co dzień jest szczęśliwą żoną i matką trójki dzieci. Pewnego słonecznego dnia popełnia straszliwy błąd. Zapomina o tym, że miała odwieźć do opiekunki swoją najmłodszą córeczkę i zostawia ją w nagrzanym samochodzie. Tylko dzięki interwencji obcych ludzi małą Avery udaje się uratować. Rozpoczyna się desperacka walka o jej życie. Nie wiadomo, czy dziewczynka wróci do zdrowia. Ellen wpada w pułapkę systemu, w którym pracuje od lat.
Na kartach powieści spotykamy także dziesięcioletnią Jenny Briard, która mieszka z ojcem. Mężczyzna nie radzi sobie z codziennością i samym sobą. O opiece nad dzieckiem już nie wspominając. Ojciec i córka nie mają stałego miejsca zamieszkania. Pewnego dnia dziewczynka zostaje sama w obcym mieście z kilkoma dolarami w kieszeni. Wtedy krzyżują się drogi Ellen i Jane. Każda z nich przeżywa swój dramat. Bohaterki nawet nie spodziewają się tego, jak bardzo mogą sobie pomóc.
Małe cuda to piękna opowieść o miłości i rodzicielstwie. Nie zawsze łatwym, pełnym trudnych wyborów i rozstań. Na okładce czytamy, że to coś dla fanów Jodi Picoult. Uwielbiam tę autorkę, ale zestawienie Heather Gudenkauf z tą pisarką, nie jest do końca trafne. Każda z nich skupia się na czymś innym. Jodi Picoult wchodzi w psychikę bohaterów, dokładnie analizuje to, co się dzieje. Historię widzimy z perspektywy kilku osób. Tu jest trochę inaczej, co nie znaczy, że gorzej. W Małych cudach skupiamy się wyłącznie na Ellen i Jenny. Inne postacie są tłem. Owszem, przeżywają to, co się stało, ale nie możemy ich bliżej poznać. Tego mi nieco brakowało. Liczyłam na to, że poznam stanowisko Adama, męża Ellen w tej sprawie. Chciałam także dowiedzieć się, co na ten temat sądzą ich starsze dzieci, Leah i Lucas. Czuję przez to pewien niedosyt.
Muszę przyznać, że irytowała mnie Ellen. Starałam się jej nie oceniać. To, co zrobiła, mogło się przydarzyć każdemu. Miałam jednak wrażenie, że praca jest dla niej ważniejsza od rodziny. Takie wrażenie odniosłam zwłaszcza wtedy, gdy czytałam, co robiła, gdy Avery walczyła o życie w szpitalu.
To nie jest łatwa lektura. Ogrom tragedii, do której tam doszło, pewnie lepiej zrozumieją rodzice mający male dzieci. Jestem wstrząśnięta tym, co zobaczyłam w rzeczywistości stworzonej przez Heather Gudenkauf. Najgorsze jest to, że ta historia to nie jest wymysł autorki. Takie okropieństwa dzieją się naprawdę. Szybko nie zapomnę o tej opowieści. Porusza i daje do myślenia. Oby na naszym rynku wydawniczym pojawiło się więcej takich pozycji.

Heather Gudenkauf
Małe cuda
Wydawnictwo Filia
Poznań 2015

piątek, 26 czerwca 2015

Jurgen Roth "Tajne akta S."


W tym momencie staje przede mną bardzo trudne, jeśli nie najtrudniejsze zadanie w mojej krótkiej karierze recenzenta. Mam napisać recenzję chyba najbardziej kontrowersyjnej książki, którą kiedykolwiek przeczytałam. Zanim przejdę do konkretów, chcę zaznaczyć, że wszystko to, co napiszę, w żaden sposób nie wiąże się z moimi sympatiami politycznymi ani z tym, co myślę na temat tego, co stało się 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku. Moje przemyślenia będą dotyczyły wyłącznie tego, co przeczytałam w książce Jurgena Rotha Tajne akta S.
10 kwietnia 2010 roku Polska zamarła.Tu-154, samolot rządowy, na pokładzie którego leciało na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej 96 osób, rozbija się. Nikomu nie udało się przeżyć katastrofy. Kraj pogrążył się w żałobie. Już dawno nie mieliśmy do czynienia z taką tragedią. Do tej poty właściwie nie wiemy, jak do tego doszło. Jurgen Roth, niemiecki dziennikarz, który nie jest związany z żadną polską partią, postanowił przyjrzeć się tej sprawie. Od dawna powinniśmy wiedzieć, jakie były przyczyny tej katastrofy. Autor książki pokazuje, do czego zaprowadziły go jego badania. Nie będę wdawać się w szczegóły, co dokładnie odkrył, ale słowa tego człowieka dają do myślenia. Szokują. Sprawiają, że trudno nie myśleć o całej tej sprawie, w której więcej niewiadomych niż pewników.Jurgen Roth wytyka cały szereg nieprawidłowości. Rzuca zupełnie inne światło na pewne sprawy, choćby na to, że już kilka minut po katastrofie wiadomo było, że zawinili piloci, a nikomu nie udało się przeżyć. Oczywiście taki reinterpretacji pewnych faktów jest wiele. Z oczywistych faktów, by nie zdradzić zbyt wiele, nie będę o nich pisać.Niezwykle cennym źródłem informacji są wypowiedzi członków rodzin ofiar. Mamy okazję spojrzeć na sprawę oczami Małgorzaty Wassermann, Ewy Błasik i Magdaleny Merty. Pozwolę sobie poświęcić chwilę uwagi pierwszej z wymienionych przeze mnie kobiet. To córka Zbigniewa Wassermanna. Kobieta opowiada, że jej ojca miało tam nie być. Na pokładzie samolotu znalazł się za Jarosława Kaczyńskiego. Pani Małgorzata wspomniała o nieprawidłowościach związanych z sekcją zwłok taty. Według raportu miał on być młodym mężczyzną ze zdrowymi nerkami, podczas gdy zmarły polityk od lat żył tylko z jedną nerką. Kobieta mówi też, że nakłaniano ją do spalenia ubrań ojca, choć były one przecież dowodem w sprawie. Jurgen Roth zwraca uwagę na to, że takich nieprawidłowości było więcej. Zastanawia się też, jak to możliwe, że tyle osób związanych z prowadzeniem dochodzenia w tej sprawie, popełniło samobójstwo, choć nie uskarżało się na żadne problemy. Szokujące? Uwierzcie mi, to dopiero wierzchołek góry lodowej.Nie potrafię otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała u mnie ta lektura. Czytałam ją z zapartym tchem i zastanawiałam się, co właściwie wiem o rządzących nami politykach. Doszłam do wniosku, że nie wiem kompletnie nic. Jestem pełna podziwu dla autora książki za sposób, w jaki podszedł do tematu. Nie szukał taniej sensacji, sposobu na nagłośnienie wydanej przez siebie publikacji. Wszystko, co napisał, popierał wynikami badań i argumentami nie do zbicia. To niezwykle cenna publikacja o tym, co stało się 5 lat temu w Smoleńsku. Całość jest napisana w bardzo przystępny sposób, więc nie trzeba specjalistycznej wiedzy, aby po nią sięgnąć. Tajne akta S. szokują, ale warto się z nimi zapoznać.


Jurgen Roth
Tajne akta S.
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
oraz Wydawnictwu Zysk i S-ka.

czwartek, 25 czerwca 2015

Magdalena Witkiewicz "Moralność pani Piontek"


Magdalenę Witkiewicz pokochałam za Pierwszą na liście. Bez zastanowienia sięgnęłam więc po jej najnowszą powieść. Liczyłam na dobrą zabawę. Czy dostałam to, czego chciałam? Przekonajcie się sami.
Gertruda Poniatowska z domu Piontek doszła w życiu do wszystkiego, do czego zamierzała dojść. Wyszła za mąż za człowieka o królewskim nazwisku, urodziła wymarzonego syna, który miał zostać laryngologiem. To nie do końca poszło zgodnie z planem. Augustyn postanowił zostać ginekologiem. Pani Dulska byłaby dumna ze swojej nowoczesnej wersji, która jest apodyktyczną miłośniczką drogich szpilek, pijącą kawę z filiżanek i wtrącającą do rozmów francuskie słówka. Plan dotyczący ułożenia życia Augustynowi legł w gruzach, gdy zaledwie 35-letni mężczyzna oświadczył rodzicom, że wyprowadza się z domu. Do mieszkania. Wynajmowanego. I nie będzie mieszkał tam sam. Gertruda nie może tego przeżyć. Nie po to chuchała i dmuchała na syneczka, by teraz wpadł w ręce jakiejś lafiryndy. Nie on. Nie członek szlachetnego rodu Poniatowskich. Jakby tego było mało, swoje pięć groszy do całej tej sytuacji wtrąca nieustannie przebrzydły Cyryl, przyjaciel Augustyna, który działa na Gertrudę jak płachta na byka. Myślicie, że gorzej już być nie może? Przekonajcie się o tym sami.
Moralność pani Piontek była dość dobrym przerywnikiem między dość ciężkimi lekturami, jakie ostatnio czytam. To komedia pomyłek, która w krzywym zwierciadle opisuje historię kobiety, która, powiem kolokwialnie, ze wsi wyszła, ale wieś w niej została. Gertruda Poniatowska jest typową stereotypową mamusią, która nie pozwala synkowi nawet kichnąć bez jej pozwolenia. Zanim chłopczyk pojawił się na świecie, ona ułożyła mu całe życie, nie biorąc przy tym pod uwagę tego, że on może chcieć czegoś innego. Mama powiedziała i tak ma być. Koniec, kropka. Nie ma dyskusji. Jej mąż, Romuald, żyje w cieniu. Nie ma siły przebicia. Boi się sprzeciwić żoneczce z piekła rodem. Woli jej przytaknąć i mieć święty spokój. Całe szczęście, że syn się w niego nie wdał.
Przyznam, że jestem nieco rozczarowana tą książką. Była zabawna, ale w pewnym momencie ten wszechobecny komizm zaczął mnie nieco męczyć. O ile pierwszą połowę czytałam, zaśmiewając się do łez, o tyle druga połowa nie wywarła już na mnie takiego wrażenia. Historia stała się przewidywalna i nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. Szkoda, liczyłam na jakiś nagły zwrot akcji.
Mimo wszystko uważam, że to dobra lektura na leniwe popołudnie. Nie da się od niej oderwać. Czytelnik chce wiedzieć, co stanie się z Poniatowskimi. Mam nadzieję, że na naszym rynku pojawi się jeszcze kiedyś powieść Magdaleny Witkiewicz. Na pewno po nią sięgnę. Jeśli do tej pory nie zapoznaliście się z jej twórczością, zachęcam do nadrobienia zaległości. Naprawdę warto.

Magdalena Witkiewicz
Moralność pani Piontek
Wydawnictwo Filia
Poznań 2015

środa, 24 czerwca 2015

Ismet Prcić "Odłamki"


Zaczynając tę recenzję, powinnam użyć słów "witajcie w piekle". Dziś chcę bowiem przenieść się z Wami na Bałkany, gdzie szaleje wojna, a ludzie giną bez ostrzeżenia i jakiegoś głębszego powodu. Umierają tylko dlatego, że wyznają inną religię niż ci, którzy doprowadzili do konfliktu zbrojnego.
Zanim rozpoczęła się wojna, Ismet żył jak inni chłopcy w jego wieku - interesował się dziewczynami i bawił się. Był jeszcze młody, miał do tego prawo. Wojna zmieniła wszystko. Ismet uciekał, by ocalić swoje życie. Kładąc się spać, nie miał pewności, że rano obudzi się cały i zdrowy. Równie dobrze w nocy bomba mogła spaść na jego schronienie. W końcu udaje mu się wyrwać z zasypanej odłamkami ojczyzny. Rozpoczyna życie emigranta, które nie zawsze było usłane różami.
Historie, które opowiada nam Ismet, są pozbawione chronologii. To odłamki, które po latach dorosły mężczyzna próbuje poskładać w całość, by móc rozliczyć się z przeszłością. Należę do osób zdecydowanie bardziej lubiących czytać opowieści, w których jest porządek zdarzeń. Odłamki jednak przypadły mi do gustu. Nie wiem, czy spodobałyby mi się tak bardzo, gdyby skonstruowano je w inny sposób. Takie wyrywki otwierają przed nami rozdartą duszę Ismeta. Poznajemy jego dzieciństwo, nastoletnie lata i dorosłość. W każdym z tych okresów zmienia się sposób, w jaki poprowadzona została narracja. Oczywiście zmienia się także główny bohater.
Nie mam prawa pamiętać tego, co działo się w latach 90. XX wieku na terenach byłej Jugosławii. Autor pokazał mi, jak wyglądały nękane przez wojnę kraje. Może i nie było tu zbyt wiele wątków dotyczących samych walk, ale dzięki niektórym opisom w mojej głowie powstał niezbyt optymistyczny obraz tamtego społeczeństwa.
Odłamki to bardzo trudna opowieść. Nie da się jej przeczytać, siedząc przy herbatce i wcinając ciasteczka. To książka, której trzeba poświęcić więcej czasu. Nie dlatego, że jest napisana koszmarnym językiem i biedny czytelnik musi po kilkanaście razy czytać jedno zdanie, by zrozumieć, co autor miał na myśli. Chodzi mi o tematykę, jaka jest w niej poruszana. Nie da się podejść bez emocji do historii o wojnie i dramacie wielu ludzi. Nad tą książką trzeba się chwilę zatrzymać, postarać się wejść w psychikę człowieka złamanego wojną, by zrozumieć, o czym właściwie są Odłamki. Będziecie przy nich płakać, śmiać się i czuć złość. Dostaniecie odłamkiem prosto w serce. Proszę Was tylko o jedno: nie poddawajcie się zbyt szybko, jeśli opowieść Ismeta będzie dla Was trudna do czytania. Dajcie mu czas, żeby się przed Wami otworzył, bądźcie dla niego wyrozumiali. On przeżył wojnę, pozwólcie mu o niej opowiedzieć.

Ismet Prcić
Odłamki
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję
Wydawnictwu Sine Qua Non


wtorek, 23 czerwca 2015

Konkurs z Aniołem Stróżem - wyniki

Moi Drodzy!
Jak obiecałam, podaję dziś wyniki konkursu, w którym można było wygrać książkę Grahama Mastertona Anioł Jessiki. Nie miałam wcale łatwego zadania. Poprosiłam nawet o pomoc swojego faceta, który przeczytał ze mną odpowiedzi, wskazał na faworytów, między którymi się wahałam, choć wcześniej mu o tym nie mówiłam. Kiedy wyjaśniłam mu swój dylemat, powiedział, że będę musiała rzucić monetą, czyli zadania mi nie ułatwił. W końcu jednak podjęłam decyzję. Uwierzcie mi, wahałam się dość długo i żałowałam, że nie mam więcej książek do rozdania. Niestety, zwycięzca mógł być tylko jeden.
Książkę Anioł Jessiki otrzyma ode mnie osoba, która w torebce swojego Anioła Stróża zmieści wszystko (łącznie z Narnią, a i Gandalf pewnie by tam wszedł), czyli Ania.
Gratuluję wygranej, a tym, którym się nie udało, radzę się nie przejmować. Jeszcze czeka na Was kilka konkursów, nic straconego.

Pozdrawiam
Zaczytana bez pamięci :)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #15 Erica Spindler "W milczeniu"


Wyobraźcie sobie taką sytuację: pochodzicie z małego miasteczka, gdzie wszyscy wszystkich znają. Postanawiacie się z niego wyrwać i nie macie zamiaru do niego wrócić. W domu rodzinnym bywacie rzadko. Wasz kontakt z bliskimi jest bardzo sporadyczny. Pewnego dnia odbieracie telefon i dowiadujecie się, że Wasz ojciec popełnił samobójstwo. Wasz świat się wali, bo to przecież był człowiek, który kochał życie. Może i miał problemy, ale na pewno nie takie, żeby ze sobą skończyć. Pogrążeni w żałobie przybywacie na jego pogrzeb. Wtedy orientujecie się, że coś jest nie w porządku i Wasz ukochany tata na pewno nie odszedł z tego świata z własnej woli. Tylko jak to udowodnić?
Tak właśnie stało się w życiu Avery Chauvin, dziennikarki, która postanowiła odnaleźć szczęście z dala od rodzinnych stron. Dziewczyna nie może pogodzić się z odejściem ojca, który nie zostawił po sobie listu pożegnalnego. Podczas poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co właściwie stało się w dniu, gdy zmarł, dociera do starych wycinków dotyczących morderstwa sprzed lat. Po co ojciec miałby trzymać te artykuły, skoro sprawa została już dawno zamknięta? Odnalezienie odpowiedzi na to pytanie nie będzie wcale takie łatwe. Avery nie ma pojęcia, że rodzinna miejscowość przestała być bezpiecznym miejscem. Nie wie, że trafiła w paszczę lwa.
Nie spotkałam się nigdy wcześniej z twórczością Eriki Spindler, ale wiem, że muszę nadrobić te zaległości. Ta opowieść jest skonstruowana w ciekawy sposób. Nie czytałam wcześniej niczego podobnego. Obraz lokalnej społeczności z jednej strony jest bardzo sielski, aż chce się tam mieszkać. Z drugiej strony jednak coś mnie w nim przerażało. Nie do końca wiedziałam co, ale wiedziałam, że taka wielka i niby kochająca się rodzina musi mieć swoje za uszami. Miała i to całkiem sporo.
Obawiałam się w pewnym momencie, że wiem, jaki ta historia będzie miała koniec. Wiele poszlak wskazywało na to, kto może być czarną owcą w stadzie. Na szczęście moje przypuszczenia nie sprawdziły się i zostałam zaskoczona. Takiego finału się nie spodziewałam.
Polubiłam Avery. Było mi jej szkoda. Z dnia na dzień została prawie całkiem sama na świecie. Jej matka zmarła wcześniej, a nie miała rodzeństwa, które mogłoby ją wesprzeć w trudnych chwilach. Niby miała przyjaciół w mieście, ale to nie to samo. Podziwiam Avery za chęć dotarcia do prawdy. Choć kobieta zaczęła podejrzewać, że może dowiedzieć się czegoś, co zburzy obraz ojca, który chciała zachować w pamięci, nie poddała się. Dziennikarski instynkt wziął nad nią górę.
Jestem ciekawa pozostałych książek tej autorki. Jeśli były równie dobre, jak W milczeniu, na pewno na długo pozostaną w mojej pamięci. O Avery na pewno szybko nie zapomnę. Jeśli jeszcze jej nie znacie, zmieńcie to. Nie będziecie tego żałowali.

Erica Spindler
W milczeniu
Wydawnictwo Mira
Warszawa 2015

niedziela, 21 czerwca 2015

Philip Pullman "Baśnie braci Grimm dla młodzieży i dorosłych. Bez cenzury"


Baśnie braci Grimm towarzyszyły mi od dzieciństwa. Uwielbiałam napisane przez nich historie. Moją miłością byli Muzykanci z Bremy. Zmuszałam swoją starszą siostrę, by czytała mi tę bajkę. Dopiero niedawno przyznała mi się do tego, że nienawidzi tej opowieści, bo wychodziło jej bokiem powtarzanie mi jej po raz enty. Nie moja wina, że od małego uwielbiałam zwierzęta, a zwłaszcza koty, i lubiłam o nich słuchać. Jakiś czas temu miałam okazję znów przypomnieć sobie moją ulubioną historię z dzieciństwa. Stało się to za sprawą książki Philipa Pullmana.
Mamy okazję przeczytać inną wersję baśni braci Grimm. Jak głosi napis na okładce, nieocenzurowaną. Czy to znaczy, że Kopciuszek w kostiumie z lycry biega za księciem? Niekoniecznie, choć pojawiają się w niektórych opowieściach podteksty i aluzje, które nie są przeznaczone dla dzieci, co nie znaczy, że dostajemy do ręki baśniowe porno. Nie było tu nic niesmacznego i zdrożnego. Jeśli ktoś liczył na jakieś pikantne wątki, muszę go rozczarować. Więc o co chodzi z tą wersją bez cenzury? Już mówię. Philip Pullman nieco pozmieniał niektóre bajki, uwspółcześnił język, dodał dialogi, których wcześniej nie było. Na końcu każdej z nich są dodatkowe informacje dotyczące choćby tego, skąd bracia Grimm czerpali inspirację do napisania danej baśni. 
Czy pojawiły się tu jakieś historie, które mnie zdziwiły? Tak. Byłam w szoku, gdy przeczytałam nową wersję Roszpunki. Kiedy ją przeczytałam, zapytałam mojego pana M., czy zna tę baśń. Powiedział, że tak. Zapytałam, jakie zna zakończenie. Okazało się, że oboje znamy tę samą wersję. Gdy przeczytałam mu zakończenie Philipa Pullmana, był zaskoczony. Takiej bajki na pewno nie przeczytalibyśmy naszemu dziecku na dobranoc.
Książkę czytało się szybko, ale jestem nią nieco rozczarowana. W dzieciństwie byłam zachwycona baśniami braci Grimm, o czym już wspomniałam. Philip Pullman odebrał tym opowieściom magię. Zdecydowanie bardziej wolę oryginalne wersje. One mają swój urok, przenoszą do innego świata, przypominają beztroskie dzieciństwo. To nic, że wiele rzeczy nie zostało dopowiedzianych. W tym był ich urok. Nie wiem, czy to dobry pomysł, by zabierać się za odczytywanie na nowo baśni. Może nie warto zabijać ich niezwykłej otoczki? Przyznam, że czasem po lekturze zastanawiałam się, czym kilkuletnia Zaczytana bez pamięci się tak zachwycała w tych opowieściach, bo przecież nic w nich nie ma.
Mam bardzo mieszane uczucia po tej lekturze. Czuję się tak, jakby zabrano mi coś cennego. Decyzję o tym, czy sięgniecie po tę książkę, pozostawiam Wam. Moje zdanie na ten temat już znacie. Jestem ciekawa, jakie będą Wasze odczucia.

Philip Pullman
Baśnie braci Grimm dla młodzieży i dorosłych. Bez cenzury
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2014

sobota, 20 czerwca 2015

Julia Alvarez "Czas Motyli"


Nieczęsto zdarza mi się sięgać po książki, które opisują walkę ludzi z dyktaturą. Przeważnie jest tak, że zaczynam jakąś, ale jej nie kończę, bo nie do końca odpowiada mi sposób prowadzenia narracji. Są jednak pisarze, którzy potrafią w taki sposób opowiedzieć tę historię, że ciężko się od niej oderwać. Do takich osób należy zdecydowanie Julia Alvarez.
Dede, Patria, Minerwa i Maria Teresa - cztery siostry Mirabal - są głównymi bohaterkami powieściami. W kraju, z którego pochodziły, urosły do rangi bohaterek narodowych. Pozwólcie mi zabrać się w podróż na Dominikanę.
Są lata 40. XX wieku. Poznajemy cztery dziewczynki, które jeszcze nie wiedzą, że w przyszłości będą należały do opozycji nazywanej Las Mariposas (Motyle). Teraz są uczennicami, mają marzenia i plany. Właśnie mają zacząć naukę w szkole z internatem. Historię ich życia i tego, jak na Dominikanie zmieniała się władza, poznajemy z perspektywy każdej z nich. Opowieści kobiet uzupełniają się, co daje nam pełny obraz tych niepewnych czasów. Patria - najstarsza z sióstr pokazuje się jako odpowiedzialna matka i żona. Minerwa jest zbuntowana i nie daje się łatwo okiełznać. Maria Teresa - najmłodsza z sióstr opowiada swoją historię poprzez pamiętnik. Mam wrażenie, że nigdy nie dorosła. Jest największą marzycielką, jej wypowiedzi są nieco infantylne. Jest jeszcze Dede. W przeciwieństwie do sióstr nie uczestniczyła czynnie w działalności opozycyjnej. Jej przypadło w udziale wychowanie siostrzeńców i siostrzenic osieroconych przez zamordowane matki. Próbowała nakłonić siostry do tego, by porzuciły działania konspiracyjne. One jednak jej nie posłuchały. Teraz Dede stara się zrobić wszystko, żeby nikt nie zapomniał o Motylach.
Siostry Maribal założyły swoje rodziny i prowadziły w miarę szczęśliwe życie, dopóki do rządów nie doszedł Rafael Trujillo. Wtedy straciły majątek. Widząc to, co dzieje się w ich kraju, stanęły na czele opozycji. Były wielokrotnie aresztowane i torturowane. Tylko Dede uszła z życiem. O tym właśnie pisze Julia Alvarez. Czas Motyli to trudna opowieść o walce o wolność, trudnych wyborach i poświęceniu. Siostry Maribal były bohaterkami, nie da się temu zaprzeczyć. Podziwiam je za siłę, ale współczułam im tego, że nie zobaczyły tego, jak dorastają ich dzieci.
Po tej lekturze zaczęłam zastanawiać się, czy byłabym gotowa zrobić to samo, co one, by umożliwić moim dzieciom życie w lepszym kraju. Z jednej strony, jako matka chciałabym dla nich jak najlepiej, jednak z drugiej strony bałabym się angażować w działania opozycyjne, by nie trafić do więzienia i nie stracić życia. Kto by się wtedy nimi zajął? 
To nie jest książka na jeden wieczór. Trzeba jej poświęcić trochę więcej czasu. Czas Motyli zmusza do myślenia i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zachęcam Was, byście także poznali niesamowite siostry Maribal. Bohaterki, które dla dobra ojczyzny poświęciły swoje życie.

Julia Alvarez
Czas Motyli
Wydawnictwo Black Publishing
Warszawa 2014

czwartek, 18 czerwca 2015

Sztukaterowy zawrót głowy

Kochani!
Dziś będzie wpis, jakiego jeszcze do tej pory nie było. Nigdy wcześniej nie umieszczałam tu zdjęć moich zdobyczy z portalu Sztukater. Postanowiłam jednak podzielić się z Wami ogromem mojego szczęścia.


Jestem pełna podziwu dla listonosza, który musiał wnieść tę paczkę na czwarte piętro. Nie zazdroszczę mu. To, co tu widzicie, ważyło ponad 14 kilo. Idą wakacje, a że mamy z moim mężczyzną wolne w innych terminach, musiałam zaopatrzyć się w lektury na samotnie spędzone wieczory. Przyda się także coś do czytania w autobusie. Oto, co zobaczyłam po otworzeniu pudełka:


Karton wypełniony książkami po same brzegi. Marzenie każdego mola książkowego. A tak wygląda mój zacny stos po wyjęciu (nie popadajcie w panikę, część książek czytałam jako e-booki, ale chciałam je mieć u siebie, dlatego jest ich aż tyle):


Pełnia szczęścia na jednym zdjęciu. Brakuje tylko audiobooka Śmierć w Breslau Marka Krajewskiego.
Moje najnowsze zdobycze to:

Operacja Paperclip Annie Jacobsen
Zabić Pattona Martin Dugard, Bill O'Reilly
Słynni playboye PRL Iwona Kienzler
Dwaj panowie Jan Nowicki
Ezotero. Córka wiatru Agnieszka Tomczyszyn
Ucieczki z PRL Jarosław Molenda
Rodzinne przygody Mikołajka
Kochanek carycy Piotr Owcarz
Z przyczyn naturalnych James Oswald
Ostatnie słowo Hanif Kureishi
Sam na sam ze śmiercią Nikodem Pałasz
Nimfomania, czyli traktat o szale macicznym M.D.T. De Bienville
Piękne ciało w 6 tygodni Lucy Wyndham-Read
Lato koloru wiśni Carina Bartsch
Syndrom Everreta: Ulysses Jarosław Ruszkiewicz
Lucynka, Macoszka i Ja Martin Reiner
Bajka o Raszku Ota Pavel
Tajne akta S Jurgen Roth
Fałszywy prorok Sebastian Koperski
Matki Pavol Rankov
Dziennik zdrady Emilios Somolou
Miasteczko Robert Cichowlas, Łukasz Radecki
Kompleks Boga Piotr Rozmus
Przebaczenie Lawrence Osborne
Ziarna czasu Artur K. Dormann
Pozdrowienia z Korei Kim Suki 
Biorę sobie ciebie Eliza Kennedy
Smok jego królewskiej mości Naomi Novik
Warszawskie autobusy. Najpiękniejsze fotografie Włodzimierz Winek
Odnaleziony Harlan Coben
Słowa pamięci Rowan Coleman
Małżeństwo aranżowane Nell Freundenberger

Ktoś coś czytał? Poleca? Może chcecie o jakiejś książce poczytać już na dniach? Czekam na opinie :)

środa, 17 czerwca 2015

Lawrence Hill "Aminata. Siła miłości"


Wiem, że w zapowiedziach jest zupełnie inna książka, ale dzisiaj skończyłam czytać Aminatę i to wrażeniami z niej chciałabym się z Wami podzielić.
Afryka to kontynent, który już chyba zawsze będzie mnie zarówno fascynował, jak i przerażał. Z jednej strony podziwiam to, że tam są jeszcze miejsca, w których życie biegnie tak, jak wiele lat temu. Z drugiej strony przerażają mnie niektóre obrzędy praktykowane w niektórych państwach. Mam na myśli chociażby obrzezanie kobiet. Ta książka porusza jednak inny problem. Pozwólcie mi zabrać się w podróż do 1745 roku.
Wtedy urodziła się narratorka tej powieści, Aminata Diallo. Dziewczynka miała szczęśliwe dzieciństwo. To zmieniło się, gdy skończyła 11 lat. Straciła oboje rodziców i została porwana przez brytyjskich handlarzy niewolników. Udało jej się przeżyć przeżyć podróż przez Atlantyk. Wielu jej współtowarzyszy niedoli nie miało takiego szczęścia. Aminata nigdy nie pogodziła się z tym, że urodziła się jako wolny człowiek i teraz przyszło jej żyć w niewoli. Kiedy zdarza jej się sposobność do ucieczki, wyrusza w długą podróż do domu.
To jedna z tych książek, po przeczytaniu których zapada cisza. Czytelnik zaczyna rozmyślać nad losami bohaterów. Zostali uznani za gorszych, za przedmioty, którymi można handlować tylko dlatego, że mieli inny kolor skóry, żyli na obcym lądzie i nie byli wykształceni. Czy to powód, by zrobić z kogoś niewolnika i pozbawić go godności? Nie sądzę.
Lawrence Hill przyznaje, że ta historia jest wytworem jego wyobraźni, jednak przedstawił ją w bardzo wiarygodny sposób. Podejrzewam, że kiedyś takich kobiet, jak Aminata była wiele. Podczas tej lektury po moich policzkach nieraz spływały łzy. Było mi żal tych niewolników. Obserwowanie tego, jak wielu z nich popadło w obłęd, było dla mnie bardzo trudne. Kiedy myślałam o tym, że taki proceder był dawniej czymś normalnym, czułam obrzydzenie do bogatych, białych ludzi, którzy kupowali sobie mieszkańców z Afryki, by ci prowadzili im domy. Nie zawsze ich przy tym dobrze traktowali.
Można powiedzieć, że Aminata miała szczęście w nieszczęściu. Jedni z jej właściciele nauczyli ją czytać, pisać i liczyć. To było jej przepustką do wolności. Pokochałam całym sercem tę kobietę. Podziwiałam siłę, jaka w niej drzemała. Nie wiem, czy byłabym w stanie przyjąć na siebie taki ciężar. Aminata straciła nie tylko wolność i rodziców. Odebrano jej dzieci, a przewrotny los sprawił, że nie dane jej było dzielić życie z tym, którego kochała najbardziej.
To piękna i wzruszająca historia o niezwykłej kobiecie, która miała nadzieję, wierzyła i kochała, choć już dawno powinna się poddać i modlić o śmierć. Ta opowieść przemyca w sobie fakty pod przykrywką wciągającej narracji. Nie da się przejść obok Aminaty. Siły miłości obojętnie. To książka, która nie kończy się po odłożeniu jej na półkę. Gorąco polecam.

Lawrence Hill
Aminata. Siła miłości
Wydawnictwo Black Publishing
Warszawa 2015

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #14 Tess Gerritsen "Dawca"



Musicie mi to wybaczyć, ale mam niesamowitą słabość do Tess Gerritsen i co pewien czas w poniedziałki będę Was maltretować jej twórczością. Co prawda Dawca nie był pierwszą powieścią tej autorki, którą przeczytałam, ale właśnie od niej postanowiłam zacząć.
Przeszczepy organów - to temat dość kontrowersyjny. Czasem nie do końca jasna jest procedura pobrania tkanek do przeszczepu. Niektórzy ludzie boją się podpisywać oświadczenia woli. Obawiają się tego, że mogą nie zostać uratowani w razie wypadku. Organów jest w końcu mało, a czekających na przeszczep zdecydowanie więcej. O tym właśnie jest ta książka. Jakow to dziecko ulicy, które od dawna żyje poza prawem. Wydaje się, że w końcu uśmiechnęło się do niego szczęście. Pojawiają się ludzie, którzy chcą zabrać go do Ameryki. Wszystko jest tak idealne, że aż trudno w to uwierzyć. Czy Nadia i Gregor faktycznie chcą dobra chłopca i jego kolegów, czy może mają w tym jakiś ukryty cel? Co stanie się z Abby, lekarką, która zaczyna zadawać zbyt dużo pytań po tym, jak jej przełożona traci pracę? Do czego może posunąć się lekarz, by uratować umierającego pacjenta? Na te wszystkie pytania odpowie Wam lektura Dawcy, który sprawił, że kariera Tess Gerritsen nabrała tempa.
Tę książkę czytałam dawno temu, kiedy jeszcze mieszkałam sama. Uwierzcie mi, działała na moją psychikę. Po jej lekturze bałam się spać. To nie jest książka o wróżkach i smokach. To historia o handlu narządami. Nielegalnym procederze, który niestety zdarza się w naszych czasach. Słyszy się przecież o tym, że ludzie budzili się bez nerek. Znam też historie o polowaniu na samotnych ludzi, których nikt nie będzie szukał.
Tess Gerritsen jest mistrzynią w swoim gatunku. Jej thrillery medyczne nie mają sobie równych. Co prawda wiele wątków kręci się wokół medycyny, jednak słownictwo, jakim posługuje się autorka, jest zrozumiałe. Każdy może sięgnąć po tę książkę i na pewno będzie wiedział, o czym mowa.
Przy tej książce nie sposób się nudzić. Napięcie, zbudowane na początku opowieści, nie opada nawet na moment. Nie sposób oderwać się od lektury ani przewidzieć tego, co za chwilę będzie się działo. Takie historie uwielbiam. Bohaterowie są wyraźnie zarysowani, nie sposób ich pomylić z kimś innym, wszystkie wątki są dopracowane do perfekcji.
Przypadł mi do gustu wątek rosyjskich dzieci ulicy. Co prawda domyślałam się, po co zostały one wprowadzone do powieści, ale to nie zmienia faktu, że akcja przybrała taki obrót, jakiego się nie spodziewałam.
Tess Gerritsen pokazuje, do czego zdolni są bogaci ludzie. Oni nie mają skrupułów. Mają za to miliony na koncie i wydaje im się, że wszystko mogą kupić. Ten wątek także przypadł mi do gustu. Nie przypominam sobie innej książki, która by o tym mówiła, jednak jeśli Wy taką kojarzycie, podzielcie się jej tytułem w komentarzu.
Jeśli są tu jacyś miłośnicy thrillerów medycznych - polecam im tę książkę. To bardzo dobry wybór, którego na pewno nikt nie będzie żałował. Ostrzegam tylko, że ta powieść działa na psychikę. Nie radzę jej czytać późną nocą lub gdy w domu nie ma nikogo.

Tess Gerritsen
Dawca
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2013

sobota, 13 czerwca 2015

"Listy niezapomniane"


Kiedyś ludzie pisali zdecydowanie więcej listów. Dziś ten zwyczaj nieco umiera. Lepiej napisać maila czy SMS-a. Nie trzeba wychodzić z domu, by to zrobić, a odpowiedź otrzymujemy najczęściej natychmiast. Wydawnictwo Sine Qua Non oddaje w ręce czytelników zbiór niezwykłych listów. Każdy z tych 126 listów ma niezwykłą wartość. Nie tylko historyczną czy kulturową, ale także emocjonalną.
Trudno jest mi oceniać te zapiski. Niby jak mam to zrobić? Powiem tylko tyle, że są wyjątkowe. Gdyby nie Shaun Usher, o istnieniu wielu z nich nie dowiedzielibyśmy się nigdy. Przyjemnie czytało się te listy sprzed lat. Niektóre bawiły, inne zaś wzruszały i zmuszały do pewnych przemyśleń. Nie sposób obok któregoś z nich przejść obojętnie.
Najbardziej poruszyły mnie dwa listy. Pierwszy z nich znałam już z liceum. Jego fragment pojawił się w moim podręczniku do języka angielskiego. Mam tu na myśli list nr 43 Do mojej wdowy Roberta Scotta do Kathleen Scott. Ten brytyjski odkrywca wraz z czterema innymi mężczyznami zdobył biegun południowy. Żaden z nich nie wrócił do domu. Robert Scott, przeczuwając najgorsze, napisał list do swojej żony, którą nazwał "wdową". Nie jestem w stanie wyobrazić sobie co ten mężczyzna mógł czuć w trakcie pisania. Wiedział, że nie zobaczy już swojej rodziny. Podziwiam to, że w obliczu nadchodzącej śmierci potrafił zebrać się w sobie, by pozostawić bliskim wiadomość. Drugim listem, który bardzo mnie poruszył, był List nr 36 Kocham moją żonę. Moja żona nie żyje Richarda Feynmana do Arline Feynman. Mąż napisał do swojej nieżyjącej żony list, który otworzono dopiero po jego śmierci. Płakałam, gdy czytałam o tym, jak bardzo on za nią tęskni i o tym, że bez niej czuje się bardzo samotny. Na końcu przeprasza ukochaną, że nie wysłał do niej tego listu, ale nie zna jej nowego adresu. Też mam na swoim koncie podobny list. W trakcie czytania tych zapisków, wróciły moje wspomnienia dotyczące potoku łez wylanego nad kartką papieru, którą potem spaliłam. Mam nadzieję, że adresat otrzymał moją wiadomość.
Pozwolę sobie zatrzymać się nad jeszcze jednym listem pochodzącym z 856 roku. To krótka wiadomość od osoby, która żałuje tego, co zrobiła poprzedniego dnia po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu. To pocieszające, że kiedyś ludzie też robili z siebie po pijaku idiotów i na drugi dzień tego żałowali. Jednak nasi przodkowie byli w nieco lepszej sytuacji - wtedy nie było Facebooka, na który jakiś znajomy wrzuca zdjęcia z imprezy. My już nie mamy tak łatwo...
Spodobało mi się to, że przy tłumaczeniu listów były ich fotokopie. Podziwiam Shauna Ushera za cierpliwość i pracę, którą włożył w stworzenie tego zbioru. Części listów nie byłam w stanie odczytać. Nie wiem, czy znalazłabym w sobie tyle samozaparcia, by ślęczeć godzinami nad tymi zapiskami. Pewnie w końcu rzuciłabym tę pracę w kąt. Głęboki ukłon należy się także tłumaczowi książki, który wykonał mistrzowską robotę. Przetłumaczenie tak różnorodnej pod względem treści publikacji, musiało być nie lada wyzwaniem. Panie Jakubie, ogromny szacunek dla Pana.
Jak już pisałam, to niezwykły zbiór. Wiele listów ma bardzo intymny charakter, ale dzięki temu mamy okazję bliżej poznać znane nam osobistości. Zobaczyć ich nieznaną twarz. Wyobrażacie sobie królową brytyjską, Elżbietę II, która dzieli się z ludźmi przepisami na babeczki? Nie? Zatem książki w dłoń. Takie zapiski też tutaj odnajdziecie.

Listy niezapomniane
zebrał i opracował Shaun Usher
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.


piątek, 12 czerwca 2015

K. Bromberg "Driven. Namiętność silniejsza niż ból"


Kiedy po zamówieniu tej książki do recenzji przeczytałam kilka opinii mówiących o tym, że przypomina ona Pięćdziesiąt twarzy Greya, mój zapał do lektury ostudził się i zaczęłam żałować tej decyzji. O gustach się nie dyskutuje, ale dla mnie bestseller autorstwa E.L. James to nie jest literatura. Swojego zdania na ten temat nie zmienię. Dość długo odkładałam Driven. Tom 1. Namiętność silniejsza niż ból na później. Bałam się tego, że czeka mnie kolejna lektura, którą porzucę po kilku stronach, bo dojdę do wniosku, że jako czytelnik wymagam od literatury czegoś więcej, a to, co trzymam w ręce to jakaś kpina. Nie miałam pojęcia jak bardzo się pomyliłam.
Na początku książki towarzyszyły mi wątpliwości. Jest ona – Rylee Thomas, kobieta sukcesu, która odczuwa silną potrzebę kontrolowania wszystkiego. Wydaje się, że jest niedostępna i nie może stanowić pokusy dla łowcy damskich... no właśnie, czego? Serc? Chyba tylko tych złamanych po rozstaniu z nim. Mniejsza o to na co poluje on, czas go przedstawić. Colton Donovan to syn znanego gwiazdora przyzwyczajony do tego, że zawsze dostaje to, czego chce. Nikt nie jest w stanie mu się oprzeć. Jest niegrzecznym chłopcem, łajdakiem z rozdmuchanym do granic możliwości ego. Cud, że nie zabiło ono nikogo, kto znalazł się z nim w pokoju. Obawiałam się, że ze spotkania tej dwójki bohaterów nie wyniknie nic godnego uwagi. Podchody Donovana mnie drażniły, ale z czasem wciągnęłam się w bieg akcji i nie mogłam oderwać się od książki.
Schemat powieści nie jest oryginalny. Niegrzeczny chłopiec spotyka grzeczną dziewczynkę i chce pokazać jej, co traci, gdy nie jest z nim w łóżku. Takich opowieści mamy na pęczki. Na dodatek bohater ma za sobą mroczną przeszłość, jak twierdzi jego kochanka, jest not broken, just bent (nie jest popsuty tylko zakrzywiony). Rylee, jako osoba pracująca z niechcianymi dziećmi i pomagająca im wyjść na prostą, chce naprawić to, co zostało uszkodzone w przeszłości. Nie jest to zadanie łatwe. Colton nie bardzo lubi rozmawiać o przeszłości.
O ile do Rylee od razu poczułam sympatię, o tyle do jej kochanka nie potrafiłam się przekonać. Drażniło mnie jego zachowanie i olbrzymie ego. Na miejscu Ry raczej nie poddałabym się urokowi boskiego Asa. Tacy mężczyźni już na wstępie są u mnie spaleni, a jakakolwiek konwersacja z nimi to zwykła strata czasu, lecz gdyby Rylee się nim nie zainteresowała, nie byłoby tej książki.
Przed sięgnięciem po tę lekturę obawiałam się przede wszystkim tego, że oprócz scen łóżkowych nie czeka na mnie nic innego. Poczułam się miło zaskoczona. Owszem, pojawiają się takie fragmenty, ale nie ma ich zbyt wielu. Przyznam, że z przyjemnością czytałam o tym, jak Rylee i Colton uprawiają seks. Autorka opisała to w sposób działający na wyobraźnię. Było może trochę wulgarnie, ale nie miałam ochoty odłożyć książki i nie czułam oburzenia. Za to należy się K. Bromberg duże uznanie. Nie jest łatwo tak dobrze pisać o seksie.
W tej książce było wszystko, co w literaturze cenię: poczucie humoru, dopracowane opisy, wyraźni bohaterowie i wciągająca fabuła. To nic, że autorka nie wymyśliła nic oryginalnego. Stworzyła jednak bardzo ciekawą serię, która zdobędzie serce wielu czytelników i na długo zostanie ich w pamięci.

K. Bromberg
Driven. Namiętność silniejsza niż ból
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2014

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater i Wydawnictwu Helion.

Konkurs z Aniołem Stróżem

Moi Drodzy!
Jakiś czas temu obiecałam, że na moim blogu pojawi się kolejna możliwość otrzymania książki. Zapraszam Was więc do udziału w "Konkursie z Aniołem Stróżem", w którym nagrodą jest powieść Grahama Mastertona Anioł Jessiki wydana 30 kwietnia 2015 roku przez Wydawnictwo Albatros.



Patronat medialny nad konkursem obejmuje Portal Sztukater, który przekazał ten egzemplarz. Książka, jak każdy egzemplarz pochodzący ze Sztukatera, ma pieczątkę, poza tym jest w idealnym stanie.
Co trzeba zrobić, by otrzymać nagrodę?
Zapoznajcie się z zasadami.

  1. W "Konkursie z Aniołem Stróżem" mogą brać udział wszyscy czytelnicy, którzy mieszkają w Polsce. Niestety, nie wysyłam książek za granicę.
  2. Będzie mi niezmiernie miło, jeśli polubicie Czytelnię na Facebooku. Jeżeli chcecie być na bieżąco również z konkursami organizowanymi przez Portal Sztukater, polubcie ich fanpage.
  3. W zgłoszeniu należy podać swój adres mailowy i odpowiedź na pytanie, które brzmi:
Gdybyście mieli wyruszyć w niebezpieczną podróż i pozwolono Wam wybrać sobie anioła stróża spośród bohaterów literackich, to kogo byście ze sobą zabrali i dlaczego?

Swoje odpowiedzi wraz z adresem mailowym umieszczajcie pod tym postem do 21 czerwca. Autor najciekawszej odpowiedzi otrzyma ode mnie powieść Grahama Mastertona. Oczywiście pokrywam wszystkie koszty wysyłki. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone 23 czerwca wieczorem. Zwycięzca zostanie poinformowany o wygranej także mailowo.

Życzymy wszystkim uczestnikom konkursu powodzenia :)
Zaczytana bez pamięci
oraz Portal Sztukater

wtorek, 9 czerwca 2015

Dorota Gąsiorowska "Obietnica Łucji"


Na tę książkę polowałam już od pewnego czasu. Słyszałam o niej sporo dobrego, więc postanowiłam sprawdzić, czy i mnie przypadnie ona do gustu. Obawiałam się, że to spotkanie będzie pomyłką, zmyliła mnie okładka.
Poznajemy czterdziestoletnią Łucję, kobietę po przejściach, która przeprowadza się do małego miasteczka, Różanego Gaju. Dostaje tam etat nauczycielki historii. Jej uwagę przykuwa jedna z uczennic, która przypomina Łucji ją samą sprzed lat. Nauczycielka nie miała łatwego dzieciństwa, podobnie zresztą jak Ania. Kobieta szybko zaprzyjaźnia się z dziewczynką i jej matką. Składa Ewie pewną obietnicę. Nie przypuszcza, że jej spełnienie będzie kosztowało ją wiele wysiłku.
Książka zaczyna się tak, jak wiele innych. Skrzywdzona przez życie kobieta wyjeżdża z wielkiego miasta do małej miejscowości, by rozpocząć wszystko od nowa. Takich historii jest w literaturze na pęczki, później zaczyna robić się już ciekawiej, chociaż Obietnica Łucji nie należy do pozycji, które zaskakują czytelnika. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, jakie będzie zakończenie. Moje podejrzenia potwierdziły się.
Muszę przyznać, że choć bardzo polubiłam Łucję, jej zachowanie w pewnym momencie zaczęło mnie nieco męczyć. Zaczęła w pewnym momencie zachowywać się jak egoistka i doprowadziła tym do niepotrzebnych nieprzyjemnych sytuacji. Rozumiem, że skoro zburzyła mur, jaki był między nią a dziewczynką i nie chciała tego utracić, ale skoro złożyła obietnicę, powinna jej dotrzymać. Zwłaszcza, że zrobiła to, gdy Ewa była na łożu śmierci i umierała z przekonaniem, że przyjaciółka wypełni jej ostatnią wolę.
Nieco przeszkadzało mi także dobitne rozróżnianie dobra i zła. Tu bohaterowie albo byli krystalicznie czyści albo mieli diabła za uszami. Nie bardzo było coś pomiędzy. Nie lubię czegoś takiego. Bohaterowie po jakimś czasie tracą w końcu wiarygodność i wydaje mi się, że są oderwani od rzeczywistości.
Obietnicę Łucji czyta się szybko. To dobry debiut literacki polskiej autorki, który został wydany w piękny sposób. Jeśli na rynku pojawi się kolejna książka jej autorstwa - na pewno ją przeczytam. Ta powieść była dla mnie miłym odpoczynkiem po pracy. Jestem ciekawa, co Dorota Gąsiorowska pokaże w następnej książce.

Dorota Gąsiorowska
Obietnica Łucji
Wydawnictwo Znak Między Słowami
Kraków 2015

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #13 Justyna Kopińska "Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie"


Dzisiejszy Poniedziałek ze zbrodnią w tle będzie inny niż pozostałe. Do tej pory nie pojawiały się tu historie oparte na faktach. Dziś przedstawię Wam pierwszą z nich.
Być może słyszeliście o głośnej sprawie dotyczącej maltretowania dzieci w domu dziecka prowadzonym przez zakonnice w Zabrzu. Finał doprowadził do skazania sióstr za te czyny. Kiedy czytałam tę książkę, nie mogłam uwierzyć, że człowiek, który poświęcił swoje życie Bogu, mógł dopuścić się takich okrutnych czynów. Te zakonnice nie znały słowa "miłosierdzie". Biły swoich podopiecznych, zamykały ich na klucz, nie pozwalały się bawić, wyzywały od najgorszych i pozwalały na to, by starsze dzieci molestowały maluchy. Najgłębsze i niemożliwe do usunięcia rany wykonały na ich psychice. Co z tego, że podopieczni trafili do innych placówek, skoro już do końca życia będą pamiętali o piekle, które zgotowały im zakonnice.
Wychowankowie sióstr Boromeuszek wpadli w pętlę molestowania. Kiedyś ktoś robił im krzywdę, więc teraz oni robią to samo innym dzieciom. Tak wcale nie musiało być. Wystarczyło, żeby zareagował któryś z nauczycieli. Przecież uczniowie im się skarżyli. Wszystko się we mnie gotowało, Miałam ochotę krzyczeć, gdy widziałam cierpienie tych maluchów. Z jednego piekła trafiły do drugiego, Nie dziwię się, że uciekały z domu dziecka do swojej patologicznej rodziny. Tam może i nie było idealnych warunków do rozwoju, ale nikt ich nie gwałcił i nie kazał machać prześcieradłem, żeby wyschło po tym, jak jedno z dzieci je zmoczyło.
Przerażające jest to, że ta historia zdarzyła się naprawdę i musiało dojść do morderstwa, by ujrzała światło dzienne. Kilkanaście kilometrów od mojego miejsca zamieszkania siostry zakonne, które miały zapewnić schronienie niechcianym dzieciom, zmieniły ich życie w koszmar. Myślicie, że okazały skruchę? Przecież nie robiły one nic złego. To jeden z mocniejszych reportaży, jakie miałam okazję czytać. Uważam, że wyroki, jakie trzymały siostry, były zdecydowanie za niskie w stosunku do tego, co zrobiły tym dzieciom.
Tę książkę mogą przeczytać tylko ci czytelnicy, którzy mają nerwy ze stali. Ja do dokończenia lektury podchodziłam kilka razy. Nie, to nie była nudna lektura, Nie sposób nawet tę pozycję w taki sposób oceniać. Była po prostu trudna w odbiorze. Działała na mnie, przeżywałam to, co się działo. Nie potrafiłam zrozumieć tego, jak można być tak bezdusznym. Przecież to były tylko dzieci. Za co je karać? Za to, że miały rodziców alkoholików? Przecież rodziny się nie wybiera, to nie ich wina. Za to, że są krnąbrne? Jeśli nie pokaże im się co wolno, a czego nie, to wiadomo, że będą się źle zachowywały. Ta lektura mną wstrząsnęła. Dużo czasu minie, zanim przestanę o tym rozmyślać. O ile w ogóle przestanę.

Justyna Kopińska
Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2015

piątek, 5 czerwca 2015

Dorota Ponińska "Podróż po miłość. Lilianna"


Kiedy otworzyłam paczkę ze Sztukatera i zobaczyłam tę książkę, ucieszyłam się. Moja radość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zorientowałam się, że to trzecia część cyklu Podróż po miłość. Nie czytałam dwóch poprzednich powieści i wpadłam w panikę, że nie będę miała pojęcia o tym, co się dzieje. Na szczęście okazało się, że niepotrzebnie się bałam. Tę książkę można traktować jako odrębną historię, nie trzeba czytać poprzedniczek, choć wiadomo, że lepiej tak właśnie zrobić.
Podróż po miłość. Lilianna to przepiękna opowieść o miłości. Unikam takiego typu książek jak ognia, ale ta mnie urzekła. Marta to młoda kobieta sukcesu. Marzy o tym, by wspiąć się na szczyt kariery zawodowej. Mąż, dzieci? A po co? To tylko mogłoby jej przeszkodzić. Konsekwentnie unika zaangażowania w jakiś związek. Wszystko zmienia się, gdy w jej ręce trafia pamiętnik babci Lilianny, z którą kobieta była bardzo związana. Marcie wydawało się, że wie o matce swojego ojca wszystko, nie ma pojęcia, że się myli. Postanawia wyruszyć w podróż śladami babci. Czy ta podróż wpłynie na światopogląd bizneswoman? Jakie tajemnice skrywa pamiętnik Lilianny? Pozwólcie zabrać się w podróż do Ameryki lat 30., gdzie porwie was swing i spotkacie Ernesta Hemingwaya.
Bardzo spodobało mi się to, w jaki sposób autorka połączyła ze sobą teraźniejszość i przeszłość. Nie ma tu chaosu, wszystko odbywa się w bardzo przejrzysty sposób. Muszę w tym miejscu przyznać się do tego, że bardziej spodobały mi się fragmenty z pamiętnika Lilianny. Polubiłam babcię Marty. Było mi żal, że nie miała szczęścia do mężczyzn. Byłam w szoku, gdy odkryłam sekret jej pierwszego męża. Zafascynował mnie wątek dotyczący relacji kobiety z pisarzem, Ernestem Hemingwayem. Nie spodziewałam się, że można go przedstawić w taki sposób. Gdybym znalazła się na miejscu Lilianny, pewnie uległabym jego urokowi. To nic, że zmieniał kobiety jak rękawiczki i zależało mu tylko na tym, żeby to on był szczęśliwy.
W porównaniu z Lilianną, jej wnuczka była trochę nijaka. Owszem, robiła karierę, w swojej korporacji była kimś bardzo ważnym, ale czegoś jej brakowało. Większą sympatią darzyłam jej babkę, która miała więcej siły niż współczesna bizneswoman. Podejrzewam, że gdyby Marta znalazła się na miejscu babci, nie poradziłaby sobie.
Rozpoczynając tę lekturę, nie miałam wobec niej jakiś konkretnych oczekiwań. Jak już pisałam, nieco bałam się, że nie będę wiedziała, o co chodzi, bo nie czytałam dwóch poprzednich części. Jednak bardzo miło spędziłam czas z Lilianną i Martą. Historia nieżyjącej już kobiety była wspaniała. Lily, bo tak nazywali ją krewni w Ameryce nie poddała się, choć życie jej nie oszczędzało. Postanowiła zawalczyć o swoje szczęście. Można krytykować niektóre jej czyny, ale trudno momentami nie zazdrościć jej przygód.
W tej książce urzekło mnie jeszcze jedno. Ma ona niezwykłe zakończenie. W sumie do końca nie wiadomo, jakie relacje połączyły Martę i Paula. Cieszę się jednak, że kobieta odkryła czego tak naprawdę chce od życia. Mam nadzieję, że gdziekolwiek się znajdzie, będzie szczęśliwa. Zasługuje na to.
Podróż po miłość. Lilianna to idealna lektura na ciepłe popołudnia z zimnym napojem i książką w ręce. Jestem tą historią oczarowana. Muszę odnaleźć poprzednie części cyklu. Ciekawa jestem, jakie przygody czekały na Emilię i Marię. Mam nadzieję, że te książki mnie nie zawiodą.

Dorota Ponińska
Podróż po miłość. Lilianna
Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
 i Wydawnictwu Nasza Księgarnia

czwartek, 4 czerwca 2015

Bożena Fabiani "W kręgu Wazów. Ludzie i obyczaje"


Dzięki mojej siostrze, która jest historyczką, lubię od czasu do czasu sięgnąć po historyczną książkę. Gustuję zwłaszcza w tych pozycjach, które uzupełniają moją wiedzę i serwują mi całą masę ciekawostek, o jakich nie dowiedziałam się w szkole. Dzisiaj opowiem Wam o pozycji autorstwa pani Bożeny Fabiani.
Autorka zabiera nas w podróż w czasie. Wraz z nią udajemy się do XVII wieku - do czasów, gdy na tronie polskim zasiadali przedstawiciele rodu Wazów. Myślicie, że czeka Was kolejna nudna lekcja historii? Nic z tych rzeczy.
Opowiadając o poszczególnych członkach dynastii Wazów, Bożena Fabiani wtrąca sporo ciekawostek z ich życia oraz informacji, których nie wynieśliśmy ze szkoły. Nie boi się zajrzeć do ich szaf, by powiedzieć nam, co lubili nosić, zagląda także pod kołdrę, by światło dzienne ujrzały informacje o nieślubnych dzieciach władców, a także o tych królewnach i królewiczach, którzy odeszli przedwcześnie i historycy doszli do wniosku, że nie warto o nich wspominać. Dla przykładu, wiedzieliście, że dziadek Zygmunta III Wazy, Zygmunt Stary miał nieślubne dzieci albo o tym, że Ludwika Maria Gonzaga miała z Janem Kazimierzem dwoje dzieci? Ja nie miałam o tym pojęcia. Takich smaczków w książce jest znacznie więcej. Można poczytać także o tym, jakie polscy królowie mieli relacje z matkami ich żon. Nie ze wszystkimi teściowymi było tak łatwo, a wydawać by się mogło, że koronowana głowa nie musi słuchać mamusi żony i tłumaczyć jej się ze swoich decyzji. Takiej historii Wazów nie da się chyba znaleźć w żadnej innej lekturze. Nie brakuje zarówno radosnych zdarzeń, takich jak narodziny dzieci, jak również i tych przygnębiających. Kilka razy udamy się z żałobnikami na Wawel, by pochować z honorami zmarłego monarchę. 
Styl autorki jest gawędziarski, nie sposób nudzić się przy tej książce. Myślę, że każdego zainteresowałaby ta lektura. Nie ważne, czy lubi historię, czy nie. Żałuję, że było tu mało zdjęć, a te, które znalazły się w publikacji, nie były zbyt wyraźne. Szkoda też, że kolorowe fotografie umieszczono dopiero na końcu książki. W moim egzemplarzu był problem z zobaczeniem kilku ostatnich, bałam się bardziej odgiąć kartki, żeby ich nie zniszczyć. Powinny znaleźć się w środku, by czytelnik mógł je porównać z tym, co akurat opisywała autorka.
To pozycja, po którą powinni sięgnąć pasjonaci historii. Nie sposób przejść obok tej lektury obojętnie. To zupełnie inne spojrzenie na dynastię Wazów. Powiedziałabym, że bliższe ludowi. Ci królowie zostali pokazani jako zwykli ludzie. Autorka pokazuje, że borykali się z takimi problemami, jak ich poddani. Nie obserwujemy ich wyłącznie przez pryzmat wojen i zasług dla kraju. To niezwykle cenna lekcja historii. Mam nadzieję, że i Wy zdecydujecie się wziąć w niej udział.

Bożena Fabiani
W kręgu Wazów. Ludzie i obyczaje
Wydawnictwo PWN
Warszawa 2015

wtorek, 2 czerwca 2015

Allie Larkin "Zrządzenie losu"


Nie miałam wielkich oczekiwań wobec tej książki. Myślałam, że to będzie „babskie” czytadło, przy którym spędzę miło czas. Początek lektury wzbudził moje wątpliwości, czy uda mi się dotrwać do końca, bo wydawało mi się, że takich historii czytałam już wiele. Na szczęście pomyliłam się.
Jenny Shaw ma poukładane życie, a tak przynajmniej mogłoby się wydawać. Pracuje w korporacji, co prawda nie zarabia wiele, ale może się sama utrzymać, jest zakochana, ma przyjaciółkę. Niestety, ukochany zamiast kupić jej pierścionek zaręczynowy, porzuca ją dla innej. Kobieta wyjeżdża w delegację. Chce wyleczyć złamane serce. Nie ma pojęcia, że ten wyjazd zmieni jej życie. Przez pomyłkę zostaje wzięta za inną kobietę, która jest do niej niezwykle podobna. Zrządzeniem losu trafia na zjazd absolwentów. Próbuje wyjaśnić, że zaszła pomyłka, lecz okazuje się, że nie jest to takie łatwe. Czy prawda wyjdzie na jaw? Co stało się z Jessicą Morgan? Na te pytania odpowie lektura Zrządzenia losu  autorstwa Allie Larkin.
Tę książkę przeczytałam w drodze do i z pracy. Prawie przegapiłam swój przystanek, ale nie mogłam oderwać się od przygód Jenny-Jessie. Bardzo polubiłam tę bohaterkę i byłam ciekawa, jak potoczą się jej losy. Było mi żal, że miała dość trudne dzieciństwo, ale byłam z niej dumna, że wyrwała się z piekła i wyszła na ludzi. Miałam ochotę udusić gołymi rękami jej ukochanego, Deagana. Pojawił się w historii tylko na chwilę, a zdążył mnie do siebie skutecznie zniechęcić. Pokochałam także Myrę, sprawczynię całego zamieszania. Była tak serdeczną osobą, że nie sposób było podejść do niej w inny sposób. Zrobiło mi się przykro, gdy dowiedziałam się co zrobiła jej Jessica Morgan. Nic dziwnego, że Jessie na kilkanaście lat zapadła się pod ziemię i nie chciała widzieć ze znajomymi.
Moje obawy co do schematyczności tej książki szybko zostały rozwiane. O czymś takim jeszcze nie czytałam. Fakt, wiele motywów powtarza się, jak chociażby zostawienie przez mężczyznę dla innej kobiety, ale ta książka wyróżnia się na tle innych. Są tu wyraziści bohaterowie, którzy mają swoje miejsce na kartach tej historii. Nie sposób ich z nikim innym pomylić. Podobało mi się to, że kipieli emocjami. Czuło się ich niepokój, radość i smutek. Takie książki lubię – przyjemne w odbiorze i uczące czegoś o życiu.

Czego mnie nauczyła ta książka? Tego, że czasem w życiu przydaje się zbieg okoliczności, który może je wywrócić do góry nogami i sprawić, że na wiele spraw spojrzymy inaczej. U Jenny Shaw zmieniło się sporo. Nie zdradzę co, bo nie chcę psuć niespodzianki. Opowieść urywa się w takim momencie, że nie wiadomo, jak będzie wyglądała jej dalsza przyszłość. Ja jednak będę za nią trzymać kciuki. To bardzo dobra kobieta i mam nadzieję, że wszystko jej się poukłada. Polecam tę książkę wszystkim kobietom chcącym na chwilę odpocząć od swoich obowiązków. Kto wie, może historia Jenny i wam zwróci uwagę na pewne rzeczy i pozwoli coś zmienić w życiu? Zrządzenie losu to dość krótka książka, która wciąga od początku do końca. Żaden czytelnik nie powinien żałować spotkania z nią. Może nawet kiedyś zapragnie znów wrócić z Jenny na tę pamiętną konferencję?

Allie Larkin
Zrządzenie losu
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Portalowi Sztukater
oraz Wydawnictwu Prószyński i S-ka

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #12 Dariusz Rekosz "Zamach na Muzeum Hansa Klossa"


Serial o przygodach Hansa Klossa był oglądany przez moich rodziców. Jako mała dziewczynka od czasu do czasu siedziałam z nimi przed telewizorem, ale szybko się nudziłam. Nie bardzo interesowało mnie to, co dzieje się na ekranie, wolałam bawić się lalkami. Dopiero po latach dorosłam do tego, żeby obejrzeć Stawkę większą niż życie. Serial nawet mi się spodobał, więc bez wahania sięgnęłam po książkę Dariusza Rekosza, by przekonać się, o co chodziło z zamachem na otwarte na Śląsku muzeum.
Piotr Owcarz postanawia otworzyć w Katowicach Muzeum Hansa Klossa. Ten pomysł ma swoich zwolenników oraz przeciwników. Nie wszyscy chcą, by w ich mieście stanęła figura tego serialowego bohatera. Projekt zostaje jednak zrealizowany. Nie obeszło się oczywiście bez nieprzyjemnych niespodzianek. W budynku, w którym otworzono ekspozycję, zostaje odnalezione ciało mężczyzny. Myślicie, że na jednym martwym człowieku się zakończy? Jesteście w błędzie. To dopiero początek morderczego żniwa. Kim jest człowiek, który pozostawia po sobie zwłoki ofiar? Dlaczego tak bardzo zależy mu na zniszczeniu Muzeum Hansa Klossa? W kogo skierowany jest jego atak? Na te wszystkie pytania odpowie lektura Zamachu na Muzeum Hansa Klossa.
Podczas czytania tej książki cieszyłam się, że wiem dokładnie gdzie w danym momencie znajdują się bohaterowie. Akcja opowieści dzieje się bowiem w Katowicach, w moim mieście. To tu 6 lat temu otworzono na kilka miesięcy tytułowe muzeum. Dawno już nie zdarzyło mi się czytać historii, która wydarzyła się w pobliżu miejsca, w którym mieszkam. Pojawia się nawet gwara śląska. Jestem Ślązaczką z przypadku, nie mieszkam tu od urodzenia, nie miałam zbyt dużej styczności ze Ślązakami, więc nie "godom", ale rozumiem, gdy ktoś mówi do mnie gwarą, dlatego też nie miałam problemu ze zrozumieniem, o co chodzi bohaterom. Osobom nieznającym śląskiego może to sprawić trudność, tym bardziej, że nie było przypisów. Na szczęście dialogów, w których ktoś "godo" było niewiele. Inaczej książka byłaby zrozumiała wyłącznie dla rodowitych Ślązaków.
Polubiłam rodzinę Wiśniewskich. To byli dobrzy ludzie i miałam nadzieję, że w końcu uśmiechnie się do nich szczęście, choć przez chwilę bałam się, że ich historia może się źle skończyć. Drażnili mnie policjanci i Piotr Owcarz. Do reszty bohaterów mam raczej neutralny stosunek. Zainteresowało mnie wątek dotyczący sklonowania człowieka w czasie krótszym niż dwa tygodnie. Spodobało mi się także to, w jaki sposób poprowadzono akcję. Zamach na Muzeum Hansa Klossa trzyma w napięciu do samego końca. Takie książki lubię. 
Przyznam, że jestem zaskoczona, że tę książkę wydało Wydawnictwo Bernardinum. Nie spodziewałam się, że wypuści na rynek powieść, która miejscami jest bardzo wulgarna i nie brakuje w niej trupów oraz scen seksu. Nie spotkałam się dotąd z tak odważną propozycją tego wydawnictwa.
Komu polecam tę książkę? Osobom, które, podobnie jak ja, lubią historie ze zbrodnią w tle. To kawał całkiem dobrego thrillera. Myślę, że mieszkańcy Śląska także powinni sięgnąć po Zamach na Muzeum Hansa Klossa. Miło jest poczytać historię z własnego podwórka. Uważam, że ta książka bardziej przypadnie do gustu panom. Panie momentami mogą czuć się zniesmaczone, ja sama czasem bywałam, ale i tak nie żałuję tego, że przeczytałam tę książkę. Żałuję tylko, że ta opowieść już się zakończyła.

Dariusz Rekosz
Zamach na Muzeum Hansa Klossa
Wydawnictwo Bernardinum
Pelplin 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater 
i Wydawnictwu Bernardinum.