Strony

czwartek, 30 kwietnia 2015

Joanne Greenberg "Życie to nie bajka"



O tej książce słyszałam wiele dobrego. Od dawna była na mojej liście lektur do przeczytania. Wiedziałam, że czeka mnie nie lada wyzwanie, ale postanowiłam je podjąć.
Po nieudanej próbie samobójczej Deborah została przyjęta na oddział w szpitalu psychiatrycznym. Wstępna diagnoza, jaką postawili lekarze brzmi schizofrenia. My, ludzie zdrowi, nie potrafimy do końca zrozumieć na czym polega ta choroba. Joanne Greenberg stara się nam to umożliwić, dopuszczając nas do świata fantazji Deborah.
Dziewczyna zawsze była "inna". By uniknąć agresji i odrzucenia, bohaterka książki zamyka się w stworzonym przez siebie świecie. To Kraina Ur, gdzie mieszkają postacie, które choć niosą pocieszenie, potrafią też zranić Deborah. Do jej hermetycznego świata próbuje się dostać doktor Fried. Nie będzie to łatwe zadanie.
Schizofrenia kojarzyła mi się z omamami i halucynacjami. Nigdy nie myślałam o niej w sposób, w jaki przedstawia ją autorka książki. Wejście w psychikę chorej dziewczyny było bardzo trudną, lecz niezwykłą przygodą. To pomogło mi zrozumieć jej zachowanie. Współczułam Deborah i chciałam, by wróciła do rzeczywistości ze świata fantazji. 
Książkę czytało się dość opornie. Nie jest nudna, w żadnym wypadku. Po prostu porusza trudną tematykę i wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia. Jedna chwila nieuwagi i czytany tekst przestaje być zrozumiały. Dlatego pisałam, że Życie to nie bajka jest nie lada wyzwaniem. Nie każda osoba będzie w stanie przebrnąć przez tę książkę. Mnie się to udało, lecz nie wiem, czy byłabym w stanie sięgnąć po nią jeszcze raz. Myślę, że jedno spotkanie z Deborah w Krainie Ur mi wystarczy.
O tej chorobie niewiele się mówi. To błąd. Powinno powstawać jak najwięcej publikacji na ten temat, by uświadomić społeczeństwo czym jest schizofrenia. Joanne Greenberg przedstawia genezę tego zaburzenia. To istna gratka dla osób interesujących się psychologią.
W tle obserwujemy rodzinę Deb. Jej portret zmusza do myślenia o tym, w jaki sposób funkcjonują rodziny, w których pojawia się taka choroba. Bliscy czasem nie zdają sobie sprawy z tego, że ich zachowanie może mieć wpływ na samopoczucie dotkniętej schizofrenią osoby.
Życie to nie bajka stanowi wyzwanie dla czytelnika. Zmierzenie się z nim jest trudne, ale warto poświęcić tej książce trochę uwagi. Cieszę się, że mnie udało się wybrać do Krainy Ur i choć pewnie do niej nie wrócę, wspomnienia po tej wyprawie na długo pozostaną w mojej pamięci.

Joanne Greenberg
Życie to nie bajka
Wydawnictwo Replika
Zakrzewo 2014

środa, 29 kwietnia 2015

Tara Sivec "Pokusy i łakocie. Rodzina nie do końca idealna"


Claire i Carter to przypadkowi młodzi rodzice, którzy postanawiają się ze sobą pobrać i wspólnie wychować owoc upojnej nocy – małego Gavina. Poznaliśmy ich w książce Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczna rzecz o miłości. Teraz spotykamy się z tą nietypową rodziną po raz kolejny.
Tara Sivec bardzo wysoko ustawiła poprzeczkę w poprzedniej części  Pokus i łakoci. Pokochałam bohaterów i nieco obawiałam się tego, czy zdoła udźwignąć ten ciężar w kontynuacji. Czasem bywa tak, że autorom się to nie udaje i czytelnicy żałują sięgnięcia po książkę. Czy ja chciałabym cofnąć czas i nigdy nie zapoznać się z Rodziną nie do końca idealną? W żadnym wypadku. Uwielbiam tę autorkę i nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym nie przeczytać kontynuacji przygód przypadkowych rodziców oraz ich przyjaciół.
Pokochałam bohaterów za ich poczucie humoru i bijące od nich ciepło, choć Drew chyba nigdy nie przestanie działać mi na nerwy. Jest dla mnie za bardzo przerysowany, ale w ostatecznym rozrachunku da się go przeżyć. Bardzo podobało mi się to, co Gavin zrobił z nim po pewnej dość mocno zakrapianej imprezie. Chyba przy żadnej scenie nie śmiałam się tak bardzo, jak wtedy.
Co jest najmocniejszą stroną tej książki? Humor. Nie przypominam sobie książki, przy której płakałabym ze śmiechu tak bardzo jak podczas lektury Rodziny nie do końca idealnej. Myślę, że gdyby Tara Sivec w inny sposób skonstruowała postaci, nie bawiłabym się tak dobrze. Jak wskazuje sam tytuł, rodzina, jaką próbują stworzyć Claire, Carter i Gavin nie jest idealna. I to mi się podoba. Inaczej ci bohaterowie byliby śmiertelnie nudni.
Przy tej książce nie sposób się nudzić. Spotkania z teściami, wieczory kawalersko-panieńskie, oświadczyny i wesela są splotami komicznych wydarzeń. Aż trudno uwierzyć, że bohaterom udaje się je przeżyć. Może nie zawsze pamiętają, co robili, ale od czego są przyjaciele, jak nie od tego, by o tym przypomnieć?
Do głosu dochodzą teraz postacie, które w poprzedniej części nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Teraz starają się pomóc Claire i Carterowi w zbudowaniu szczęśliwej rodziny. Chcą pomóc, a że nie zawsze im to wychodzi? Liczy się gest, prawda?
Podoba mi się to, że historię poznajemy z perspektywy obojga przypadkowych rodziców. Chociaż lubię zarówno Claire jak i Cartera, lecz to on skradł bardziej moje serce. Jestem pełna podziwu dla niego za to, że postanowił spróbować okiełznać charakterek Gavina. Całkiem nieźle mu to wychodziło, choć nie zmienię zdania, że to dziecko to była kara, tylko nie do końca wiem za jakie grzechy. Tylko z drugiej strony, ta historia bez niego nie miałaby zbyt wiele sensu.
Pokusy i łakocie. Rodzina nie do końca idealna to książka przeznaczona dla pełnoletnich czytelników. Pojawiają się tam sceny łóżkowe. Jest tam także bardzo dużo aluzji seksualnych, mam wrażenie, że nawet za dużo. Autorka chciała, żeby było śmiesznie i pikantnie, a niestety, nie zawsze tak było. Przydałoby się trochę więcej umiaru. Uważam, że pod tym względem Niezbyt grzeczna rzecz o miłości była lepsza.
Czeka na mnie lektura trzeciego tomu Pokus i łakoci. Mam nadzieję, że i tą książką nie będę zawiedziona. Wszystkim tym, którzy szukają lekkiej lektury na wieczór, polecam Rodzinę nie do końca idealną. Gwarantuję niezapomnianą zabawę. Warto jednak przed rozpoczęciem tej lektury zapoznać się z poprzedniczką. Wtedy czytelnicy będą wiedzieli dlaczego Carter boi się George’a, ojca Claire i obraz rodziny, który poznają, będzie pełny. Inaczej czegoś będzie im brakowało.

Tara Sivec
Pokusy i łakocie. Rodzina nie do końca idealna.
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater i wydawnictwu Helion

wtorek, 28 kwietnia 2015

Lisa Genova "Kochając syna"


"Pamiętaj, czego się nauczyłaś, i znów kogoś pokochaj. Znajdź kogoś do kochania i obdarz go bezwarunkową miłością. Po to tu wszyscy jesteśmy"

Lisę Genovą pokochałam za jej wspaniałego Motyla. Ta książka zawładnęła moim sercem. Postanowiłam sprawdzić, czy Kochając syna także wywoła u mnie taką lawinę uczuć. Co wyszło z naszego spotkania?
Dwie bohaterki, dwa różne światy. Okazuje się jednak, że coś je łączy. Co? O tym za chwilę. Pozwólcie, że przedstawię Wam najpierw bohaterki powieści. Beth jest panią domu. Ma trzy córki i wspaniałego męża. Wydaje się, że jej życie jest idealne. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że mężczyzna, który przysięgał przed ołtarzem, że będzie z nią do końca życia, nie dotrzymał słowa. Od kilku miesięcy zdradzał ją z koleżanką z pracy. Zdruzgotana Beth wyrzuca niewiernego męża z domu i próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Olivia przyjeżdża na wyspę Nantucket, by odnaleźć się po rozstaniu z małżonkiem i odnaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Kobieta stara się uporać z bolesną przeszłością. Musi też dojść do siebie po śmierci dziecka. Co łączy Beth i Olivię? Chory na autyzm chłopiec, który odszedł z życia jednej z nich, by stać się natchnieniem dla drugiej.
Kochając syna to trudna książka. Wciąga, tak, to prawda, ale trzeba się przy niej skupić. Lisa Genova porusza tu problem autyzmu. W naszej literaturze nadal jest to temat tabu. Przyznam, że nie kojarzę żadnej polskiej powieści, która opowiadałaby o autystycznym dziecku. Genova próbuje wytłumaczyć czytelnikom to, w jaki sposób funkcjonuje tytułowy syn, Anthony. Możemy "wejść" w jego umysł. To pomaga zrozumieć jego zachowanie. Autorka w taki sposób prowadzi narrację, że niemal czujemy niepokój chłopca. Nie patrzymy na niego jak na dziwaka. Jest dla nas dzieckiem, które stara się mówić, choć nie może wypowiadać słów. Było mi go szkoda. Kilka miesięcy temu pisałam o książce W naszym domu Jodi Picoult. Tam też występował zmagający się z autyzmem bohater, Jacob. On mnie od siebie odpychał, był pozbawioną emocji maszyną. Anthony jest inny. Polubiłam go. Wzbudzał pozytywne emocje. Współczułam mu, że nie może sam przemówić. Cieszę się, że dzięki Beth zyskał głos.
Najwięcej wzruszeń dostarczyły mi fragmenty z pamiętnika Olivii. Los bardzo ją doświadczył, a pomimo to, kobieta nie poddała się. Było mi żal, że jej małżeństwo nie wytrzymało prób, jakim zostało poddane. Podczas lektury zastanawiałam się, co stałoby się, gdyby to mnie i mojemu mężowi przydarzyło się coś takiego. Nie wiem, jak wyglądałoby się nasze życie. Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiem.
Ciężko było mi dojść do siebie po tej lekturze. To piękna historia o miłości i przebaczeniu. Pomaga zrozumieć czym jest autyzm. Zakończenie było wzruszające, choć nieco nieprawdopodobne. Obok tej historii nie da się przejść obojętnie. Nigdy o niej nie zapomnę. Zachęcam, żebyście i Wy się z nią zapoznali.

Lisa Genova
Kochając syna
Wydawnictwo Filia
Poznań 2014

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle #7: Jeff Lindsay "Demony Dextera"


W dzisiejszym poniedziałku ze zbrodnią w tle będzie parę słów o bohaterze, o istnieniu którego wie pewnie całkiem spora część z Was. Mam na myśli tego pana:


Podejrzewam, że kojarzycie go z serialu Dexter. Zastanawiam się, czy wiedzieliście, że przed serialem była książka, na podstawie której powstał scenariusz. Jeśli nie, nie przejmujcie się, ja też przez pewien czas o tym nie wiedziałam. 
Kim jest Dexter Morgan? To adoptowany w wieku 3 lat syn nieżyjącego już policjanta, Harry'ego Morgana. Mężczyzna poszedł w ślady ojca. Także pracuje w policji. Jest analitykiem śladów krwi w laboratorium kryminalistycznym w Miami. W pracy cieszy się ogromnym szacunkiem ze strony przełożonych i współpracowników. Nie sposób go nie lubić. Jest sympatyczny i dowcipny. Ma dziewczynę, Ritę, która samotnie wychowuje dwójkę dzieci. W tym momencie moglibyście powiedzieć, że takich bohaterów jest na pęczki. Mylicie się Dexter jest tylko jeden. Chociaż... Nie, Dexterów jest dwóch. Jest ten przykładny pracownik laboratorium kryminalistycznego i jest też Mroczny Pasażer - wewnętrzny głos Dextera. To właśnie on nakazuje mężczyźnie zabijanie tych, którzy uniknęli kary za popełnione przestępstwa.
O tej "przypadłości" Dextera wiedział jego przybrany ojciec. Harry nie starał się zmienić chłopaka. Wpoił mu tylko jedną zasadę: chcesz zabijać? W porządku, ale morduj tylko zabójców i socjopatów, którym na nic zda się proces resocjalizacji.
Praca umożliwia Dexterowi identyfikowanie przyszłych ofiar. Kiedy je dopada, morduje ich za pomocą noża, ćwiartuje i chowa szczątki do worków na śmieci. Zabiera jednak ze sobą pewną pamiątkę.
Dexter staje przed moralnym dylematem, gdy w jego mieście pojawia się morderca prostytutek. Sam zająłby się wymierzeniem mu sprawiedliwości, lecz nie chce wchodzić w drogę swojej siostrze, policjantce Deb, która może go schwytać. Pojawia się tylko jeden mały problem. Jak ukarać Mrocznego Pasażera za to, że nocą popełnia zbrodnie bez uzgodnienia ich z Dexterem?
Zanim sięgnęłam po książkę, widziałam urywki kilku odcinków serialu. Nigdy nie oglądałam ich od początku do końca. Może to nawet i lepiej. Wolę najpierw przeczytać lekturę, a później zobaczyć to, co nakręcono na jej podstawie.
Przyznam, że polubiłam Dextera. Spodobał mi się fakt, że w książce to on jest narratorem. Możemy śledzić to, co dzieje się w jego psychice. Mężczyzna nie jest potworem. Ma uczucia. Uważa na to, by nie popełnić błędu. Takich bohaterów uwielbiam. Dexterowi niczego nie brakuje, choć nie wiem, czy chciałabym być jego bliską znajomą. Chociaż lepsze to, niż zobaczenie go z nożem we wstecznym lusterku w samochodzie. Początkowo nieco irytowała mnie jego siostra, ale i ją da się polubić. Debra to kawał fajnej babki.
Może i książka nie trzyma jakoś bardzo w napięciu, lecz jej finał jest zaskakujący. Nie przypuszczałam, że tak się to rozwiąże. Autor narobił mi ochoty na więcej. Demony Dextera są zdecydowanie za krótkie. Kiedy już wciągamy się w historię, ona nagle się urywa. Nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po kolejne części przygód Dextera.

Jeff Lindsay
Demony Dextera
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2014

niedziela, 26 kwietnia 2015

Irena Dobosiewicz "Na przekór"


Są książki, po przeczytaniu których w pokoju zapada cisza. Trudno o nich zapomnieć. Wzbudzają w czytelniku sporo emocji i nie pozwalają mu spać spokojnie. Do tej kategorii należy bez wątpięnia Na przekór autorstwa Ireny Dobosiewicz.
Główna bohaterka, Agata, prowadzi poukładane życie. Ma męża, pracę i dwoje dzieci. Nagle to wszystko zmienia się w koszmar. Kobieta dowiaduje się, że pojawiają się u niej początkowe objawy Alzheimera. Jak się później okazuje, to ma być pierwsza ze złych wiadomości, jakie ma usłyszeć Agata. U jej córeczki, małej Sary, lekarze wykrywają guza mózgu, który nie nadaje się do zoperowania. Dziewczynce został maksymalnie rok życia. Myślicie, że już gorzej być nie może? Nic bardziej mylnego.
Było mi bardzo żal Agaty. Pękało mi serce, gdy widziałam, jak z wesołej kobiety zmienia się niemalże w zombie, w osobę nie pamiętającą kim jest. Kobieta zapomina o tym, że ma rodzinę i krzywdzi swoich bliskich. Miałam wrażenie, że na Agatę spadło zbyt wiele nieszczęść. Zdecydowanie za dużo jak na jedną osobę. Nie każdy czytelnik będzie w stanie przebrnąć przez tę książkę. Początek nie zapowiada tego, co się stanie. Na przekór zaczyna się całkiem niewinnie. Nie sposób przewidzieć przebiegu akcji. Podziwiam Agatę za to, że nie załamała się i próbowała żyć w miarę normalnie. Na przekór wszystkim. Nie wiem, czy potrafiłabym odnaleźć w sobie taką siłę.
Przyznaję, że miałam trudności z tą lekturą. Nie potrafiłam od początku wciągnąć się w tę książkę. Odkładałam ją na później. Początkowo styl autorki nie bardzo do mnie przemawiał, jednak gdy już przeczytałam pierwszych kilka stron, dałam się oczarować tej historii. Nie obyło się bez małych wpadek. Z zawodu jestem korektorem. Zajmuję się wyłapywaniem błędów w artykułach i książkach. Tutaj zauważyłam pewną niezgodność dotyczącą wieku bohaterów. To jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć do książki Na przekór.
Nie sposób przejść obok tej pozycji obojętnie. Głęboko zapada w pamięć. Opowiedziana przez autorkę historia nie należy do najłatwiejszych. Na pewno długo o niej nie zapomnę. Ta książka jest trudna w odbiorze. Nadmiar nieszczęść może przytłoczyć. To nie jest pierwsza powieść Ireny Dobosiewicz. Nie znam jej poprzednich książek, ale kiedy tylko ochłonę trochę po tej lekturze, na pewno zapoznam się z poprzedniczkami.

Irena Dobosiewicz
Na przekór
Wydawnictwo Psychoskok
Konin 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Psychoskok

sobota, 25 kwietnia 2015

Guillermo del Toro, Chuck Hogan "Wirus"


Przyznam się bez bicia, że od pewnego czasu, gdy słyszałam słowo "wampir", moja reakcja była mniej więcej taka:


Unikałam książek i filmów, w których występowały wampiry. Piękne i świecące się w słońcu istoty nie były na moją psychikę. Kiedy usłyszałam o Wirusie, postanowiłam dać mu szansę. Przemówiły do mnie nazwiska Kinga i Stokera. Poza tym wśród autorów tej książki jest jeden z moich ulubionych reżyserów, osoba odpowiedzialna za wyreżyserowanie kapitalnego, według mnie, Labiryntu fauna, Guillermo del Toro. Doszłam do wniosku, że ta książka odczaruje wizerunek wampira i sprawi, że znów będzie krwiożerczą bestią, a nie nieziemsko pięknym mężczyzną kradnącym serca nastolatkom. Tęskniłam za tymi nocnymi łowcami budzącymi strach. Co wyszło z mojego spotkania z Wirusem?
Na płycie lotniska w Nowym Jorku ląduje samolot z Europy. Niepokojące jest to, że kontrolerzy lotu nie są w stanie nawiązać z załogą łączności, zasłony w oknach pozostają zasłonięte, a światła wyłączone. Żaden z pasażerów nie opuścił samolotu. W obawie przed epidemią pracownicy lotniska powiadamiają Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób. Na miejsce przybywa wraz z ekipą Ephraim Goodweather. Okazuje się, że z ponad 200 pasażerów przeżyło tylko 4. Ofiary wyglądają tak, jakby spały. Ephraim i jego ludzie nie znajdują żadnych śladów substancji trujących. Nie wiadomo co zabiło tych ludzi. 
Nowy Jork czeka na zaćmienie Słońca. Głodne wampiry tylko na to czekają. Mrok jest ich sprzymierzeńcem. Czy ludziom uda się przeżyć tę apokalipsę? Jakie ofiary przyjdzie im ponieść?
Autorzy książki przedstawiają wampiry jako ofiary zainfekowane wirusem powodującym zmiany w ciele nosiciela. Przyznam, że nie przypominam sobie podobnej wizji wampira. Ludzie przemieniali się w bestie po ugryzieniu. Wydawało mi się, że w tym temacie nie można wymyślić nic nowego - Wirus przekonał mnie, że to możliwe.
Sięgając po tę książkę liczyłam na mocne wrażenia. Narrację, która wciśnie mnie w fotel. Bohaterów pozwalających mi obserwować swoimi oczami przerażające wydarzenia. Del Toro i Hogan stanęli na wysokości zadania. Ich książka sprawiła, że miałam w nocy koszmary i molestowałam męża, żeby mnie przytulał, bo się boję. Na coś takiego czekałam. Co prawda widać momentami inspirację Kingiem, ale to nie ujmuje Wirusowi jego wartości.
Najmocniejszy punkt w powieści? Zdecydowanie przemiana bohaterów w wampiry. Możemy ją śledzić od początku do końca. Ogromne wyrazy uznania za pokazanie wewnętrznej walki zainfekowanych osób. Niemal czujemy ich cierpienie. Zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Oni byli świadomi tego, że dzieje się z nimi coś złego. Nie chcieli nikogo krzywdzić, lecz żądza krwi w pewnym momencie zaczęła być silniejsza.
Świat, w którym pojawiają się wampiry został zbudowany w taki sposób, że czytelnik w pewnym momencie zaczyna bać się tego, żeby i w jego ciało nie wtargnął wirus. Nie chcielibyście chyba czuć tego, jak białe robaki dostają się przez skórę do Waszego wnętrza? Na samą myśl mam gęsią skórkę. Wiem, że to niemożliwe, ale właśnie tak na wyobraźnię działa Wirus.
Czy książka ma jakieś słabe punkty? Niestety ma. Główny bohater, Eph, nie ma w sobie za grosz oryginalności. Zapracowany lekarz walczący z byłą żoną o opiekę nad synem, który musi wybrać co jest dla niego ważniejsze: rodzina czy kariera. Gdzieś to chyba już słyszeliśmy, prawda? Obawiam się, że on zniknie w gąszczu innych, bardziej charyzmatycznych bohaterów. A szkoda, bo dobrze się zapowiadał...
Wirus jest pierwszą częścią trylogii o wampirach. Nie wiadomo kiedy w Polsce pojawi się kontynuacja. Dotarłam za to do informacji, że na podstawie omawianej przeze mnie powieści nakręcono serial Wirus w reżyserii Guillermo del Toro. Będę musiała zmolestować męża, żeby to ze mną obejrzał. Sama nie mam na to odwagi.
Jeśli szukacie książki o wampirach, po której prędko nie zaznacie spokoju - sięgnijcie po Wirus. Gwarantuję, że białe robaki będą się Wam śnić po nocach. Dajcie pochłonąć się wirusowi i czekajcie wraz ze mną na jego kontynuację.

Guillermo del Toro, Chuck Hogan
Wirus
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2014

piątek, 24 kwietnia 2015

Baptiste Beaulieu "Pacjentka z sali numer 7"


Nie wiem, czy Wy też czasem tak macie, ale ja, gdy zamawiam książki w bibliotece, korzystam z mojej magicznej i niekończącej się listy tytułów wyszukanych na zaprzyjaźnionych blogach. Pacjentka z sali numer 7 jest jedną z takich pozycji. Nie pamiętam u kogo czytałam o tej książce, ale muszę tej osobie wybudować pomnik za polecenie genialnej lektury.
Lekarze są dość specyficzną grupą. Chyba każdemu z nas zdarzyło się choć raz usłyszeć uwagę, po której nie bardzo wiadomo co robić. Śmiać się, czy płakać. Ponad rok temu miałam usuwane znamię. Kiedy leżałam na stole do zabiegu, lekarz zaczął oglądać mój pieprzyk w pępku. Po chwili słyszę komentarz: "jaki ładny pieprzyk. Wyciąłbym, zanim zmieni się w małego raczka". Mniej więcej w takim klimacie utrzymana jest Pacjentka z sali numer 7.
Ta krótka opowieść młodego francuskiego lekarza zainspirowana jego blogiem. Mężczyzna opowiada, jak wyglądało 7 dni i 1 noc, jakie spędził w pracy. Tego, o czym jest ta książka, nie da się opisać. To zbiór szpitalnych anegdot. Po co autor je spisał? Zrobił to, by opowiedzieć je tytułowej pacjentce z sali numer siedem. Kobieta umiera na raka. Nie pozostało jej zbyt wiele czasu. Chce jednak dożyć do spotkania z synem, który nie może do niej przylecieć, bo wybuch wulkanu unieruchomił samoloty. Lekarz próbuje utrzymać ją przy życiu.
Obraz szpitalnej rzeczywistości jest słodko-gorzki. Jednych pacjentów udaje się uratować, innych niestety nie. Czytelnik ma okazję obejrzeć pracę lekarza od podszewki. Może zajrzeć niemalże do każdego szpitalnego kąta. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, co czują leczący nas ludzie? Czy w ogóle mogą coś czuć po tylu latach pracy? Pacjentka z sali numer 7 odpowiada bardzo dobitnie na to pytanie. Zdejmuje z twarzy lekarzy maski, za którymi się na co dzień ukrywają i pokazuje, że oni także przeżywają dramaty swoich pacjentów.
Podczas lektury tej książki raz śmiałam się do rozpuku, innym razem czułam napływające do oczu łzy. Uwielbiam lektury, które w taki sposób na mnie działają. O nich się nie zapomina. Nie spotkałam się dotąd z takim wizerunkiem lekarzy w literaturze. To zupełnie inna opowieść o medycynie. Pisana w lekki, zabawny sposób, lecz jednak traktująca o poważnych sprawach. Przyznam, że gdybym musiała trafić do szpitala, chciałabym znaleźć się w rękach osób, które opisano w książce. Jestem tą historią oczarowana. Mam nadzieję, że i Wy dacie się jej kiedyś porwać. Gwarantuję, że nie pożałujecie spotkania z Pacjentką z sali numer 7.

Baptiste Beaulieu
Pacjentka z sali numer 7
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2014

czwartek, 23 kwietnia 2015

Wanda Szymanowska "Lardżelka"


Przyszła wiosna, więc to najlepszy czas na to, by na moim blogu pojawiła się jakaś lekka lektura. Parę tygodni temu dowiedziałam się o istnieniu tej książki. Ensorcelee Mija z bloga My blueberry life oczarowała mnie swoją recenzją Lardżelki. Zapisałam tytuł, a niedługo potem uśmiechnęło się do mnie szczęście. Otrzymałam własny egzemplarz tej lektury. O czym ona jest?
Narzeczony wyśmiewa się ze swojej pulchnej Zosi. Robi to na chwilę przed wyjściem na zabawę sylwestrową. Jak łatwo się domyśleć, kobiecie przeszła cała ochota na tańce w towarzystwie mężczyzny. To moment przełomowy w jej życiu. Postanawia zrobić coś, by schudnąć. Wyjeżdża na obóz "Lardżelka". Tam gubi zbędne kilogramy i poznaje kilku nowych znajomych.
Ta króciutka powieść została napisana z perspektywy chcącej się odchudzić Zosi. Obserwujemy jej walkę z niezdrowymi przyzwyczajeniami. Lardżelka to coś więcej niż tylko opowieść o odchudzaniu. Nigdy nie musiałam przechodzić na dietę, nie miałam problemów z wagą, więc rozterki osób chcących wejść w ubrania w mniejszym rozmiarze są mi obce. W trakcie tej lektury można przekonać się, że taka zmiana nie jest wcale prosta. Ćwiczenia i dieta na nic się nie zdadzą, jeśli człowiek z nadwagą nie przyzna się przed sobą, że ma problem, który chce rozwiązać.
Lardżelkę pochłania się jednym tchem. Bardzo polubiłam główną bohaterkę i kibicowałam jej, by mogła zrzucić zbędne kilogramy. Jestem pełna podziwu dla samozaparcia kobiety. Nie wiem, czy byłabym w stanie pokonać pokusy i nie sięgnąć po przekąskę. 
Na końcu książki znajduje się kilka przepisów, które kiedyś z pewnością wykorzystam. Co prawda nie za wszystkimi składnikami przepadam, ale myślę, że warto spróbować jak te potrawy będą smakowały.
Dzisiaj coraz częściej spotykamy się z osobami cierpiącymi na nadwagę. Zła dieta, jedzenie fastfoodów, nieregularne pory posiłków, niezdrowe nawyki żywnościowe, brak ruchu - to wszystko wpływa na wzrost wagi. Myślę, że wszyscy ci, którzy chcą zgubić zbędne kilogramy, powinni sięgnąć po tę książkę. Polecam ją także ludziom uważającym, że odchudzanie to łatwy proces.

Wanda Szymanowska
Lardżelka
Wydawnictwo Białe Pióro
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję autorce.

środa, 22 kwietnia 2015

Richard Preston "Strefa skażenia"


Czy seryjny zabójca może mieć tylko kilka milimetrów wielkości? Okazuje się, że tak. Coś tak niepozornego jak wirus Ebola w ciągu kilkunastu dni jest w stanie rozpuścić od środka ciało człowieka i zmienić go w tykającą bombę zegarową gotową wybuchnąć w każdej chwili. Wielu z nas chciałoby, żeby taki scenariusz był możliwy do zrealizowania wyłącznie w horrorach. Niestety, ten seryjny morderca istnieje i tylko czeka na to, by zacząć siać zniszczenie.
Autor książki swoją narracją potrafi wciągnąć czytelnika w sterylny świat laboratorium, w którym prowadzi się badania nad wirusem Ebola. Nieco obawiałam się, zanim jeszcze sięgnęłam po tę książkę, że nie przypadnie mi do gustu i mogę się nudzić podczas lektury. Moje obawy były bezpodstawne. Strefa skażenia trzyma w napięciu do ostatniej strony i nie pozwala się odłożyć na półkę.
Pierwsze ogniska wirusa odkryto w Afryce. Richard Preston opisuje te wydarzenia. Możemy nawet zobaczyć na mapie gdzie dokładnie się to stało. Czułam ciarki na plecach, gdy czytałam o tym, co działo się z ofiarą. Przechodziła przez niewyobrażalne katusze czując, jak jej organy zmieniają się w galaretkę. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie co ta ofiara czuła. Musiała mieć świadomość, że nieuchronnie zbliża się jej koniec.
Z trudem czytałam o tym, co działo się w strefie, do której nie można wejść bez ochronnego stroju. W laboratorium żyły małpy. Naukowcy badali, jak ich ciała będą się zachowywać po zarażeniu tym wirusem. Zawsze żal mi zwierząt, na których przeprowadzane są takie eksperymenty. Wiem, że ratują one życie ludziom, ale zawsze mam poczucie wielkiej niesprawiedliwości, że niewinne zwierzęta umierają w imię nauki. W moich oczach pojawiały się łzy, gdy czytałam fragmenty opisujące sekcje ich zwłok. To były dla mnie najtrudniejsze momenty i musiałam przerywać lekturę, by na chwilę ochłonąć.
Czytałam tę książkę podczas choroby. Gdybym wróciła z Afryki, pewnie myślałabym, że jestem jedną nogą w grobie. Ta lektura działa na psychikę i to bardzo. Nie każdy będzie w stanie przez nią przebrnąć. Nie, nie jest zła. Jest świetna. I przerażająca, bo wszystko to, co autor w niej opisał, zdarzyło się naprawdę. Każdy z nas mógł znaleźć się na miejscu osób zarażonych wirusem Ebola. To realne zagrożenie i trzeba mieć tego świadomość.
Richard Preston podszedł do tematu z pełnym profesjonalizmem. Prezentuje czytelnikom szczegółowe informacje, lecz robi to w ciekawy sposób. Niemal czujemy strach pracowników laboratorium, którzy przeprowadzają badania. Wydawać by się mogło, że ci wyszkoleni ludzie są przyzwyczajeni do takiej pracy. Nic bardziej mylnego. W starciu z tym seryjnym zabójcą nie sposób jest wyzbyć się strachu. Jeden niepewny ruch skalpela, małe draśnięcie i uruchamia się zegar odliczający czas do śmierci w potwornych męczarniach. Taka perspektywa przeraziłaby każdego.
Na pewno nie będę mogła przez dłuższy czas przestać myśleć o tej książce. Polecam ją ludziom o mocnych nerwach i stalowych żołądkach. Przeczytajcie o tym, co może z człowiekiem zrobić niewielki wirus. Poczujcie strach ludzi badających jego strukturę i próbujących go okiełznać. Gwarantuję, że prędko nie zaśniecie spokojnie.

Richard Preston
Strefa skażenia
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #6 Carter Wilson "Chłopiec w lesie"


Pozwólcie, że w dzisiejszym poniedziałku ze zbrodnią w tle powieje grozą. Prawdziwą grozą. Kiedy przeczytałam, że ta książka napisana została w stylu Deana Koontza, miałam mieszane uczucia. Nie potrafię przekonać się do tego autora od czasu naszego niefortunnego pierwszego spotkania. Chłopcu w lesie postanowiłam jednak dać szansę. Co z tego wyszło?
Rok 1981. Trzech nastoletnich chłopców stało się świadkami okrutnego morderstwa w lesie nieopodal ich domów. Znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Przyjdzie im za to zapłacić wysoką cenę. Chłopcy zostają bowiem wrobieni w zbrodnię. Przysięgają, że nikomu nie powiedzą o tym, co się stało.
Mija 30 lat. Tommy Deveraux, autor bestsellerowych powieści, które pisze w formie terapii, postanawia opisać tamte straszne wydarzenia. Sytuacja komplikuje się, gdy pewna kobieta prosi go o autograf i zostawia liścik o wymownej treści: "Nawet nie zmieniłeś mojego imienia". Przeszłość powraca ze zdwojoną siłą. Mroczne tajemnice mogą ujrzeć światło dzienne. Takiego obrotu spraw pisarz się nie spodziewał. Bojąc się oskarżenia o współudział w zamordowaniu w 1981 roku małego Rade'a, Tommy postanawia współpracować z demonem przeszłości - morderczynią Elizabeth.
Dawno już nie czytałam tak mrożącego krew w żyłach thrillera. Od pierwszych stron książki byłam wciśnięta w fotel. Narracja została poprowadzona w taki sposób, że wydawało mi się, iż jestem jednym z uczestników tych tragicznych wydarzeń. Ze swojego mieszkania przeniosłam się do lasu, w którym zamordowano małego chłopca. Krew mroziła mi się w żyłach, gdy obserwowałam, jak umiera. Czułam strach przed Elizabeth i nie chciałabym znaleźć się na miejscu trzech nastoletnich świadków zbrodni.
Chłopiec w lesie jest nieprzewidywalny. Kiedy tylko byłam przekonana, że wiem, o czym będę za moment czytać, autor czymś mnie zaskakiwał. Nie byłam w stanie przewidzieć tego, w którym kierunku potoczy się akcja. Takie książki lubię.
Bohaterowie tej powieści są wyraźnie zarysowani i niczego im nie brakuje. Tommy Deveraux przez lata próbował rozliczyć się ze swoją przeszłością, pisząc książki, w których morderczyniami są kobiety. Dzięki takiej formie terapii mężczyźnie udaje się ukrywać przed czytelnikami i bliskimi swoją tajemnicę z przeszłości. Do czasu pojawienia się jego nemezis, rudowłosej Elizabeth. Kobieta zachowuje się jak modliszka. Zaspokojenie potrzeb seksualnych odnajduje tylko podczas stosunków zakończonych zamordowaniem partnera. Pojawiają się także drugoplanowi bohaterowie. Nie poświęcono im zbyt wiele czasu. Przychodzą i odchodzą, gdy odegrają już swoją rolę.
Widać tutaj wiele odwołań do powieści innych autorów, lecz to w żaden sposób nie wpływa na wartość, jaką prezentuje Chłopiec w lesie. Nie sposób przejść obok niej obojętnie. Wzbudza całą masę emocji i sprawia, że na pewno na długo pozostanie w pamięci czytelnika. Nie sposób zapomnieć o demonicznej Elizabeth. Rzadko używam tego słowa, lecz w tym momencie nie zawaham się, by go użyć. To arcydzieło. Lektura obowiązkowa dla fanów thrillera psychologicznego, który nie boi się poruszać trudnych tematów. Minusy? Nie ma żadnych. Chociaż nie, jest jeden. Szkoda, że w Polsce nie pojawiły się inne książki autorstwa Wilsona. Takie właśnie powieści powinny trafiać w ręce czytelników. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Jeśli tak się stanie, ja na pewno sięgnę po tę książki.
Jeśli szukacie lektury, która dostarczy Wam dreszczyku emocji i na długo pozostanie w Waszej pamięci - sięgnijcie po Chłopca w lesie. Nie będziecie zawiedzeni.

Carter Wilson
Chłopiec w lesie
Świat książki
Warszawa 2015

czwartek, 16 kwietnia 2015

Wendy Holden "Chłopiec i pies"


Spróbujcie wyobrazić sobie taką sytuację: budzicie się nagle w ciele psa i orientujecie się, że leżycie przywiązani do torów. Słyszycie nadjeżdżający pociąg. Czujecie paraliżujący strach i ból. Wiecie, że nie możecie się uwolnić i czeka was śmierć. Cudem udaje się wam przetrwać. Płacicie za to cenę kalectwa. Brzmi okrutnie, prawda? Niestety, ta historia zdarzyła się naprawdę.
Haatchi, bo o nim mowa, to pies rasy anatolian, którego właściciele skazali na śmierć. On jednak, na przekór wszystkim, postanowił walczyć o przetrwanie. Stracił co prawda łapę i ogon, lecz nie poddał się. Podbijał serca zajmujących się nim osób. Opiekunowie bali się, że pies nie znajdzie domu. Rehabilitacja i koszty utrzymania tego zwierzęcia były bardzo duże. Oprócz tego, Haatchi był kaleką, a niewielu ludzi chce przyjąć pod swój dach takiego psa. Jednak wszystko wkrótce miało się zmienić. Od uśpienia uratowała go pewna rodzina.
Owen urodził się z niezwykle rzadką chorobą genetyczną - zespołem Schwartza-Jampena, który powodował, że skurcze mięśni nadawały chłopcu niecodzienny wyraz twarzy. Rodzice malca rozwiedli się. Opiekę nad nim przejął ojciec, jednak matka uczestniczyła w wychowaniu dziecka. Tylko w obecności rodziców i macochy, Colleen, ten nieśmiały chłopczyk otwierał się. Nie lubił wychodzić z domu, bo wszyscy się na niego patrzyli. Świat Owena wywrócił się do góry nogami, gdy w domu pojawił się Haatchi. Chłopiec zaczął wtedy żyć. Stał się odważny i zaczął zdobywać przyjaciół.
Na tę historię natknęłam się kilka miesięcy temu, więc gdy tylko zobaczyłam książkę na półce w księgarni, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Od samego początku łzy płynęły ciurkiem po mojej twarzy. Nie potrafiłam bez emocji podejść do tego, co działo się kiedyś z Haatchim. Wiedziałam, że to zdarzyło się naprawdę i czułam, jak moje serce krwawi w trakcie lektury. Nie mogę pojąć jakim trzeba być potworem, żeby tak skrzywdzić zwierzę.
Pokochałam Willa, Owena i Colleen. To macocha odmieniła życie swojego pasierba. Dzięki niej Haatchi znalazł się w ich domu. Ta kobieta jest wspaniałą osobą. Pokochała dziecko męża bezgraniczną miłością. Nie starała się zastąpić mu matki. Wielokrotnie podkreślała, że nią nie jest. Nie chciała robić przykrości mamie chłopca, Kim.
Swoją postawą ujął mnie Will, tata Owena. Nie opuścił rodziny, gdy dowiedział się, że syn jest chory. Poświęcił się wychowaniu go. Zrezygnował z kariery i starał się jak mógł, by chłopiec miał w miarę normalne dzieciństwo. Ze łzami w oczach czytałam fragment mówiący o tym, jak wyglądał ślub Willa i Colleen. Owen był drużbą. Oddałabym wiele, żeby mieć takiego ojca.
Pozostaje jeszcze tytułowy chłopiec. Owen urzekł mnie tym, że nie był samolubny, chociaż choruje. Nie wychowano go tak, by uważał się za pępek świata. On stara się żyć tak, jak jego rówieśnicy. Nie potrzebuje litości. Płakałam, gdy czytałam o próbie zrobienia rodzicom śniadania. Miałam wtedy poczucie ogromnej niesprawiedliwości, że tak kochane dziecko zostało w okrutny sposób doświadczone przez życie.
Autorka nie zaserwowała czytelnikom powieści fabularnej. Dała im do ręki piękną biografię. Prawdziwą historię o miłości i poświęceniu. Widzimy proces przemiany Owena pod wpływem Haatchiego. Ten malec dla wielu ludzi powinien stać się wzorem do naśladowania. Cieszę się, że mogłam poznać historię rodziny, która choć borykała się z własnymi problemami, postanowiła pomóc skrzywdzonemu przez ludzi psu. Myślę, że tę książkę powinien przeczytać każdy. Bez względu na zainteresowania. Ta opowieść jest krótka, bo trwa nadal, ale uczy o życiu więcej, niż niejedno wielotomowe dzieło napisane przez psychologów. Jeśli powstaną kolejne opowieści o Owenie i Haatchim - na pewno po nie sięgnę. Póki co, będę śledzić ich losy na Facebooku, do czego i Was zachęcam.
Poznajcie tę historię. Uwierzcie mi, nie będziecie w stanie o niej zapomnieć. Mam nadzieję, że pokochacie rodzinę Owena i Haatchiego tak mocno jak ja. Zanim jednak sięgniecie po Chłopca i psa, zaopatrzcie się w zapas chusteczek higienicznych. Na pewno się przydadzą.

Wendy Holden
Chłopiec i pies
Wydawnictwo Amber
Warszawa 2015

środa, 15 kwietnia 2015

Edward Strun "Wolność urojona"


Chyba każdy z nas zastanawiał się kiedyś, jak będzie wyglądać nasz świat za kilkadziesiąt lat. Mało prawdopodobne jest to, by nic się nie zmieniło. Technologia galopuje jak szalona. Niedługo za ludzi większość rzeczy będą wykonywały roboty. To trochę przerażające, nie uważacie? Czasem mam wrażenie, że to wszystko zmierza w takim kierunku, żeby wyłączyć człowiekowi myślenie. Niezbyt optymistyczna jest także wizja przyszłości, jaką zarysował w swojej książce Edward Strun.
Bohater książki, Alan Mere, ma wszystko: dobrze płatną pracę, luksusowy apartament, prawie idealnego przyjaciela w postaci sztucznej inteligencji, Freda. Ma jednak jeden problem: nie znosi swojego życia. Wszystko jest zawsze zaplanowane. Niekoniecznie z jego udziałem. Wydajność mężczyzny w pracy spada. Zauważają to oczywiście jego przełożeni. Jaki jest tego powód? Syntia, kobieta, z którą Alan pewnego dnia się spotyka. Rozmowa z nią zmienia wiele w sposobie myślenia bohatera. Mężczyzna dostrzega to, że wolność, jaką może się cieszyć, jest tak naprawdę fikcyjna. Ludzie są nieustannie szpiegowani, nie mają do powiedzenia nic na temat swojej przyszłości. Ogłupiają ich reklamy, otacza ich technologia, którą nie do końca rozumieją.
Rzadko sięgam po antyutopię, na tę książkę jednak ostrzyłam sobie zęby od momentu, gdy zobaczyłam zapowiedź. Chciałam przekonać się, jak wygląda ta urojona wolność bohaterów i wiecie co? Nie chciałabym znaleźć się na ich miejscu. Nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi. Cieszę się, że mam cokolwiek do powiedzenia na temat swojej przyszłości.
Bohaterowie tego zrobić nie mogą. Od początku są przygotowywani do konkretnego zawodu. Nie potrafią robić nic innego. Poddają się zabiegom, które mają poprawić ich wydajność tylko dlatego, że jest to modne, a nie niezbędne do przetrwania. Kiedy czytałam o reklamach telewizyjnych, jakie są serwowane żyjącym w tamtej rzeczywistości ludziom, momentalnie pokochałam lecące w naszej telewizji reklamy Old Spice. Też kazałabym ciągle zmieniać kanały, żeby nie zwariować.
Niepokojące było rozpasanie seksualne w mediach i wśród pracowników. Jedna z postaci nie była nawet pewna tego, kto właściwie jest ojcem jej dziecka, które i tak oddała do wychowania komuś innemu, żeby nie przeszkadzało jej w karierze. Nie wiem, ile musieliby mi zapłacić, żebym przeniosła się do takiego świata.
Nie potrafię porównać tej książki do czegoś, co już wcześniej czytałam, za co należy się autorowi duże uznanie. Nie lubię takiej chwili, gdy nagle w trakcie lektury orientuję się, że już gdzieś kiedyś z czymś takim się spotkałam.
Książkę czyta się w błyskawicznym tempie. Momentami żałowałam, że autor nie zatrzymał się nad pewnymi wątkami na dłuższą chwilę. Trochę za mało było dla mnie chociażby Freda, co nie znaczy, że był on źle wykreowany. Przyznam, że miałam na początku Wolności urojonej nieco wątpliwości co do tego, czy wciągnie mnie książka, w której bardzo szczegółowo opisano urządzenia elektroniczne, w jakie wyposażony był Alan. Takie wywody nie są na moją psychikę. Nudzę się przy nich. Na szczęście takich fragmentów pojawiło się niewiele.
Myślę, że po Wolność urojoną powinni sięgnąć wszyscy ci, którzy zastanawiają się nad tym, w którą stronę zmierza przyszłość. Lektura tej książki każe pomyśleć o tym, czy wybory, jakie podejmujemy, faktycznie zależą od nas, czy może wpływają na to najnowsze trendy? Mnie taka wizja przyszłości przeraziła, a wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? To może zdarzyć się naprawdę i jeśli nie my, to nasi potomkowie mogą stać się takimi Alanami. Mam nadzieję, że ja takiej chwili nie doczekam.

Edward Strun
Wolność urojona
Wydawnictwo Novae Res
Gdynia 2014

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję autorowi.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #5 David Baldacci "Krytyczny moment"


Czasem wystarczy jedna chwila, moment nieuwagi, by całe nasze życie legło w gruzach. Sean King pracował kiedyś jako agent Secret Service. Jego kariera skończyła się, gdy w wyniku zamachu zginął mężczyzna, którym się opiekował. Był to kandydat na prezydenta USA, Clyde Ritter. Wina Seana jest ewidentna - ochroniarz odwrócił wzrok, rozproszył się, a jego chwila nieuwagi kosztowała ludzkie życie.
Sean musi zapomnieć o karierze, choć udało mu się zabić zamachowca. Mężczyzna wyjeżdża z Waszyngtonu, kończy studia prawnicze i wraz ze wspólnikiem zakłada kancelarię adwokacką, by w ten sposób zarabiać na życie.
Mija 8 lat. Kariera dobrze zapowiadającej się agentki, Michelle Maxwell kończy się, gdy jej podopieczny, niezależny kandydat John Bruno zostaje porwany z zakładu pogrzebowego. Początkowo te dwie sprawy wydają się niezależne od siebie. Jednak zbiegów okoliczności jest zdecydowanie za dużo. Rozwiązanie zagadki nie jest proste. Kluczowi świadkowie znikają lub zostają zamordowani. Czy Michelle i Seanowi uda się odzyskać dobre imię?
Przyznam, że do odświeżenia Baldacciego przekonała mnie koleżanka po fachu, G.P. Vega, u której ten autor co jakiś czas pojawia się na blogu. Moja przygoda z tym pisarzem zaczęła się od tej właśnie książki. Czytałam ją z zapartym tchem. Nie sposób było się nudzić. Jedyny minus - ta książka była zdecydowanie za krótka. Kiedy dotarłam do końca było mi przykro, że w tym momencie historia się urywa i minie trochę czasu, nim sięgnę po kontynuację. Krytyczny moment jest bowiem pierwszą częścią cyklu o przygodach Kinga i Maxwell.
Główni bohaterowie - Sean i Michelle są zarysowani wyraźnie. Niczego im nie brakuje. Należą do kategorii postaci, które na długo pozostają w pamięci. Maxwell nie miała łatwego życia. Była kobietą i musiała udowodnić, że zasługuje na miejsce w szeregach Secret Service. Seanowi było łatwiej. Ach, ten King. Ten mężczyzna (mężu, wybacz) skradł moje serce. Dałabym się pokroić, żeby móc się z nim przepłynąć łódką, choć panicznie boję się wody. Przy kimś takim raczej by mi nic nie groziło :) Było mi go żal, że przez nieuwagę stracił wszystko, na co pracował latami, ale końcówka książki dużo zmieniła. Prawda wyszła na jaw. Takie zakończenia lubię.
Intryga wciąga czytelnika już od początku. Człowiek nawet nie orientuje się, że już dociera do ostatniej strony. Możecie być pewni, że o kolejnych częściach tego cyklu kiedyś napiszę, bo to książki, które polecam wszystkim, bez wyjątku.

David Baldacci
Krytyczny moment
Wydawnictwo Buchmann
Warszawa 2013

niedziela, 12 kwietnia 2015

Philip Houston, Don Tennant, Susan Carnicero, Michael Floyd


Jak mawia doktor House: "everybody lies", czyli wszyscy kłamią. To leży w ludzkiej naturze. Robimy to z różnych powodów: bo nie chcemy zrobić komuś przykrości, nie chcemy przyznać się do winy, a czasem po prostu chcemy dodać sobie kilka punktów do szpanu. Niestety, ale tak jest. Jak odróżnić prawdę od kłamstwa? To pokazuje nam książka Anatomia kłamstwa.
Przyjęło się, że kłamcy unikają kontaktu wzrokowego, zakładają ręce na piersi i od razu można po ich zachowaniu wywnioskować to, że coś kręcą. Okazuje się, że to wcale nie jest takie proste. Ktoś po prostu może nie lubić patrzeć komuś w oczy, może mu być zimno, a kręci się dlatego, że trudno mu usiedzieć w miejscu. Wykrycie kłamstwa nie jest takie łatwe. Nie zazdroszczę pracy agentom CIA.
Jak przyłapać kłamcę na gorącym uczynku? Przede wszystkim należy poznać to, w jaki sposób przebiega proces kłamania. Trzeba zadawać konkretne pytania, nauczyć się pewnych zachowań i zrobić wiele innych rzeczy. Wszystko to opisuje Anatomia kłamstwa. Nie jest to pierwsza lepsza książka o kłamaniu. To kompendium wiedzy, z którym powinni zaznajomić się ci, którzy czują się oszukani. Fakty przedstawiono co prawda w naukowy sposób, ale jest on bardzo przystępny dla laików, choć czasem wymaga maksimum skupienia od czytelników. Nawet najmniejsze rozproszenie uwagi sprawia w niektórych miejscach, że trzeba wrócić do poprzednich zdań, by zrozumieć sens czytanego tekstu.
Bardzo podobało mi się to, że naukowe teorie zostały poparte przykładami z życia. To pomaga zapamiętać wiele rzeczy. Bez tych przykładów książka mogłaby być bardzo trudna w odbiorze i straciłaby sporo na swojej wartości.
Dodatkowy plus należy się za to, że czytelnicy dostali do ręki narzędzie umożliwiające im samodzielne odkrycie kłamstwa. Rodzice martwiący się o to, czy ich dzieci nie biorą narkotyków, mogą porozmawiać z nimi, korzystając ze wskazówek przygotowanych przez specjalistów. Małżonkowie poddający pod wątpliwość wierność partnera mogą rozwiać wątpliwości, zadając specjalne pytania, które uniemożliwią udzielenie dwuznacznych odpowiedzi.
Komu mogę polecić tę książkę? Przede wszystkim osobom interesującym się psychologią i rodzicom. Coś dla siebie znajdą także osoby obracające się w kręgach związanych z dużymi pieniędzmi. Tam kłamstwa są, niestety, na porządku dziennym, dlatego warto przeczytać o tym, jak się przed nimi ustrzec.

Philip Houston, Don Tennant, Susan Carnicero, Michael Floyd
Anatomia kłamstwa
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu


czwartek, 9 kwietnia 2015

Tara Sivec "Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczna rzecz o miłości"


Gdyby ktoś kazał opisać mi tę książkę jednym zdaniem, byłby to niekończący się ciąg "hahaha". Nie dlatego, że Pokusy i łakocie to karykatura literatury. W żadnym wypadku. To chyba najśmieszniejsza lektura, z jaką miałam do czynienia w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
Od razu mówię, że nie mamy do czynienia ze skomplikowaną fabułą. Główna bohaterka, Claire, ma poważny problem. Studiuje, ma już swoje lata i jakoś tak wyszło, że nigdy wcześniej nie była w łóżku z żadnym mężczyzną. Toż to niedopuszczalne. Dziewczyna postanawia to zmienić. Udaje się ze znajomymi na imprezę. Ma tylko jeden cel - pozbyć się ciążącego jej balastu. 
Kilka piw później ona i nieziemsko przystojny mężczyzna, którego imienia kobieta nie zna, lądują w łóżku. Claire ucieka rano, nie poznawszy imienia kochanka, czego szybko przyjdzie jej pożałować. Po pięciu tygodniach okazuje się bowiem, że jest w ciąży. Tatusia jej dziecka nie sposób odnaleźć, więc Claire decyduje się na samotne macierzyństwo. Może liczyć oczywiście na pomoc ojca, George'a i przyjaciółki Liz, która postanawia otworzyć własną działalność. Proponuje Claire pracę. I to jaką. Stateczna matka małego chłopca ma sprzedawać akcesoria dla dorosłych.
Po pięciu latach dochodzi do spotkania Claire i Cartera. Mężczyzna nie poznaje kobiety. Kiedy dowiaduje się, że ma z nią dziecko, postanawia wziąć za nie odpowiedzialność. Nie jest to łatwe zadanie. Trudno bowiem okiełznać malca mającego uwielbienie do używania brzydkich słów i kopania mężczyzn tam, gdzie słońce nie świeci. Załamałabym się, gdybym miała takie dziecko. Czasem miałam wrażenie, że nie jest po tym ojcu, po którym być powinien. Bardziej pasowałby na syna Drew.
Claire jest roztrzepana i lekkomyślna. Decyzje podejmuje pod wpływem impulsu. Ich skutki są opłakane. Jednak nie sposób jej nie polubić. To bohaterka oryginalna. Nie znam drugiej takiej, która miałaby tendencję do pakowania się w coraz bardziej żenujące historie. Ale w tym już jej urok. Pozwólcie mi się teraz chwilę porozpływać nad Carterem. Co prawda GPS na moim palcu powinien teraz zacząć pikać, bo ja już swojego Cartera mam, ale może mąż się nie dowie, że zachwycam się innym ;) Ojciec Gavina, syna Claire okazuje się złotym człowiekiem. Sama uległabym jego urokowi. Jeszcze sposób, w jaki mówi on o seksie... Symfonia smaku. Takie rzeczy to ja mogę czytać.
Największym plusem Pokus i łakoci są dwuznaczność i humor. Nie sposób przy tej książce zachować powagę. Ja musiałam sobie robić przerwy w lekturze, bo mój brzuch nie wytrzymywał napadów śmiechu i niewiele widziałam poprzez łzy. Tara Sivec stworzyła kapitalną opowieść, której nic nie brakuje. Lubię od czasu do czasu sięgnąć po takie książki, by oderwać się od rzeczywistości.
Wiem, że okładka nie zachęca raczej do czytania, ale warto sięgnąć po Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczną rzecz o miłości. Czas spędzony z tą lekturą na pewno nie będzie stracony. To nie tylko zabawna opowieść, ale także historia o dojrzewaniu i o tym, jaki wpływ na nasze życie mają podjęte pochopnie decyzje. Mam nadzieję, że zżyjecie się z Claire i Carterem. Tego Wam życzę.

Tara Sivec
Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczna rzecz o miłości
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2014

środa, 8 kwietnia 2015

Jude Deveraux "Prawdziwa miłość"


Wiele dziewcząt marzy o prawdziwej miłości na całe życie. Może i niekoniecznie chcą księcia w zbroi na białym koniu, ale pragną wyjść za mąż za człowieka, który pokocha je całym sercem i nie będzie widział świata poza nimi. Prawdziwa miłość. Trylogia panien młodych z Nantucket wydaje się idealną lekturą dla takich czytelniczek.
Młodziutka Alix Madsen, która właśnie stała się absolwentką architektury, dowiaduje się, że została wymieniona w testamencie dalekiej znajomej jej matki, Adelaide Kingsley. Kobieta zażyczyła sobie, by dziewczyna spędziła rok w domu na wyspie Nantucket. Spadkobierczyni jest zaskoczona takim obrotem spraw i nie chce skorzystać z okazji. Ma inne plany. Wszystko zmienia się, gdy porzuca ją chłopak. Postanawia wyjechać, żeby na nowo wszystko poukładać. Po przybyciu na miejsce czeka na nią niespodzianka. Na Nantucket przebywa bowiem jej idol, sławny architekt, Jared Montgomery. Co więcej, okazuje się, że dziedziczy on dom Kingsleyów i wcale nie jest zachwycony tym, że dziewczyna przyjechała do tej posiadłości.
Wiadomo, kto się czubi, ten się lubi. Reszty łatwo się domyśleć. Nie mam duszy romantyczki, w związku z czym bardzo rzadko sięgam po romanse. Przeważnie omijam je szerokim łukiem. Nie lubię przewidywalnych książek, w których czytelnik jest w stanie odgadnąć, jaki będzie finał historii, już na początku lektury, gdy w życiu samotnej kobiety pojawia się niezwykle przystojny mężczyzna. Romanse, przynajmniej w moim mniemaniu, mają taką właśnie tendencję. Jest pan i pani, którzy wezmą romantyczny ślub, a potem doczekają się gromadki pięknych jak aniołki dzieci. Większość scenariuszów miłosnych pokrywa się ze sobą. Ona jest samotna i porzucona przez faceta. On przez całe życie czekał na tę jedyną, w końcu ją odnalazł i wszystko dobrze się zakończyło. Szybko zapominam o takich lekturach. Po czasie nie pamiętam już nawet imion bohaterów, jednak postanowiłam dać szansę Prawdziwej miłości. Co z tego wyszło?
Polubiłam główną bohaterkę, Alixandrę, bo była silną i odważną dziewczyną. Nieco na nerwy działał mi Jared, który najpierw ignorował kobietę, a później doszedł do wniosku, że jednak to na nią czekał przez całe życie. Czegoś takiego nie lubię. Nie potrafię wzbudzić w sobie jakiś ciepłych uczuć do takiej postaci, bo na wstępie jest u mnie już przekreślona. Sięgając po tę książkę bałam się, że czeka mnie niemożliwa do przejścia miłosna historia z ckliwymi oświadczynami w romantycznej atmosferze i łzawymi wyznaniami. Na szczęście czegoś takiego tu nie było. Romans pozostaje gdzieś z tyłu, nie jest wątkiem dominującym.
Niezbyt przypadł mi do gustu język narracji. Był zbyt prosty, czasem nawet naiwny. Uważam też, że wątek fantastyczny dotyczący tajemnicy skrywanej przez dom, był niepotrzebny. Reakcja lokatorów na to, co działo się w posiadłości, niezbyt pasowała do tej sytuacji. Inni ludzie zachowaliby się inaczej. Mam też pewne zastrzeżenia co do tego, w jaki sposób zawód architekta widzi autorka. Znam parę osób pracujących w tym zawodzie i robią zupełnie co innego, niż bohaterowie tej książki.
Prawdziwa miłość to pierwszy tom trylogii o przygodach panien młodych z Nantucket. Czy sięgnę po kolejne części? Na dzień dzisiejszy tego nie wiem. Spędziłam miło czas przy tej lekturze. Szybko się ją czytało, choć jak wspominałam, z narracją bywało różnie. Polecam tę pozycję osobom o romantycznych duszach. Na pewno będą czekały na kontynuację Prawdziwej miłości z niecierpliwością.

Jude Deveraux
Prawdziwa miłość. Trylogia panien z Nantucket
Black Publishing
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater oraz 
wydawnictwu Black  Publishing.

środa, 1 kwietnia 2015

Angela Bajorek "Heretyk z familoka. Biografia Janoscha"


O istnieniu Janoscha dowiedziałam się dopiero na studiach. Opowiedziała mi o nim koleżanka. Wcześniej nie miałam pojęcia o jego istnieniu. Kim jest człowiek, którego biografię napisała Angela Bajorek?
Janosch, a właściwie Horst Eckert to urodzony na Górnym Śląsku, a konkretnie w Zabrzu, pisarz niemieckojęzyczny, autor książek dla dzieci. Bohaterami stworzonego przez niego cyklu są Miś i Tygrysek, których widać na okładce Heretyka z familoka. Janosch jest bardzo uzdolnionym grafikiem. Sam ilustruje napisane przez siebie książki. Wizerunki, które stworzył, były wykorzystywane w filmach animowanych. Umieszczano je także na dziecięcych ubraniach.
Pisarz na początku nie był zainteresowany kontaktem z autorką jego biografii. Jej pierwszy list zignorował. Dopiero po jakimś czasie kobiecie udało się rozpocząć korespondencję z mężczyzną. Heretyk z familoka jest "owocem" tych rozmów. Trudno oceniać tę książkę w kategoriach ciekawa/nudna, zła/dobra. Opowiada prawdziwą historię życia Janoscha. Jest ona przerażająca. Dzieciństwo mężczyzny przebiegało pod znakiem awantur, pijatyk i pokazowego życia rodziców. Grożenie mu śmiercią było na porządku dziennym. W trakcie lektury przypominał mi się Stary K. z Gnoju Wojciecha Kuczoka, który mówił synowi, że go zabije, ale wychowa na porządnego człowieka. Koledzy w szkole także nie byli dla niego zbyt życzliwi. Specjalnie mu dokuczali, bo wiedzieli, że po powrocie do domu Horst zostanie ukarany za ich wybryki.
Trudne przeżycia z dzieciństwa miały potem wpływ na twórczość Janoscha. Bohaterowie książek, które pisał, bardzo przypominali swojego twórcę. Mieli za sobą podobne przejścia. Mężczyzna nigdy nie zdecydował się na posiadanie potomstwa. Sam nadużywał alkoholu i nie chciał, by dzieci przechodziły przez to samo co on.
Janosch wyjechał za granicę. Choć obiecano mu mieszkanie w Polsce, nigdy nie wrócił do ojczyzny. Osiedlił się na Teneryfie, gdzie spotkał kobietę swojego życia. Aktualnie Horst mieszka w San Miguel, gdzie sporo czasu spędza, leżąc na hamaku, któremu nadał imię Elżbieta.
Pisarz rzadko opowiada w mediach o swoim życiu. Nie przepada za rozmowami z dziennikarzami i często celowo wyprowadza ich w pole, podając nieprawdziwe informacje na swój temat. To, jak trudnym rozmówcą jest, widać w wywiadzie, który znalazł się na końcu Heretyka z familoka. Sposób, w jaki mężczyzna odpowiada na pytania, niejednego rozmówcę skutecznie zniechęciłby do prowadzenia dalszej konwersacji.
Tę książkę czyta się bardzo szybko. Wystarczy jeden wieczór, by poznać biografię Janoscha. Spory wpływ ma na to duża ilość zdjęć zawarta w publikacji. Przedstawiają one nie tylko pisarza, lecz także jego bliskich oraz miejsca, w których spędzał sporo czasu. Mam tylko jedno zastrzeżenie co do tego, w jaki sposób je opisano. Nie wymyślono osobnych podpisów. Pod nimi znajdują się wyjęte z tekstu fragmenty. Nie każdy z nich jest trafny. Opis jednej z fotografii mówi o tym, że Janosch wraca do Zabrza, lecz mężczyzny tam nie ma. Widać tylko budynek i przypadkowych ludzi. Przeszkadzało mi także to, że przypisy pojawiły się dopiero na końcu książki. Nie lubię tak "przeskakiwać" z jednego miejsca na drugie. Łatwo wtedy zgubić wątek. Wolę, gdy odnośniki znajdują się zaraz pod tekstem.
Biografia została napisana w bardzo przystępny sposób. Polecam ją nie tylko fanom Janoscha, ale także ludziom mieszkającym na Śląsku i znającym jego historię. Sposób, w jaki przedstawiono Zabrze na pewno przypadnie im do gustu.

Angela Bajorek
Heretyk z familoka. Biografia Janoscha
Wydawnictwo Znak
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater i wydawnictwu Znak.